Strony

wtorek, 27 marca 2018

Od Sivika do Carreou

— Już idę. Prowadź — usłyszałem w odpowiedzi, a już po chwili towarzyszył mi szum piór i stukot butów rytmicznie obijających się o ziemię.
Potem, przy mijaniu którejś alejki, chłopak zwolnił, zatrzymał się, spojrzał w uliczkę. Grymasił się, możliwe, że nieświadomie. Aura niepewności zapanowała, smród wypełnił nozdrza, duchy zaśmiały się dość zaciekawione obrotem całej tej sytuacji, szturchając mnie beznamiętnie, przenikając przez anioła, czy drażniąc się z moimi myślami.
Carreou wyglądał, jakby co najmniej jednego z nich zobaczył, jakby któryś postanowił mu się ponownie pokazać i nastraszyć, bawiąc się przy tym w najlepsze.
A potem cała ciężka atmosfera dopadła i mnie, oplotła szyję, przydusiła lekko, wprowadzając w panikę, mącąc myśli, psując mi widok i kontakt z rzeczywistością.
— Powiedz mi. Co tutaj czujesz? Oprócz smrodu — spytał, zerkając na mnie przez ramię, wbijając błękitne spojrzenie, jeszcze bardziej zagęszczając powietrze, które dostawało się do moich płuc. Oddech mimowolnie stał się głębszy, wolniejszy, buzujący wręcz strachem. Wytężanie zmysłów gówno dawało, dalej czułem się, jakbym znalazł się w czarnej dziurze. Jakby wszystko po prostu odcięto.
— Dusze. Chodźmy stąd — mruknąłem szybko, wracając do chłopaka i łapiąc go za nadgarstek. Nie chciałem tu być, istoty z drugiego świata zaczynały coraz dotkliwiej mi dokuczać, pogardzać, próbować przeciągnąć na tamtą stronę. Nawet kontakt ze skórą chłopaka jakoś niespecjalnie mi dopomógł w powrocie do siebie, znowu zaczynałem odpływać, znikać, rozmazywać się, przynajmniej w moim mniemaniu. Chrząknąłem cicho, pokręciłem głową, zacisnąłem mocniej uścisk. — Słyszysz, Carr? No chodź, nic tu nie ma, może jakaś szumowina się zebrała na odlanie, nic poza tym — mruczałem, sam nie wierząc we własne słowa. Obaj wiedzieliśmy, że to bujdy na resorach i obaj wiedzieliśmy, że coś tam się czaiło.
Ale lepiej udawać, że nic tam nie ma.
Gdybym nie miał aż tak wygórowanego ego, przyznałbym się, że najzwyczajniej w świecie się bałem. Brakowało mi jednak tej dawnej rześkości, krok miałem wolniejszy, mięśnie słabsze, a psychika łatwiej ulegała wszelakim propozycjom i czarom.
Znowu czułem się jak zagubiony bachor.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz