Strony

niedziela, 26 listopada 2017

Od Mirajane do Lexie

- Wtopić w zwykłą ludność? - zapytałam. - W moim przypadku będzie to ciężkie. Mój kaptur może odrywać spojrzenie, ale przy bliższym spotkaniu, na pewno odkryją kim jestem. Pamiętam... Pamiętam jak budziłam się szczęśliwa, a potem wyglądałam z okna, machając do poddanych. -moje serce jakby pękło na pół.
Teraz potrzebowałam się szybko uspokoić. Zaczęłam śpiewać bardzo cicho piosenkę z dzieciństwa, którą nuciła mi matka. Założyłam na głowę kaptur i wstałam. Popatrzyłam na Lexie.
- Poradzisz sobie? - zapytałam.
Nagle, Ares do nas przygalopował. Gdzie on był? Nawet nie zauważyłam jego zniknięcia. Za moim kochanym koniem, leciał drugi. Ciemny jak noc, który parsknął, gdy stanął obok gwardziski. Delikatnie trącił ją nosem. Następnie jakby uklęknął i tylko czekał, aż ta na niego wejdzie. Ja za to wskoczyłam na Aresa, który radośnie zarżał. Lexie z trudem usiadła na grzbiecie konia, który po tym się podniósł. Zastanowiłam się nad czymś... Widać, że ktoś tutaj był. Trawa była cała mokra i na dodatek pełna błota. Wjechałam Aresem na teren gdzie był obóz i go jak najmocniej się dało zaklepaliśmy. Lexie ruszyła do przodu, a ja za nią. Tylko ona znała wyjście stąd. Ares na spokojnie dotrzymywał kroku towarzyszom, a ja ze spokojem rozejrzałam się. Postanowiłam, że gdy już będzie po wszystkim,wrócę tu i zbadam to miejsce. A dokładniej... Ustalę jego położenie. To może się przydać. Nikt nas nie znalazł, czyli coś w tym jest. Droga trwała dość długo, mimo tego, że konie ciągle kłusowały ku Leoatle. Bałam się. Jednak muszę to zrobić dla dobra ludu.
-Pierwsza rzecz, którą zrobimy, to odwiedzimy mojego znajomego medyka w mieście. Powinien ci pomóc.-powiedziałam.
Gwardzistka jednak mi nie odpowiedziała. Przegryzłam wargę. Słońce było w południu, gdy zbliżałyśmy się do zamku. Narzuciłam na głowę kaptur i otuliłam nim połowę twarzy. W taki sposób uniknę wykrycia. Różdżkę miałam w pogotowiu. Przy bramie zwolniłyśmy i chodem wyminęłam gwardzistkę, prowadząc nas do domu medyka. Na szczęście mieszkał bardzo blisko bramy co jedynie ułatwiło nam zadanie. Konie zostały puszczone w jego ogrodzie, a my odwiedziłyśmy Dra Galvaniego. Mężczyzna o posiwiałych odrostach z brodą, okularami i niebieskimi oczami przyjął nas bardzo ciepło. Od razu zajął się Lexie, która oddała się pod jego opiekę. Dzień zbliżał się ku wieczorowi, kiedy na koniach kroczyłyśmy ulicami miasta.
-Zatrzymajmy się w karczmie.-powiedziałam.
Tak też i zrobiłyśmy. Najbliżą tawerną był Zielony Lis. Tam zakwaterowałyśmy się i udałyśmy na spoczynek. Jednak nie mogłam spać... Czułam się obserwowana. Coś było nie tak. Kiedy słońce powoli wyłaniało się zza horyzontu, my byłyśmy gotowe. Wraz z końmi oddaliłyśmy się od karczmy.
-Wróćmy na zamek... Zabiję tego psychopatę, który skrzywdził mój lud.-rzekłam wiedząc, że gwardzistka wyrazi sprzeciw.
Byłam jednak zdeterminowana do walki... Nie poddam się.

< Lexie? Mira to nadgorliwe stworzonko xd >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz