Strony

poniedziałek, 16 kwietnia 2018

Od Nichio do Regulusa

Regulus. Imię wydawało się dziwnie znajome. Sam nie wiem, z jakiego powodu. Może jakiś człowiek w karczmie tak się nazywał. Albo ktoś zawołał tak na psa. Nie wiem, nie mam jakoś wybitnej ochoty na myślenie.
Po odejściu, a za razem, zostawieniu Reggiego samego sobie, wsunąłem kciuki do kieszeni spodni i ruszyłem leniwie w drogą, twarz kierując ku słońcu. Ciepłe promienie oświetliły moją bladą skórę, która i tak pozostanie niewzruszona, nieważne, jak długo bym przebywał na zewnątrz. Nigdy się nie opalę. Straciłem taką możliwość, gdy Vekkar postanowił zabrać moje ścierwo do swojego stęchłego laboratorium.
Łatwo jest zrzucać winę na kogoś innego. To takie wyzwalające, powiedzieć "To jego wina". Ale w ten sposób, jedynie ukrywam prawdę. Prawdę, która boli i kąsa, nie daje o sobie zapomnieć.
Skrzyżowałem ręce na karku, przymknąłem nieco powieki i zdałem się na swój instynkt oraz Pancho. Pies dreptał u mojej nogi, komentując pod nosem wydarzenia wokół nas.
- O, pa, jak się lafirynda odstawiła. - Mruknął pod adresem jakieś służącej, biegnącej z zakupami do jakiegoś bogatszego domostwa. Wzruszyłem ramionami, otwierając oczy. Lepiej byłoby, żeby pies zamilkł, bo jeszcze biedy mnie i sobie napyta. Ale nawet karcące spojrzenie go nie powstrzymało. Zignorował je zupełnie, nadal szukając czegoś, co można ocenić. Skrytykować. Rzadko kiedy skomplementować.
- A ten zapuszkowany wojownik? - Pancho zniżył głos do konspiracyjnego szeptu. Zerknąłem zaciekawiony w stronę, gdzie pies kierował swój łeb. Wychodziło na to, że właśnie komentował rycerza z Merkez, stojącego przy wejściu do banku, jedynego w mieście. - Pewnie tej zbroi od miesięcy nie ściąga. Czuję jego zapach aż tutaj. - Pies ostentacyjnie udał, że zbiera się mu na mdłości, akurat wtedy, kiedy wojownik na nas spoglądał. Odruchowo przyspieszyłem kroku, ciągnąc towarzysza za uprząż.
- Ej! - zaprotestował pies, zapierając się łapami o ziemię. Cholera, ja chcę mu zad uratować, a ten jeszcze jakieś bunty odwala. Tracąc cierpliwość, pociągnąłem go z całej siły, pewnie naciągając mięsień lub dwa, bo Pancho do najlżejszych nie należy, a następnie wszedłem w boczną uliczkę. Nawet dobrze się złożyło, bo właśnie na jej końcu znajdował się sklep, do którego mieliśmy się dostać. Przynajmniej to nam wyszło.
Otworzyłem ciężkie drzwi, a duży dzwon oznajmił nasze przybycie. Sprzedawca, będący stosunkowo grubym krasnoludem, wyjrzał zza lady, po czym rozległo się szuranie, a ten urósł o kilka dobrych centymetrów. Prawdopodobnie podsunął sobie jakiś stolik czy coś.
Podszedłem do niego i bez słowa wyciągnąłem szkatułkę. Krasnolud obejrzał ją chciwym spojrzeniem.
- Ładne cacko. - skomentował, obracając pudełko w dłoniach. - Kupiłem niedawno jedno od jakieś dziewczyny. Ale tamto nie było tak stare jak to. Dałbym ci za nie...
- Nie obchodzi mnie cena. - Uderzyłem pięścią w blat. Pancho już dość mi nerwów zszargał, więc byłem na skraju wybuchnięcia złością. - Powiedz, co jest w środku.
Sprzedawca przewrócił świńskimi oczyma, ukrytymi za krzaczastymi brwiami i przyjrzał się symbolowi na wieku. Po chwili odsunął się, nieco zbladł. Poruszył wąsami, wziął szkło powiększające. Upewnił się, że dobrze widzi, a następnie wcisnął mi szkatułkę w dłonie.
- Zabierz to z mojego sklepu. - Zażądał, schodząc z podestu, wychodząc zza lady i chwytając mnie za łokieć. Drewniana noga stukała o podłogę, kiedy ciągnął mnie w stronę drzwi.
- Zostaw mnie! - warknąłem, ale krasnolud i tak wypchnął naszą dwójkę na zewnątrz. Nim podniosłem się z ziemi, drzwi zostały zamknięte. Podbiegłem do nich, uderzyłem w metalową kratę, chroniącą szybę, a następnie spojrzałem na stojącego po drugiej stronie krasnoluda. Handlarz był jedynie niewyraźnym zarysem, ale wiedziałem, że tam jest.
- Nie będę trzymał Dybbuka w swoim sklepie! - usłyszałem zza drzwi, a później nastała cisza. Nie pozostało mi nic innego, jak zawrócić, klnąc pod nosem i wciskając pudełko do torby na grzbiecie Pancho. Pies postanowił milczeć, abym nie zdenerwował się jeszcze bardziej. Jedyna mądra decyzja tego dnia.
- Co za ciul. - Warknąłem, mijając rynek. Szkatułka znajdowała się na powrót bezpieczna pod suknem. Tak, jak Vekkar nakazał. - Co to jest ten cały Dybbuk? - Monolog przerwałem na widok Regulusa, pilnującego jakiegoś stanowiska. Pchany ciekawością, zbliżyłem się do niego. Figurki były nawet ładne, ale jakoś żadna mnie nie zainteresowała tak, jak rudzielec.
- Hej, Reggi. Co ty tu robisz? To twoje?

<Regulus?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz