Strony

niedziela, 9 grudnia 2018

Od Lotte do Carreou

Dni mijały jedne po drugich. Bezbarwne, szare i smutne. Jedne podobne do drugich. Ludzki tłum poruszał się i falował niczym ocean przed oczami dziewczyny. Szmer ich głosów nijak nie potrafił zagłuszyć ciągłych jęków umarłych, odbijających się dzwoniącym echem w jej głowie. Westchnęła cicho. Z ust półelfki wypłynęła blada mgiełka oddechu. Dni stawały się coraz zimniejsze. Jeśli szybko nie postara się o pracę będzie musiała ruszyć na południe gdzie miała jakąkolwiek szansę na przeżycie zimy. Jednak od dłuższego czasu czuła się zastygła w czasie, niezdolna do jakiekolwiek ruchu czy działania. Nie wiedziała czy było to spowodowane miarowo mijają mi dniami, bliską zimą czy wyczerpaniem psychicznym. Jedynie w nocy głosy dawały jej odrobinę wytchnienia. Chociaż ostatnio coraz rzadziej zdarzało się jej spokojnie przespać noc, gdyż miejsce słów zajmowały obrazy. Koszmarny tak realne, że nie raz budziła się i przez następne pół godziny wydawało się jej, że znów znalazła się w domostwie swojego pana i oprawcy. Na domiar złego odgłosy uderzały w nią ze zdwojoną siłą, huczac i rozdzierając bólem głowę polelfki. Tak pogrążyła się w myślach, że w ostatniej chwili zauważyła drobną rękę sięgającą do jej sakwy z jedzeniem. Szybko chwyciła za nadgarstek złodzieja. Okazało się nim małe, przestraszone i głodne dziecko. Dziewczyna westchnęła ciężko i wyciągnęła z sakwy nieduży kawałek chleba i równie niewielki sera. Podała je dziecku. Jakby wyczuwając podstęp chłopiec patrzył na nią nieufnie.
- Weź. - powiedziała. - Jesteś głodny prawda? Ja już jadłam i możesz to wziąć.
Mały szybko sięgnął po oferowane dobra i pognał w tłum jakby myślał że dobrodziejka jedynie żartuje i gdy tylko jego rączka zaciśnie się na jedzeniu odbierze mu je. Lotte znów usiadła na ławce. Uważnym spojrzeniem fioletowego oka lustrowała poruszającą się w tę i z powrotem ciżbę. Było jej żal dziecka. W duże miasta jak Merkez, były pełne sierot wojennych czy tych których rodzice albo wypędzili albo porzucili czy zmarli. To właśnie do takich miejsc ciągnęło wiele z nich. Miały nadzieję że uda się im znaleźć jakąś pracę czy jakiś dobry człowiek podzieli się z nimi swoją strawą. Było to sprytne zagranie. W małych miastach i wsiach żebracy i sieroty były traktowane gorzej od bezdomnych psów. Tamte chociaż raz na jakiś czas dostawały jeść i nikt ich nie bił. Zaburczało jej w brzuchu. Zaklęła w myślach. Oddała chłopcu całe swoje jedzenie i dla niej nie zostało już nic. Podniosła się z siedzenia i wmieszała w tłum. Była zbyt głodna , aby ryzykować sięganie do sakiewek ludzi. W końcu ruszyła w kierunku największego zbiegowiska na targu. Barwne stragany kusiły błyskotkami, jedzeniem i innymi dobrami na które nigdy nie będzie jej stać. Dawno zdążyła się z tym pogodzić. W końcu udało jej się przepchnąć do przodu. Tłum otaczał urodziwego młodzieńca, który sprzedawał obrazy o niezwykłym uroku. Zdawały się być niemal żywe. Artysta nie potrzebował zbyt wielu barw, aby wydobyć z kompozycji to co najważniejsze. Sposób w jaki łączył kolory i linie niesamowicie oddawały emocje i nastrój w którym był malarz w czasie tworzenia swoich malunków. Mężczyzna był zajęty jednym z klientów, gdy dziewczyna dostrzegła jego sakwę pełną jedzenia. Żołądek skręcił się boleśnie. Rozglądając się czy nikt nie patrzy sięgnęła do niej. Zacisnęła palce na jednej z bułek. I już miała cofnąć rękę, gdy poczuła że ktoś zaciska jej dłoń na ramieniu. W popłochu szarpnęła się upuszczając pożywienie. Wpadla na jedną ze sztalug. Zwróciła tym samym na siebie uwagę klientów.
- Złodziejka- usłyszała czyjeś słowa tuż przy uchu. Próbowała wyszarpnąć się z uścisku lecz on nie lżał. Wręcz przeciwnie. Robił się coraz mocniejszy. Spojrzała w twarz tego kto ją trzymał. Był to sprzedawca obrazów we własnej osobie. Uśmiechnęła się do niego niewinnie. Tak jak wiele razy wcześniej do mężczyzn gdy chciała ich okraść.
- Nie wiem o czym pan mówi.
- Próbowałaś mnie okraść. Pan nie puszcza płazem łamania jego przykazań.
Nie wiedziałam o czym on mówi. Tłum zaczął mruczeć słowo "złodziejka".
- Proszę mnie puścić! - pisnęła przerażona.
Znów szarpnęła. Usłyszała dźwięk pękającej nici. Szew nie wytrzymał i cały rękaw się oderwał. Ciżba aż zaszemrała, gdy w słabym świetle słońca, szarością zabłysły całe szlaki blizn biegnące wzdłuż całej ręki i znikającej pod materiałem bluzki.
- To zły omen! - krzyknął ktoś.
Korzystając z czasowego rozproszenia mężczyzny umknęła w tłum, który odsuwał się od niej jak od zadzumionego człowieka. Ruszyła biegiem przez miasto. Obrazy migały jej przed oczami, gdy tak gnała. W końcu potknęła się i upadła na żwir kalecząc ramię.
- Ał.. - mruknęła podnosząc się do kleczek. Nie miała siły dalej iść ani nawet stać. Kiedy już mogła się podnieść poszła do swojej kryjówki na skraju lasu. Zdjęła warstwy ubrań i została w samym gorsecie. Obmyła zadrapania. I już miała sięgnąć po kawałek płótna, który służył jej za ręcznik, gdy usłyszała czyjeś kroki za sobą. Szybko sięgnęła po sztylet, który trzymała w cholewie buta. Mocno ujęła jego zimną rękojeść. Odwróciła się. Za nią stał ten sam artysta z placu. Jednak tym razem miał na plecach parę ogromnych skrzydeł. Cofnęła się pod ścianę prowizorycznej konstrukcji.
- Czego chcesz?- warknęła.
- Kradzież jest grzechem, a moją powinnością jest karanie grzeszników.
Zimny dreszcz przebiegł jej po plecach. Czuła się nieswojo, gdy ktoś się jej przyglądał. Szczególnie teraz gdy mógł ujrzeć wszystkie znamiona przeszłości. Szybko sięgnęła po płaszcz i zarzuciła go na ramiona, ukrywając pod nim wszystkie blizny, a w szczególności piętno niewolnika ledwie widoczne spod gorsetu. Jednak uważny obserwator bez problemu by je zauważył. Wycelowała w niego broń.
- Czego chcesz? Daj mi spokój!- warknęła.

<Carreou, czego chcesz od małej złodziejki?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz