Strony

poniedziałek, 17 grudnia 2018

I'm not totally useless. I can be used as a bad example.


Tego osobnika dane było mi spotkać po raz pierwszy, gdy to do mych uszu dotarła wieść o odnalezieniu w lesie tajemniczego przybysza, który to przejawiał swym zachowaniem oznaki zupełnej utraty zmysłów. Jako skryba miłościwie nam panującego księcia, wyruszyłem do tej niewielkiej mieściny, aby tam zapoznać się w dokładniejszy sposób z gościem, według okolicznego czarodzieja, najpewniej z innego wymiaru. Po przybyciu do cytadeli, oczom swym uwierzyć nie mogłem, bowiem mężczyzna nie wyglądał tak przerażająco, jak strażnicy opisywali to w liście. To prawda, należał do istot wysokich, gdybym miał to ocenić, to człowiek ten miałby co najmniej metr dziewięćdziesiąt, od czubka ciemnej głowy do ziemi licząc. Wyglądał także niezwykle chudo, przez co nie mogłem oprzeć się wrażeniu, iż spoglądam na niewiastę, a nie przedstawiciela płci męskiej, zapewne w sile wieku.
Kiedy stanąłem przed drzwiami do celi, aż pozwoliłem sobie na nieumiejętnie stłumiony jęk zachwytu. Pomieszczenie przed moimi oczyma wyglądało jak królewska sypialnia, a nie więzienie w podziemiach starej, anthrakańskiej budowli. Ujrzawszy jednak migotliwą otoczkę wokół dębowych regałów, uginających się od widmowych ksiąg, zrozumiałem, że wszystko to jest jedynie skrzętnie utkaną przez maga iluzją. I to zdawało się całkiem zaawansowaną, bowiem gość bez większych problemów znajdował się na wysokim łożu, pogrążony w lekturze. Słysząc, że nie jest już dłużej sam, nieznajomy zamknął księgę i podniósł spojrzenie swych oczu na mą osobę. Posiadały one nienaturalną barwę, podobną do bladej zieleni. Od tej chwili już wiedziałem, że nie mam do czynienia ze zwykłym człowiekiem. Nie wspominając już o całej mrocznej aurze, jaką byłem w stanie wyczuć po zbliżeniu się do maga. Zdawała się ona emanować głównie od krętych tatuaży, jakie wiły się na jasnej skórze mężczyzny niczym węże. Z tego, co również udało mi się dostrzec, pokrywały one większość ciała osobnika.
— Nazywam się — zacząłem profesjonalnym tonem, lecz brunet uniósł jedynie okrytą rękawiczką dłoń do góry, zupełnie jakby chciał przekazać w ten sposób, abym zamilkł. Otworzyłem więc usta, żeby powiedzieć mężczyźnie, w jakim jest położeniu, lecz wtedy tuż za mną zmaterializowało się krzesło.
— Nie obchodzi mnie zbytnio, jak się nazywasz — Głos mężczyzny zdawał się być wypełniony rozbawieniem. Odniosłem wrażenie, że podchodzi do całej tej sytuacji jak do dziecinnej zabawy, a nie jak do poważnego przesłuchania — Usiądź. Wiem, po co tu przychodzisz. Możesz zacząć od razu zadawać pytania.
Opadłem na krzesło, zbierając w głowie rozbiegane myśli. Mężczyzna swoim stwierdzeniem zbił mnie zupełnie z tropu, przez co byłem zmuszony do ponownego przygotowania się do wyciągnięcia z przybysza jak największej ilości informacji.
— Jak to pan już pewnie wie, oddział strażników miejskich odnalazł pana na leśnej polanie, kiedy to pańska osoba zjawiła się w, tutaj cytuję, "krztuszącym obłoku, na wzór diabelskiego", powodując dodatkowo zapłon okolicznych drzew.
— Zdarza się — Mężczyzna wzruszył ramionami, nie przejmując się zbytnio moimi słowami — Ale to prawda, twoje pionki tam były. Pojawiły się całkiem szybko, muszę przyznać. Ledwie co mnie ten pieprzony portal wyrzucił..
— Proszę zważać na słowa — Skrzyżowałem nogi ze sobą i spojrzałem ostrzegawczo na maga, który uśmiechnął się jeszcze szerzej — Nie akceptuję inwektyw. Ich dalsze używanie może skutkować niekorzystną dla pana decyzją w pańskiej kwestii.
— Niekorzystną decyzją? A o co chcecie mnie oskarżyć? O zniszczenie kilku cholernych krzaków? — Ton głosu mężczyzny wskazywał na to, że mimo negatywnego wydźwięku jego słów, ten w ogóle nie dał się ponieść emocjom. Można nawet powiedzieć, iż potraktował możliwość spędzenia reszty swych dni celi po macoszemu. Zdawał się być człowiekiem, który w ogóle nie przywiązuje uwagi do przyziemnych spraw. Dodatkowo, kiedy zobaczyłem, w jaki sposób brunet spojrzał na strażnika, który postanowił akurat przejść za moimi plecami w ramach rutynowego patrolu, kiedy ujrzałem to wręcz obrzydzenie, jakie pojawiło się w oczach mężczyzny, zrozumiałem, że ten odnosi się do innych jak do co najmniej świń bądź innych zwierząt. Niepokoiło mnie to coraz bardziej.
— Podejrzewamy, że jest pan czarnoksiężnikiem bądź, co gorsza, demonem. A te istoty nie możemy puszczać wolno, aby atakowały naszych mieszkańców.
— Ludzie giną tak czy siak, więc twój argument nieco kuleje — Mężczyzna potrząsnął głową, otworzył księgę i wrócił do czytania, nadal jednak skupiając na mnie większość swojej uwagi. Muszę przyznać, ten osobnik, mimo otoczki egocentrycznego narcyza, bowiem nie umknął mi fakt, że mag co chwila poprawiał swe włosy bądź zerkał w kierunku lustra, wydawał się być na tyle ciekawy, iż postanowiłem pozostać na swoim miejscu. Przesunąłem nawet krzesło bliżej krat, aby móc dokładniej obserwować jego zachowanie.
— Zdaje się pan nie uznawać czegoś takiego jak hierarchia czy zasady? — spytałem nieco zgryźliwie, na co więzień zaśmiał się krótko, lecz z irytacją.
— Uznaję się po prostu za osobę wolną, której nie potrzeba żadnego pasterza, który wskazywałby mi drogę, jaką mam podążać. A zasady? Zawsze się z nimi zapoznaję, nim którąkolwiek złamię — Mężczyzna wydął nieznacznie wargi, po czym, przez chwilę milcząc, spojrzał na mnie przelotnie — Nie nazywaj mnie "panem". Czuję się staro. A mam dopiero dwadzieścia osiem lat. Nie składaj mnie jeszcze do grobu, co?
— Jak mam się więc do pa... Ciebie zwracać? — Pochyliłem się, aby usłyszeć dokładnie odpowiedź maga. Nie chciałem przegapić tak kluczowej do dalszej konwersacji informacji.
Vincent Marshall — Moja twarz musiała wyrażać zdziwienie, bowiem mężczyzna szybko dodał — Ale tutaj możesz nazywać mnie Kendov. To jedno z moich przezwisk i chyba bardziej pasuje do waszego świata niż moje prawdziwe imię, nie? Nie sądzisz? Dobra, nie odpowiadaj, bo widzę, że myślenie ci chyba z trudem przychodzi.
— Proszę, oszczędź sobie obrażanie mojej osoby — mruknąłem pod nosem. Vincent skomentował to prychnięciem, a następnie usiadł na skraju łóżka. Po krótkiej chwili wstał i podszedł do fotela, tuż obok regału. Dostrzegłem wtedy, że kuleje, co wyjaśniło obecność smukłej, chudej laski, opartej o etażerkę.
— Wybacz, taki już jestem. Czasami nie mogę powstrzymać, zwłaszcza, jeśli mam do czynienia z takim debilem, jak ty... No już, już, nie patrz się tak na mnie. Postaram się opanować.
— Co miałeś na myśli, mówiąc "waszego świata"? Czy to sugestia, że twoim domem jest inny wymiar?
Nim odpowiedział, zauważyłem, że na jego twarzy pojawił się cień zakłopotania bądź nawet smutku. Czyżby nie przepadał za rozmawianiem o miejscu jego zamieszkania?
— Pochodzę z zupełnie innych czasów. Nie wiem, jaki rok teraz jest, ale to na pewno będzie jakieś siedem, pewnie dziewięć nawet wieków różnicy. Urodziłem się w kraju, nazywanego przez nas Wielką Brytanią. Dokładniej w Birmingham, ale to nie jest ważne. To i tak ci nic nie powie. Tak sobie teraz myślę, pewnie przy tym wszystkim jeszcze pozmieniałem wymiary, bo to w sumie całkiem możliwe, skoro tyle rzeczy poszło wtedy nie tak ... Ah, cholera. Powinienem być bardziej ostrożny. A mówili, nie baw się starożytnymi artefaktami, te to zawsze podejrzane są. Ale nie, ja oczywiście byłem mądrzejszy. Tak jak pewnego dnia, gdy to zaprosili mnie na sabat...
— Proszę. Przejść. Do. Sedna. — wycedziłem każde kolejne słowo, gdy dotarło do mnie po kilku minutach wywodu, że mag raczej nie powróci bez pomocy do poprzedniego tematu. Zapewne gdybym mu nie przerwał, byłby w stanie mówić w nieskończoność. Brunet posłał mi pełne irytacji spojrzenie, lecz nie skomentował mojej wypowiedzi. Zamiast tego, usiadł w fotelu i założył nogę na nogę, łapiąc się na swoje kolano. Wyglądał przez to jak szlachcic, chociaż przez sposób wypowiedzi odniosłem wrażenie, że daleko mu do człowieka z wyższych sfer.
— No i co się denerwujesz? Przecież wracam —  Ciemnowłosy przewrócił ostentacyjnie oczami, chcąc tym pokazać niezadowolenie z faktu przerwania jego wypowiedzi. Muszę przyznać, zachowywał się niezwykle ekspresyjnie. Nie byłem pewien tylko, czy to leżało w naturze maga, czy rzeczywiście uznał mnie za osobę niespełna rozumu, która nie potrafi zrozumieć normalnej mimiki czy gestykulacji —  Jak już mówiłem. Miałem wypadek przy pracy nad pewnym pradawnym przedmiotem, jednak zignorowałem radę swojego przyjaciela, który zasugerował... Ah, nieważne. Nie zrozumiesz pewnie. Koniec końców, zostałem przeniesiony do tego świata, a potem zostałem aresztowany za nie wiadomo co.
—  To była standardowa procedura — wyjaśniłem nieco odruchowo, w tym czasie przeglądając dokumenty, jakie ze sobą przyniosłem — Teraz ... Proszę powiedzieć mi, do jakiej rasy pan przynależy.
— Trudne pytanie — Mężczyzna pokiwał w zamyśleniu głową, a jego spojrzenie utkwione zostało w ścianie za mną. Czekałem chwilę na odpowiedź i już miałem otworzyć usta, aby pogonić skazanego, gdy ten zabrał głos — Myślę, że jestem czarownikiem. Mimo wszystko. Specjalizuję się w magii przywołania oraz w iluzji. Przez to, że kiedyś bawiłem się w nekromancję, założę się, że wielu będzie wolało nazywać mnie czarnoksiężnikiem, ale ja znam swoją wartość. I mam zamiar bronić swoich racji do upadłego. I nikt mi nie wmówi..!
— Dobrze. Zrozumiałem — postanowiłem uciąć Vincenta w tym momencie, aby uniknąć dalszego rozwodzenia się nad rzeczami nie do końca ważnymi — Więc jesteś podatny na wiąz oraz sól, dobrze mam rozumieć?
— To z tą solą to się nie zgodzę. Jadłem ją codziennie i jakoś nic mi nie było — Czarownik zaśmiał się cicho, a na jego twarzy pojawiła się prawie dziecięca ekscytacja. Chyba ten temat należał do jego ulubionych. Cóż, szczerze mówiąc, nie było dla mnie dziwnym, że tak zapatrzona w siebie osoba będzie chętnie mówić o własnych dokonaniach czy talentach — Ale wiąz, tak, to prawda. Osłabia mnie. Kiedyś nawet ktoś wbił we mnie taki kołek. Prawie zszedłem z tego świata. Jestem też wrażliwy, ale w mniejszym stopniu, na wilcze jagody czy tojad. Chociaż dotykać je przez materiał mogę. Z tym nie ma większych problemów. W końcu, jako samozwańczy alchemik muszę być w stanie tworzyć mikstury, także z tymi roślinami, prawda? Boję się też wody. I łódek. I to trochę bardzo. To chyba też jest jakaś słabość, tak sobie myślę teraz. A dlaczego? Kiedyś, za dzieciaka, tacy debile z sąsiedztwa uznali, że wspaniałym pomysłem będzie wrzucić mnie do jeziora. Z tego też pewnie powodu tyle choruję. Zdrowie już nie to samo, co wcześniej, ah. Ale dzięki temu, że spędziłem tak wiele czasu w domu, nauczyłem się pisać obydwiema dłońmi na raz. Jak da Vinci. Nieważne. Co ja tam jeszcze ciekawego potrafię ... — Vincent pstryknął palcami, aby w ten sposób pobudzić się do myślenia, co skutkowało wytworzeniem się kilku widmowych smug dymu — No, potrafię śpiewać. Mogę zaprezentować. Chcesz?
Mężczyzna już szykował się do zaprezentowania swojego talentu. Zbyłem go machnięciem ręki, a następnie wstałem z krzesła, bowiem nagle przestałem mu ufać tak bardzo, jak wcześniej. Chwilę krążyłem przed celą, przez co Kenov także zbliżył się do krat, a następnie objął jedną z nich swoimi ramionami. Postanowiłem go zignorować.
— Posiadasz zapewne rodzinę. Czy możesz mi ją przedstawić?
— Nie — odpowiedział szybko i chłodno brunet, przez co zatrzymałem się i stanąłem obok niego.
— Nie? Dlaczego?
— Bo to nie twój pieprzony interes,  aby pytać o moją rodzinę — Gdyby oczy Vincenta mogły miotać sztyletami, zapewne leżałbym już martwy na podłodze w kałuży krwi. Odchrząknąłem więc i zwróciłem się do maga. Po raz pierwszy byłem tak blisko jego osoby. Dzięki temu poczułem, że wokół jego osoby można wyczuć silny zapach wina. Mimo tego, nie odebrałem tego jako przejaw alkoholizmu. Czy może po prostu Marshall był tak dobrym aktorem, że nie dawał tego po sobie poznać?
— Proszę zachować spokój. Czy więc może są jakieś inne osoby, równie dla ciebie ważne?
— Tak w sumie, to nie. Jestem raczej jak taki samotny wilk. Ale jak to się mówi, seksu i wódki nigdy nie odmawiam — Ręka bruneta wysunęła się spomiędzy krat, aby nagle znaleźć się na mym policzku. Gest był niezwykle delikatny, a w połączeniu z lekkim uśmiechem Vincenta, nie mogłem powstrzymać się przed nieśmiałym opuszczeniem wzroku na jego pierś. Byleby nie patrzeć w te cholerne, zielone oczy. Byłem rad, że moja żona nie widzi, co się właśnie dzieje — Dla mnie nie ma większego znaczenia, kobieta czy mężczyzna... Nauczyło mnie to czerpać z życia garściami. Jak chcesz, mogę nauczyć tej sztuki również ciebie.
— Odmawiam — Odsunąłem się od mężczyzny, na co ten cofnął się ze śmiechem. Widocznie obserwowanie zakłopotanych ludzi uchodziło w jego mniemaniu za wspaniałą rozrywkę. Mówiąc szczerze, miałem już tego dość. Chciałem już stąd odejść, zostawić za sobą te lochy i tego dziwnego człowieka.
— Czy posiada pan towarzyszy podróży? — wyrzuciłem z siebie na jednym wdechu, w tym samym czasie starając się pozbyć z płuc woni wina. Zostało to jednak przerwane przez pojawienie się całkiem rzeczywistej wiewiórki, która przebiegła między moimi nogami, aby ostatecznie osiąść na mym ramieniu. Mag uśmiechnął się sztucznie.
— Żadnego nazwanego. Czy prawdziwego. Tylko moje chowańce. Jednak, jeśli chcesz..
— Nie. Nie chcę — Przyciągnąłem do piersi dokumenty i wyprostowałem się, jakbym miał w ten sposób okazać się być wyższym od osadzonego — Dziękuję za udzielenie odpowiedzi na me pytania. Przedstawię pańską sprawę księciu, a ten zadecyduje o pańskim losie. Żegnam.
Nie czekając na odpowiedź, skierowałem się szybkim krokiem w stronę wyjścia z ciemnych lochów. Dopiero na zewnątrz mogłem spokojnie oprzeć się o rozłożyste drzewo. Dotknąłem kieszeni swojego płaszcza, gdzie znajdował się medalion, jaki otrzymałem od Ilve. Kiedy jednak nie wyczułem pod palcami czegokolwiek, szybko włożyłem rękę do środka. Zarówno naszyjnik, jak i klucze do celi maga zniknęły. Zamiast tego, na mych palcach znajdowało się rude, wiewiórcze futro, które po zmianie w czarny popiół, zostało rozwiane przez wiatr.

Inne zdjęcia: 1 | 2 | 3
Właściciel: Amicka
Preferowana długość odpisów: Krótkie/Średnie.
Stopień Wpływu (SW): Trzeci
Inne uwagi: Nie podejmuj nim poważnych decyzji i jeśli masz wątpliwości co do dialogu, spytaj lub go nie umieszczaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz