Strony

piątek, 1 czerwca 2018

Od Carreou do Sivika

Opuściłem skrzydła wzdłuż swojego ciała, układając je na wzór płaszcza. Sam nie wiem, dlaczego postanowiłem to zrobić, lecz naiwne pomyślałem, że może w ten sposób któryś z demonów uzna, że nie jestem aniołem i zostawi naszą dwójkę w spokoju. Odrzuciłem w tym przypadku całkowicie głos rozsądku, że to jedynie zwraca uwagę i że powinienem pióra ukryć całkowicie. Wiązałoby się to jednak z bólem, a tego wolałbym mimo wszystko uniknąć.
Szliśmy przez las, który tworzył nad naszymi głowami zielony gmach, przepuszczając tylko część promieni słonecznych. Nie zważając na to, skierowałem twarz ku słońcu, uśmiechając się przy tym jednoznacznie. Chłonąłem ciepło i energię przez dłuższą chwilę, kiedy to Sivik zabrał głos.
— Losie, gdzieś ty nas wyeksmitował — powiedział ze śmiechem, zapewne chcąc obrócić te słowa w żart. Mój krnąbrny umysł jednak uznał, że mężczyzna zaczyna mieć mi za złe to, co zrobiłem. Że ma do mnie pretensje, a jego ton nie był rozbawiony, tylko raczej ironiczny. Opuściłem głowę, nerwowo skubiąc palcami materiał swoich ubrań, przedłużając w ten sposób ciszę między nami. Powinienem ją przerwać. Tylko jak? Dlaczego nie radzę sobie w relacjach międzyludzkich? Dlaczego tak szybko się przywiązuję? Dlaczego tu jest tyle pytań?
— Carr, czy mogę cię spytać... Jak tam jest? W sensie, tam, skąd pochodzisz? Nie, żeby coś, ciekawość zwykła, jeśli nie chcesz, to nie mów i... Ach, zresztą, głupoty pieprzę, przepraszam.
Uśmiechnąłem się do siebie, mimo tego, że zdawałem sobie sprawę, iż mężczyzna nie ujrzy tego grymasu. Sam jednak fakt pojawienia się go wywołał u mnie pozytywne odczucia.
— Nie ma głupich pytań, są tylko głupie odpowiedzi — Wyciągnąłem zza paska niewielką książeczkę i otworzyłem ją. Przeszukałem zapiski ojca, dotyczące jego podróży, a kiedy znalazłem niewielki szkic wszystkich stopni Nieba, podałem tomik Sivikowi.
— Eden nie wygląda na pewno tak, jak sobie wyobrażają to ludzie. To znaczy, tak, mamy ogród oraz Drzewo Poznania, ale nie jest to jabłoń. Cały nasz kraj składa się z wznoszących się ku górze skał, które tworzą poszczególne stopnie. Jest ich dziewięć, po jednym na każdy chór. Najwyższy i najbliższy Boga zamieszkują Serafini. Zgaduję jednak, że nie chodzi ci o geografię terenów Edenu, prawda? — Zwolniłem nieco, objąłem się za ramiona i poruszyłem skrzydłami — W Niebie jest pięknie. Panuje pokój, każdy się miłuje nawzajem. Nie ma głodu, chorób czy śmierci. Wszyscy żyjemy w dostatku, nic nam nie brakuje. Cieszymy się, chwalimy Ojca, pomagamy ludziom. Chociaż, powinienem użyć czasu przeszłego. Od kiedy Lucyfer powrócił, Eden został prawie doszczętnie zniszczony. W czasie wojny zginęło prawie osiemdziesiąt procent naszej ludności, w tym dużo archaniołów. Przeżył jedynie Gabriel i Kamael. Jednak, tak samo jak Metatron i Stwórca, nikt nie wie, gdzie są. Mimo wszystko, wierzę, że Niebo zostało już odbudowane. Z chęcią zabrałbym cię tam...
Zakończyłem wypowiedź już nieco ciszej, jakbym nie wierzył we własne słowa. Bo mówienie, że chce się kogoś zabrać do Edenu, może być równoznaczne z życzeniem śmierci, czyż nie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz