Strony

piątek, 1 czerwca 2018

Od Fufu do Lucasa

Mężczyzna zachowywał się dziwnie. Naprawdę dziwnie. Nie dość, że mi nie odpowiedział to jeszcze zaczął się jakoś wariacko kołysać. Chwilę potem zaś postanowił wyciągnąć do mnie nagle dłoń przez co aż pisnęłam. Była to pierwsza reakcja, która pozwalała wykluczyć to, że jest jakimś umarlakiem. Wyglądało co prawda jakby chciał tylko dotknąć moich włosów... ale po co? Może jednak był pijany tak jak powiedział ten przechodzień? Ale tacy zachowują się przecież bardziej energicznie, bardziej odważnie, bardziej hałaśliwie i bardziej bardziej. On zaś był raczej mniej bardziej. Przecież tacy upici marynarze potrafili zrobić nawet większy harmider niż ja jak się postaram! Tacy ludkowie są po prostu chodzącą kulką chaosu co robi wszystko tylko nie to czego, byś się po nich spodziewał.
A on po prostu... siedział. I wyglądał źle. Ale nie tak źle jak Ci umierający podpici ludzie, ale jakoś inaczej. I nie śmierdział! Znaczy, śmierdział trochę potem i czymś dziwnym, ale nie był to ten brzydki odór alkoholu i chmielu.
Znowu się mu przyjrzałam, szukając czegokolwiek znajomego w jego zachowaniu. Niby nie jestem medykiem i nie rozpoznałabym raczej żadnej choroby to liczyłam, że zobaczę w nim przynajmniej jakieś znajome zachowanie od anginy, grypy czy czego innego. Jednak jak na razie jedyne co postanowił mi ukazać to upadek na twarz, którego nie miałam nawet szans powstrzymać, i cichy bulgot, który wydobył się z jego ust. Delikatnie dotknęłam jego czoła ręką.
- Gorące. - mruknęłam.
Czyli jednak to nie tak, że spędził za wiele godzin w knajpie. Tacy ludzie raczej nie mają gorączki. A przynajmniej tak mi się wydaje. Dlatego też chwyciłam niemal bezwładne ramię mężczyzny i spróbowałam go podnieść na nogi, ale nieznajomy zdecydowanie wolał ziemię. A przynajmniej bardzo lubił opadać na nią z całej siły swoim grubym zadkiem.
- Zaraz wrócę. - rzuciłam więc szybko, udając się na poszukiwania pomocy.
Tylko, że ludzie, którzy moim zdaniem mogliby pomóc, wcale nie chcieli pomóc. Zlewali moje prośby, psiocząc coś, by dziecko nie plątało im się pod nogami, i wracali do swoich zajęć. Tak po prostu mnie zlewali! Jednak, jako, że byłam bardzo dobrze wychowana, znosiłam to grzecznie przez jakieś... trzy razy? Aż uznałam, że czas z tym skończyć.
- Hej Ty! Pomożesz mi. - zakrzyknęłam, łapiąc przechodnia za ramię.
- Dziecko, idź się lepiej pobawić z innymi bachorami, a nie zatruwać życie dorosłym.
- Pomożesz mi. - Ponownie chwyciłam go za rękę po tym jak mi się wyrwał. - Albo wybierzesz się na rozmowę z moim ojcem czy też jego gwardią. - Pokazałam skryty dotychczas sygnet władców Nalayan.
I to na szczęście poskutkowało. Co prawda jakby mężczyzna uparł się, że wokół mnie nie ma straży czy zwyczajnie se polazł to... nie znalazłbym go raczej. Znaczy, nie no, jak chcę to umiem znaleźć wszystkich. Naprawdę, od tego mam służbę! Tylko po prostu, by mi się nie chciało.
Jednak z cudem przekonanym człowiekiem udało się odnieść chorego do pobliskiego domu, gdzie również użyłam co nieco perswazji i uroku osobistego, po czym szybko pognałam po królewskiego medyka. Może on będzie w stanie coś zrobić.

< Lucas? Przepraszam za styl, staram się ogarnąć po długiej przerwie w pisaniu xD >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz