Strony

piątek, 1 grudnia 2017

Od Ashley do Nathaniela

Osobiście uwielbiam iść prostszymi drogami i szukać najłatwiejszych rozwiązań, dlatego według mnie lepiej się przystosować, niż ciągle zmieniać dane. Nie wyróżniając się, nie zwrócisz na siebie zbędnej uwagi, a gdy będziesz ciągle zmieniać miejsce zamieszkania, bo pewnego dnia przypadkiem wydało się, kim jesteś, i tak cię znajdą. Nawet jeśli ludzie są naiwni i głupi, to jednak są tacy odmieńcy, którzy tworzą to wszystko; czy idiota stworzył by komórkę, albo dom, który nie zawali się po jednym trzaśnięciu drzwiami? Raczej nie. W tym świecie za nich wszyscy myślą ludzie powołani do tego. Pilnują miasta i tego, co się w nim dzieje. Nawet jeśli ja sama podróżuje i znikam tak szybko jak się pojawiam, to jest to jednak moja praca, przed którą się do wszystkiego przystosowałam.
- Damy radę – poklepałam go po plecach. - Ale najpierw idziemy po Ramzesa. Zostawiłam go w stajni przy karczmie, która znajduje się jakieś cztery przecznice stąd – dodałam. Nathaniel spojrzał na mnie znudzonym wzrokiem, na co tylko się szeroko uśmiechnęłam i powiedziałam, aby się ruszał, a nie stał jak kołek. Niezachwycony z wycieczki ruszył szybkim krokiem. - Masz jakąś robotę? - zapytałam po drodze. Nathaniel pokręcił głową.
- Miałem pracować tu i tak, w zależności od tego, gdzie mnie przyjmą – skinęłam głową i wpadłam na pewien pomysł.
- To ja cię zatrudniam – klepnęłam go po plecach. Spojrzał na mnie zdziwiony. - Nauczę cie jednocześnie rozmawiać z ludźmi i nimi manipulować, na dodatek ty sobie trochę zarobisz – wytłumaczyłam. Nic nie odpowiadał przez parę minut, zdążyliśmy przejść już jedną ulicę. Zaciągnęłam go między budynki, przeszliśmy na duży plac, a następnie przez targ. Szybko mu wytłumaczyłam, że idziemy skrótem. W końcu znaleźliśmy się w odpowiedniej karczmie.
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł? Żebym pracował u siebie i... - machnęłam ręką, mi zamilkł.
- Nie, ale od czegoś trzeba zacząć – odparłam wchodząc do środka. Przywitała nas woń piwa zmieszanego z potem. Podeszłam do właściciela, który siedział przy stole i akurat siłował się na rękę. Widziałam go tylko raz, ale trudno jest zapomnieć kogoś z takimi wąsami i brodą; były zaplecione w warkocze i wyglądał jak typowy wiking. Brakowało tylko hełmu i topora. Przerwałam im oświadczając, że zabieram jednego konia ze stajni; nie jest to potrzebne, zazwyczaj idziesz do stajennego, ale ostatnie trafiłam na takiego pijaka, który najpierw nie chciał mi oddać ogiera, a następnie oskarżył mnie o porwanie. Dopiero po załatwieniu sprawy mogłam opuścić ich miasto. Właściciel ów karczmy zmierzył mnie surowym wzrokiem i skinął głową. Nim zdążyłam stąd wyjść z chłopakiem, zwrócili mu uwagę, że jest okropnie chudy. Nathaniel nie wiedząc co odpowiedzieć spojrzał na mnie. Zatrzymałam się i podeszłam do ich stolika.
- Siłujesz się? - zapytałam jeden z nich odkładając kufel piwa na stół. Chłopak pokręcił głową, na co wszyscy się zaśmiali. - Wiedziałem, nikt o takim ciele tego nie robi. Jesteście zbyt słabi i powinno was się wyrżnąć co do jednego – klepnęłam Nathaniela po plecach wpadając na cudowny pomysł.
- Mogę założyć się o wszystkie wasze oszczędności, że pokona najsilniejszego – uśmiechnęłam się. Każdy z nich wybuchnął śmiechem, a towarzysz cicho zapytał, co robię. - Chcę zarobić – popchnęłam go do przodu i wyjmując woreczek pieniędzy wystawiłam go na stół. - Wymiękacie? - zlustrowali mnie wzrokiem i każdy z nich wyjął po woreczku monet na stół. - Świetnie – ustąpili miejsca chłopakowi, a on na nie niechętnie usiadł. Wystawił rękę, kiedy jego przeciwnik już to zrobił i tylko czekał na niego. Złapał go mocnym chwytem delikatnie miażdżąc mu rękę. Kiedy Nathaniel położył palce na jego, używając telekinezy nieco zgniotłam rękę przeciwnika.
- Tylko nie odrywać łokci od stołu – po puszczeniu ich dłoni przez wysokiego czarnoskórego, natychmiast obie ręce przechyliły się w prawo; chłopak przegrywał. Ale nie o to chodziło. Używając swojej mocy to ja się z nim siłowałam, a ręka towarzysza była tylko przykrywką. Po jakichś trzech minutach siłowania się z tym ogrem udało nam się. Szybko wyszliśmy z karczmy z woreczkami pieniędzy.
- No, teraz szybko do stajni. Tacy zazwyczaj się denerwują i mszczą – zaśmiałam się cicho pod nosem.
- Więc po to było? - zapytał oburzony. - Co to miało mnie nauczyć? - wzruszyłam ramionami.
- Chciałam się pobawić i zarobić – zaczęłam wkładać wszystko do małego lnianego woreczka, który wszystko zmniejszał. - A jak chcesz, to sobie pomyśl, że miało to cię nauczyć tego, że nie możesz dawać się tak poniżać – dodałam na koniec.
- Świetnie. Teraz musisz, że będą chcieli zemsty? - dalej był poddenerwowany, co w jego wykonaniu było dość zabawne.
- Jesteś kim jesteś, co oni mogą co zrobić? - prychnęłam. - Chyba, że kłamiesz i nic nie potrafisz – spojrzałam na niego ostrym wzrokiem.

<Nasthaniel?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz