Strony

środa, 21 marca 2018

Od Yoru do Ktosia

Życie jest piękne. Jest cudowne wręcz. Pełne przygód, niezbadane, nowe. Oferuje tyle możliwości, które są na wyciągnięcie ręki. Wystarczy się podnieść z miękkiego łóżka, wyjść na zimne powietrze pokoju i zerwać owoce. Brzmi prosto, nie?
Tak nie było.
W ogóle nie było prosto zrobić cokolwiek. Podjąłem pierwszą, słabą próbę uwolnienia się z objęć łóżka. Podniosłem się delikatnie, lecz kiedy opuściłem ręce, o dziwo, opadłem z powrotem na materac. To znaczy tylko jedno. Zostałem pojmany przez mebel i jestem jego zakładnikiem. W sumie, średnio mi to przeszkadzało.
- Mogę zostać z tobą na zawsze ~ Wymruczałem w poduszkę, merdając delikatnie ogonami pod kołdrą. Z moich planów o poślubieniu łóżka wyrwało mnie światło słoneczne, które wpadło do środka przez zasłony. 
Niechętnie stoczyłem się na miękki dywan i spojrzałem na bogato zdobiony sufit. Jak dobrze jest mieszkać jak pan na włościach. Tak, jestem hipokrytą. I dobrze mi z tym. Opuściłem wzrok na drzwi, nim w ogóle rozległo się pukanie. Moje czułe, lisie uszy szybko wyłapały krok i oddech na schodach  do mojego apartamentu.
- Panie Aishi, przyniosłam panu śniadanie. - Skąpo ubrana dziewczyna wkroczyła do środka. Podniosłem się więc na przedramionach, aby lepiej się jej przyjrzeć. Chude, długie nogi, zgrabne uda, bogate kobiece walory. No, no. Niezły materiał na towarzyszkę następnej nocy.
Kiedy mnie minęła, objąłem jej kostkę jednym z ogonów. Służąca momentalnie zatrzymała się i zerknęła za siebie z niepokojem.
- Przyjdź do mnie wieczorem. - oznajmiłem cichym, ponętnym głosem, przeciągając językiem po wnętrzu uda dziewczyny. Przyjemny dreszczyk emocji i podniecenia przeszedł po moim kręgosłupie. Ah, jak pięknie jest żyć!

Po zjedzeniu śniadania, składającego się z fritaty oraz soku ze świeżo wyciśniętych pomarańczy, ubrałem się i założyłem maskę. Czas wyruszyć na podbój miasta.
Rozczesując grzebykiem włosy, wyszedłem na balkon. Niby nie byłem tak wysoko, zaledwie na drugim piętrze, jednak i tak czułem się, jakbym był ponad wszystkim. Ponad plebsem.
Pozwoliłem podmuchom wiatru rozwiać niesforne kosmyki, które dopiero wtedy związałem w kucyk. Następnie wziąłem głęboki wdech i zsunąłem się po fasadzie h o t e l u (patrzcie i płaczcie, biedaki ), gdzie czasami zatrzymywała się sama śmietanka towarzyska tego zadupia. Będąc już na ulicy, rozciągnąłem się i poprawiłem po raz ostatni. Ktoś zwrócił na mnie uwagę, spoglądając z mieszaniną wściekłości i zazdrości. Uśmiechnąłem się złośliwie za maską, a następnie rzuciłem w jego stronę złoty pierścień, niezwykle charakterystyczny, gdyż posiadał inskrypcję po wewnętrznej stronie i był wysadzany niezwykle drogimi i rzadkimi kamieniami. Dziad obejrzał podarunek z szokiem wymalowanym na brudnej twarzy. Zapewne uznał to za oznakę mojej hojności. Chichocząc pod nosem, ruszyłem dalej, krzyżując dłonie na karku. W ten prosty sposób pozbyłem się skradzionej biżuterii lady Douce, zrzucając całą winę na mężczyznę. Cudownie. Mam nadzieję, że zaproszą mnie na jego egzekucję. Nie wiedząc zbytnio, co mam ze sobą począć, skierowałem się do parku czy innego skweru. Odbywał się tam właśnie festyn czy coś takiego. Wtopiłem się w tłum ludzi, oglądających pokaz połykacza ognia.
Prychnąłem pod nosem.
- Amatorszczyzna. - skomentowałem, szukając wzrokiem ciekawszej rozrywki. I ujrzałem ją. Niezabezpieczoną sakiewkę jakiegoś gapia. Opuściłem ręce, bezszelestnie stanąłem za upatrzoną ofiarą i, kiedy się nie spodziewała, wyciągnąłem dłoń po to, co miało zaraz stać się moje. Już trochę, moje palce muskały węzeł..
Ostre paznokcie wbiły się w wierzch mojej ręki.
- To chyba nie twoje, nie? - warknął niedoszły były właściciel sakiewki. Przechyliłem głowę na bok.
- A skąd wiesz? Może jest? -

<Ktosiu?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz