Strony

środa, 2 maja 2018

Od Ishi do Marco

Westchnęłam cicho, przyglądając się ziemi widocznie zmieszana. Na tym świecie panuje istna plaga, chytrych osób wymagających czegoś w zamian, za użyczenie siebie w jakikolwiek sposób. Nic dziwnego, że w przypadku poszukiwań Dantego, będziemy musieli mieć z podobnymi do czynienia. W całej wypowiedzi mężczyzny, najbardziej nie podobała mi się kwestia związana z jego "udziałem". Ponowne użyczenie swego majątku, w rzeczywistości całkowicie na mój zysk, dosłownie nie pozwalało memu sumieniu siedzieć cicho. Zmarszczyłam brwi, jednocześnie delikatnie mrużąc oczy. Zwróciłam wzrok ku ciemnowłosemu, który aktualnie jechał czymś na wzór kłusa.
- Zamęczę się psychicznie, z poczuciem winy i bezradności, przez Pana pomoc... - powiedziałam całkiem cichym pół-mrukiem, którego następstwem było głośniejsze westchnięcie. - Lecz jeśli chodzi o dodatkowe środki zapłaty... Zaoferuję mu coś od siebie. - dodałam, gdy do głowy wpadł mi pewien plan, trochę podobny do akcji z wypożyczeniem koni. Gdybym tym razem zmieniła historię, bardziej skupiając się na swej - po części -, wyimaginowanej zemście na ów człowieku, za udział w morderstwie mego rodziciela. Jestem w stanie odrobinę podkoloryzować zarówno prawdę, jak i kłamstwo, złączone w jak najspójniejszą całość. Słabi, czy zwyczajnie, mniej zamożni, muszą radzić sobie w najrozmaitsze sposoby, by przeżyć, osiągać swe cele oraz po prostu - żyć. Nie da się ukryć, że od jakiegoś czasu należę do tej grupy, z czego jedynie można gdybać nad mymi szczerymi intencjami, jak i nieco chytrych chwytach. Gdy tak teraz nad tym myślę, zaczynam stopniowo dochodzić do wniosku, że czego bym nie zmieniła - jestem prawie identyczna, w porównaniu z przykładowym, znajomkiem Pana Marco. Życie opieram głównie na ślepych trafach, nie rzadko - kłamstwach oraz oszustwach. Przy tym na własny zysk, rzecz jasna. Aż dziwne, że to społeczeństwo nie zdążyło się wyżreć od środka... Populacja, której przedstawiciele, przynajmniej jednej osobie, kiedykolwiek życzyli źle. Może taka właśnie jest natura ludzka. Trochę nie podoba mi się fakt, mojego, ostatecznego złączenia się z ów osobnikami. Bo jakby na to nie spojrzeć - stuprocentowym demonem, nigdy nie byłam, nie jestem i raczej nie będę.
Nawet nie zauważyłam, gdy te wszystkie przemyślenia, całkowicie zamordowały płynący wokół mnie czas. Również wokół, zakamarki natury zaczęła płynnie pochłaniać nocna otchłań. Zadziwiające, jak istota myśląca, może tak długo i generalnie - bezsensownie, skupić się na swych gdybaniach, wątpliwościach, czy zwykłych troskach. Trochę... Idiotyczne.
- Panie Marco, ile drogi do celu nam jeszcze zostało? - podpytałam w pewnym momencie, spoglądając na mężczyznę.
- Niestety panienko, na tyle dużo, że zmuszeni jesteśmy gdzieś się zatrzymać. Podróżowanie w nocy, szczególnie, w tych okolicach... Z tego co mi wiadomo, jest bardzo ryzykowne. - odpowiedział całkiem wyczerpująco, co jednoznacznie mówiło o postoju. Ziewnęłam głośno, na samą myśl o spaniu.
Po kilkunastu minutach, gdy okolica wsi przez którą dane nam było przejeżdżać, została praktycznie zupełnie spowita pół-mrokiem, rozpoczęliśmy swe poszukiwania jakiejś noclegowni, czy też zwykłej gospody. Z początku, drzwi były zatrzaskiwane przed czubkami naszych nosów. Szczerze, spodziewałam się podobnych reakcji, podobnie z resztą jak Pan Marco, lecz odważnie, odwiedzaliśmy kolejne domy. W swe progi, pod warunkiem porannej pomocy przy gospodarstwie, przyjęła nas starowinka imieniem Elizabeth. Wdowa, z tego co udało mi się wywnioskować, mieszkała samotnie w domku, typowo rodzinnym. Bardzo stary pokój dla dzieci, trochę zakurzone meble, mówiły same za siebie... Aż mi się trochę żal staruszki zrobiło. Zostaliśmy zaproszeni w progi pokoju gościnnego, z jednym, małżeńskim łóżkiem oraz średniej większości szafą. Gospodyni, objaśniła nam, że niegdyś ów pomieszczenie było zajmowane przez jej syna i synową, lecz ostatecznie relacje pomiędzy nimi szlag trafił i wszystko poszło w swoje strony. Generalnie, zostaliśmy obdarzeni masą historyjek, ciekawostek i żarcików, które o dziwo - jakby odrobinę mnie... Rozluźniły? Chyba tak mogę nazwać to uczucie. Zapomniałam całkowicie o wszelkich troskach, czy sprawach koniecznych do załatwienia. W pewnym sensie - odpłynęłam. Hah, chyba takie bywają uroki, przybywania roczników, o znacznej różnicy wiekowej.
- Aż nie mogę uwierzyć, że w drodze tutaj, byłam w stanie wrzucić wszystkich, nawet siebie do jednego worka... - wzruszyłam delikatnie ramionami, zamykając za nami drzwi, od użyczonej nam sypialni.
- Poszczęściło się nam, że trafiliśmy na samotną staruszkę, opuszczoną przez bliskich. - stwierdził zgodnie z nieukrywaną prawdą, której chyba nie szło kwestionować. - Choć ona sama, farta w życiu widocznie nie miała. - dodał jedynie, wyciągając ze swej torby, nieco cieńsze ubranie do spania. Postąpiłam podobnie, również w pierwszej kolejności udając się do łazienki. Oporządzenie się, zajęło mi niespełna dziesięć minut, po których minięciu pojawiłam się na powrót w pokoju. Mężczyzna zajmował się nadal swymi rzeczami, jakby uporczywie czegoś szukając. Zainteresowana, zbliżyłam się do ciemnowłosego, zza jego ramienia obserwując, jak przegrzebuje dotychczas poukładane na swych miejscach rzeczy.
- Coś się stało? - przechyliłam pytająco głowę, zadając krótkie pytanie. Pan Marco, jakby odrobinę mnie ignorując, sięgnął samego dnia torby. Wtem na jego usta wpłynął delikatny uśmiech, a sam, po chwili wyciągając z wnętrza paczkę krówek, rzucił w moją stronę pełne dumy spojrzenie. Czy przez dziesięć minut, gdy ja siedziałam w łazience, on siłował się ze swym, typowo, męskim nieporządkiem? Ostatecznie jednak, podekscytowana wysunęłam ręce ku paczuszce.
- A-a, Pani Doktor, chyba nie muszę wspominać o złych skutkach po spożyciu takiej ilości cukru na noc? - wypalił w momencie, delikatnie trącąc moją dłoń.
- Z dzieckiem ma pan zamiar się droczyć? - fuknęłam, nadal starając się dorwać do siebie saszetkę. - Nic nie zaszkodzi, ten jeden raz! - dodałam, również unosząc nieco kąciki swych ust.
- Ciężko leczy się próchnicę... - brnął w swoje, chyba zadowolony ze swego droczenia się.
- Połamane żebra, jak dobrze wiem, również trochę muszą się zrastać... - zmrużyłam oczy, ostatecznie przejmując trzymany przez mężczyznę przedmiot. Pewnie dał mi w tym momencie fory, lecz ignorując powstałą w tyłu mej głowy myśl, przysiadłam na ziemi z szerokim uśmiechem. Nie minęło kilka sekund, a w moich ustach znalazł się klejący słodycz. W trakcie mego długotrwałego delektowania się ciągutką, Pan Marco, zdążył chyba wzdłuż i wrzesz zwiedzić łazienkę. Wciąż siedząc na podłodze, już miałam zamiar brać się za kolejnego cukierka, gdy wtem, wyczułam w okolicy bioder czyiś uchwyt. Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, a znalazłam się pod kocykiem, w stojącym tuż obok łóżku. Zmierzyłam Pana Marco, morderczym spojrzeniem.
- Mówiono mi niegdyś, że okropnie kopię po nogach w nocy... Nie zdziwiłabym się, gdybym była również w stanie wykonać jakieś, bardziej stanowcze ruchy. Ostatnio, poświęciło się Panu, lecz teraz... Kto wie?

<Panie Marco? Hehe :3 >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz