Strony

wtorek, 4 grudnia 2018

Od Naix'a do Madelyn, Rahelii

Czas był ostatnio dziwny. Inny. Niby każdy dzień płynął swobodnie, dryfując po tych samych torach co zwykł zmieniać minuty w godziny, a godziny w dni, ale tym razem coś się zmieniło. To czego zawsze brakowało, te kilka dodatkowych chwil, o które codziennie prosił Twój zmęczony organizm, teraz zamieniło się w cichą i spokojną bezmyślność. Brak celu, brak sensu i dużo, dużo czasu. Ile to już przesiedziałem w tej karczmie? Ile dni wegetowałem włócząc się wciąż po tych samych drogach czy patrząc przez okno na ludzi, którzy wciąż pospiesznie biegali od jednego obowiązku do drugiego, próbując zarobić na życie. Zdobyć grosz, który u mnie pojawia się za jednym sprawnym ruchem nadgarstka, przecinającym wątły sznur dzielący mnie od sakiewki jakiegoś biedaka. Tylko tyle. A starczało na to, by marnować kolejne dwa czy trzy tygodnie w tej zapyziałej tawernie.
- Ile to już minęło? - Mruknąłem sam do siebie, w umyśle próbując przywołać obraz poprzednich dni. W głowie jednak miałem pustkę. Wszystko zlewało się w jedną, bezsensowną plamę, doby mieszały ze sobą, a jedynym źródłem informacji mógł być karczmarz czy te starannie wypolerowane drewno w miejscu gdzie zazwyczaj opierałem dłonie. Na pozostałej części zdążył już zalęgnąć kurz. - Cóż, przynajmniej trochę pomogłem im w sprzątaniu. - Wysiliłem się na żart choć moje usta nawet nie drgnęły. I tak prawda jest taka, że nikt tu nawet nie myśli o myciu parapetów, a tym bardziej nikt się tym nie przejmuje. Zresztą... po co?
Aleś optymistyczny, chłopie. Usłyszałem własne myśli. Normalnie zbyłbym to wszystko zwykłym uśmiechem, wyrzucił w kąt wspomnienia, oderwał się od tego durnego okna i ruszył dalej. Przed siebie. Do kolejnego miasta, kolejnej krainy, kolejnej przygody póki, by mi to wszystko nie obrzydło i nie wychodziło uszami. Zdawałem sobie sprawę, że takie życie nie trwa wiecznie, a mój, ekhem, zawód trzeba będzie kiedyś zmienić, ale miałem jeszcze czas. Nic mnie nie trzymało, z nikim się nie związałem i nie miałem się o kogo bać. Mogłem narażać swoje życie bez końca, nie martwiąc się, że ucierpi na tym ktoś inny. Może za kilka lat do tego dojrzeję, może kiedyś zapragnę spoczynku, ale to wciąż odległe plany. Które zawsze może pokrzyżować jakiś miły loch czy stryczek. Choć znając życie to prędzej to drugie. - prychnąłem. Zdecydowanie nie miałem dziś humoru.
Dlatego, w ostatniej, desperackiej próbie, chwyciłem swoją torbę, rzuciłem tam kilka najpotrzebniejszych rzeczy, zarzuciłem płaszcz i wyszedłem. Zrobiłem to co powinienem zrobić dwa tygodnie temu. Miałem już dość tych czterech ścian, dość ględzenia do siebie, a przede wszystkim dość własnych myśli. W tym tempie prędzej sam się powieszę niż zrobi to ktoś inny.

* * *

Parłem przed siebie kolejne mile, mijałem kolejne miasta i miasteczka, ale nawet przez myśl mi nie przeszło, by w nich osiąść. Jakkolwiek głupio to nie brzmi - zwyczajnie nie miałem nastroju. Jedynym moim celem teraz było iść, a czas, który przeznaczałem na ten czynność, ograniczał się jedynie do krótkich przerw na różne dziwne zachcianki. Zamarzyło mi się zrobić podpłomyki z jagodami - kupiłem mąkę, polazłem do lasu i żarłem póki mi się nie znudziło. Innym razem postanowiłem zrobić sobie najlepszy szałas w moim życiu - siedziałem trzy dni w jednym miejscu i układałem patyki. I tego typu bzdury. Kiedy zaś nic innego nie przychodziło mi do głowy to przyłapywałem się na tym, że kolejną godzinę patrzę bezmyślnie w ognisko.
Czułem, że coś jest nie tak. Czułem jak z mojego umysłu wylatują kolejne wspomnienia, kolejne chwile, a ja nie potrafiłem tego powstrzymać. Ba, nie byłem w stanie powiedzieć ilu rzeczy już zapomniałem, ale odczuwałem to boleśnie. Kiedyś nawet spróbowałem w myślach przywołać obraz ojca i matki, doskonale mi przecież znany, ale przed sobą wciąż miałem gęstą mgłę. Wtedy też zdałem sobie sprawę z tego, że coś tracę. Z każdym kolejnym dniem próbowałem przywoływać inne wspomnienia, intensywnie powtarzałem sobie co robiłem w przeciągu ostatnich dni, ale i to zawodziło. Wydawało mi się, że umieram.
W ostatnim panicznym odruchu postanowiłem osiąść w jakimś pobliskim mieście, wegetując większość czasu w tawernie czy udając się na długie spacery. Co szybko okazało się pomyłką.

* * *

Kurwa. To było jedyne co potrafiłem w tej chwili pomyśleć. Kurwa, kurwa, kurwaaa. Zrazu zniknął dobry nastrój i spokój ducha. Zniknęła miła atmosfera. Miałem waloną strzałę w ramieniu! A to coś sprawiało, że moje ramię pulsowało wokół bólem, którego nigdy w życiu nie doświadczyłem. Owszem, zdarzało mi się czasem zadrapać, spotkać z czyjąś pięścią, ale nie z drzewcem długości kilkudziesięciu centymetrów, który wchodzi w ciało jak nóż w masło!
Poczułem jak nogi się pode mną uginają. Przed upadkiem powstrzymała mnie prawdopodobnie tylko kobieta, która chwyciła gwałtownie moje ramiona. I wiecie co? To wcale nie pomogło. Syknąłem z bólu, starając się skupić na stojącej przede mną istocie, ale wydawało się to niewykonalne. Z trudem przychodziło mi stanie spokojnie, a myśli o wiele bardziej niż jej twarz zajmowała mi strzała. Rzuciłem też szybkie spojrzenie w jej kierunku, ale jedyne co udało mi się osiągnąć w ten sposób był posmak śniadania, który na chwile pojawił mi się w gardle. Krew teoretycznie blokował drzewiec, ale i tak czułem jak drobna jej strużka cieknie mi po ramieniu, a materiał zaczyna powoli przesiąkać. Zawróciło mi się w głowie. 
Z najwyższym trudem postanowiłem skupić się jednak na elfce bo, mimo wszystko, to przez nią tak skończyłem. Dlaczego? Czyżby była Łowcą, który w końcu mnie wytropił? Czy to tutaj właśnie miałem zginąć? Przełknąłem głośno ślinę, czując jak moje serce na chwilę zamarło, a potem znów ruszyło pędząc trzykrotnie szybciej niż zwykle. Jakby chciało wyrobić się za wszystkie lata, które zaraz stracę. Coś mnie jednak powstrzymywało. Jakaś część umysłu mówiła, że układanka jest niekompletna, że pewien fragment do niej nie pasuje. Przecież zabić mogła mnie tu, na miejscu. Byłoby mniej zachodu. Chyba, że liczy na to, że oszczędzę jej wysiłku ładnie wlokąc się do miasta i stawiając się na wezwanie straży. Myślę jednak, że nie obraziliby się na sam widok mojego łba. Zadziwiające, ale jest całkiem sporo wart jak na jego wygląd.Ledwo powstrzymałem prychnięcie. Balansuję na cienkiej granicy między życiem, a śmiercią, a mimo to jedyne co mi teraz przychodzi do głowy to gorzki humor wisielca. Może stąd wzięła się ta nazwa? Kolejna myśl pojawiła się tak szybko jak poprzednia. Tak, więc na zmianę z przeklinaniem własnego losu, strzały czy piekielnego bólu z ramienia wyśmiewałem właśnie swój los, nie będąc w stanie skupić myśli w nic konkretnego. Pobieżnie wertowałem gdzie mógłbym jakoś podpaść, gdzie popełniłem błąd, ale znowu spotkałem w umyśle zaporę nie pozwalającą mi zajrzeć głębiej. Zajrzeć dalej niż dwa tygodnie wstecz. Jedyną wskazówką były słowa elfki.
- Jaki kamień? - wycharkałem, łapiąc się na tym, że musiałem najpierw przełknąć ślinę, a głos i tak odmawiał posłuszeństwa i zdradzał mój strach i ból. - Ja nic nie mam, naprawdę! - dodałem, próbując odruchowo unieść ręce co jednak nie było dobrym pomysłem.
Ból powstrzymał mnie zaledwie pół sekundy potem. Jednak wraz z nim poczułem jak coś przedziera się przez świadomości mojego umysłu. Kamień. Coraz mocniej, intensywniej, jakby próbowało wyważyć drzwi. Kamień. O co chodzi z tym ustrojstwem? I wtedy, jak na zawołanie, z mgły, która utulała mój umysł pojawił się obraz kamienia, przyprószonego czarno-błękitnymi plamami. Jego ciepły dotyk. Uczucie tajemnicy z jaką się wiązał i jaką go pociągał. Musiał go mieć.
Z okropnym przeczuciem raz jeszcze spojrzał w stronę elfki. Jej twarz też była znajoma. Jej zapach. Poczuł jak to drugie szczególnie na niego działa, a przez moment miał wrażenie nawet, że poczuł podniecenie. W jego umyśle pojawiały się kolejne obrazy: karczma, krasnal, taniec, misiek, a na koniec łóżko. Przypomniał sobie też Finnicków.

- I co, Naix? Opowiadaj czemuż Cię tam wczoraj nie było! - rzucił Nick, zaraz, gdy chłopak usiadł przy stole. - Słyszeliśmy, że całkiem dobrze się tam bawiłeś. Karczmarz mówi nawet, że poderwałeś jakąś Długouchą.
- Nie gadaj bzdur! Wiesz, że tacy lubią koloryzować wszystko co widzieli bo całe ich życie ogranicza się do czterech ścian, które w dodatku trza często naprawiać.
- A po kija, by mu to było, Nick? Bajarzem żadnym nie jest, pieniędzy za to nie dostanie, a jak pyta się go o informacje to zawsze podaje konkretne. Chyba, że ktoś go przekupi, a wątpię, by chłopakowi chciało się w takie rzeczy bawić.
- No wiesz, za wyrwanie elfki? Oj, niejeden, by chciał taką wziąć gdzieś więcej niż we własnej wyobraźni. Długonogie piękności, o włosach delikatnych niczym jedwab i kształtach lepszych niż większość ludzi chodzących po ziemi. - Jego wzrok rozmarzył się na moment, by zaraz wrócić do normalności, gdy tamten uderzył pięścią w stół. - Ale, cholery jedne, strzegą swego dziewictwa jak dziewięcioletnia małolata. A niech, by je licho wzięło. Do tego dumne są jakoby w każdej z nich płynęła błękitna krew. Żadnej się namówić nie dało. - Spojrzał ciekawie na ich towarzysza. - No, opowiadaj, udało Ci się? Poszliście na górę? A przede wszystkim - jak było?
I Naix opowiedział.

Cholera. Przespałem się z nią. Pamiętam to. Przespałem się i ukradłem kamień, który nie mam pojęcia gdzie aktualnie jest, ani co z nim zrobiłem. Zginę tu jak nic.
- Słuchaj, przepraszam, ja nie wiem gdzie on jest. Naprawdę, słowo daję! - mówił szybko i energicznie bo od tego zależało jego życie. - Ja nic nie pamiętam! Mogę załatwić Ci jednak inny, kupić czy cokolwiek. Pieniądze też uzbieram. Albo go znajdę! Może został w karczmie, albo gdzięś w pobliżu. Błagam Cię. - Tylko zostaw mnie w spokoju.
Czuł się jak w pułapce. Teraz, wraz z pamięcią, wróciła do niego świadomość, że po raz pierwszy od dawien dawna nie ma możliwości skłamania, że to nic nie da. Elfka pewnie nie jest na niego wściekła tylko z tego powodu. Ona może mieć całkiem inny powód, od którego nie było powrotu. W ostatnim odruchu spojrzał jedynie błagalnie na Maddie. Może ona coś wymyśli.

< Maddie? Rahelia? W końcu xD >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz