Strony

piątek, 1 marca 2019

Od Cythian'diala do Lottielle

Cythian'dial spojrzał znad książki na swoich strażników. Lamii była mokra, jej ubranie oraz futro szczelnie przylegało do jej umięśnionego ciała, uwydatniając jego kształty, co byłoby zapewne pociągające, gdyby dodatkowo nie była pokryta również błotem, trawą oraz krwią. Idąc, ledwie zauważalnie utykała na lewą nogę. Mimo to krok miała pewny, a na pyszczku wyraz triumfu podobny bardziej do tego, który przybiera kot, który wreszcie złapał myszkę, niż królik w jakiejkolwiek sytuacji. Za nią kroczyła długimi krokami postawna postać Medicore, niosąca w swoich upierzonych ramionach nieprzytomną dziewczynę. Lotte również była mokra i brudna. Nie wyglądała najlepiej, jednak szybkie skanowanie jej umysłu wykazało, że nie doznała trwałych uszczerbków na zdrowiu.
- Dorwaliśmy ją, mistrzu! - oznajmiła triumfalnie królica, wyprężając się na baczność i salutując. Oczy jej się iskrzyły radośnie. Jej towarzysz przewrócił oczyma
  Dobrze się spisaliście pochwalił Arcymag, odkładając książkę na stolik. Wstał i wskazał fotel, na którym jeszcze przed chwilą siedział. Połóż ją tutaj rozkazał.
  Medicore podszedł do siedziska i posadził na nim czarnowłosą. Cythian'dial wyjął z kieszeni chusteczkę i delikatnie otarł jej  twarz, po czym w zamyśleniu wpatrzył się w delikatne rysy dziewczyny. Protegowana Maluma wyglądała spokojnie, prawie jakby spała. Jednak nie jej urocza twarzyczka zaprzątała głowę władcy Temeni. Cythian’dial dobrze pamiętał, jak Malum się przechwalał, że dorwał naprawdę łakomy kąsek i że wkrótce będzie gotowy do prezentacji. Robił to do stosunkowo niedawna, a potem nagle umilkł. Złośliwi podejrzewali, że się przeliczył i eksperyment zakończył się klapą. Nikt nie mógł się spodziewać, że on się powiódł. Nawet za bardzo. Niewolnicy nie często uciekali z Temeni. Jeszcze rzadziej robili to pozostając przy życiu. Dar dziewczyny był niezwykły. Mag byłby nawet skłonny poświęcić czas na złamanie jej woli i zniewolenie umysłu. Wydało mu się to nawet przez chwilę atrakcyjną perspektywą. Najwięcej satysfakcji z łamania czyjejś woli ma się w końcu wtedy, gdy jest ona dostatecznie silna, by długo się opierać.
  Lamii zaczynała się powoli nudzić. Rozglądała się czujnie na boki, a jej uszy poruszały się gwałtownie, mimo że w okolicy nie było żywej duszy. Z jakiegoś powodu czytelnia opustoszała. Być może ich obecność odstraszała gości. Szturchnęła Medicore.
- Moje żebra kończą się niżej, słabo wycelowane – zauważył stwór, po czym niemal zgiął się w pół, gdy całe jego powietrze wyleciało z płuc, reagując na łokieć drugiej strażniczki, który wylądował pod jego żebrami.
- Dobrze wiem, gdzie celuję – oznajmiła głośnym głosem, który w jej mniemaniu zapewne musiał być tonem cichej rozmowy. – Spójrz.
  Spojrzenie czaszki zogniskowało się na punkcie wskazywanym wymownym ruchem głowy Lamii. Pod półką z książkami skradała się przeciętnej wysokości postać, wyglądająca na kupca, w dłoniach trzymająca kilka opasłych tomów. Gdy usłyszał głos królicy, mówiący „Spójrz”, skamieniał i odwrócił powoli głowę w kierunku strażników. Oboje wpatrywali się prosto w niego. Przełknął ślinę.
  Ma pan na sobie futro Deteiri., panie Karfan. Radzę panu uciekać. Przekazał Cythian’dial, nie odrywając spojrzenia od Lottielle.
  Kupiec upuścił książki i z prędkością, której trudno byłoby się spodziewać po kimś jego postury zaczął przemieszczać się w kierunku drzwi. Lamii zeszła na cztery łapy i wybiła się z nich, w długich susach ruszając w pogoń. Medicore rzucił Arcymagowi zmęczone spojrzenie i poczłapał w ślad za nią, mrucząc pod nosem coś o niańczeniu wariatki i zmianie pana. Najlepiej na kogoś, kto da mu w spokoju siedzieć nad jego książkami.
  Z drugiej strony był Malum. Na pewno zareagowałby na jego nowy nabytek. Jego nowy nabytek zaś zareagowałby na Maluma. Oczywiście miałoby to miejsce tylko wtedy, gdy pozostawałby w niezmienionym stanie świadomości. Złamana w tej sytuacji byłaby dość nudna. Arcymag schował chusteczkę. I tak będzie musiała się potem porządnie wykąpać i przebrać. Nic, co miał przy sobie nie mogło jej w żaden istotny sposób pomóc wrócić do stanu sprzed gonitwy.
  Z korytarza rozległ się hałas podniesionych głosów, wśród których władca Temeni z łatwością mógł rozróżnić głos Lamii. Dało się też rozróżnić niektóre słowa jej wypowiedzi, jednak ich sens był i tak dla Cythian’diala oczywisty. Komuś się nie spodobało, że królik goni kupca po jego własnej gildii.
- Tak nie może być! – wykrzyknął, niemal wtaczając się do pokoju pokaźny jegomość, ubrany zgodnie z zasadami najnowszej mody w kalesony oraz fioletową kamizelkę, na którego szyi lśniły się grube, złote łańcuchy, a którego palce niemal ginęły pod powłoką złotych pierścieni. Na głowie miał dość dziwacznie wyglądający, bufiasty kapelusz. Słowem – kupiec. Bardzo bogaty kupiec. Za nim weszli członkowie świty Arcymaga oraz Karfan, na którego polowanie zostało najwyraźniej tymczasowo zawieszone. – Gdzie jest wasz pan?
  Medicore wysunął się bezszelestnie na przód tanecznym krokiem i skłonił się nisko przed zgromadzonymi, wyciągając jedno skrzydło do góry, a drugie przykładając do piersi oraz krzyżując nogi i nieco je uginając.
- Panowie i panie oraz ty Lamii, oto Cytahian’dial, Pan na Cytadeli, Arcymag i władca Temeni. – Uniósł głowę, cały czas pozostając nienaturalnie wygięty – Obecnie incognito.
  Incognito z definicji oznacza, że występuje się nie ujawniając swojej tożsamości, zaś moja osoba została właśnie szczegółowo przedstawiona. Nie uważasz, że to się kłuci ze sobą, Medicore? Arcymag nie raczył nawet odwrócić się w kierunku przybyłych. Swoją drogą musiało ci umknąć, ale jestem zajęty i wolałbym, by mi nie przeszkadzano.
- A więc ty sprowadziłeś tu te dziwadła? – Kupiec ruszył w kierunku niewielkiego człowieczka, odpychając ptaka tak, że ten niemal się przewrócił. Lamii zastrzegła nerwowo uszami i najeżyła sierść. Stojący obok niej Karfan odsunął się nieco dyskretnie, czując się bardzo niezręcznie w towarzystwie królika, który lada chwila mógłby pozbawić go życia.
  Są członkami mojej gwardii osobistej. I muszę cię ostrzec. Zrobisz jeszcze jeden krok w moim kierunku, a Lamii rozszarpie tłuszcz na twoim karku, a potem wgryzie się w kręgosłup tak mocno, że przerwie połączenie pomiędzy mózgiem a ciałem, Mistrzu Gildii Kupieckiej, panie Fordzie Calton.
  Na te słowa kupiec się zatrzymał niepewnie. Nie był przyzwyczajony do takiego traktowania we własnej gildii, jednak gdyby nie silnie rozwinięty instynkt samozachowawczy zapewne nie zaszedłby tak daleko w gildii. Teraz ten instynkt podpowiadał mu, by wykonywać polecenia tego kurdupla, który przedstawiał się jako jakiś tam władca.
- Słuchaj no ty… - zaczął, Arcymag podszedł do stolika i zaczął oglądać książkę, którą wcześniej czytał. – Nie wiem za kogo się uważasz, ani kim jesteś, ale… - przerwał, czując na sobie jasny wzrok karzełka. Nikt nie wpatruje się tak intensywnie, przewiercając cię na wylot jak dziecko, które właśnie zauważyło, że masz coś na twarzy. Takie przynajmniej odniósł wrażenie kupiec, gdy oczy Cythian’diala spoczęły na jego źrenicach.
  Zabieram tą dziewczyn oraz tę książkę. Arcymag uniósł lekko trzymaną pozycję. Otrzymasz za nie zadośćuczynienie pieniężne, o to się nie martw. Jednak nie oczekuj przeprosin za zachowanie Lamii. Wasza rasa wytępiła cały jej lud, brutalnie zdzierając z nich skóry, a potem kładąc przed kominkiem, gdzie spały na nich psy myśliwskie. Pozbawiliście ich wszystkiego. Nawet ich reputacja łowców została przez was znieważona i wyśmiana. Karfanie, dziś daruję ci życie i niech to będzie… mój podarunek dla was. A teraz przepraszam, ale zapragnąłem zająć się pewną sprawą, która nie dotyczy żadnego z was.
- To moja gildia i nie będziesz mi dyktował warunków. Mogę w każdej chwili wezwać straż…
- Szkoda, że nikt nie przyjdzie. – Medicore przyłożył teatralnie skrzydło do czoła a jego pusta czaszka wydawała się kpiąco spoglądać na Mistrza Gildii.
- Co…?
  Lamii wyminęła pana Caltona i z wyskoku zdzieliła towarzysza przez łeb.
- Spróbuj okazywać więcej szacunku ludziom, z którymi układa się mistrz – fuknęła.
  Mrok wokół małej osóbki zafalował i pokrył pomieszczenie nagłym brakiem światła. Gdy blask wrócił, podróżników z Temeni już nie było.
[…]- Wygląda bardzo spokojnie, gdy jest nieprzytomna – zauważyła głośno Lamii, pochylając się nad Lottielle. – Aż się prosi, żeby narysować jej runy Omegi.
  Cythian’dial siedział na fotelu tuż obok kanapy, na której zmaterializowała się dziewczyna. Machał w powietrzu nogami, nie dosięgając do podłoża.
  Lamii, każ przynieść jej herbaty. Gdy to zrobisz, możesz wrócić do swoich obowiązków. Medicore, przekaż Ghornowi, że przyjmę go nie wcześniej, niż gdy skończę rozmawiać z tu obecną.
- Tajest, mistrzu! – wykrzyknęła strażniczka, stając zamaszyście na baczność i salutując. Jej towarzysz tylko skłonił lekko głowę i wyszedł. Cythian’dial i Lottielle zostali wreszcie sami. Arcymag był cierpliwy. Miał zresztą o czym myśleć. A wkrótce przyniesiono ciepłą herbatę w imbryku. Jej zapach koił zmysły demona, zaspokajając jego potrzebę tego trunku. I dalej czekał. A herbata stygła.
(Lottielle? XD Tak. Niezręcznie, niezręcznie.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz