Moja biedna Lexie pozostawiła mnie. Przynajmniej tak mi się wydawało, w końcu... Straciłam znowu to cudowne ciepło, które mną się opiekowało. Nie pamiętałam co się stało. Chyba zemdlałam, ale nie byłam tego całkowicie pewna. Niósł mnie Discord. Jego ciepło, było inne, różniło się od tego, jakie dawała mi moja cudowna gwardzistka. Zawsze przy mnie była, zawsze mnie wspierała, chroniła i oddawała swoje zdrowie za mnie. Dlaczego nie umiałam się jej odwdzięczyć. Dlaczego czułam się niegodna tej, którą tak kochałam. Od kiedy spotkałam się z nią pierwszy raz, zaprzyjaźniłyśmy się, a co najważniejsze, stałyśmy się sobie bliskie jak siostry. Nigdy nie chciałam tego zmienić i nie miałam zamiaru nic zmieniać. Tak miało pozostać. Tylko co my teraz zrobimy... Zamek się spalił... A w nim cała moja rodzina, służba, lud... Wszystko i wszyscy. Mer... Mój Mer, który zawsze mnie chronił przed złem, nie wiedziałam, gdzie teraz się znajdował. Pragnęłam, aby znowu mnie obronił tarczą, aby szedł obok mnie... Przypomniała mi się parada na cześć królestwa...
---
Lud krzyczał ze szczęścia, wokoło nas latały płatki kwiatów. Wysiadłam z karocy w pięknej, błękitnej sukni, przyozdobionej specjalnie przygotowanymi dla mnie materiałami. Wtedy właśnie, obok mnie, pojawił się Mer. Patrzył na mnie z głębi ciemności w hełmie, ale podał mi oczywiście swoją dłoń, po czym kiedy wyszłam z karocy, moje plecy okrył czerwonym płaszczem. Uniósł tarczę do góry, aby słońce nie uderzało mi w oczy, a co najważniejsze z ogromną czułością pomógł mi dojść na przygotowane miejsce dla rodziny królewskiej.
Za mną wybiegło moje młodsze rodzeństwo, które ze śmiechem machało do ludu. Dwaj, młodsi ode mnie, bliźniacy wyszli obok siebie z uśmiechami na twarzach. Przed nami kroczyli rodzice, którzy jako pierwsi zasiedli na tronie. Ja usiadłam po prawicy mojego ojca. Wtedy właśnie Mer minimalnie uchylił swój hełm, zakrywając się jak mógł i pocałował wierzch mojej dłoni. Wtedy właśnie chyba po raz pierwszy w życiu na moich policzkach pojawił się tak mocny rumieniec. Spojrzałam na mężczyznę i wyjęłam chustę, podając ją gwardziście.
- Wygraj turniej... Dla mnie. - powiedziałam z uśmiechem.
Mer przyjął moją chustę, którą przyłożył sobie do serca. Zza niego wyszła Lexie, która stanęła za moim tronem. Była wierną gwardzistką, nie oddalała się ode mnie, byłam jej zawsze wdzięczna. Tradycją było, że księżniczka ma prawo wystawić do turnieju swojego gwardzistę, a ja z chęcią to zrobiłam. W końcu... To był Mer... Który nie raz uratował mnie od złego. Uśmiechnęłam się do niego, po czym przechyliłam lekko głowę i wygładziłam suknię.
W trakcie turnieju z pasją przyglądałam się wszystkim pojedynkom. Mer wygrywał. Dla niej. I udało się. Wygrał zawody, a ja ze szczęścia wstałam i zaczęłam głośno klaskać w dłonie.
- Dziękuję ci Mer! Jestem najszczęśliwszą księżniczką na ziemi! - powiedziałam donośnie i posłałam pocałunek w powietrzu dla niego.
Zasługiwał na to...
---
Obudziłam się nagle, głośno się śmiejąc. Discord smagał mnie końcówką swojego ogona, abym się wybudziła. Znaleźliśmy się nad Królestwem Syren. Dlaczego tutaj... Ah... No tak. Muszę wezwać pomoc! Popatrzyłam na mojego Haresa i rzuciłam zaklęcie, dzięki któremu mogliśmy oddychać pod wodą. To była podstawa, więc czar na pewno będzie bardzo długo działał. Rzucę go znowu za jakiś czas. Discord zanurzył się ze mną i z ogromną szybkością ruszyliśmy na audiencję do króla.
Udało się nam dotrzeć i otrzymać możliwość rozmowy z władcą syren. Pokłoniłam się nisko przed tronem. Sala była wielka, niewiele różniąca się rozmiarem od tej w Leoatle. Wszędzie ozdoby były w kształcie muszel, spirali, a dodatkowo wszędzie były piękne koralowce, jakie dodawały temu miejscu uroku. Popatrzyłam w oczy starego trytona.
- Witaj władco mórz. Jestem Mirajane Melanie Reiss, córka króla Leoatle. Nasz zamek i kraj został zaatakowany. Moja gwardzistka jest w drodze tutaj, a za nią prawdopodobnie jest pościg! Proszę cię, panie, wyślij część swojego wojska, aby uratował moją gwardzistkę! - powiedziałam dumnie i donośnie. - Naprawdę potrzebujemy pomocy. Zamek płonie, a my nie mamy gdzie się udać. - dodałam jeszcze.
Stary mężczyzna zastanowił się i kiwnął głową. Machnął potem swoim trójzębem, a wtedy posłaniec wyruszył. Otarłam czoło, czułam nadal ogromne gorąco jakiego ode mnie biło. Musiałam dostać pomoc... Inaczej umrę...
- Proszę cię, panie, o opiekę lekarską dla mnie i dla mojego pupila... - powiedziałam, pokazując na moje małe zwierzątko...
Król się zgodził. Zostałam zabrana do oddziału szpitalnego w zamku. Mam nadzieję, że Lexie żyje... A Mer za niedługo do nas dołączy...
<Lexie? ^^>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz