Strony

piątek, 29 grudnia 2017

Od Madelyn do Naix'a

Rozluźniłam się, prowadząc miłą, spokojną rozmowę z chłopcem - patrząc po jego budowie, ciężko byłoby nazwać go pełnoprawnym mężczyzną, choć, rzecz jasna, nie zamierzałam mu o tym mówić.
 Cóż... - zaczął po dłuższej chwili milczenia, rozglądając się po sielankowym krajobrazie, jakby chciał wyryć w swojej pamięci ten obraz, czemu zresztą ani trochę się nie dziwiłam. - Raczej tak wcześnie nie wstaję, ale okazało się, że moi kompani mają chyba jakieś problemy z zegarkiem i siłą rzeczy też musiałem wstać - tu ze zrezygnowaną miną pokręcił głową, wzruszając równocześnie ramionami, by podkreślić swoją bezradność. - Jednak, jak już tu jesteśmy, to co cię tu sprowadziło? To nie jest tak, że młode dziewczyny nie powinny same chodzić po lesie?
Zaśmiałam się krótko, słysząc słowa chłopca - sposób, w jakie je wypowiadał, był naprawdę pocieszny, kojarzył mi się z mruczeniem nieporadnego szczeniaka.
- Och, biedny - westchnęłam, puszczając doń perskie oko. - Hm... wiatry przyjazne i trawa zielona, szepnęły mi, że oto dziś na tym wzgórzu będzie  miał miejsce spektakl najcudowniejszy, i, cóż... - machnęłam ręką, zakreślając szeroki łuk - nie pomyliły się! Idę teraz w stronę miasta, chociaż jeszcze pewnie z dzień się zejdzie... och, nie jestem sama! - wskazałam na skulonego obok moich nóg rysia - to Maki.
Na dźwięk swojego imienia ryś, jak łatwo można było przewidzieć, szybko się obudził - wpierw zjeżył się, widząc obcego, szybko jednak poklepałam go uspokajająco po sierści.
- Jest dobrze, nic nam nie zrobi - szepnęłam mu, gładząc przyjaciela za puchatym uszkiem.
~ Tego nie możesz być pewna ~ zamruczał w odpowiedzi, wciąż nieco rozespany.
- Och, już, już.
~ Powinnaś mnie była obudzić ~ zauważył z wyrzutem, ziewając głośno.
- Słodko spałeś - odparłam, trącając go lekko w bok.
- Rozumiesz, co mówi? - zapytał Naix, przyglądając się rysiowi z ciekawością. Wstałam z kucek z nieco zakłopotaną miną. No tak, to dość częste pytanie.
- Tak - uśmiechnęłam się lekko, przegryzając wargi. - To dłuższa historia, ale mam w sobie krew zmiennokształtnych... no, jak sądzę.
- Duża rodzina?
- Można tak powiedzieć. Cóż, ale jak będziesz miał problem z narwanym koniem czy cokolwiek, zawsze możesz się do mnie zwrócić - pochyliłam się w geście dworskiego ukłonu. - Zaklinaczka, do usług.
- Na pewno dam znać!
- No ja myślę - ignorując znaczące spojrzenie Maki'ego, trąciłam żartobliwie chłopca w łokieć. - Swoją drogą, jak cię zwą, szanowny paniczu?
Byłam naprawdę ciekawa jego reakcji. Mógł teraz z powodzeniem podać mi pierwsze nazwisko, jakie przyszłoby mu do głowy. Nie zdziwiłabym się, gdyby okazał się być zwiadowcą lub szpiegiem na jakiejś tajnej misji.
- Naix - odparł jednak prostodusznie, wyciągając w moją stronę drobną dłoń. - Miło mi.
- Naix - powiedziałam, smakując brzmienie tego imienia. - Mi również, Madelyn jestem. Ale śmiało możesz mówić Maddie.
~ A ja? ~ upomniał się ryś. Przewróciłam oczami.
- No jakże bym o tobie mogła zapomnieć. Naix, Maki. Maki, Naix.
~ Musiałeś się tu przypałętać?
- Co powiedział? - zapytał.
Wzruszyłam niewinnie ramionami.
- A co usłyszałeś?
- Miau.
~ Ja ci dam zaraz miau ~ zjeżył się.
- Jemu też miło - przetłumaczyłam.
- Uroczy jest - skomentował Naix.
Ryś zaklął tak konkretnie, że nawet chłopiec najwyraźniej domyślił się jego niezbyt pochlebnych słów.  Skrzywiłam się, zagryzając wargę.
- Taki już jego charakterek, przepraszam - stwierdziłam. - Nie obraź się na niego, dobrze? Ma średnie nastawienie do nowo poznanych osób, ale to kochana kuleczka.

< Naixiątko? I nawet nie wiem, za co przepraszać bardziej, moje tempo odpisywania, czy za całe to opko >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz