Strony

niedziela, 18 marca 2018

Od Sivika do Carreou

Jeden nieporadny, drżący krok. Drugi, nieporadny, drżący krok. Przelecenie wzrokiem po okolicy, zaszklone oczęta się zaświeciły, twarz wygięła w grymasie, a mniejsze ciało natychmiastowo opadło w moje ramiona, na co zareagowałem mocniejszym wciągnięciem powietrza, bo spodziewałem się absolutnie wszystkiego, ale nie skrzydlatego chłopaczka, który za chwilę miał szlochać mi w ramię. Uniosłem ręce, przyglądając się dokładnie złotej główce, która kurczowo przytulała się do mojej piersi.
Doskonale znałem ten wygląd, mniejsza istota wtulająca się z niewymawialnym żalem, smutkiem, rozdarciem. Tylko kilka rzeczy się różniło. Wzrost. Skrzydła. Kolor włosów. Łzy.
Bo tamten nigdy nie płakał. Nie mógł, chociaż okrutnie chciał, a ja z tego powodu cierpiałem razem z nim.
Bo nigdy do końca nie wiedziałem, jak się czuje.
Drżał coraz bardziej, skrzydła niespokojnie łopotały, łkanie się nasilało, a ja już dawno nie byłem tak wybity z rytmu. Co z nim zrobić? Objąć? Odepchnąć i zwyzywać? Nie, musiałbym być ostatnim prostakiem i chamem bez serca. Powiedzieć coś? Ale co? Będzie dobrze? No chyba raczej nie.
— On za mną chodzi... Nie zostawia mnie — wyszeptał nagle łamiący się głosem, którego tonacja skakała i drgała. Dalej przyciskał twarz do materiału na moim torsie. — Czuję, że mnie obserwuje, czuję, że jest obecny w każdej chwili mojego życia... Tak bardzo się boję... A jeśli mnie zabije? Jeśli już nigdy nie będę mógł zmrużyć oka...? Błagam... — szeptał, jakby mantrę, opadając bezsilnie coraz niżej, do moich nóg, zaciskając nerwowo palce na nogawce spodni, nie przerywając żałosnych jęków. Ściągnąłem brwi, bo do cholery jasnej, co to za pierdolone przedstawienie, teatrzyk na środku ulicy. Z drugiej jednak strony poczułem porządne ukłucie w sercu, bo rzeczywiście, wyglądał jak przerażone siedem nieszczęść, które naprawdę nie wiedziało, co zrobić, jak zrobić, czy może jednak spierdalać w podskokach. — Błagam, niech mi pan pomoże... Zrobię wszystko, co pan będzie chciał... — dokończył, wciąż szlochając, a ja pokręciłem głową.
Jednak czasem fakt, że On nie był w stanie wylewać z siebie żadnych płynów, był dość dużym plusem. Szczególnie gdy kończyło się z zamoczoną od góry do dołu koszulką i młodzianem, który usmarany rzucał ci się do stóp.
Westchnąłem ciężej i uklęknąłem ostrożnie, byle nie uderzyć chłopaka kolanem.
— Hej, hej, hej — mruczałem, patrząc na niego twardo. — Po pierwsze, uspokój się, dobrze? Spójrz na mnie, odetchnij mocniej i uspokój się — kontynuowałem miękkim głosem, nieco schodząc z napiętego tonu. — Po drugie, co się dzieje i jak miałbym ci pomóc? — Westchnąłem ciężko, wyciągając wyszywaną chustkę z tylnej kieszeni i podając ją mężczyźnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz