Strony

piątek, 14 lipca 2017

Od Aysala do Sivika

Jego oczy zaświeciły w ciemności, która już dawno spowiła okolice. W końcu mógł być sobą, nie musiał ukrywać przed światem tego, co notorycznie robi w nocy. To zawsze zaczynało się tak samo. Schodził z dachów budynków, które znajdowały się najbliżej niego, ciągnąc za sobą kołczan pełen strzał. Łuk przewiesił przez ramię w taki sposób, żeby w żadnym, najmniejszym wypadku nie zawadzał mu w ruchach. Nigdy nie lubił nosić go luźno, próbował wyeliminować jakiekolwiek zagrożenie złamania swojej jedynej broni. Teraz może i groziło to jego strzałom, ale je zdecydowanie łatwiej zdobyć. Mężczyzna, od którego je kupuje, z każdym złamanym drewienkiem wydaje się produkować ich dla niego dwa razy więcej. Owszem, Aysal wyjmuje swoje strzały z ofiar za każdym razem, ale potrafi robić to tak nieumiejętnie, że jednym razem wyjmie całą, za drugim złamaną w pół, a jeszcze innym w jego rękach pojawi się zwykły kij z piórkiem na końcu, ponieważ grot został w ciele. Nie przeszkadzało mu to, chociaż za każdym razem stawało się bardziej i bardziej irytujące.

Rozejrzał się dookoła, oglądając teren przy lesie. Był pewien, że jeśli tam wejdzie, to za prędko nie wyjdzie. Dlatego musiał upewnić się, że nikt nie chciany za nim nie podąża. W swoim życiu był sprawcą tylu morderstw, dlatego pewne jest, że po karczmach wieszają jego zdjęcia z ogromnym napisem "Poszukiwany". Gdyby w tak łatwy sposób dał się złapać, byłoby to okropne dla jego wygórowanego ego. Po upewnieniu się, że nikt go nie obserwuje, wbiegł do pobliskiej puszczy i wspiął się na pierwsze lepsze wysokie drzewo. Z wysokości lepiej obserwowało mu się okolice, a względna ofiara nie zrozumie zbyt szybko, że ktoś za nią idzie. Pewnie teraz ktoś, by stwierdził, że nikt o zdrowych zmysłach nie wszedłby nocą do lasu. W pewnym sensie się nie myli, człowiek na sto procent nie wszedłby tu o później godzinie, ale las jest też środowiskiem innych stworzeń. Z łatwością da się wyłapać jakiegoś wilkołaka, wiedźmę czy nimfę leśną. To właśnie ich krwią najczęściej się żywił, ich było tutaj przeraźliwie dużo. Naprawdę rzadko pojawiał się tutaj ktoś innej rasy. Dlatego tak przeogromnym zaskoczeniem okazał się nigdy wcześniej nie widziany przez niego Moccobi. Chociaż nie, miał kiedyś do czynienia z jednym. Może i nie pamiętał o tym zbyt dobrze, czasami zastanawiał się czy aby na pewno nie ma amnezji.

Wydawało mu się, że chłopak już dawno wiedział o jego obecności, że czuł jego wzrok wampira na swoim napiętym ciele. Aysal przechylił tylko głowę i poprawił kaptur na niej. Sprawnym ruchem przeszedł jeszcze kawałek, obserwując mężczyznę z góry. Jego reakcje na najmniejszy ruch w krzakach czy szelest liści były tak cholernie śmieszne, że czasami siłą musiał powstrzymywać parsknięcie. W pewnym momencie postanowił zeskoczyć z drzewa, co na ten moment nie było zbyt rozsądnym pomysłem. Nie zdążył nawet pomyśleć z trzy razy, że gałązki czasem odrywają się od większych gałęzi i leżą przy pniu. Przy upadku na ziemię, jego ciężar przygniótł patyki, które wręcz natychmiastowo się przełamały. Teraz był wręcz pewien, że chłopak wiedział o jego obecności. Dlatego starał się jak najdyskretniej obejść go i zaatakować od drugiej strony. W pewnym momencie po prostu stanął w miejscu, wyjął strzałę z kołczanu, który przy wymianie z łukiem zarzucił na plecy. Ustawił lotkę na prężącej się lince i i wycelował broń w głowę czarnowłosego, który patrzył się prawie centralnie na niego. Niższemu przez chwilę przemknęła myśl, jak może go nie widzieć, gdy stoi przed nim właściwie odkryty. 

Wypuścił strzałę. 

Skrzywił się lekko, gdy jego ofiara w ostatniej chwili zdążyła uciec przed śmiercią. Fuknął pod nosem, wyciągając kolejną, gdy wyższy podszedł do drzewa i wyciągnął poprzednią z jego pnia, przyglądając się uważnie. To wtedy coś uderzyło w białowłosego. Dziwne uczucie, które podpowiadało mu, że ktoś już kiedyś tak robił. Zatrzymał swoje ruchy na sekundę. ON tak robił. Za każdym razem, gdy Aysal wracał ze swojego polowania, ten oglądał jego strzały, przejeżdżał opuszkami palców po ozdobnych żłobieniach. Nie. To należało do jego przeszłości, o której i tak zbyt wiele nie pamiętał. 

Złapał strzałę w dłoń, samemu przez chwilę się jej przyglądając. No cóż, było na czym zawiesić wzrok. To wtedy dopiero go dostrzegł, obleciał takim spojrzeniem, jakby go znał. Jakby był świadom jego umiejętności i tego co jest w stanie mu zrobić. Uśmiechnął się, mając z tego nie tak małą satysfakcję, Znów przystawił ją do łuku. Ciemnowłosy jak na zawołanie zaczął się cofać, próbując uniknąć tego co go czeka. Poczekał chwilę, zanim znów wycelował. Dał drugiemu chwilę czasu na ucieczkę, wyliczył dokładnie trzydzieści sekund zanim nie wypuścił strzały. Był pewien, że nie mogła trafić w cel. Z jeszcze szerszym uśmiechem na twarzy ruszył za nim powolnym jak na niego tempem. Mógłby biec z wampirzą szybkością, wyprzedzić go i z łatwością zabić, jednak jaka byłaby z tego zabawa? Zawsze wolał bawić się jedzeniem, nie ważne ile razy matka za młodu powtarzała mu, że to niestosowne.

Wypuścił kilka kolejnych strzał, specjalnie nie trafiając w cel, ale z czasem zaczęło go to nudzić. Wycelował w lewy bok, przekręcając lekko swoją głowę, aż nie puścił cięciwy po raz kolejny. Trafiając perfekcyjnie. Usatysfakcjonowany uśmiech wpełzł na jego usta, gdy zobaczył jak mężczyzna upada, pociągnięty siłą uderzenia. Znów ruszył przed siebie, dumnym krokiem, widząc jak błękitnooki wypatruje się w niego z przerażeniem w oczach.

Później wydawało się, że wszystko pójdzie jak gdyby nigdy nic. Zdjął kaptur, odsunął materiał koszuli z obojczyka drugiego i wgryzł się w nagie ramię. Nie spodziewał się, że po czymś takim Moccobi nadal będzie w stanie go odepchnąć, użyć tej swojej dziwnej władzy nad duchami przeciwko niemu. Stanął nad nim wkurzony, wycierając krew z ust, oblizując dłoń. Nienawidził marnować jedzenia. Wtem znów mu się oberwało, tym razem on odepchnięty siłą, zaorał głową o głaz.

~*~

Zadrżał po raz kolejny, wbijając spojrzenie w ośnieżoną ziemię, po której stąpali już dobre dwie godziny. Śnieg zaskoczył ich znienacka, właściwie to zaczął padać w najmniej oczekiwanym momencie. Dlatego starali się wrócić jak najszybciej, żeby nie przebywać w tym zimnie za długo. Starszy nie miał najmniejszego pojęcia, że jego organizm może się jeszcze buntować i pozwalać na różne rzeczy, takie jak odczuwanie temperatury czy łapanie przeziębienia. To jednak on brnął przez usypany śnieg szybciej i szybciej. Wydawało mu się, że widzi już leśną chatkę przed oczami, ciemne drewno dziwnie odznaczające się w całej tej bieli. Tak samo krew, która jakimś sposobem znalazła się na jego ubraniach i mimo upływu czasu nadal raz po raz kapała na podłoże. 
Wyższy chłopak pociągnął go mocno za nadgarstek i zaczął biec przed siebie, chwilę po tym wpychając młodszego do ciepłego, tymczasowego domku. Białowłosy zadrżał po raz kolejny, dopiero teraz zdając sobie sprawę jak zimno mu było przez cały ten czas. Zmęczonymi oczami zerknął na otrzepującego się ze śniegu towarzysza, który zaraz po spostrzeżeniu jak ten wygląda, prawie biegiem rzucił się do kuchni. Aysal nie chciał sprawiać kłopotów, nie chciał zmuszać nikogo do opiekowania się nim, gdy on sam powinien o siebie zadbać. Był wystarczająco stary, żeby wiedzieć jak zrobić ziołową herbatkę, którą jego chłopak zawsze pochłaniał litrami, gdy to właśnie on chorował.
Przetarł wierzchem dłoni lekko załzawione oczy, które z każdą minutą zaczynały go szczypać jeszcze bardziej. Pozbył się też brudnego płaszcza i przemokniętych butów, po czym ruszył za chłopakiem, otulając się swoimi małymi, zimnymi rękoma.
- ... zimno mi. - mruknął do niego, wtulając się w ciepły bok. Jak na zawołanie został objęty długim ramieniem i przyciągnięty do drugiego bardziej. Wtulił się w niego, próbując znów nie zadrżeć, jednak ciepło drugiej osoby nic mu nie dawało. No, a poza tym ciemnowłosemu na pewno nie trzymało się jego lodowatego z natury ciał w ramionach. Chciał się odsunąć, nie sprawiać większego kłopotu, nie oziębiać też jego, żeby obaj nagle nie zachorowali na grypę. Zaprzestał jednak, gdy wystraszony dźwiękiem bulgoczącej wody znów przykleił się no wyższego.
Dźwięk wlewanej do kubka wody jednak go uspokoił, a zapach owocowej herbaty jakby ocucił. Uwielbiał to, że młodszy pamięta, w jakiej herbacie lubuje, jaka zawsze go uspokajała. Może jest jakieś prawdopodobieństwo, że pomoże mu się wykurować.
Białowłosy pociągnął nosem i uśmiechnął się wdzięcznie, zabierając kubek właściwie od razu do rąk.
- Bo się opa... - Ehh - drugi westchnął cicho, gdy przypomniało mu się, że starszy tak czy siak weźmie wrzątek do rąk, nie ważne co by mu się powiedziało. Dlatego przejechał tylko dłonią po jego włosach i znów otulił swoimi rękoma. Westchnął jednak po raz kolejny, czując kolejne drgawki, których dostawał niebieskooki. Pociągnął go więc lekko za sobą do salonu i zniknął na moment, żeby przynieść ciepły koc, pod którym spali. A właściwie to on spał, bo wampir od dawna nie miał takiej potrzeby. 
Aysal widząc gruby materiał, odstawił gorący kubek gdzieś na bok i poprawił się tak, żeby jego chłopak mógł go nim otulić i przy okazji zrobić to samo ze sobą, gdy wdrapał się obok niego. I za to mniejszy był wdzięczny. Za poświęcenie sił drugiego, by jak najlepiej zaopiekować się nim w czasie przeziębienia, mimo tego że wcale nie musiał. Takie małe gesty z jego strony, które każdego dnia starał się jakoś wynagradzać, odwzajemniać, ocieplały jego zlodowaciałe serce. To w nim uwielbiał. W pewnych momentach sam nie rozumiał, jak to możliwe, że w pewnym momencie stracił nim zainteresowanie.

~*~


Przetarłem twarz dłonią, na kolejne wspomnienie, które znów postanowiło zakłócić mój dzień. Odkąd znalazłem tamtego Moccobi w lesie, one co chwilę przychodziły i dawały spokój tylko na kilka minut, żeby zaraz wrócić. Najgorsze jednak było to, że za każdym razem potrafiłem przypomnieć sobie tylko i wyłącznie jego wzrost i kolor włosów. Nie pamiętałem jego imienia, czy wyglądu jego twarzy. Nie pamiętałem jak wyglądały jego oczy, które swego czasu tak bardzo uwielbiałem oglądać.
Zacisnąłem palce na łuku i spojrzałem przed siebie, na dachy budynków, rozciągające się na różne strony. Nostalgia jaka przychodziła z każdym wspomnieniem powoli zaczynała mnie irytować. Miałem już tego po dziurki w nosie, tego że nie potrafiłem zrobić nic prócz myślenia o tym prawie dwu metrowym patałachu.

~*~

Zerknął na jego twarz w ciemnościach po raz kolejny. Kolejną godzinę napawał się tym, jak spokojnie wyglądał podczas snu. Nie był już zirytowany przez te wszystkie jego duchy, jakby w końcu dały mu spokój, by mógł odpocząć. Wpatrywałem się w długie i gęste rzęsy, które czasem drgały wraz z powieką i rzucały dziwny cień. Usta, które lekko uchylone prosiły się, by te drugiego spoczęły na nich i już więcej się nie oderwały. Włosy młodszego nie były teraz już tak ułożone, wytarmosiły się gdy ten wiercił się na poduszce i teraz przykrywały wygolone boki, mimo tego że były i tak krótkie.
Wtedy po raz kolejny poczuł się źle, że nie jest w stanie zasnąć w jego ramionach, że nie jest w stanie budzić się rano do słodkich pocałunków, że nie jest w stanie błagać o jeszcze pięć minut błogiego snu. Kąciki jego ust opadły, a palce u dłoni zwinęły się w pięść. 
Chciał znów poczuć jak to jest być żywym, mieć możliwość robienia tych wszystkich rzeczy, które teraz są dla niego niemożliwe, ze względu na to kim się stał. Miał ochotę płakać, ale los nie chciał mu już więcej podarować łez. Nawet nie zasługiwał, za głupotę trzeba jakoś płacić. Pozostało mu tylko łkać cicho, nie roniąc ani jednej zabłąkanej łzy.
To wtedy właśnie powieki śpiącego uniosły się lekko, a on przeskanował starszego spojrzeniem. Zmarszczył lekko brwi i wyciągnął dłonie, żeby przyciągnąć białowłosego do siebie i tulić, póki w końcu się nie uspokoi.

~*~

Naciągnąłem cięciwę, celując prosto w tył głowy starszego rybaka, który najzwyczajniej w świecie był zbyt bardzo zajęty łapaniem rybek w strumyku, żeby zauważyć wampira siedzącego na gałęzi drzewa i obserwującego go od parunastu minut. Już dawno zdążyłem zestrzelić towarzysza tego dziadka i wypić z niego krew. Ciekaw byłem tylko, kiedy ten zauważy, jak długo go nie ma. Prychnąłem pod nosem, puszczając elastyczną nić i wprawiając ozdobioną strzałę w ruch. Odgłos przebijanej czaszki wprowadził sadystyczny uśmiech na moje usta. Zeskoczyłem z grubej gałęzi na ziemię, upewniając się, że nie złamałem łuku i ruszyłem do powoli czerwieniącej się wody, na której bezwładnie dryfowało martwe ciało. No cóż, dzisiaj dostawy ryb nie będzie.
Wbiłem zęby w szyję staruszka...
To właśnie wtedy w oczy rzucił mi się dziwny domek niedaleko. Zmarszczyłem lekko brwi, puszczając mężczyznę wolno i wyciągając strzałę, która przebiła mu głowę na wylot.
Wtedy z tego domku wyszła moja kochana, niedoszła ofiara.

< Sivik? Lololol >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz