Strony

piątek, 16 sierpnia 2019

Od Matriasena do Misericordii - "Kij i marchewka"

Już wiem! - oczy Matriasena błysnęły z podniecenia. Chwycił gwałtownie dłonie właśnie spotkanej, rudowłosej dziewczyny i przyciągnął ją do siebie i ucałował w czoło, po czym puścił i ze śmiechem zrobił obrót wokół własnej osi i klasnął w ręce. Nieco oszołomiona przedstawicielka płci pięknej patrzyła na niego jak na wariata, a on ponownie do niej podbiegł i chwycił za dłoń. - No chodź!

  Zapewne zechcecie się dowiedzieć, jak do tego wszystkiego doszło. To niezbyt długa i niezbyt fascynująca historia, a zaczęła się, jak każdy dzień, od wymknięcia się pokojówce, która czyhała na króla za drzwiami z żelaznym zamiarem zmuszenia go do ubrania oficjalnych królewskich szat. Stalowe Ramię był jednak na to przygotowany. Nie widząc znajomej twarzy w pokoju był pewien, że gdy tylko choćby uchyli skrzydło wparuje do pokoju i będzie musiał w końcu ustąpić. Miał lepszy pomysł. Wyjął z szafy wszystkie wieszaki, zrzucając eleganckie szaty na ziemię i korzystając z zestawu narzędzi trzymanego pod łóżkiem sklecił z niego niewielką lotnię, którą dopełnił suknem z kotary, wiszącej na oknie. 
  Gdy zniecierpliwiona pokojówka w końcu zdecydowała się przekroczyć próg królewskiej komnaty, jego wysokość właśnie wyskakiwał przez okno. Podbiegła za nim, z prawdziwym przerażeniem na twarzy, by ujrzeć, jak sklecona na szybko lotnia zatacza się i uderza wpada do fosy.
  Matriasen wynurzył się z zimnej wody, parskając głośno, po czym z niejakim trudem dopłyną do brzegu. Niestety, jego stalowe ramię nie nadawało się do pływania w żadnym calu. Przelotnie przebiegło mu przez myśl, że zastosowanie wewnątrz balonów, napełnionych powietrzem lub czymś nawet nieco lżejszym od powietrza zwiększyłoby jego wyporność oraz ciężar. Na teraz jednak odrzucił tą myśl, skupiając się na wyciśnięciu białej, lnianej koszuli, którą miał na sobie i nałożeniu okularów oraz swoich ulubionych rękawic wymagały jedynie wypróżnienia z wody. 
  Gdy ruszył w stronę bramy dobiegła go przyciszona rozmowa strażników, którzy znużeni całonocną wartą usiłowali nieco się obudzić rozmową - skoro i tak nikt nie słuchał.
- Magiczną kobietę? Czarownicę? - zapytał jeden cicho. - Kiedy?
- Wczoraj wieczorem. Ponoć zeszła z gór. Z... tamtąd.
- Jaką magiczną kobietę? - zapytał król, ociekając wodą, ale z pogodnym uśmiechem stając przed żołnierzami. Ci gwałtownie wyprężyli się na baczność i zasalutowali.
- Tą w naszych lochach, panie! - powiedział jeden z nich, nieco nerwowo przełykając ślinę.
- W lochach - zdziwił się Matriasen. - Zajmę się tym później, miłej warty chłopaki.
Przeszedł przez bramę, odbierając z uśmiechem salut gwardzistów, po czym skierował się do sali bankietowej, która jak zawsze, była pusta. Nie mógł słyszeć, jak za jego plecami strażnicy wymieniają się ponurymi uwagami, na temat "zajmowania się" czarownicą przez króla. Ociekając wodą usiadł na swoim krześle, a przy jego boku jak cień pojawił się Vanton. Odchrząknął.
- Powinieneś panie zmienić swój strój - powiedział cichym, acz stanowczym głosem.
- Potem. - Mężczyzna machnął ręką. - Najpierw jedzenie, potem obowiązki.
  Służący westchnął tylko i zaczął wertować swój notatnik. Do sali weszła służąca, niosąc w dłoni tacę z śniadaniem.
- Na dzisiaj przewidziana jest wizyta dwóch ambasadorów z lenn, wysuniętych najbardziej na południe, podwieczorek z lady Flagrantią z rodu Maleven, przegląd gwardii...
- Tak, tak. - Król machnął tylko na to ręką, zabierając się do swojego posiłku. - Zajmij się tym. Coś mniej codziennego?
- Nie panie - odparł z rezygnacją Vanton, zamykając notes. - Niemniej wymagane jest...
- Hak, hak - powiedział z pełnymi ustami wynalazca, uciekając myślami do nowych planów maszyn, którymi będzie mógł się zająć w najbliższym czasie. - Jutro.
  Gwałtownie wstał, przerywając w połowie posiłku. Przełknął kęs, który miał w ustach i poprawił kołnierz koszuli, widząc nadchodzącą znajomą pokojówkę, której twarz wyrażała ni to ulgę, ni to wściekłość. W obu dłoniach niosła świeżo wyprasowany, purpurowy strój, pełen niewygodnych zagięć, futer i falban, którego Matriasen wprost nie znosił.
- Wasza wysokość - fuknęła, stając na przeciwko króla. - Wasza wysokość nie jest już dzieckiem. Nie może wasza wysokość chodzić ubrany jak chłop wasza wysokość. Wasza wysokość ubierze więc ten strój i wasza wysokość pozbędzie się natychmiast tego śmiecia wasza wysokość. 
- Dużo tych "waszych wysokości" - zauważył pogodnie król - ale niech będzie.
  Wziął od kobiety eleganckie szaty i mrugnął do Vantona, który już wiedział, że nie ujrzy tego kompletu przez najbliższy miesiąc.

[...]Mężczyzna przeszedł wzdłuż okienek lochu, wychodzących na niewielki dziedziniec, który o tej porze był pusty. Miał na sobie już suchą biała, lnianą koszulę, brązowe spodnie, ciemny kaszkiet, okulary oraz parę długich, izolowanych rękawic. Na jego ramieniu spoczywało masywne urządzenie, wyglądem przypominające skrzyżowanie muchomora z widłami o dwóch tylko zębach. Wreszcie mignęła mu ruda fryzura i bez wahania zainstalował swój wynalazek. Stając możliwie tak daleko, jak to było możliwe, wyciągnął stopę i przełączył butem przycisk. Huknęło, zgrzytnęło i kraty celi rozchyliły się na boki. Matriasen wsunął rogi mechanizmu do środka, w stronę dziewczyny, która z powodu hałasu przemieściła się na drugi skraj celi.
- Chwyć się ich, wyciągnę cię! - krzyknął do niej i już po chwili oboje stali na niewielkim dziedzińcu. Gdy tylko ich oczy się spotkały, jakiś trybik przeskoczył w umyśle wynalazcy.
I znajdujemy się w momencie obecnym, w którym to marchew została zaskoczona wybuchem wylewności tego dziwnego wybawiciela.
(Misericordia? Mam nadzieję, że dobrze przedstawiłam królika i ta fabuła okaże się udana^^)

czwartek, 15 sierpnia 2019

Od Lexie do Keyi

Lexie bez większego problemu uporała się z parą wyrostków, nacierających na nią. Długa włócznia dawała jej przewagę. Kątem oka zauważyła, że walczący u jej boku Mer wciąż jeszcze związany jest walką, skinęła mu więc tylko krótko głową, jakby z nadzieją, że zrozumie o co jej chodzi, i ruszyła biegiem w stronę rudzielców. Ich czupryny świeciły między drzewami i gwardzistka była pewna, że nie mogłaby ich pomylić z nikim innym. Poczuła na sobie uderzenie tej samej mocy, której doświadczyła już ostatnio, z tym że tym razem była o wiele potężniejsza. Opływający ją pył niczym pumeks ocierał jej skórę, zdzierając naskórek i miejscami upuszczając kropelki krwi.
Za sobą słyszała uderzenia stóp o twardą ziemię. Najwyraźniej Keya również skończyła walczyć i podążała za nią. Kobieta miała tylko nadzieję, że rana najemniczki nie poszerzy się od nagłego wysiłku.
Wtem z zarośli po prawej wypadła na nią kolejna grupa wyrostków w maskach. Zaskoczona Jastrząb chwyciła włócznię dwoma rękami, by zasłonić się przed atakującymi. Ból, spowodowany przez magię artefaktu zniknął, zastąpiony przez nagły atak młokosów. Lexie odepchnęła najbliższego, posyłając go w stronę jego towarzysza, a następnie zakręciła włócznią, próbując zyskać dystans. Usłyszała, że białowłosa zbliża się do niej od tyłu. Sparowała cios i odskoczyła, by dać sobie chwilę wytchnienia.
- Uważaj na artefakt – krzyknęła, przypłacając to nagłym bólem w ramieniu. Skupiła swoją uwagę na dalszej walce, gdy nagle wrogowie zostali dosłownie zmieceniu sprzed jej twarzy. Masywna zbroja wjechała w nich całym swoim ciężarem, roztrącając na boki i wymachując włócznią z zabójczą precyzją. Kobieta w ostatniej chwili odskoczyła, unikając potrącenia przez jednego z upadających młodzików i puściła się biegiem za Keyą, która zostawiła ją w tyle o dobrych kilkadziesiąt metrów. Mimo rany lata życia najemnika musiały nieźle ją zahartować, skoro wciąż była w stanie stać na nogach, mimo że Lexie zauważyła krwawy ślad na drodze przez nią przebytej. Gdy była tuż przed bliźniętami coś zaszeleściło i zaskrzypiało, a kobieta gwałtownie odskoczyła do tyłu upadając na zadek. Płat ziemi przed nią osunął się w dół, znikając z pola widzenia gwardzistki. Brunetka przystanęła koło dziewczyny i pomogła jej wstać.
- W porządku? – spytała, rzucając szybkie spojrzenie na jej ranę.
- Tak – odparła, a na jej twarzy był zacięty wyraz. Patrzyła na parę bliźniąt, które nic sobie nie robiąc z bliskości ścigających stały za dołem, najeżonym palami. – Nie zamierzacie zrobić tego co wychodzi wam najlepiej?
- Że niby uciec? – parsknęła dziewczynka. – Tak się składa, że nie ma takiej potrzeby.
- Wy za to powinnyście były to zrobić jak miałyście okazję – dopowiedział jej brat, uśmiechając się w stronę kobiet, a szczególnie… - Nie potrzebnie ponownie się kompromitowałaś, Keyu.
Strażniczka usłyszała szelest i instynktownie zasłoniła towarzyszkę swoim ciałem. Przełknęła ślinę spoglądając prosto w groty mierzących do nich kusz, trzymane przez dzieciaki w maskach, które właśnie ześlizgnęły się z drzew. Lexie przejechała wzrokiem po wykrzywionych demonicznych obliczach, szukając czegoś co mogłoby działać na ich korzyść. Nic. Zupełnie nic. A co gorsza, znowu nigdzie nie widziała Mer. Zapewne jego też pojmali.
- Poddajemy się – oznajmiła, wypuszczając włócznię z dłoni.
- To nie jest dobry pomysł – powiedziała cicho najemniczka, odsuwając się nieco od dziewczyny.
- A masz jakiś lepszy? – mruknęła Lexie, obserwując uważnie rudych młokosów.
Jedna z postaci podeszła z kuszą i podała gwardzistce linę.
- Zwiąż ją – rozkazała krótko, a jej głos spod maski, mimo że nieco piskliwy, brzmiał dziwnie złowrogo, przytłumiony przez grube drewno. Kobieta bez słowa owinęła dłonie towarzyszki najbardziej podstawowym węzłem, jaki mogła sobie wyobrazić. – Mocniej. – Rzuciła ukradkowe spojrzenie oprawcy i pociągnęła linę mocniej, aż Keya syknęła z bólu. Teraz mężczyzna zawiesił kuszę u paska i zaczął obwiązywać dłonie strażniczki. Jego ręce poruszały się szybko, a węzeł był solidny. Lexie nie była pewna czy kiedykolwiek w życiu widziała podobny splot. Zresztą nie dane jej było długo się na niego napatrzeć, bo ktoś od tyłu zarzucił jej worek na głowę. Nieco światła przebijało się przez gruby lniany materiał, jednak kobieta nie widziała poza tym zbyt wiele. Jej uszom dobiegała ożywiona krzątanina i miała tylko nadzieję, że nie planując w takim stanie wrzucić ich do najeżonego palami dołu. Koś pociągnął ją za związane ręce, ktoś pchnął i niepewnie stawiając kroki gwardzistka ruszyła w tylko oprawcom znanym kierunku. Jej uszom dobiegł strzęp przyciszonej rozmowy pomiędzy bliźniakami a kimś, kto mógł zapewne być szefem zamaskowanej bandy. Albo kimkolwiek. Gwardzistka skarciła się w duchu za wysnuwanie tak daleko idących przypuszczeń.
- …oni?...
- …o chcecie. Byle…śmy ich …nie spotkali…
- Ro…
- Tu nikogo nie ma! – rozległ się okrzyk, gdzieś le prawej strony Lexie. Nie brzmiał na przytłumiony, właściciel więc zapewne musiał już zdjąć swoją maskę. – Zbroja jest pusta! Co z tym zrobić?
- Ciszej – syknął ktoś, mijając związane dziewczyny. – Jeste…
- Ruszajcie się szybciej – rozkazał przytłumiony głos i Jastrząb poczuła ból w plecach, gdy uderzyło w nie coś ciężkiego. Przyśpieszyła nieco, niemal przy tym nie przewracając się o jakiś korzeń.
  Piesza podróż była dla obu kobiet niezwykle męcząca i wydawała się ciągnąć w nieskończoność, jednak na szczęście realnie nie trwała zbyt długo. Nim się ściemniło chlupot wody i zapach ryb powiedziały Lexie, że znalazły się w jakimś porcie, czy raczej osadzie rybackiej, jakich wiele było na tych terenach. Pozwolono im tutaj usiąść i odpocząć chwilę, strażniczka bała się jednak odzywać do towarzyszki nie wiedząc, gdzie stoi pilnujący ich młokos i na ile może sobie pozwolić.
- Wstawać – rozkazał ktoś krótko, końcem buta uderzając siedzącą kobietę w bok.
  Przeprowadzono je po nieco grząskim gruncie na skrzypiące deski. Dźwięk łodzi obijających się o siebie i bulgot. Keja. Potem kazano zrobić im długi krok i ciężkie buty Lexie wylądowały na chwiejnej powierzchni, zapewne pokładu łodzi rybackiej, gdyż zapach ryb wydał jej się jeszcze intensywniejszy, niż ledwie chwilę wcześniej. Po chwiejnej, skrzypiącej powierzchni zostały przeprowadzone do dusznego i ciemnego pomieszczenia. Ktoś pchnął je do przodu, brutalnie zdzierając im worki z głów i drzwi z cichym skrzypnięciem się zatrzasnęły.
  Jastrząb zamrugała, próbując odzyskać ostrość widzenia. Miejsce, w którym się znalazły było dość ciasne i niskie, nieco od niej wyższa Keya musiała lekko się skulić, by nie uderzać głową o strop. Na podłodze leżały beczki i skrzynie, trudno też było zlokalizować choćby kawałek suchej podłogi. Wszystko przesiąknięte było cuchnącą wodą i zapachem stęchłych ryb. Nieco brudnej cieczy chlupotało cicho, gdy łódź kołysała się na falach. W pomieszczeniu nie było żadnego okna. Ciemność rozpraszała jedynie odrobina światła, wpadająca przez szpary w deskach na suficie.
(Keya?)

środa, 14 sierpnia 2019

Od Lexie do Ayarashi

I oto był on, cel naszych poszukiwań i prawdopodobnie zleceniodawca działań skrytobójców. Kierująca się pewnie w jego stronę postać strażniczki oraz jej drobnej towarzyszki sprawiła, że ze źle skrywanym napięciem jął dopijać swoje piwo i zbierać się do wyjścia. Nie miał jednak szans. Kobiety stały dokładnie pomiędzy nim a upragnioną wolnością.
- Wybierasz się gdzieś, panie? - zapytała uprzejmie Lexie, stając przed nim i zakładając ręce na piersi. 
- Nie pani interes - powiedział dumnie, próbując wyminąć gwardzistkę, jednak wtedy drogę zagrodziła mu Ayarashi. Spojrzał na nią z niejaką obawą w oczach. Uwadze strażniczki nie umknęło, że na nią patrzył nieco z góry, jej towarzyszka zaś wzbudzała w nim zupełnie inne emocje. Mimo że tak na prawdę powinien bardziej obawiać się wymiaru sprawiedliwości, niż wątłego ciałka najemniczki.
- Owszem, mój. - Twarz Lexie przybrała poważny wyraz. - Jesteś panie aresztowany pod zarzutem zamachu na jej wysokość Mirajane Melanie z rodu Reiss. Masz prawo zachować milczenie, wszystko co powiesz może zostać wykorzystane przeciw tobie. - W karczmie zapadła cisza. Wszystkie spojrzenia utkwiły w scenie, rozgrywającej się przy jednym ze stolików. Położyła mu dłoń na ramieniu. Co zaskakujące nie oponował i dał się bez problemów zakuć w kajdany. Prowadzony w stronę wyjścia rzucił tylko złotą monetę na stolik i bez słowa dał się wyprowadzić na zewnątrz. 
  Lexie spojrzała na Ayarashi, a na jej ustach zagościło coś na kształt cienia uśmiechu. W końcu mogły zamknąć tą sprawę i pozbyć się tego irytującego łańcucha, który łączył je ze sobą.
(Ayarashi? Co powiesz?)

wtorek, 13 sierpnia 2019

Od Akroteastora do Kiirana

Akroteastor wydrzgnął się.
- MOJA OSOBA TEGO NIE ZROBI – oznajmił stanowczo, a awanturnik przewrócił oczyma.
- Potrzebujemy tej wazy, tak? Nie wydziwiaj. Załatwię to szybko i jeszcze szybciej ruszymy w dalszą drogę. – Mężczyzna spojrzał wyczekująco na stwora, który jednak od pierwszych jego słów kręcił głową.
- TWOJE BRUDNE STOPY NIE TKNĄ MYCH RAMION. RACZ ZAPOMNIEĆ I NIE ROZWAŻAĆ PONOWNIE RÓWNIE ABSURDALNEGO POMYSŁU. – Stwór skrzyżował obie pary rąk na piersi. – TO TWOJA AWANTURNICZA MOŚĆ NIE POWINNA WYDZIWIAĆ I PO PROSTU SIĘ TAM WSPIĄĆ. TO TYLKO JEDNO PIĘTRO.
- Może jak jesteś taki mądry sam tam wejdziesz? – zapytał z przekąsem chłopak.
Morteo spojrzał na ścianę i wzruszył ramionami. Kłapnął pod nosem szczęką i podszedł do ściany, a następnie bez większego wysiłku zaczął piąć się w górę, wykorzystując do tego wszystkie swoje cztery dłonie oraz parę nóg. Nie musiał zresztą wspinać się długo. Kilka szybkich ruchów wystarczyło i jak olbrzymia jaszczurka wsunął się do wnętrza domu, przez parapet, na podłogę za masywnym, dwu-osobowym łożem. Tam zastygł na chwilę w milczeniu, nasłuchując odgłosów z środka domu. Nic jednak nie usłyszał. Kiiran musiał dobrze wybrać swoją ofiarę. Akroteastor wstał i zsunął z siebie płaszcz. Jego masywna sylwetka nie miała co marzyć o możliwości wyprostowania się w tym domostwie, a jego masywny tułów ledwie mieścił się na szerokość między meblami. Stwór nie cierpiał domów takich jak ten. Maluczcy mieszkający w nich nigdy nie raczyli pomyśleć o tych, których wzrost przekraczał zwykłe 170 centymetrów. Wille szlachciców były czymś zupełnie innym. Tam mógł się wyprostować i nie dotykać głową do stropu. Nie mówiąc już o drzwiach, które przekraczając musiał niemal dotknąć dłońmi ziemi.
Idąc powoli przez budynek rozglądał się za jakimś naczyniem, wciągający przy tym powietrze przez nozdrza. Wreszcie w jednym z pokoi znalazł coś, co wyglądało na wazę na zupę i odpowiadało niezbędnym wymiarom. Zawinął naczynie w szmaty i umieścił pod dolną pachą. Chrapliwie zaczerpnął powietrza jeszcze raz i znieruchomiał. Coś mu nie pasowało. Nieznany wcześniej zapach zakłócił stęchłą woń tego miejsca i spowodował szybsze bicie serca stwora. Gdzieś z oddali szczęknął cicho zamek. W dwóch krokach dopadł do okna kuchennego, które jednak wychodziło na znacznie bardziej ruchliwą ulicę niż to, przez które dostał się do mieszkania. Warknął cicho pod nosem, gdy na deskach rozległy się kroki. Morteo rozejrzał się panicznie po pomieszczeniu, jednak nie widząc miejsca, w którym mógłby się ukryć, szybko przetransportował się za framugę drzwi i nieruchomo w słuchał się w zbliżający się lekki chód. Niska postać, której głowa była skryta pod kapturem minęła kryjówkę Akroteastora i poszła w stronę sypialni. Mag wychynął powoli z kuchni, by zbadać sytuację. Drzwi do mieszkania były przymknięte, jakby osoba, która właśnie weszła chciała zostawić sobie szybką drogę ucieczki. Liivei z zadowoleniem przejechał językiem po zębach. Najwyraźniej nie był jedynym, kto postanowił okraść puste mieszkanie. Stąpając na sześciu łapach po cichu zbliżył się do sypialni. Cichy szmer zdradził mu, że znajdujący się tam złodziej zapewne przetrząsa znajdujące się tam dobra.  Zaczął cicho warczeć i skoczył nagle, dobywając z gardła głośny ryk. Postać w pokoju na widok bestii podskoczyła i szybciej, niż błyskawica wyskoczyła przez okno. Morteo wstał, wytrzepał się i znalazł swój płaszcz. Wyjrzał przez otwór, by rzucić okiem na zbierającego się z ulicy chłopaczka i awanturnika, rozmawiającego z nimi, po czym skierował się do drzwi. Korzystając z tego, że został otwarte w cywilizowany sposób wydostał się z mieszkania, zatrzaskując je za sobą. Gdy znalazł się na ulicy, Kiiran zdążył się już pozbyć złodziejaszka.
Awanturnik już otwierał usta, żeby zapewne powiedzieć coś w swojej opinii zabawnego. Akroteastor przewrócił oczami i rzucił w niego wazą. Chłopak w ostatniej chwili zdołał chwycić niespodziewany pakunek w locie, uniemożliwiając roztrzaskanie.
- TA POWINNA SIĘ NADAĆ – oznajmił mag zwięźle.
  Kiiran ze znawstwem obejrzał naczynie, po czym kiwnął głową i wskazał kierunek dalszego marszu. Morteo ruszył powoli, poprawiając nieco zwichrzoną szatę, gdy ku swojemu nieszczęściu usłyszał głos towarzysza w okolicy jednego z ramion.
- A wiesz, jak się nazywa miska, która ciągle trzaska? - Chwila ciszy i brak sugestii chęci usłyszenia odpowiedzi ze strony Akroteastora. - Mistrz!
  Z czaszki stwora dobyło się ciche westchnienie. Jakaś pokrętna logika znajdowała się w owym "mistrzu", jednak mag nie był w stanie zrozumieć, co w tym może być zabawnego.
(Kiiran? Waza, odchaczona!)

czwartek, 1 sierpnia 2019

Od Garada do Crylin

 I teraz będę śmierdział tym tanim winem. Pierwszy dzień w Merkez. Pięknie. To pomyślawszy ciężko westchnąłem po czym nie zważając na toczącą się wokół mnie bijatykę podszedłem do blatu za którym stał karczmarz. Na blacie leżała blaszka. Natychmiast ją poznałem. Blaszka dowódcy szóstego pułku 3 dywizji Gwardii Hissów. Na odwrocie wygrawerowane nazwisko. Zimrord Vislers. A więc poszedłeś do piachu. Myśląc to lekko się uśmiechnąłem. Jedyny sposób na to, by zdobyć „blachę” nie będąc Hissem to zabić jej właściciela.
Zimrord, mimo że był genialnym dowódcą zawsze wiedział jak narobić sobie wrogów. Mimo to dzięki swemu geniuszowi był szanowany w armii. Ciągle pamiętam manewry jak jeszcze pod nim służyłem. Pamiętam też jak wpieprzył mi się w robotę podczas kampanii w Khayr, a potem jeszcze oczekiwał podziękowania za „pomoc”.
A więc dlatego uciekła.
- Kim jest ta kobieta co przed chwilą wyszła tylnymi drzwiami?
- A bo ja wiem? Tu znamy ją jako Ślepa Łowczyni.
- Ślepa?
- A no ślepa, bo nosi opaskę na oczy. Prawdopodobnie straciła je podczas jakiejś zadymy. Tu przybyła już jako ślepa.
Zimrord nie był może pierwszej młodości, ale to nie znaczy, że był słabym przeciwnikiem. Coś tu nie pasuje.
- Jest najemniczką?
- Tak.
- Jakie zlecenia wykonała do tej pory?
- Nie pamiętam dokładnie. Trochę tego było...
Jeszcze, gdy karczmarz wypowiadał te słowa położyłem na blacie dodatkowe monety. Ich widok znacząco poprawił uśmiech mojego rozmówcy.
- Ale z takich większych robótek to uciszyła bandę ze „zdechłej ulicy” oraz wykradła jakiś klejnot z jakiegoś zamku.
To mi wystarczyło. Ślepota była jawną przykrywką. Nikt kto był by ślepy nie dał by rady wykonać tych zadań, a tym bardziej zabić pułkownika gwardii.
Kim więc jesteś?
Uśmiechnąłem się, po czym chowając emblemat jednostki zmarłego oficera udałem się w kierunku drzwi. Zanim jednak wyszedłem karczmarz chwycił mnie za ramię.
- Tak jeszcze ci na odchodne mogę tylko powiedzieć przyjacielu, że często bywa w aptekach obsługiwanych przez magów. A jak byś chciał jej dać zlecenie to możesz to zrobić u mnie.
- Dziękuję.
To powiedziawszy wcisnąłem mu jeszcze jedną monetę i wyszedłem na ulicę. Bawiła się tam grupka dzieci. Kiedy do nich podszedłem zobaczyłem, że niektóre miały kryształowe figurki. Kryształ nie jest tani więc skąd u dzieci takie zabawki?
- Czy mógłbym obejrzeć tę figurkę? - Zapytałem jednego z chłopców. Niezbyt zadowolony z przerwania zabawy malec po uważnym przypatrzeniu mi się dał mi figurkę.
Hmm. Nie widać śladów rzeźbienia, więc kryształ musiał być formowany nie ręcznie, a siłą umysłu na co wskazuje jeszcze dość realistyczne, ale z domieszką fantazji ukazanie zwierzęcia. Forma też nie wpisuje się w żaden kanon znanej mi sztuki, więc jest to dzieło amatora.
- Skąd masz tę figurkę?
- Dostałem ją od pewnej pani z przepaską na oczach. Pokazywała nam różne sztuczki i dała te figurki, ale nagle powiedziała, że musi już iść i poszła w kierunku karczmy.
- Sztuczki? A jakie to były sztuczki?
- A no na przykład wyczarowała ognistego motyla albo konia.
A więc włada magią. Robi się coraz bardziej interesująco.
To myśląc oddałem chłopcu figurkę a swoje kroki skierowałem w kierunku gmachu budynku straży. Tam zajrzałem do archiwum, w którym dzięki pomocy zaprzyjaźnionego archiwisty odnalazłem akta sprawy związanej z gangiem ze „zdechłej ulicy”. Wynikało z nich, że wszyscy członkowie gangu zostali znalezieni w jednym miejscu. Wszyscy mieli też obrażenia od tego samego narzędzia. „Rany głębokie zadane ostrym zwężającym się ku górze narzędziem. Cięcia precyzyjne, zadane z dużą szybkością, brak innych obrażeń...
... Broń rozrzucona na miejscu zbrodni. Na jednym z noży ślady krwi niezidentyfikowanej osoby (prawdopodobnie napastnika). Magazynki w broni palnej nie pełne, na ścianach budynków, ślady po kulach…
… Sprawca nieznany. Sprawa umorzona przez przedawnienie”.
Uwielbiam skrupulatność tutejszej straży. Poznaj swojego wroga a odniesiesz zwycięstwo. Tak zawsze mówili. Teraz wiem jaką broń preferujesz. Chyba starczy tych informacji. Reszty dowiem się później. Teraz sprawdzę jak zachowujesz się w konfrontacji.
To myśląc opuściłem archiwum straży i udałem się z powrotem do karczmy.
- Powiedz ślepej łowczyni, że mam dla niej zlecenie. Szczegóły pozna, jeśli przyjdzie o pierwszej w nocy pod studnię w dzielnicy tkaczy. Stawka to dziesięć tysięcy.
To powiedziawszy opuściłem lokal.

<Cralin?>

Od Crylin do Garada

Crylin wracała właśnie zmordowana z najcięższej misji w ciągu ostatnich miesięcy. Zabijanie na zlecenie nigdy nie było dla niej czymś przyjemnym. Tym razem nie miała wyboru, zabójstwa były dobrze płatne, a ona potrzebowała pieniędzy. W tak młodym wieku ciężko jej jest wychowywać siostrę, pracować i jeszcze dbać o siebie. Kończył się termin opłacania czynszu, tak samo lodówka zaczęła świecić pustakami. Nie pomagał również fakt, że dotychczasowe mikstury, które kupowała, nie poprawiały jej sytuacji z gojeniem ran. W drodze do karczmy przechodziła przez plac targowy w Merkez. Z daleka można byłoby dostrzec jej zmęczenie, nogi wlokły się niczym skazańcowi, jednak kątem oka dostrzegła znudzone dzieci przy jednej z bocznych alei. Zatrzymała się i westchnęła głośno, przywdziewając serdeczny uśmiech. Żwawo zbliżyła się do grupki i kucnęła przed nimi. Wszystkie dzieci od razu skupiły wzrok na zamaskowanej najemniczce.

- Dzieci, takie jak wy nie powinny być takie przygnębione. Może mogłabym wam umilić nieco czas? - Wystawiła przed siebie dłoń i zaczęła tworzyć ogniowe zwierzątka.

Dzieci zainteresowane podeszły bliżej, jednak te starsze nieco niepewnie. Pokazywała im mnóstwo sztuczek, przez co dzieciaki zaczęły wokół niej skakać. Nawet starsze przekonały się po otrzymaniu kryształowych figurek. Siedziałaby zapewne tak jeszcze dłuższą chwilę, gdyby nie pewna niebieska smuga, która rzuciła się jej w oczy.

Hiss? Tutaj? Chyba mam duże kłopoty...

Od razu kobieta pożegnała się z dziećmi i poprawiła swój kaptur. Starała się, jak najszybciej dostać do karczmy, aby oddać zlecenie. Obawiała się, że ktoś ją przyłapał na morderstwo i teraz jest na liście poszukiwanych. Sprawnie i szybko zaczęła kierować się do swojego celu, nawet trochę zbyt szybko. Wyczuwała, że ją obserwuje, wiec próbowała zgubić go w tłumie.

Do karczmy weszła zdyszana i pierwsze co zrobiła, to rzuciła parę fantów, człowieka, którego w ostatnich dniach zamordowała.

- Wykonałam zadanie, teraz należy mi się zapłata. - Warknęła, wystawiając dłoń.

- No proszę, a myślałem, że już nie wrócisz. Ten pułkownik musiał być dość słaby, skoro nie poradził sobie z kimś takim jak ty. - Barmanowi wyjątkowo nie pasowało, że Crylin wykonała zlecenie. Ścisnęła mocniej odznakę zamordowanego i zacisnęła zęby.

- Pieniądze... Natychmiast! - Wyjęła z pasa metalowy szpikulec i położyła pod jego szyję.

Od razu poskutkowało i kobieta odebrała swoje wynagrodzenie. Sprawdziła, czy kwota się zgadza i schowałam do swojej sakiewki. W tym czasie do karczmy zawitał hiss. Kiedy białowłosą go zauważyła, od razu zmieniła swoje miejsce, w tym czasie majstrując w atmosferze karczmy. Komuś podrzuciła czyjąś własność, tworząc spór. Jeszcze innej osobie nagadała kłamstw, aż w karczmie powstał ogromny gwar i bijatyki. Crylin chwyciła butelkę wina i rzuciła w niebiesko skórego. Pech chciał, by butelka jej się wyślizgnęła za wcześnie i zamiast uderzyć w mężczyznę, trafiła w belkę dokładnie nad jego głową, zalewają trunkiem. Kiedy na nią spojrzał, ta od razu zniknęła tylnym wyjściem, całkowicie zapominając o odznace zamordowanego leżącej na barze. Od razu pobiegła w najbliższą uliczkę, by chwilę odetchnąć. Wiedziała, że musi się teraz ukrywać przez jakiś czas. Jednak przekonała się już o upartości hissów... Nie będzie łatwo...

<Garad?>