Strony

niedziela, 14 kwietnia 2019

Od Mirajane do Lexie

Ciemność. Okropna, zimna, pusta, zupełnie bez niczego. Jakbym unosiła się w lodowatej wodzie z kostkami czegoś jeszcze chłodniejszego... Głowa mnie cała rozsadzała, a ciało zachowywało się jak nie moje. Co czułam prócz tego? Nic. Jakby nicość, która kawałkami mnie pochłaniała, brała kęs za kęsem, nie chciała przestawać. Ból jakby zaczął przeplatać się z lodem oraz pustką, nie lubiłam tego uczucia. Wokół mnie, jak przez grubą ścianę, słyszałam głosy... Było ich kilka... Potem kilkanaście... Mama. Moja mama, jaka dusiła mnie przed chwilą, chciała odebrać mi życie, chciała, abym nigdy nie była już szczęśliwa, abym nie zaspokoiła mojego marzenia o tym, aby mieć partnera jaki zawsze będzie mnie kochał...
Tata. Mój ojciec, jaki martwo patrzył na zabijanie mnie i nic nie chciał zrobić. Czułam, jakby potem jeszcze zawinił, jakby gonił tego, kto mnie właśnie ratował z tej lodowatej przestrzeni i nie chciał puścić. Mój tata nie chciał mi pomóc.
Lud. Mój lud, którego moja własna matka przemieniła w okropną, wielką armię złożoną z kobiet, mężczyzn, dzieci i zwierząt. Nie obchodziło ją nic... Podobnie jak mój lud, nie opierający się temu złu jakie robiła.
Lexie. Moja Lexie, jaka zawsze chciała mi pomagać. Mimo jej częstego odmawiania, wiedziałam, że robi to dla mojego dobra. Szanowałam ją, kochałam miłością platoniczną, była mi tak bliska i nigdy daleka. Pomagała mi bez znaczenia na wszystko, zawsze była obok. Kiedy jej potrzebowałam, pojawiała się. Kiedy było mi smutno, była gotowa mnie pocieszać. Nigdy nie zapomnę tego, co mi zrobiła. Zasługiwała na wszystko co najlepsze, a nie poświęcanie swojego życia w moje imię... Nie chciałam jej stracić.
Mer. Mój Mer, który mimo tej okropnej ciszy był miły. Skąd to wiedziałam? Nigdy nie zrobił mi nic złego, ciągle pomagał dla Lexie, chronił mnie przed natarczywymi mężczyznami i tłumami pod zamkiem. Zawsze wybywał razem z nami... Gdzie teraz był? Walczył. Nie wiedziałam gdzie, nie wiedziałam jak... Pewna byłam jednego, chciałam, aby teraz był ze mną i z moja gwardzistką, aby nie tracił życia i sił na polu przegranej już dawno walki...
Nagle, ciepło. Dziwne, ale zarazem uspokajające. Woda zaczęła zanikać, a mnie ktoś wyciągał na powietrze. Moje płuca nie znosiły tego ciężaru, dusiłam się. Chciałam świeżego powiewu wiatru, słońca, a nie ciemności i chłodu. Było... Zimno. A teraz powolutku, krok za krokiem robiło się cieplej i cieplej. Nie wiedziałam jak to działało, co się właśnie działo, ale chciałam być już wolna z tego okropnego miejsca. Dłoń, jaka mnie wyciągnęła po chwili mocniej mnie przytuliła do siebie, a ja po zapachu powoli poznawałam kto to jest. Zapach ciepła, pomocy... Chęć ochrony zawsze biła od niej ogromnym blaskiem, szacunek wobec niej nie malał ani na chwilę, a w jej obecności zawsze to czułam. Lexie. Wyprowadziła mnie z... Płonącego zamku. Mojego domu, jaki właśnie palił się z moją matką, ojcem i ludem w środku. Czy tam był Mer?! Nie, nie. Nie mogło go tam być. Musiał zaraz tutaj przybyć. Na pewno wyskoczył i płynie teraz wodą, aby za jakiś czas do nas dołączyć. Nie mógł umrzeć. Nie mogłam stracić ludzi jakich potrzebuję teraz obok siebie. I tym właśnie osobom najmocniej ufałam... Nikomu innemu zaufać nie mogłam...
- L-Lexie...? - szepnęłam słabo, nadal mnie jakby coś dusiło w gardło, ciężko przechodziły mi słowa przez usta.
- Nic nie mów, moja pani. Jak będziemy bezpieczne, porozmawiamy. - powiedziała krótko.
Ja jednak nie dałam rady być cicho. A dlaczego? To chyba jasne. Mój dom płonął! Moi rodzice i inne znane mi osoby właśnie paliły się żywcem. Co z Merem, gdzie on jest. Nie mogłam stracić przedostatniej, najbliżej mi osoby. Nie, nie mogłam...
- L-Lexie... P-Pali się... M-Mer... N-Nie żyją...? L-Lexie... Uratuj i-ich... - powiedziałam, zaczynając płakać.
Kobieta spojrzała na mnie, mocniej przytulając mnie do siebie, trzymając mnie ciągle tak, abym nie wypadła. Tak bardzo się bałam... Tak bardzo chciałam usiąść i się mocno przytulić do mojej gwardzistki i zarazem najlepszej na ziemi przyjaciółki, jaką kochałam... Kiedy byłyśmy już bardzo daleko od zamku i chował się on powoli za horyzontem, kobieta zwolniła i teraz już szła ze mną w ramionach. Nadal byłam słaba, gdyby nie to, dałabym radę iść samodzielnie... Powoli się oddaliłyśmy od płonącego zamku, a Lexie wkroczyła do lasu, gdzie po zagłębieniu się w puszczę, posadziła mnie przy drzewie i rozpaliła ogień. Usiadła obok mnie, a ja od razu przytuliłam się do niej. Poczułam jak cała się od razu spina, a jej twarz wyraża zaskoczenie i zakłopotanie, ale zarazem dziwne, ale na swój sposób piękne uradowanie. Długo nie nacieszyłam się jej ciałem, bo odsunęła mnie od siebie. Jak zawsze... Spuściłam nisko głowę, ale po chwili uniosłam ją, czując po chwili spływające po policzkach łzy.
- Moja mama... C-Chciała mnie zabić... - szepnęłam. - Lexie... G-Gdzie jest Mer...? - zapytałam ją, a nie otrzymując odpowiedzi znowu się do niej przytuliłam. - Masz mnie nie odsuwać... To rozkaz... - dodałam cicho.
W tej pozycji usnęłam... Prawdopodobnie potem zsunęłam się na uda gwardzistki i tam zapadłam w sen... Tym razem świadomy. Kiedy było mi zimno, okryto mnie czymś ciepłym. Kiedy pociło mi się czoło, ocierano mi je. Kochałam ją, naprawdę ją kochałam jak siostrę. Jak najbliższą mi osobę, bo reszta mnie zawiodła... Mer. Gdzie on jest. Za nim też tak bardzo tęsknię...
---
Obudziłam się rano, kiedy nagle zrosił mnie pot i gorąc. Czyżbym chorowała? Prawdopodobne, często nawet mała zmiana temperatury kończyła się u mnie przeziębieniem. Wtuliłam się w brzuch Lexie, nieco panikując. Nie mogłam teraz przecież chorować... Zawiodłabym ją. Przecież to oznaczało, że w niczym nie dałabym rady jej pomóc... Nagle usłyszałyśmy dziwne... Coś. Ciężko było to nazwać znajomym odgłosem. To było coś, co słyszałam po raz pierwszy w życiu. Nagle z krzaków wyszła armia z zamku... Oni żyli... Nie umarli. Nie widziałam tam Mera, czyli nic mu się nie stało... Spanikowałam i to dość mocno, bo nadal nie czułam się na siłach, aby walczyć. Mimo to, złapałam za różdżkę ukrytą pod płaszczem i spojrzałam na Lexie.
- N-Nie przemęczaj się. Jak już będziemy czuły, że nie damy rady, zawołam Discorda, aby nas zabrał... - powiedziałam.
Dobrze wiedziałam, że mój pupilek pojawi się na każde moje skinienie. Był posłuszny, choć czasami nieco wariował... Spojrzałam na gwardzistkę z nadzieją.
- Uważaj na siebie, Lexie... - szepnęłam.
<Lexie? Morduj! <3 >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz