Strony

niedziela, 9 grudnia 2018

Od Lotte do Carreou

Sztylet leżał daleko poza jej zasięgiem. Nie mogłaby go dobyć, nawet gdyby chciała. Uniemożliwiał jej to czubek klingi przyłożony do jej szyi. Mogła użyć magii. Mogła, jednak za nic w świecie tego nie chciała. Nienawidziła szczerze tej części siebie. Poza tym wyrzekła się jej już dawno temu. I gdyby teraz pozwoliła jej się uwolnić, jej mózg mógł tego nie wytrzymać. Dość że każdego dnia pełne nienawiści i gniewu głosy skutecznie nie pozwalały jej egzystować. Chociaż bez nich albo wciąż tkwiła by w posiadłości maga, albo dawno odebrałaby sobie życie.
- Grożenie mej osobie nie jest dobrym pomysłem, śmiertelniczko. -Jego głos był tak samo zimny niczym głos Frigusa. Brak jakichkolwiek uczuć czy chociażby dłoń, która nawet nie zadrżała, gdy jej groził. Jakby robił to wiele razy wcześniej. Lotte uświadomiła sobie, że musi się mu podporządkować. Inaczej nieznajomy blondyn bez mrugnięcia okiem pozbawi ją życia. Wzbudziło to w niej jedno uczucie. Strach. Dobrze znany przyjaciel rozkwitał wewnątrz dziewczyny niczym piekielny kwiat rodzący zatrute owoce. Jedno było pewne. Chciała przeżyć mimo że nie rozumiała poczynań młodziana. Było jeszcze drugie uczucie. Zdające się równie słodkim owocem, kryjącym trujące wnętrze. Była nim ciekawość. Po raz pierwszy od wielu lat w jej umyśle zagościła cisza. Nie potrafiła tego zrozumieć. Uniosła ręce i położyła dłoń na chłodnej powierzchni broni mężczyzny ze skrzydłami.
- Dobrze. Co mam zrobić? - spytała.
- Masz zadośćuczynić za swoje grzechy. - Rzekł uważnie lustrując ją wzrokiem.
Ciemnowłosa półelfka miała wrażenie, że próbuje ją przejrzeć na wylot. Przeanalizować.
- Na pewno tego chcesz śmiertelniczko? - Rzekł powoli. - Uzależnić swoje istnienie od moich rozkazów do momentu aż uznam cię za godną życia na tym padole?
- Tak. - zgodziła się. - Tylko na wszystkich bogów opuść broń.
- Nie bluźnij! - Jego ton sprawił że niezwykle nieprzyjemny, chłodny dreszcz przebiegł jej po plecach. - Bóg jest tylko jeden. Wiedz, że wzywając innych bogów, jawnie przyznajesz się do heretyzmu. Co również jest grzechem. Sprawia to, że lista twych przewinień przeciw Panu się wydłuża.
Chłód rozniósł się po całym ciele Lotte, wprawiając je w drżenie. Ostrożnie nabrała powietrza.
- Powiedz mi co mam uczynić. A ja to wykonam.- Jej głos drżał. Coraz trudniej jej się oddychało. Panika skutecznie ją dusiła. - Opuść panie swój miecz. Błagam!
Mężczyzna nieufnie uniósł brew. Znów wbił w nią uważne spojrzenie, które zdawało się przechodzić przez nią na wylot. Lotte ostroznie skreslila krzyż na sercu.
- Przysięgam na bogów których znam! Nie będę niczego próbować!
- Nie bluźnij! - jego oczy rozbłysły bezbrzeżnym gniewem.
Rękojeść broni rozjarzyła się jasnymi płomieniami, które powoli pełzły wzdłuż klingi.
- Wybacz mi! Wybacz! - W jej głosie słychać było przerażenie.
Z całych sił próbowała powstrzymać się od drżenia. Płomienie zaczęły przygasać, aż całkiem zgasły. Tak samo wzrok blondyna stał się na powrót zimny i nieustępliwy. Po chwili mężczyzna jednym płynnym ruchem odjął broń od szyi dziewczyny i włożył go do pochwy. Ulga spłynęła na Lotte niczym ożywczy deszcz na wiosnę. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Upadła na kolana, ciężko oddychając. Zacisnęła dłonie w pięści, zanurzając palce w miękkiej ziemi. Próbowała bezskutecznie uregulować oddech. Łzy potoczyły się jej po policzkach i skapywały na ziemię, wsiąkając w nią. Dziewczyna czuła do siebie jedynie obrzydzenie, za tą słabość. Kątem oka spostrzegła leżący obok sztylet. Była jednak zbyt wyczerpana.
- Śmiertelniczko. Pierwsze zadanie. Idź i pomóż komuś, a następnie przyjdź do gospody na obrzeżach placu.
- Lotte. Jestem Lotte.
Nie otrzymała odpowiedzi. Wydawało jej się że słoneczny refleks odbił się od zbroi mężczyzny i trafił ją w oko. Jednak, gdy uniosła głowę na polanie była całkiem sama. Powoli wstała i chwiejnym krokiem ruszyła do prowizorycznej konstrukcji, która niedługo będzie niemożliwa do zamieszkania z powodu panującego wszędzie mrozu. Lotte poprawiła sznurowania gorsetu. Gdy wciągała na siebie bluzkę, rozkoszowała się śpiewem ptaków, szumem wiatru i innymi odgłosami, które dotąd były zagłuszane przez potępione dusze. Kiedy skończyła ubierać górę, zamieniła spódnicę na spodnie. Mocno zasznurowała buty. Włożyła płaszcz i upewniając się że piętno jest dobrze ukryte wyszła na zewnątrz. Podniosła sztylet, szybko wsuwając go do cholewy buta. I po chwili ruszyła do miasta. Gdy tylko znalazła się między pierwszymi rzędami drzew rozsierdzone głosy powróciły i uderzyły w nią ze zwielokrotnioną siłą. Aż pociemniało jej przed oczami. Musiała oprzeć się o jedno z wielu drzew. Czuła jak kora kruszy się jej pod palcami. Głośne pełne nienawiści słowa atakowały ja raz po raz. Dopiero kiedy utraciły swój początkowy impet mogła otworzyć oczy. Do tej pory nawet nie zdawała sobie sprawy że zaciska powieki. Kiedy głosy przypominały jedynie odległy szmer odważyła się stanąć prosto. Nagle cała treść żołądka podeszła jej do gardła. Zgięła się w pół. Zwymiotowała śliną i żółcią. W końcu żołądek uspokoił się na tyle że mogła podjąć dalszą wędrówkę ku miastu. Jak tylko dotarła na targ, ukradła z pierwszego straganu jabłko. Już miała wgryźć się w słodki owoc, który miał ugasić ogień, który czuła w trzewiach i gardle, gdy dostrzegła obdrapane dziecko, ściskające swoją lalkę. Dziewczynka uczepiła się spódnicy swojej matki, która polnymi kwiatami próbowała zdobyć pieniądze, aby wykarmić siebie i dziecko. Podeszła do nich i klęknęła.
- Proszę. Słodziutkie jabłko. - wyciągnęła dłoń z owocem w kierunku dziewczynki, która ukryła się za kobietą. - Weź. Na pewno jesteś głodna.
- No dalej, Manna. Nie wstydź się. Pani chce ci dać jabłuszko. - Uśmiechnęła się przepraszająco do dziewczyny. - Proszę o wybaczenie. Man jest bardzo nieśmiała.
Manna w końcu wzięła owoc od Lotte. Jednak zamiast ugryźć, podała go najpierw matce, aby ta pierwsza zjadła. Półelfka tymczasem rozglądała się za kimś komu mogła pomóc tak aby ten dziwny mężczyzna dał jej spokój. Tłum od poranka zdążył zelrzeć. Nie było zbyt wielu ludzi, którym mogła pomóc. Nagle wypatrzyła go. A raczej jego biały fartuch. Piekarz dźwigał dużo pustych tac po chlebie. I nagle zachwiał się, gdyż jakiś bezpański kot zaplątał mu się przy nogach. Dziewczyna szybko pokonała dzielącą ich odległość i nim mężczyzna upadł, zdążyła pomóc mu odzyskać równowagę.
- Dziękuję. - rzekł, gdy załadowali je na wóz. - Głupi kot. Zawsze pojawia się tutaj, gdy tylko zaczynam zbierać swoje rzeczy. Przecież po drugiej stronie jest rzeźnik. On zazwyczaj dokarmia te przybłędy.
- Czy mogę jeszcze jakoś panu pomóc? - spytała.
- Zostało mi kilka niesprzedanych bochenków chleba. Mogłabyś mi je przynieść?
Bez słowa kiwnęła głową. Kiedy wróciła na stoisko dojrzała pięć pięknych, wyrośniętych bochnów. Wzięła je na jedną tacę. Przez chwilę zawahała się na ostatnim. Już miała go włożyć do torby, gdy przypomniała sobie słowa mężczyzny ze skrzydłami. *Kradzież jest grzechem.* Zrezygnowała więc z pomysłu okradzenia piekarza. I zaniosła wszystkie kawały pieczywa do wozu mężczyzny. Postawiła je obok pustych tac.
- Tutaj ci już podziękuję. Muszę wracać na obiad do rodziny.
Na wspomnienie o posiłku z zaburczało jej w brzuchu. Brzuchaty piekarz roześmiał się głośno. Po czym sięgnął po jeden z bochenków chleba i podał Lotte.
- Bierz. Pewnie jesteś głodna. Muszę ci jakoś zapłacić za robotę.
Dziewczyna wzięła chleb, podziękowała i pożegnała się z mężczyzną, który na odchodne dał jej kilka Kamyków. Za część kupiła trochę mleka i sera u mleczarza. Zjadła niewiele. A mlekiem podzieliła się z kociakiem. Idąc do gospody trafiła na kalekiego mężczyznę. Mimo, że oczy miał przewiązane opaską, którą noszą niewidomi, pięknie grał na flecie. Większość ludzi mijała go obojętnie, niewielu rzuciło choćby spojrzeniem w jego kierunku, a tylko co niektóry wrzucił jakoś pieniążek na rozłożoną płachtę. Lotte skierowała swoje kroki w jego stronę. Położyła na płachcie resztę, która została jej po zakupie jedzenia. Już miała odejść, gdy dźwięk fujarki ucichł.
- Bóg zapłać dobry człowieku. Pozwól że uścisnę ci dłoń. Nie martw się. Wojna odebrała mi sprawność ale nie siłę.
Półelfka włożyła w wyciągniętą dłoń pół bochenka chleba, oraz większy kawałek sera. I oddaliła się uliczką. Mężczyzna krzyknął za nią raz jeszcze Bóg zapłać! W końcu dotarła do gospody na placu. Budynek wzniesiony został w całości z kamienia. Jedynie jego fasada została obłożona drewnem. Weszła do środka. Gospoda aż pękała w szwach od gości. Z trudem przecisnęła się przez tłum do lady.
- Jeśli liczysz na darmowy posiłek nie ma szans. Widzisz co się tutaj dzieje.
- Nie. Szukam pewnej osoby. Blondyna, malarza. Zatrzymał się tutaj.
- Ach tak. Drugie piętro, trzecie drzwi na prawo.
Już miała się udać we wskazanym przez niego kierunku, gdy karczmarz ją zatrzymał.
- Nie wolisz, jaskółeczko spędzić czasu ze mną? - spytał
Odwróciła się do niego z niewinnym, fałszywym uśmiechem.
- Jestem na pewno ciekawszą osobą niż tamten samotnik. Na prawdę nie rozumiem co on może chcieć od takiego pięknego anioła jak ty. - lubieżny uśmiech wykwitł na jego wargach, gdy zachłannym wzrokiem lustrował sylwetkę i kształty dziewczyny. Spoconą, grubą dłonią pogładził ją po policzku, a następnie przeniósł ja na ramię dziewczyny. Nachylił się do Lotte. Jego oddech śmierdział alkoholem i czymś jeszcze. Cofnęła się gwałtownie. Z jednej strony fakt bycia kobietą wiele razy ratował ją w podbramkowych sytuacjach, ale z drugiej czynił ją narażoną na nieustanne ataki ze strony płci przeciwnej. Zmusiła się do chichotu.
- Załatwię tylko jedną rzecz i wracam.
Nie pozwoliła gospodarzowi na odpowiedź, bo pognała po schodach. Potknęła się kilka razy. Ale nie pozwoliła sobie na zatrzymanie się. Zrobiła to dopiero pod wskazanymi drzwiami. Zapukała. Kiedy nikt się nie odezwał, nacisnęła klamkę. O dziwo drzwi ustąpiły. Weszła do środka. Z zaskoczeniem ujrzała, że blondyn modli się przed dwoma skrzyżowanymi kawałkami drewna. W tej chwili emanował niewyczerpanym spokojem. Zniknął gdzieś cały chłód. Nie wzbudzał w Lotte strachu. Widziała jak karminowe, delikatne wargi szepczą słowa modlitwy w języku, którego nie była w stanie rozpoznać. Popołudniowe słońce, padające nań przez szyby wydawało się dochodzić z wnętrza jego ciała, a nie zza okna. Sama jego sylwetka przypomniała jedną z wielu rzeźb, które widywała w świątyniach w Khayrze. Nie potrafiła, jednak przypomnieć sobie co przedstawiały owe dzieła. Chłonęła ciszę, która nagle zaległa w jej umyśle. W milczeniu pozwoliła, aby młodzian dokończył to co robił. Oparła się o futrynę drzwi. Kiedy blondyn podniósł się z klęczek, kończąc tym samym swoją modlitwę, cały spokój okazał się iluzją. Znów czuła od niego ten chłód i dystans.
- Wykonałam już twoje zadanie. - rzekła zaplatając ramiona na piersiach. - Czy mam zrobić coś jeszcze?
Spytała odpychając się od futryny i stając prosto. Starała się zachować spokój. Jednak nie było to proste, zważywszy że ów człowiek jeszcze jakiś czas temu groził jej śmiercią i bredził coś o zadośćuczynieniu za grzechy. Czekała aż się odezwie. On jednak nie spieszył się z odpowiedzią. Zamiast tego znów lustrował ją tym samym uważnym spojrzeniem.
- Nie chcesz, panie to nie mów. Myślę że wiesz gdzie możesz mnie znaleźć. - Miała już na prawdę dość tych ciągłych uważnych spojrzeń. Odwykła od tego, że ludzie w ogóle zauważają jej obecność. A jeśli chodziło o jakie kolwiek dłuższe spojrzenia to ostatnim została obdarzona na targu niewolników, gdy obcy ludzie kłócili się o jej wartość. Tak. Tego zdecydowanie było zbyt wiele. Odwróciła się tyłem i już miała wyjść, gdy poczuła jego dłoń na ramieniu. Wzdrygneła się. Ręką wydawała się równie drobna i delikatna co wcześniej tego dnia. Zupełnie nie pasowała ona do mężczyzny, który mordował innych z zimną krwią. Zdecydowanie nie mogła nią być. To była dłoń artysty, wrażliwej duszy, a nie mordercy. Czekała aż blondyn przemówi. Była gotowa w każdej chwili do ucieczki.

< Carreou? :-3 >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz