Strony

czwartek, 7 lutego 2019

Od Kiirana do Akroteastora

Mimo, że specjalnie w słowa tego stworzenia nie wierzyłem (w końcu, co to dla niego za problem, aby skłamać, a potem wbić mi nóż w plecy, kiedy tylko nadarzy się okazja?), musiałem się zmusić do wykrzesania chociaż niewielkiej dozy zaufania. Bez niego wielu ludzi w tym świecie by nie przeżyło, jak to kiedyś powiedziała pewna karczmarka w jednym z zajazdów, które odwiedziłem w czasie swej wędrówki. Z drugiej jednak strony, tyle samo osób, jak nie więcej, zginęło właśnie z tego powodu, że zawierzyło swój los nieodpowiednim personom.
Dobyłem sztyletu i obszedłem drzewo, aby znaleźć się za Akroteastorem. Powoli, ciągle obserwując reakcję demona czy jego zachowanie, przeciąłem więzy. Prawie jak oparzony odskoczyłem na bok, kiedy tylko istota podniosła się ze ściółki, gdzieniegdzie poprawiła czy otrzepała, a następnie zwróciła w moją stronę głowo - czaszkę. Chwilę się tak przypatrywała, lecz nic nie powiedziała. Westchnąłem więc i przewróciłem oczami. Byłem przyzwyczajony już do takiego zachowania.
— Nie ma za co — mruknąłem, biorąc z ziemi magiczną broń, aby przytroczyć ją do siodła konia. W tym czasie Liivei zaczął poruszać ramionami w sposób, który najbardziej przypominał mi specyficzną próbę bezgłośnego zaśmiania się. Albo po prostu odprawiał jakieś czary, kto go tam wie. W czasie, gdy mój towarzysz rozprostowywał kości, kucnąłem przed Czuwaczem i złapałem jego pysk w swoje dłonie. Zdawałem sobie sprawę, że pies mi raczej nie odpowie, jednak uważałem go za swojego jedynego sojusznika w tej całej sytuacji, więc postanowiłem zawierzyć mu te arcypoważne zadanie.
— Pilnuj tego dziwaka — szepnąłem do jego wielkich uszu. Pies wydobył z siebie cichy pisk, po czym zamerdał ogonem i przeciągnął językiem po moim policzku. Zaśmiałem się pod nosem, uznając to za znak, że Czuwacz przyjął tę informację do wiadomości. Wyprostowałem się, chwyciłem wodze konia i podszedłem do Akroteastora.
— Ten demon uciekł w tamą stronę — oznajmiłem, wskazując kierunek, gdzie po raz ostatni widziałem ogromną bestię. Mój towarzysz także tam zerknął, ale nie skupił się na tym jakoś wybitnie. Bardziej zainteresowało go coś, czego chyba sam nie byłem w stanie wyczuć, ponieważ ten podniósł głowę i przez chwilę tak stał, prawie zupełnie się nie ruszając. Zamknąłem oczy, chcąc uspokoić swoje nerwy, gdy nagły podmuch dziwnej mocy sprawił, że powietrze gwałtownie opuściło moje płuca. Kaszląc, cofnąłem się, a kiedy podniosłem głowę, Akroteastor spoglądał na mnie z słabym cieniem zainteresowania w oczach.
— CÓŻ TAKIEGO SIĘ STAŁO, AWANTURNIKU? — spytał najpewniej z grzeczności niż szczerej troski. Nie byłem pewien.
— Coś poczułem — szepnąłem, a istota przytaknęła nieznacznie. Prawdopodobnie przed chwilą miała podobne odczucia, ale nie było tego tak bardzo po niej widać — Co to było?
Demon jednak nie odpowiedział i ruszył przed siebie. Nie zostało mi nic innego, jak pójść za nim.

<Akroteastor?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz