Strony

sobota, 11 listopada 2017

Od Lexie do Mirajane

  Jej wysokość jak burza dwa razy przegalopowała przez całe miasto, nim wróciła do zamku. Cały pościg nie trwał wiele, jednak… chyba dostatecznie długo. Wreszcie cała trójka znalazła się z powrotem za wewnętrznymi murami zamku. To, co tam zastali, było dla nich całkowitym szokiem. Dziedziniec był wyludniony, a wyglądał, jakby przeleciała przez niego burza. Czujne oczy Lexie dostrzegły w kącie zwłoki młodej dziewczyny o blond włosach. Zapewne służącej. Możliwe… że ktoś pomylił ją z Mirajane.
  Nigdzie nie było widać strażników, a atmosfera zaczynała się robić coraz mroczniejsza. Księżniczka zsiadła ze swojego białego wierzchowca, a chwilę później to samo uczynili jej gwardziści. Nikt się nie odzywał. Nikt się nie poruszał, oglądając to zwykle tętniące życiem miejsce, w takim stanie. Mer był pierwszym, który przełamał ciszę. Nie słowem. Szczękiem stalowej zbroi, przemieszczającej się w kierunku głównej bramy wejściowej do zamku. Bez słowa minął Mirajane. Bez słowa stanął przed wrotami. Bez słowa z całej siły pchnął oba skrzydła, wpuszczając światło do zatopionego w mroku wnętrza.
  W cieniu coś błysnęło i śmiercionośne ostrze odbiło się od hełmu rycerza. 
- Spudłowałem? – z cienia doleciał stojących na zewnątrz nieprzyjemny śmiech.
  Mer cofnął się, pochylając włócznię do przodu i cofnął się nieco. Lexie, znalazła się przy Mirze, trzymając włócznię w pogotowiu, jednocześnie przytrzymując za ramię jej wysokość.  Nie mogła pozwolić przecież, by ta, zrobiła coś głupiego. W chwili, w której dochodziło do walki, rozkazy jej wysokości przestawały być ważne. W tej chwili ważne było przede wszystkim jej życie. Obaj gwardziści czuli to samo i w tym współodczuwaniu na ten moment stali się niby jedną osobą.
- Wycofujemy się, wasza wysokość – szepnęła gwardzistka do ucha Mirajane. 
  Z cienia powoli wyłonił się odziany na czarno zabójca. A przynajmniej brunetka podejrzewała, że nim właśnie jest patrząc na sposób, w jaki się poruszał. I na ściskane w jego dłoni trzy ostrza, bez rękojeści.
- Co? – Księżniczka wyglądała na oburzoną. – Nie zostawię królestwa!
- Wasz wysokość, on ma na rękaw krew kilkunastu strażników – szeptała dalej Lexie, próbując przekonać swoją panią, której ciało powoli zaczynało stawać się coraz chłodniejsze i mrozić palce dziewczyny.
- No nic. – Zabójca puścił figlarnie oczko. – Będę musiał lepiej celować.
  Kolejne sztylety pomknęły w kierunku Mirajane, jednak Mer jednym machnięciem włóczni wybił je z ich toru i zagrodził drogę napastnikowi. Nie odezwał się, jednak cała jego postać wprost emanowała czarną, morderczą energią.
- Ciężkozbrojna kawaleria? Naprawdę wasza królewska miłościwa wysokość sądzi, że mnie powstrzyma przed okaleczeniem tej ślicznej waszo-wysoko-mościowej buźki? Haha! Chyba miła mość mnie nie docenia!
- Puść mnie! – krzyknęła wściekła księżniczka, rzucając się do przodu. Włócznia Mera przeszyła powietrze w miejscu, w którym przed chwilą był zabójca. Ręka Lexie spadła na kark jej wysokości, pozbawiając jej wysokości. Morderca pojawił się tuż za plecami brunetki, która chwyciła w powietrzu swoją panią i rzucając włócznią z całej siły w przeciwnika zmusiła go do uniku. Ciężko zbrojnemu gwardziście wystarczyła ta chwila, by ponownie odgrodzić wrogiego przybysza od kobiet. Gwardzistka szepnęła ciche „Powodzenia” do towarzysza i błyskawicznie wskoczyła na Aresa, przerzucając księżniczkę przez siodło. Koń ruszył z kopyta i wkrótce przekroczył bramę. W tej samej chwili Mer opadł na kolana, chwytając się za twarz. Niestety Lexie nie widziała już, czy zdołał się podnieść, czy też nie.

(…)- Obudziła się wasza wysokość? – spytała gwardzistka, dorzucając drwa do ogniska. Polana, na której się obie znajdowały była niewielka, jedna wydawała się… przytulna. Zapewne dzięki częściowo zwalonemu drzewu o licznych gałęziach, na którym strażniczka wybudowała prowizoryczny szałas, okryty mchem.
(Mirajane?^^ No wiec uciekłaś, tak jak chciałaś :P Ale w królestwie będzie rozpiernicz :D)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz