Strony

wtorek, 18 lipca 2017

Od Annmea'i

W wieku prawie szesnastu zim przybyłam do zamku. Dzięki pomocy Fariana, któremu mój mistrz uratował życie zostałam przyjęta do służby, gdyż jego córka była ochmistrzynią.
- Ojcze myślisz, że przyjmę przybłędę do siebie? Przecież nawet nie wiem kim jest poza tym, że kiedyś pracowała w burdelu! - krzyknęła Naema.
Kilku służących odwróciło się w ich stronę uważnie się nam przyglądając. Mimo, że byłam wyższa od starca, ukryłam się za jego plecami.
- Naema! Ciszej! - skarcił ją Farian. - Jeszcze druga połowa zamku nie ma o tym pojęcia!
- Ale… - zaczęła.
- Żadnego ale! Dawny opiekun tej dziewczyny uratował mi życie przed laty. Mam wobec niego dług, który mogę chociaż po części spłacić.
Kobieta w końcu niechętnie się zgodziła.
- Ojcze idź już. Sama ją przyuczę, mamy mnóstwo pracy. - powiedziała. - Chodź. - rzekła ciągnąc mnie za ramię.
Jednak ja się jej wyrwałam i podbiegłam do mężczyzny. Mocno go uściskałam.
- Dziękuję. Dziękuję.
Kiedy się od niego odsunęłam ujrzałam jego uśmiech.
- Panienko, jesteśmy w mieście, więc jeśli czegoś, by Ci brakowało albo działo się coś złego możesz zawsze do mnie przyjść. I pamiętaj jest w Tobie coś co Cię wyróżnia. Nie zmarnuj tego. Mam nadzieję, że Twoi bliscy wciąż żyją i kiedyś mam nadzieję ich odnajdziesz.
Ja jedynie pokręciła głową. Nie byłam już panienką. Nigdy więcej.
- Nie jestem już panienką. Byłam nią dawno temu. W innym życiu. To co mnie wyróżniało zginęło tamtej nocy. Teraz jestem nikim.
On tylko pokręcił głową i życząc mi powodzenia odszedł. Poczułam się wtedy tak samotna jak jeszcze nigdy dotąd.
- Dziewczyno, idziesz? - spytała Naema.
Jedynie kiwnęłam głową i poszłam za nią. Zaprowadziła mnie do obszernej komnaty, gdzie pod sufitem suszyło się pranie, a poniżej stały ustawione trzypoziomowe łóżka. Podeszła ze mną do ostatniego, koło wysokiego okna. Położyłam swoje zawiniątko ze skromnym majątkiem na materacu.
- Tutaj będziesz spać. A tutaj... - rzekła podchodząc do ogromnej szafy. - Będziesz mieć swój ubiór do pracy. Podpisz tylko kołnierzyk, żeby się nie pomylił. Jesteś wysoka więc ten będzie pasował. - rzekła wyjmując jeden z uniformów. - Tutaj, możesz włożyć swoje rzeczy. - wskazała szufladkę poniżej. - Jak już się ubierzesz przyjdź do kuchni. Na razie tam będziesz pomagać, potem zobaczymy. A buty stoją pod Twoim ubiorem bo w tych na pewno nie będziesz chodzić.
I wyszła z pokoju. Spojrzałam na swoje buty. Z miękkiej skórki i z wyszywanymi złotą nicią wzorami. Były na mnie trochę za duże. Przez chwilę siedziałam myśląc nad swoim położeniem. Po czym przypominając sobie słowa mistrza: “W nowym położeniu trzeba się jak najmniej ujawniać”, postanowiłam co mam zrobić. Szybko przebrałam się w strój. Prosta czarna sukienka i fartuch do tego. Materiał drapał ją, ale przynajmniej dobrze leżał. Kiedy skończyłam się przebierać, ukryłam wszystkie rzeczy w szufladzie, którą zamknęła na kluczyk. Powiesiła go sobie na szyi. Kiedy zeszłam do kuchni od razu zostałam złapana przez jedną z kucharek.
- No wreszcie jesteś. Trzeba obrać warzywa! Umiesz to zrobić, dziewko? - spytała.
Kiwnęłam jedynie głową.
- A tak właściwie jak Cię wołają? Nie możemy wołać na Ciebie "ej, Ty"! Ja jestem Pani Fraun. I tak masz mi mówić.
- Annmea, pani Fraun. - szepnęłam.
- Za długie. Skrócimy to do Mea. Krótkie, szybkie i łatwe do zapamiętania. Tak więc, Meo, bierz się do roboty. Warzywa czekają. - rzekła po czym pokazała mi co i jak.
Wieczorem kiedy kładłam się spać podeszły do mnie dwie dziewczyny. Jedna, blondynka miała na imię Anna, a druga, ruda Sae.
- Więc to Ty jesteś ta nowa. - zauważyła odkrywczo Sae.
Kiwnęłam tylko głową, wiążąc troczki koszuli.
- Co Ci stało w ramię? - zapytała Anna wskazując mój bandaż.
- Nic. - szepnęłam, wciąż skupiając się na wiązaniu koszuli.
- Nie chcesz nie mów. - powiedziała blondynka wchodząc na swoje łóżko.
- Wybacz Annie, jest zmęczona. Ja w sumie też. - rzekła Sae zajmując środkową prycz. - Dobranoc.
Miałam nadzieję, że dadzą mi spokój, ale bardzo się pomyliłam. Przyczepiły się mnie jak rzep psiego ogona. W nocy nie mogłam spać. Patrzyłam za okno na gwiazdy rozmyślając czy moi bliscy teraz patrzą w to samo niebo gdzieś daleko na wygnaniu. Czy myślą o mnie. Czy raczej są przekonani, że nie żyję. Uformowałam małą kulę światła. Pierwsze zaklęcie jakiego się nauczyłam. Bym przestała bać się ciemności. Umieściłam tam twarz mistrza. Taką jaką ją zapamiętałam. Uśmiechniętą i pełną ciepła. Przerwałam zaklęcie i udało mi się jakoś zasnąć.
Od tamtego czasu minęły dwa lata. Bardzo szybko nauczyłam się topografii pałacu więc i awansowałam. Zyskałam aprobatę pracowników bo byłam cicha i się nie odzywałam. Nocami wymykałam się do biblioteki czytać. Znalazłam w głębokich piwnicach całkiem dobry zbiór książek o magii, z których codziennie się uczyłam. Tam też ćwiczyłam swoje ciało, aby nic nie mogło mnie zaskoczyć. Zaprzyjaźniłam się ze sporym stadkiem bezpańskich zwierząt, które przynosiły mi wiadomości z miasta. Nauczyłam się rozmawiać nawet ze szczurami, które karmiłam w piwnicach. Po prostu żyć nie umierać. Oczywiście jak zwykle wszystko musiało się skomplikować. Tydzień poprzedzający moje urodziny był wypełniony pracą, gdyż szykował się wielki bal maskowy na zamku. Więc w poniedziałek nogi mi odpadały. Ale poszłam jeszcze nakarmić koty. Z ogromną miską odpadków mięsa wyszłam na podwórze. Zaczęłam je karmić słuchając nowin. Dowiedziałam się, że w mieście będzie ogromny jarmark w dzień przesilenia zimowego. Zaczęłam żałować, że będę zbyt potrzebna w zamku i nie będę mogła się urwać. Przez drzwi usłyszałam słowa Sae.
- Gdzie jest Mea? - spytała najprawdopodobniej panią Fraun.
- Gada z kotami. - opowiedziała jej kobieta.
- Robi co? - usłyszałam słowa pani Naemy. - A mówiłam jej żeby przestała!
Moi mali przyjaciele czmychnęli w noc. A drzwi otworzyły się chwilę potem. Stanęły w nich Naema i Sae. Kobieta odebrała mi prawie pustą miskę z odpadkami i bez słowa weszła do środka. Przyglądałam się milcząco Sae.
- Chodź, niemowo. Mam sprawę. - mruknęła kiwając na mnie głową.
Wstałam i otrzepałam fartuch z okruszków. Spojrzałam jeszcze w miejsce gdzie zniknęły koty.
- Idziesz? - krzyknęła ze środka dziewczyna.
Poszłam za nią do ciepłego pomieszczenia. Kucharz rzucił mi jabłko. Złapałam je od razu.
- Zasłużyłaś. - rzekł z uśmiechem.
Kiwnęłam głową w podziękowaniu. Poszłam za Sae do łaźni dla służby. Czekała tam na nas Anna. Miałam bardzo, bardzo złe przeczucia. Chciałam wyjść, ale Sae zamknęła drzwi odcinając mi drogę ucieczki. Mogłam ją postraszyć ognistą kulą, ale ryzykowałam ujawnienie. I wyrzucenie z pracy. Musiałam czekać na rozwój wydarzeń.
- Książę dziś wydarł się na Annę. I to nie pierwszy raz. - oznajmiła mi Sae.
Nic nowego. Mnie też dostało się kilka razy po uszach od księcia. Taki już był. Służba musiała do tego przywyknąć. Nie wiedziałam jednak co to ma wspólnego ze mną.
- Chcemy jakoś utrzeć nosa księciu i tu jesteś nam potrzebna Ty. - rzekła Anna.
- J-ja? - wydukałam, cofając się pod ścianę. Złe przeczucia nasiliły się.
- Chcemy, żebyś na balu maskowym podeszła do księcia i z nim zaczęła gadać. Czarować go. Nie wiem. W każdym razie tak, aby potem go ośmieszyć, że poświęcił więcej niż jedno spojrzenie i słowo służącej.
- Nie! - pisnęłam.
Ryzykowałam utraceniem posady. Nie mogłam tego zrobić. Poza tym czemu ja? One mogły to zrobić.
- Nie? - rzekła Sae zaskoczona. - Nie?! To może powiem Naemie co robisz nocami. Że wymykasz się nie wiadomo gdzie? I robisz nie wiadomo co? Doskonale wiesz, że nie ma o Tobie zbyt dobrej opinii.
- Czemu ja? - spytałam drżącym głosem.
- Ponieważ... - powiedziała Anna podchodząc i owijając wokół palca pasmo moich lśniących włosów.- Jesteś niezwykle urodziwa. Takiej buźki nie ma byle służka. Trochę mydła, spinek i jakieś ładne ubranko i będziesz wyglądać lepiej od tych wszystkich napuszonych księżniczek.
- Poza tym kolor twoich oczu jest dość niecodzienny.
- Rozpozna mnie! - pisnęłam, odpychając je.
- To bal maskowy. Każdy będzie mieć maskę. Nikt Cię nie pozna. - powiedziała Anna.- Wiem nawet gdzie kupić jakąś tanią i ładną. Pasującą do sukienki.
- Nie mam… - zaczęłam.
- A to co ukradłaś z zamtuza? Zostało Ci coś? - spytała Sae.
Nagle sobie przypomniałam. Została mi jedna strojna suknia, która była moja oraz ozdoba do włosów. Miałam jeszcze suknię w której przybyłam i ciepłą kurtkę z futrem. Ale nie miałam butów. Ani spinek.
- Pokażesz nam? - spytała Sae, uśmiechając się groźnie.
Poddałam się i poszłam do sypialni. Otworzyłam szufladę przy pomocy kluczyka. Wyciągnęłam zawinięte w płótno stroje i ozdobę. Zauważyłam, że oczy dziewczyn zaświeciły się na widok tych skarbów.
- To jest piękne. - sapnęła Anna.
Wyciągnęłam długą, granatową jak nocne niebo suknię. Rękawy były z prześwitującego granatowego materiału, tak samo dekolt. Góra wyszywana była złotą nicią. Widać było, że jest ona opinająca. Dół rozlewał się niczym wodospad błyszczącego ciemnego szafiru. Do tego był futrzany płaszcz ciemnogranatowego koloru, długi do połowy uda. Cały kaptur miał obszyty futrem i tak samo rękawy. Zapinany na piersi. Całość obrobiona białym futrem. Na rękawach miał wyszyte złote wzory.  Ozdoba do włosów również była ze złota. Nie przyznałam się do tego, ale należała kiedyś do mojej matki. Był to jakby diadem z szafirowymi łzami (takimi jak na zdjęciu).
- Jak książę Cię w tym zobaczy to padnie. - stwierdziła Sae.
Pokręciłam przecząco głową. Złożyłam rzeczy i schowałam do szuflady. Zamknęłam ją na klucz. “W co ja się pakuję?” - pomyślałam.
- Czyli zgadzasz się? - spytała Sae.
Kiwnęłam głową. Nie miałam wyjścia. Miałam nadzieję, że to się jakoś nie rozniesie. Kiedy dziewczyny spały wymknęłam się bo i tak nie mogłam spać. Zwierzyłam się szczurom w piwnicach, kiedy już zapaliłam świece.
- Dè tha mi ag ràdh a dhèanamh?* - spytałam je.
Popatrzyły się na mnie świecącymi oczkami. Jeden otarł się o moją rękę w geście pocieszenia. Oddałam im resztki mięsa i zaczęłam ćwiczyć zaklęcia. Unosiłam przedmioty w górę. Sprawiałam, że nad dłonią płonął mi ogień. Ale wystarczył szelest, aby mnie rozproszyć. Przypaliłam sobie dół sukni. Szczury pisnęły wystraszone i uciekły. Zgasiłam to podmuchem powietrza. Przy okazji gasząc świece i zrzucając ze stołu kilka ksiąg. Usiadłam na podłodze w ciemnościach i rozpłakałam się po raz pierwszy od lat. Płakałam za utraconym domem, samotnością, zagrożeniem idącym w ciągu tygodnia. Już niedługo stracę dom także tutaj. Ujrzałam jasną kulę światła. Większą niż umiałam uformować. Wytarłam twarz rękawem. Dotknęłam świetlistego przedmiotu. Ujrzałam w jego wnętrzu mojego mistrza.
- Mistrzu!
Uśmiechnął się do mnie.
- Wszystko będzie dobrze malutka. Przecież nauczyłem cię zaklęcia, które rozproszy mrok. Dalej użyj go. - powiedział. Złożyłam dłonie i po chwili gdy je rozłożyłam błyszczała na nich taka sama, ale mniejsza kopia kuli.-  Nie martw się. Pamiętaj, uratować może Cię zawsze Twój umysł.
- Tęskniłam za Tobą. Nie zostawiaj mnie. - szepnęłam.
- Zawsze będę przy Tobie.  Ale teraz muszę już iść. Ale muszę jeszcze cię ostrzec. Siły zła zaczynają rosnąć w siłę. I co najważniejsze. Graj tak dobrze jak umiesz, a będzie dobrze. Pamiętaj, że masz tytuł. Twoje nazwisko ma wartość, nie ważne co mówią inni. Nieważne co sama sądzisz. - kula zamigotała i zmieniła się drobinki srebrnej mgły.
- Moje nazwisko było chyba tylko coś warte na terenie gildii. - szepnęłam do siebie. - Siły zła?
Podniosłam się z podłogi i biorąc łuk wyszłam na podwórze. Po szybkim sprincie byłam już na polanie, na którą raczej nikt nie chodził. Tarcze stały tak jak je ustawiłam poprzednim razem. Sięgając po strzałę spojrzałam w kierunku wymarłych okien zamku. Puste oczodoły okien zdawały się mi przyglądać. Szybko odnalazłam wzrokiem okna komnaty księcia. Wydawało mi się, że ktoś w nich stoi, ale kiedy spojrzałam raz jeszcze nikogo tam nie było. “Wydawało mi się” - pomyślałam. Wypowiedziałam kilka słów i runy wyryte na ramionach łuku zalśniły księżycowym światłem. Oczy zabłysły mi tym samym blaskiem. Od razu mimo ciemnej, zimowej nocy zobaczyłam swoje cele. Teraz tylko nałożyłam strzałę na cięciwę. Naciągnęłam ją i puściłam. Pęd powietrza musnął mój policzek, a strzała poleciała do celu. Utkwiła w stojaku. Spróbowałam znów. Ale to było na nic bo żadna ze strzał nie zbliżyła się nawet do środka. Więc nawet nie próbowałam strzelać w ruchu. Kiedy opróżniłam kołczan wstałam i podeszłam do najbliższej tarczy. Sfrustrowana wyrywałam z niej kolejne strzały. Kiedy skończyłam wrzuciłam wszystkie do kołczana. Zaczęło się robić szaro i zaczął prószyć śnieg. Szybko wróciłam do sypialni. Jak najciszej ukryłam broń pod materacem. To samo zrobiłam ze strojem do ćwiczeń. Założyłam strój do kuchni. Poszłam tam. Zaczęłam myć naczynia. Zamyśliłam, gdy prawie stłukłam pozłacany półmisek postanowiłam się bardziej skupić.
- O dzień dobry! - krzyknął od progu kucharz. - Co tak wcześnie?
- Nie mogłam spać. Bal chyba będzie dosyć wystawny? - rzekłam nie odrywając się od roboty. Po raz pierwszy odważyłam się więcej powiedzieć. Kucharza to nie zdziwiło. Raczej ucieszyło.
- Tak. To drugie tysiąclecie od momentu zakończenia wojny z siłami zła.
- Hm?- zapytałam. Przypomniała mi się opowieść mistrza. Tylko, że ja byłam zbyt zajęta napełnianiem atramentem owczego pęcherza, żeby go słuchać.
- Niegdyś magów było tutaj więcej. Wszędzie się o nich słyszało. A szczególnie o legendarnej gildii magów z Telepsa Lan.
- Srebrzystej doliny. - szepnęłam do siebie.
- Znasz mowę elfów? - rzekł zaskoczony kucharz.
- Niezbyt. - przyznałam.
- Na czym skończyłem? A już wiem. Ci magowie z Telepsa Lan zrzeszali same najpotężniejsze rody. Każdy kto miał magiczne zdolności mógł się czegoś nauczyć. Ich potęga polegała na tym, że szkolili każdego. I kobiety i mężczyzn. Nie było u nich czegoś takiego jak pierworodny najważniejszy. Byli sobie równi. Szczególnie uzdolnione dzieci oddawano pod naukę najlepszych, gdzie szlifowały swoje umiejętności. A co najciekawsze nigdy nie uczyli ich polegania jedynie na swojej magicznej mocy. Zawsze trenowali tak samo jak żołnierze. Walka mieczem, sztyletami, strzelanie z łuku. Uczyli ich szybkości i zwinności. Niczym szpiegów. Wiodła u nich prócz nauki magii, nauka strategii. Jednym z najpotężniejszych rodów był ród Mealinesenne. Mówią, że wywodził się on od potężnego elfiego rodu. Ale dobrze nie pamiętam.
I pewnej zimy siły zła spróbowały przejąć władzę nad światem. Jednak magowie nie złamali się jak ludzie. Nie uciekli jak krasnoludy czy elfy. Stawili czoło mrokowi i wygrali. Walka była okrutna. Wielu z nich tego dnia przelało swoją krew na Równinie. I do dziś piasek jest tam krwistoczerwony. Po wojnie wrócili oni do miasta. - jego spojrzenie pociemniało. - Ale zamiast uzyskać szacunek przywitał ich lęk. Nikt nie chciał złożyć im gratulacji. Żadnego dziękuję. Obawiali się, że magowie ich skrzywdzą. Kazali im odejść. Chociaż mówią, że to magowie sami postanowili odejść z Telepsa Lan. I słuch o nich zaginął. Mówią, że ukryli się głęboko gdzieś w lasach Aranayi. Albo, że już nie ma nikogo.  Ale czy ja wiem ile w tym prawdy? Może po prostu poukrywali się gdzieś w Sayari. Kto wie. Może to nawet lepiej. Ludzie mniej się boją. Jest już dość dziwactw na tym świecie.
- Po co kładziesz jej do głowy te bzdurne legendy? - spytała Naema wchodząc do kuchni.
Słysząc o Aranayi. Moim domu. Mojej rodzinie. Tak zostałam zaskoczona, że upuściłam talerz, który rozbił się na drobne kawałeczki.
- I widzisz co się przez to dzieje? Mea, skup się. - powiedziała wręczając mi miotłę i szuflę.
Rozejrzałam się po kuchni. Okazało się, że cała służba przysłuchiwała się historii.
- Co tak stoicie? Do roboty! - zarządziła Naema.
I wszyscy nagle jak wyrwani z transu zabrali się za swoje obowiązki. Zaczęłam zmiatać szczątki naczynia, ale myślami byłam gdzieś. Daleko w zielonych lasach Aranayi. I w domu w Górze. A potem przeniosłam się do odległej i tajemniczej Srebrzystej Doliny. Do dziś ich mury poznaczone pradawnymi runami, błyszczały srebrzystym blaskiem. Stąd nazwa. Telepsa Lan. Klepnięcie w ramię przywróciło mnie do rzeczywistości. Zobaczyłam Sae, szczerzyła się do mnie niczym Salem Starszy kiedy coś przeskrobie i ja doskonale o tym wiem. Ale Salem Starszy był od niej o wiele mądrzejszy i był kotem.
- Ta podłoga nie będzie już czystsza. - zakpiła. - Mamy maskę. Myślę, że będzie pasowała do Ciebie. - szepnęła mi do ucha.
Wzdrygnęłam się na te słowa. Czyli nie ma już odwrotu. Westchnęłam cicho. Podniosłam szuflę i wrzuciłam do śmieci jej zawartość. Szybko zajęłam się swoimi obowiązkami. Zajęłam tym umysł, aby nie myśleć o pomyśle Sae i Anny. Przeklęłam w duchu ich słowa o mojej urodzie. W czasie przerwy obiadowej wyciągnęły mnie z kuchni. Pokazały swój nabytek. Granatowa atłasowa maska. Zdobiona złotym brokatem i imitacją kamieni szlachetnych. Po prawej stronie miała trzy pióra. Środkowe było czarne, a dwa granatowe. Wiązana była dwiema wstążkami. “Piękna” - przemknęło mi przez myśl. Szybko pokręciłam głową, by pozbyć się tej myśli. Ukryłam ją w szufladzie w sypialni. Wróciłam na obiad do kuchni, ale nie zjadłam zbyt wiele. W sumie prawie nic. Całą rybę oddałam kotom, które próbowały mnie pocieszyć. Ale niestety bezskutecznie.
Przez resztę tygodnia pracowałam za trzy osoby. Byle tylko nie myśleć o zbliżającym się balu. Obiecałam sobie, że kiedy będzie po wszystkim nie odezwę się więcej do Sae i Anny. Nocami wciąż ćwiczyłam i uczyłam się. Tylko dołożyłam do tego jeszcze naukę wszystkich zaproszonych gości. Kto kim jest i jak należy się do niego zwracać. Kiedy nadszedł dzień balu i moich osiemnastych urodzin znałam już imiona, nazwiska oraz tytuły wszystkich zaproszonych gości. Sae i Anna jakimś cudem zdobyły zaproszenie i dla mnie. Widniało tam moje imię i nazwisko, które podałam heroldowi. Tym razem ciemność przyszła kiedy zegar wybił trzecią po południu. To przez ciężkie śniegowe chmury, który nadciągnęły z północy i otoczyły miasto grubym kordonem. Cała służba zajęta była ostatnimi przygotowaniami do bankietu, więc całą łaźnię miałyśmy dla siebie. Ale nie pozwoliłam Annie i Sae wejść do środka. Sama umyłam włosy i całe ciało. Zdjęłam na ten czas bandaż. W lustrze idealnie widziałam poznaczone szramami ramię. Mogłam znaleźć zaklęcie, które je usunie, ale nie chciałam tego robić. Mistrz, by tego nie pochwalił. Poza tym nie pozwalały mi one zapomnieć. Zapomnieć o wszystkim co się wydarzyło. Znów się zamyśliłam. Bawiłam się unosząc i opuszczając kule wody. Z zamysłu wyrwało mnie pukanie do drzwi.
- Mea! Długo jeszcze? - spytała Sae.
Westchnęłam i wyszłam z wody. Szybko wysuszyłam włosy i ubrałam halkę. Owinęłam bandaż wokół ramienia. Przejrzałam się w lustrze. Mydło zmyło cały brud i moja twarz była jasna i rumiana. Uśmiechnęłam się do odbicia, ale uśmiech był smutny. Otworzyłam drzwi. Dziewczyny od razu wparowały do środka.
- Co tak długo? Bankiet zaraz się zacznie! - warknęła Sae.
Jedynie wzruszyłam ramionami. Pomogły mi zasznurować suknie i ułożyć włosy. Zgodnie zdecydowały, że takie pofalowane mogą zostać tylko trochę poupinały je wsuwkami.. Założyły mi na głowę ozdobę. Czułam na czole chłód szafiru i ciężar złota. Włożyłam płaszcz  z futrem. Zapięłam jego guziki. Na koniec włożyłam maskę i wsunęłam stopy w atłasowe granatowe pantofelki na płaskim obcasie. Cofnęłam się, by przejrzeć się w lustrze. Kiedy ujrzała swoje oblicze, aż sapnęłam ze zdziwienia. Wyglądałam jak mniejsza kopia mojej matki. Wszystko idealnie pasowało do siebie.
- Łał. - mruknęła Anna.
- Łał. - zawtórowała jej Sae. - Tylko ten bandaż… Zdejmij go.
Pokręciłam przecząco głową.
- To chociaż załóż to. - rzekła wręczając mi granatowe rękawiczki.
Żeby je założyć musiałam zdjąć płaszcz. Zasłoniły częściowo bandaż, tak, że jeśli ktoś nie będzie się zbytnio przyglądał, nie zauważy go i znów włożyłam płaszcz.
- A teraz pora iść na bankiet. - Anna klasnęła w dłonie. Jej oczy zabłysły. - Tędy.
Poprowadziła nas bocznymi korytarzami na zewnątrz. Zaczął padać śnieg. Wyciągnęłam z kieszeni moje zaproszenie i weszłam po głównych schodach zamku. Tych samych, którymi szłam pierwszego dnia służby. Czułam jakby serce miało mi zaraz wyskoczyć z piersi. Odwróciłam się. Anna i Sae gdzieś zniknęły. Uważając żeby się nie potknąć na śliskich schodach ruszyłam dalej. Wokół mnie spieszyli goście. W świetle pochodni ustawionych na stopniach widziałam ich twarze i zaczęłam ich rozpoznawać. Zamek był rozświetlony tysiącami świateł. Widok zapierał dech w piersiach. Weszłam do hallu. Kandelabr nad moją głową lśnił niczym diament. Całe pomieszczenie było wypełnione gwarem. Służący zabierali płaszcze, a dłonie były ściskane z wymianą uprzejmości. Służący chciał wziąć mój płaszcz, ale go odprawiłam. Nagle podeszli do mnie lord i lady z rodu Wella. Lord ucałował wierzch mojej dłoni, a Lady ją uścisnęła.
- Chyba jeszcze się nie znamy. - rzekł lord. - Jestem Lord Andre Wella, a to moja małżonka Lady Sanae Wella z rodu Faerów. - Przedstawił się. - Wybacz, że pytam, ale kim Ty jesteś?
- Na imię mi Miadella Annmea Mealinesenne. - rzekłam składając ukłon. Wykorzystałam drugie imię. Mistrz kiedyś powiedział mi, że mam tak robić. Gdyż jest mała szansa, że dojdą do mojego imienia, gdybym udawała na przykład służącą. Uśmiechnęłam się na to wspomnienie. - Miło mi Was poznać, Wasze lordowskie mości.
Spojrzałam im uważnie w oczy. Ile to uśmiech może zdziałać. Byli zaskoczeni.
- Mealinesenne? Jak ten ród magów? - spytała Lady.
- Tak, pani. Jednakże to raczej daleki odłam, gdyż moja familia od pokoleń nie wykazuje magicznych zdolności. - skłamałam gładko.
- Nie ma przy Tobie ojca? - zapytał mnie lord.
Pokręciłam przecząco głową i przybrałam zasmucony wyraz twarzy.
- Przez przemiany polityczne w Aranayi zostaliśmy rozdzieleni. I nie wiem kiedy znów się spotkamy.
- To gdzie teraz mieszkasz? - zapytał zaciekawiony hrabia Donvan przyłączając się do rozmowy.
- Mieszkam u dalekich znajomych mej rodziny. To dobrzy ludzie. - rzekłam z delikatnym uśmiechem.
Dalszą rozmowę przerwał nam dźwięk otwieranych wrót. Punktualnie o piątej wrota ukazały naszym oczom ogromną salę balową. Z sufitu zwieszały się kryształowe kandelabry oraz tysiące ozdób. Świece paliły się srebrnych lichtarzach. Powietrze pachniało kwiatami, którymi udekorowane były kolumny i balkony. Lśniły wypolerowane srebra i porcelany. Kryształowe kieliszki lśniły niczym gwiazdy. Obrysy były śnieżnobiałe ozdobione krwistoczerwonymi wzorami. Potrawy i smakołyki kusiły obietnicą nieba w gębie. Zapach kwiatów mieszał się ze słodkim zapachem wyrobów cukierniczych. Po butelkach rozpoznałam, że władca kazał wystawić swoje najlepsze wino. Widok zapierał dech w piersiach. Wokół siebie słyszałam pomruki aprobaty. Przeniosłam wzrok na podwyższenie i tron. Właśnie szedł ku nam władca, a za nim kroczyły jego dzieci. Rozłożył ramiona w geście powitalnym i jego oblicze rozpromieniło się w uśmiechu.
- Witajcie! - zakrzyknął. - Witajcie na naszym balu!
Zatrzymał się u stóp schodów. Teraz było najważniejsze. Zaproszenia. Wyciągnęłam moje. Arystokraci zaczęli się ustawiać według hierarchii. Ja stanęłam prawie na końcu. “Kiedy nie wiesz gdzie się ustawić, nigdy nie stawaj na końcu. Stań pod koniec, ale nigdy na końcu”. Słyszałam słowa mistrza w głowie tak wyraźnie jakby stał zaraz obok i cierpliwie mi tłumaczył wszystkie najważniejsze zasady. Usłyszałam odchrząknięcie. Spojrzałam na wyciągniętą dłoń herolda. Posłałam mu delikatny uśmiech.
- Proszę o wybaczenie. Zamyśliłam się. - wyciągnęłam swoje zaproszenie i mu podałam.
Uważnie przeczytał jego treść. Po czym mi je zwrócił. Odwrócił się do tłumu zgromadzonego pod schodami.
- Panienka Miadella Annmea Mealinesenne. - zakrzyknął.
Szmer przeszedł przez tłum. Ale zaraz ktoś wyjaśnił wszystko i wszyscy zamilkli tracąc zainteresowanie. Zeszłam po alabastrowych schodach wprost do króla. Zatrzymałam się przed nim, składając głęboki protokolarny ukłon okraszony słowami: “Wasza Wysokość”. Oblicze władcy wciąż promieniało uśmiechem, czego nie można było powiedzieć o księciu. Wyglądał jakby się nudził. Król uścisnął mi dłoń. To samo zrobiły jego dzieci. Wymieniliśmy kilka uprzejmości po czym wymieszałam się w tłum. Kiedy rodzina królewska przywitała się ze wszystkimi władca przeszedł przez tunel utworzony przez gości na podwyższenie tronu.
- Świętujemy dziś kolejne stulecie pokoju w Sayari. Jak na razie żadne wrogie siły nie próbują zniewolić naszych umysłów, ciał i dusz! Najdłuższa noc w roku nie jest na więc straszna! Moi drodzy delektujmy się więc tym wieczorem. Życzę wszystkim dobrej zabawy! Niechaj rozpocznie się bankiet! - po tych słowach zasiadł na tronie.
Wiedziałam, że najpierw będzie poczęstunek, a potem tańce. Podeszłam do stołu. Zjadłam małe ciasteczko, a służący nalał mi wina. Upiłam łyk. Było wyborne. Smakowało jak lato zamknięte w butelce. Pamiętałam jednak, że nie mogę przesadzić. Kiedyś mój starszy o dziewięć lat brat się upił. Mistrz bardzo się na niego zdenerwował. Nie dlatego, że był pijany. Tylko dlatego co zrobił po pijaku. Powiesił moją ulubioną lalkę pod sufitem biblioteki. Tak mnie to zdenerwowało, że jakimś cudem sprawiłam, że wszystkie książki pospadały z półek. Przygniotły by mnie, gdyby nie mój mistrz. Chłopak za karę musiał poukładać wszystkie książki na miejsce bez użycia czarów.  Był na mnie za to wściekły, ale sam był sobie winien. Rozejrzałam się za księciem, ale nigdzie nie mogłam go wypatrzeć. Miałam nadzieję, że Anna i Sae mi odpuszczą. Nie miałam racji. Stojąc przy filarze ktoś wsunął mi w dłoń karteczkę. Przeczytałam ją. “Jest na balkonie” - głosił napis. Puls mi przyśpieszył. Jednak szybko opanowałam zdenerwowanie. Nagle usłyszałam znajomą mowę. Odwróciłam się. Bez wątpienia byli to elfowie. Na dodatek magowie. Przez gwar ich za dobrze nie słyszałam. Ale mówili to samo co mój mistrz tamtej nocy. Że mrok powoli podnosi łeb. I że żałują, że gildia magów z Telepsa Lan nie daje znaków życia od stuleci. Zmarszczyłam brwi próbując zrozumieć o co im chodzi. Nagle ich spojrzenie zaczęło przeczesywać tłum. Zanim spoczęło na mnie wymówiłam bezgłośnie zaklęcie ukrywające moją aurę. Kiedy zatrzymało się na mojej osobie skłoniłam się im lekko. Odpowiedzieli mi kiwnięciem głową. Wrócili do swojej rozmowy, ale przeszli kawałek dalej. I więcej już nie mogłam ich słyszeć. Ruszyłam więc na balkon trzymając w dłoni kieliszek z winem. Drzwi  były otwarte i do środka wpadało zimne powietrze. Wyszłam na zewnętrzny balkon. Chłodny wiatr od razu ucałował mi policzki. Śnieg przestał padać, chmury się rozwiały, a na horyzoncie stał księżyc w pełni zalewając blaskiem całą okolicę. Gwiazdy błyszczały w górze niczym klejnoty. Noc wydawała się przyjazna. Ujrzałam chłopaka w masce. Siedział na barierce i opierał się o ścianę. Miał przymknięte oczy. Podeszłam do końca balkonu. Postawiłam kieliszek i oparłam dłonie na murowanej barierce. Wdychałam chłodne powietrze. Usłyszałam jakiś ruch za sobą. I ciche skrzypienie śniegu pod jego krokami.
- Piękna noc. Nieprawdaż, Wasza Wysokość? - rzekłam do księcia, odwracając się do niego.
Powiał wiatr, unosząc mojej włosy. Przytrzymałam je dłonią, aby nie wpadały mi do oczu.
- Kim Ty jesteś? - zapytał mnie patrząc mi w oczy.
- Miadella Annmea Mealinesenne - rzekłam, składając mu ukłon.
Nie wiedziałam o co mu może chodzić.


*- Co ja mam zrobić?

< Sakit? Wybacz, trochę się rozpisałam, co ta nuda robi z człowiekiem. :p >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz