Strony

piątek, 29 maja 2020

Od Raggasha do Akroteastora

O co Pan naprawdę pyta, Morfeo, to czy można mi zaufać. Cóż, z zaufaniem jest jak z dobrym żartem. Nie powstaje od razu! – demon z udawanym patosem uniósł palec, aby odrzeć swoją wypowiedź z jakiejkolwiek powagi, i widząc brak jakiejkolwiek reakcji od swego rozmówcy, kontynuował wywód- Nie oczekuję, że zaufa Pan od razu demonowi który przybył do świata materialnego by stroić sobie żarty ze wszystkich i wszystkiego. Ba, w ogóle tego nie oczekuję, tak będzie zabawniej. Jeśli to Pana uspokoi, Akroteastorze- tu demon wyraźnie zwolnił, cedząc każdą sylabę imienia swego towarzysza – to mogę Pana zapewnić że nie interesuje mnie nawet jakakolwiek istotna decyzja jaką podejmiecie wraz z Baronem Elkanovem i jego poplecznikami. W ten sposób będę mniej „groźny”, choć na chłopski rozum, czemu miałbym komukolwiek cokolwiek wyjawiać? Wszak mógłbym choćby teraz chwycić Hrabiego za fraki i zaciągnąć go do zamku samego króla. Po takiej podróży mógłby się nawet zarzekać że codziennie dwie godziny po północy rozmawia z duchami Sasius Spiritus! Plus, sam fakt że obłok przyniósł go prosto do zamku byłby wystarczająco podejrzany. Jak mawiał mój były pracodawca, nullum magnum ingenium sine mixtura dementiae fuit!
W słowach demonach było sporo racji. Nikomu wszakże nie podlegał, skoro mógł spędzać czas gdziekolwiek chciał i jak długo pragnął, podróżując po świecie i spełniając swoje szalone fantazje, zatem zdrada w celu uzyskania jakichś profitów byłaby bezsensowna. Jedyna rzecz, jaka może popchnąć go do zdrady to... rozrywka.
- Pański wywód jest bardzo logiczny, Raggash, ale Wasze poczucie humoru jest dość... niestandardowe, nazwijmy to. Skąd mam wiedzieć że pewnego dnia nie uzna Pan że zabawnym byłoby obrócić wszystkie wysiłki i starania wniwecz? – Akroteastor zaplótł palce i oparł się głębiej w fotelu, świdrując twarz diabła, usypującą się od czasu do czasu tylko po to aby w miejscach braków pojawiały się na krótką chwilę nietypowe kształty. Nietypowe, i nieprzyzwoite.
- Proste, Morteo. Zabawny jest chaos kontrolowany, a nie dziki! Chaos jest jak cebula... albo nie, jak tort, nie ma warstw, ale wprawny cukiernik wygładzi go i obrobi, tworząc dzieło sztuki! A partacz, już, nałoży masy na ciasto i włoży świeczki. Z cudnie zapowiadającej się uczty zrobi się kiszka. A ja lubię tort! – W tym miejscu Raggash zawiesił głos, i już trochę ciszej podjął po chwili swój słowotok – to znaczy, gdybym go mógł strawić, to bym lubił. Tak to tylko mogę użyć magii do poczucia smaku, a po tym wnioskuję że tort to jest to!
- Nie dość że trajkota Pan jak przekupka, zaczyna Pan zbaczać z tematu... – wtrącił się mocno poirytowany Morfeo, choć oczywiście nikt poza nim nie wiedział o uczuciach które odczuwał, jako że kości marnie je oddają. – I czy Pański były pracodawca mawiał również Quidquid agis, prudenter agas et respice finem?
Demon zamyślił się przez chwilę, po czym z figlarnym uśmiechem odparł krótko: -Quidquid Latine dictum sit, altum videtur!
(Raggash się określił, choć mu zeszło :v Co z Morteo?)

niedziela, 24 maja 2020

Od Kiku do Vincenta

Kiku, zwykł unikać kontaktu fizycznego. Nic więc dziwnego, że początkowo sceptycznie spojrzał na wyciągniętą przez Vincenta dłoń. Jednak hipnotyzujący uśmiech białowłosego sprawił, że nie potrafi zignorować tego drobnego gestu.
-Bardzo trafne stwierdzenie, w zasadzie to wszyscy jesteśmy tu przypadkiem. - niepewnie wsunął swoją rękę w uścisk. Skóra pod jego palcami okazała się nieskazitelna i delikatna. -  Można powiedzieć, że wciąż uciekamy przed koszmarami. 
Złączone dłonie wydawały mu się intrygującym widokiem. Wzrok czarnowłosego powoli błądził w górę sylwetki Vincenta. Gdy ich wzrok się skrzyżował, Kiku zrobił coś dla siebie niecodziennego.
Na jego twarz wpełzł nieśmiały, wyjątkowo niezdarny i krzywy uśmiech. Nie była to doskonała mimika pomocnego barmana, zawsze tryskająca przemyślaną radością. Definitywnie ten wyraz twarzy zaliczał się do naturalnej, nieumyślnej postaci czarnowłosego, który miał wyjątkowo dobre przeczucie do nowego towarzysza. 
Złapał się na tym, że znów zbyt długo wpatrywał się w białowłosego. Zmęczenie sprawiało, że nie panował ani nad swoim zachowaniem, ani nad szalejącymi myślami. Niezdarnie puścił ściskaną dłoń. Na twarzy znów pojawił się barmański uśmiech z rodzaju tych przepraszających. Czuł się dość niepewnie.
-Jestem Kiku. - mruknął wyjątkowo cicho. Nie wiedział, czy towarzysz był w stanie to usłyszeć. Odetchnął głęboko i już w kolejnym zdaniu odzyskał rezon. - I może my jesteśmy tu przypadkowo, ale sok pomarańczowy już nie.
Obrócił się do bocznego blatu chwytając potrzebne owoce. Zawsze zajmował dłonie, gdy tracił kontrolę nad sytuacją. Skupiał się wtedy na czynach a bałagan w głowie znikał. Niestety wyciskanie cytrusów nie było zbyt czasochłonnym zajęciem, więc już po chwili podał sok swojemu nowemu klientowi i wycofał się do kuchni.
Zdecydowanie powinien odpocząć. Ostatni tydzień spędził na przygotowaniach do wczorajszej zabawy. Zajęty i skupiony robił wszystko by urodziny jego dzieci były wyjątkowe. Praktycznie zapomniał przez to o spaniu czy jedzeniu. 
Właśnie, jego dzieci, to brzmiało tak dumnie. Dumnie i głupio. Przecież byli od niego tylko sześć lat od niego młodsi. Zadra i Eric mieli po jedenaście lat, gdy ich spotkał. Wygłodzone, brudne i bezdomne bliźniaki były wtedy o krok od śmierci. Biorąc ich pod swoje skrzydła, planował znaleźć im dom u jakiś porządnych ludzi. 
Pochwycił świeżo zaparzony napar z ziół i wrócił na salę. Ustawił kubek na blacie, po czym podskoczył w celu zajęcia swojego ukochanego miejsca w kącie baru. Była to zawieszona na ścianie półka - idealny punkt obserwacyjny całej sali. Pociągnął duży łyk cieczy i przymknął zmęczone oczy. Znów zatopił się w myślach.  
Chciał zrobić wszystko by dzieci wyrosły z dala od przestępczej części świata. Jak się pewnie domyślacie, plan ten posypał się w momencie powstania. To przez bliźniaki zrozumiał jak wielkim egoistą był, gdyż nie potrafił zniknąć z ich życia. Pub opanowany przez przestępców nie był miejscem na dom dla istot uczących się jak żyć. Aktualnie bliźniaki mieszkały we własnym mieszkaniu, ale to tu był ich prawdziwy dom.
Nie potrafił jednak wyobrazić sobie życia bez tej irytującej dwójki. Zrobiłby wszystko dla ich szczęścia. Momentami widział w sobie odrobinę nadopiekuńczą matkę. 
Uderzające o ścianę drzwi wybudziły go z zamyślenia, jednak nadal nie otwierał oczu. Tylko dwie osoby wchodziły tu z takim rozmachem. Biorąc pod uwagę, że Zadra opuściła to miejsce około godziny temu w stanie wyraźnego upicia alkoholowego, w wejściu musiał stać Eric.
-Potrzebujesz czegoś? Wczoraj mówiłeś, że jesteś rano umówiony z dziewczyną…- niechętnie zeskoczył ze swojej grzędy i podszedł do lady sięgając po zdobione pudełko.
Eric poprawił opadające na twarz włosy i mówiąc coś o spóźnieniu, poinformował o zgubionym sztylecie. Kiku wolał nie wnikać, po co mu broń na randce, gdyż o niektóre rzeczy po prostu się nie pyta. Zamiast tego otworzył kartonik i zaciskając palce na ostrzu wyciągnął poszukiwany przedmiot. Pomachał nim w powietrzu uśmiechając się delikatnie. Przybysz widocznie na coś oczekiwał, czarnowłosy skomentował to prychnięciem.
-W tym domu nie rzuca się nożami. - syknął ostrzegawczo.
Zrezygnowany młodzieniec podbiegł do Niu i pochwycił broń za rękojeść. Spojrzał na Kiku wyczekująco, póki trzymał głownie nie mógł ruszyć broni.
-Ohh… Dlaczego miałbym Ci go oddać?- na twarzy Kiku znów tańczył rozbawiony uśmiech. - Znów nie uważałeś na kieszenie. A gdyby ktoś go ukradł?
Nie czekając na wytłumaczenie, oddał zdobycz. Nie był karającym sztormem, tylko wskazującą drogę latarnią. Eric uśmiechnął się figlarnie i wsunął zgubę do pochwy. Nim czarnowłosy zrozumiał sytuację, dzieciak zdążył się pochylić i pocałować go w policzek przy radosnym okrzyku “Dziękuję mamusiu!”. Zaraz po tym zerwał się do biegu, denerwowanie niepozornego barmana było zaskakująco niebezpieczne.
Kiku pochwycił bardzo podobne ostrze i wziął zamach, krzycząc coś o nienazywaniu go matką. Nim broń opuściła jego palce Dom zaatakował go kątem drzwiczek od szafki, trafił prosto w brzuch. Czarnowłosy przeklął cicho i spojrzał oskarżycielsko na syna.
-”W tym domu nie rzuca się nożami.”, prawda?- roześmiany Eric stał już przy drzwiach. - Idź dziś spać, dobrze? Nie powinieneś się tak przemęczać. 
Nie czekając na odpowiedź zniknął za drzwiami. Kiku westchnął głęboko, naprawdę dziś nad sobą nie panował. Jego wzrok napotkał zaintrygowane spojrzenie Vincenta. No tak, przecież nie zna on natury Domu.
-Masz ochotę na deser? Nie, nie odpowiadaj. Każdy ma ochotę na deser. 
Tak szybko, jak czarnowłosy zniknął za drzwiami tak szybko i się pojawił, niosąc dwa talerzyki ciasta. Jeden postawił przed białowłosym, a drugi pozostał w jego dłoni. Rozejrzał się powoli po sali, zostały tylko nadal odsypiające wczorajszą noc osoby. Mógł spokojnie wyjaśnić gdzie się znajdują. Przegryzając warstwę czekolady, zaczął snuć swą opowieść.
-Przepraszam, powinienem wyjaśnić to na samym początku. Jak się pewnie domyślasz, nie znajdujemy się w zwykłym budynku. Dom jest wyjątkowy na wiele sposobów, ale najważniejsza jest jego samoświadomość i niecodzienne umiejętności. - badawczo spojrzał na sylwetkę przed sobą, białowłosy wydawał się zainteresowany, mówił więc dalej. - Główne wejście “łączy się” z kilkoma drzwiami w głównych miastach tego świata, a my sami znajdujemy się jakby na ich skraju. 
Kiku wielu rzeczy o naturze Domu najzwyczajniej w świecie nie wiedział, nie dostał przecież instrukcji obsługi. Wiedział za to, że nikt nie powinien wiedzieć o tym, że wszystkie drzwi w Domu tak naprawdę prowadzą do prawie każdego miejsca na ziemi. Była to zbyt niebezpieczna informacja, aby mówić o niej głośno. Kończąc przeżuwać kolejny kawałek smakołyku, kontynuował.
-Można powiedzieć, że ten Dom jest kompasem. Najczęściej sprowadza tu ludzi zagubionych, potrzebujących odrobiny pomocy w swoich problemach. Każdy z nich jest wyjątkowy, mam na myśli i istotę, i jej bagaż. My po prostu pomagamy znaleźć im rozwiązanie. - tak, my. Kiku od dawna widział w Domu swojego specyficznego towarzysza.
-A twoje problemy?
To było jedno z tych pytań, których Kiku bał się najbardziej. Nie czuł się godny dzielenia swoimi problemami z kimkolwiek. Był już dosyć silny, aby radzić sobie z nimi  sam. Chciał brzmieć w tym momencie pewnie, zdradził go jednak miękki ton głosu i smutek w spojrzeniu. Tego się nie dało ukryć za głupim uśmieszkiem i opuszczonymi na twarz włosami.
-A jakie problemy może mieć skromny barman?
(Vincent?)

Od Lexie do Ayarashi

  To wyglądało jak duży problem. Lexie rozumiała racje dziewczyny, ale z drugiej strony miała swoje obowiązki. A król zapewne nie zrezygnuje tak łatwo z pomysłu odesłania księżniczki do jej królestwa. Szczególnie że nikt nie chciał mieć wroga w Królowej Aranayi. 
  Były już coraz bliżej zamku. Gwardzistka spojrzała na dumną posturę dziewczyny. 
- Wiesz, że mogłabyś pani, czysto teoretycznie, ogłuszyć mnie i uciec - zasugerowała, odwracając spojrzenie i nieco nerwowo drapiąc się po narośli na ramieniu.
- W każdej chwili - odparła z uśmiechem. - Ale obiecałam, że wrócę z tobą do zamku.
- Cóż, skoro zamierzasz pani ze mną wrócić będę musiała nazajutrz wyruszyć razem z tobą do Aranayi. Przydzielono ci poza mną dziesiątkę zbrojnych. W tej podróży, jeśli zawiodę i nie zdołam doprowadzić cię na miejsce... odpowiedzialność będzie znacznie gorsza, niż ta, do której pociągnięto nas ostatnio. Jeśli teraz dotrzemy do zamku, będę musiała odeskortować cię do granic Aranayi. Aż do samej granicy nie będę mogła pozwolić ci się wymknąć. Chyba że uciekniesz mi teraz.
- A teraz, jeśli ucieknę, nie będziesz miała problemów? Nie dlatego za mną ruszyłaś? - dziewczyna uniosła brwi.
  Lexie zamilkła. To była prawda. Mimo wszystko uczyniono nią odpowiedzialną za tą księżniczkę, aż do jej powrotu do ojczyzny. Niefortunnie, że ona tego nie chciała.
- Tak było, pani - odpowiedziała wreszcie na jednym tchu. 
- Do granicy Aranayi mówisz... - księżniczka zamyśliła się. 
- Pani. Na granicy będą czekać ludzie Królowej. Odbiorą cię z naszych rąk. Gdy będziesz pod ich opieką, moja rola jako twojego obrońcy się skończy. - Gwardzistka przełknęła nieco nerwowo ślinę. Nie podobało jej się, o czym rozmawiała teraz z Ayarashi. Wolałaby załatwić to jak należało. Upewnić się, że trafi do stolicy, by z czystym sumieniem zaraportować przed królem wykonanie misji. Ale rozumiała. Rozumiała pragnienie dziewczyny oderwania się od rodziny. I nie chciała być tą, która zmusi ją do powrotu do miejsca, którego nienawidziła.
  Zamek był coraz bliżej.
- Za chwilę będziemy za blisko na cokolwiek - powiedziała bardziej do siebie, niż do księżniczki.
(Sugeruję, że jeśli chcesz zakończyć wątek, to ucieknij tutaj. Jeśli nie... albo idziemy za sugestią Lexie, albo jestem otwarta na twój pomysł xD Ayarashi?)

czwartek, 21 maja 2020

Od Kiku do Cythian'diala

Zawieszony pod sufitem dzwonek wypełnij ponure pomieszczenie radosnym dźwiękiem. Odgłos zdawał się jeszcze kryć w zakamarkach skromnego sklepiku, gdy za lady wyłoniła się zmarnowana staruszka. Jej mętne oczy potwierdzały teorie Kiku. Tam, gdzie życie nie ma wartości, nie odnajdziesz radości.
Doskonale rozumiał przemianę która zaszła w kobiecie. Znał ludzi, których udręki wyniszczały od środka, a ona była świadectwem mocy bólu, który przeszywa matkę po stracie dziecka. Jego okrucieństwo wyłaniało się z braku naturalności tego zjawiska. Najgorsze w obserwacji tego cierpienia było jednak poczucie winy. Miał przecież temu zapobiec…
Niechętnie zsunął z włosów smolisty kaptur i spojrzał na towarzyszkę spod przydługich włosów. Starsza pani uśmiechnęła się serdecznie i wydostała zza lady, aby wyściskać niespodziewanego gościa. Jej sylwetka wyprostowała się, a twarz wydawała się młodsza o dekadę. Nic nie działało na nią tak jak obecność tego niepozornego młodzieńca.
To również go raniło. Gdy rok temu poprosiła go o pomoc, miał uratować obu synów, a nie tylko młodszego. Absolutnie nie jest wart uczuć tej kobiety.
-Dobrze Cię widzieć, dziecino. - Za pozornym spokojem głos skrywał całkiem uroczą troskę. Nie czuł się godny obecności tak wspaniałego uczucia jednak świadomość, że komuś na nim zależy była najzwyczajniej w świecie miła. Kobieta powoli odsunęła się od wychudzonej sylwetki, aby zmierzyć ją uważnie wzrokiem. - Znów o siebie nie dbasz. Jaki kucharz wygląda tak mizernie?
- Też cieszę się, że Panią widzę, Pa… Ciociu Irmo- Złowrogi wzrok staruszki spowodował błyskawiczną poprawę. Nie byli spokrewnieni, ale był jej winny wszystkich tytułów.
Z ulgą przyjął fakt, że kobieta nie oczekiwała odpowiedzi na swoje pytanie. Jeszcze parę miesięcy temu naciskałaby i robiła wykłady o zdrowiu. Teraz wiedziała, że to nie jest sposób, w który można dotrzeć do tego człowieka. Jedyną osobą, która mogła znać jego problemy był on sam. Ona mogła co najwyżej dać mu trochę ciepła.
Najbliższy kwadrans spędzili na luźnej rozmowie. Nie było w niej trudnych zagadnień, czy niekomfortowych niedopowiedzeń. Nigdy nie musieli dyskutować o rzeczach wielkich, to nie było przecież sednem tej relacji. Najważniejsza była obecność i to, że mimo wszystko znów mogli się spotkać.
Podczas rozkwitu rozmowy Kiku wybierał potrzebne mu warzywa i owoce. Mimo skromności sklepiku nigdy nie mógł poskarżyć się na złą jakość towaru. Tak jak za każdym razem zapłata była dwukrotnie większa od tej należnej. Wiedział, że Irma nie przyjmie od niego pieniędzy w inny sposób niż w wersji napiwku. Niebyt tylko pewny czy w warzywniakach nazywa się to napiwkiem.
Nim opuścił sklepik należycie pożegnał się z właścicielką. Przekazał jej też prezent dla jej syna - misternie rzeźbioną figurkę konia, kobietę nie było stać na zabawki, a kilkoletni Caleb był zakochany w figurkach. Sam Kiku też dostał prezent, była to wyjątkowo soczysta pomarańcza. Lubił pomarańcze. Ostatni raz uśmiechnął się do kobiety. Uprzednio zarzucając kaptur wyszedł na ulicę.
W jego dłoni wciąż tkwił podarek sprowadzający smutny uśmiech na jego twarz. Śmierć Matta była wynikiem jego błędów więc też jego winą. Jedną z wielu win, których nie potrafił sobie wybaczyć. Gdyby wtedy nie stracił koncentracji…
Gdyby teraz nie stracił koncentracji nie wpadłby na nikogo, a tak jego piękny owoc przeturlał się po bruku. Nim jednak zajmie się oceną stanu zdrowia pomarańczy powinien przeprosić za swój wybryk. Więc przeprasza.
(Cythian'dial)

wtorek, 19 maja 2020

Od Vincenta do Kiku

Lekkim krokiem przemierzałem ozdobne i świecące korytarze pałacu, układające się w pewien labirynt, w którym za dziecka nie raz udało mi się zbłądzić. Teraz znałem je na pamięć, byłem w stanie przejść przez nie z zamkniętymi oczami, tyle lat tu spędziłem, że poznałem miejsca już dawno zapomniane, które mi zawsze potrafiły ułatwić przemieszczanie się oraz zaszycie na kilka godzin dla świętego spokoju. Tak było i tym razem, kiedy udało mi się uporać z obowiązkami mogłem pozwolić sobie na zniknięcie z pola widzenia, dotarłem do starego skrzydła, w którym znajdowały się jeszcze starsze książki, pomimo ogromu kurzu i pajęczyn jakie się tu zebrały było to miejsce bardzo przyjemne, książki utrzymywały ciepło i dość ciekawy klimat tego miejsca. Rozsiadłem się wygodnie na starych, ciemnych panelach, które zaskrzypiały złowrogo pod ciężarem mojego ciała, nie łamiąc się jednak pod nim, a zaledwie skrzypiąc przy każdym najmniejszym ruchu. Siedząc między dwoma wysokimi regałami wyciągnąłem losową książkę z jednej półki, po czym otrzepując ją z kurzu przyjrzałem się skórzanej oprawie i złotym zdobieniom. Wiele było tutaj takich pereł, jednak część z nich była pisana w nieznanym mi języku, poczułem satysfakcję gdy otworzyłem pierwsze stronnice księgi i okazała się być pisana w znanych mi słowach. Bez wahania zaczynałem czytać kolejne to strony, na których zawarta historia prawdziwie wciągała. Nie miałem pewności, które z historii były legendami, a które zwykłymi wymysłami autorów, niezmiennie wszystkie mi się bardzo podobały. Zwłaszcza takie jak ta, pisane jeszcze starym językiem, ale wystarczająco zrozumiałym aby można było wczuć się w te wydarzenia, uczestniczyć w nich nie tylko jako obserwator ale prawie uczestnik. Zagłębiony w pasjonującą historię nawet nie zauważyłem kiedy zapadł zmrok, a noc powoli mi uciekała, a wraz z nią czas na sen. Kiedy okazało się, że ta książka była ledwie początkiem z serii, nie mogłem ot tak odpuścić i dość szybko odkopałem resztę książek, które miały być kontynuacją tej opowieści. Do rana czas mi zleciał niesamowicie szybko, a o tym, że już świt zawitał zdałem sobie sprawę dopiero gdy chłodny wiatr z hukiem otworzył jedno ze starych okien a do środka biblioteki wdarły się brutalnie jasne promienie słońca. Z niezadowoleniem stwierdziłem, że zostały mi jeszcze trzy książki z serii, które będę musiał przeczytać później, ponieważ lada moment zacznie się dzień pełen obowiązków. Z ciężkim westchnieniem podniosłem się z podłogi, która ponownie zaskrzypiała i lekko ugięła się pod nagłym ruchem z mojej strony. Wyszedłem z zakurzonego pomieszczenia z utęsknieniem spoglądając na pozostawione tam książki. Jedną wziąłem ze sobą, licząc, że znajdą się chwile, w których będzie mi dane przeczytać chociaż fragmenty. Gdy tylko pojawiłem się w głównej części pałacu spotkałem się z bardzo zdziwionymi spojrzeniami pracowników. Nie do końca wiedziałem co jest nie tak. Po chwili podszedł do mnie, również pełen zdziwienia, mój doradca, pytając co ja robię tak wcześnie na nogach. Czyżby mnie coś ominęło? Ten widząc niezrozumienie wymalowane na mojej twarzy sprawnie mi wyjaśnił, że dzisiaj miałem mieć całkowicie dzień wolny, więc nikt nie spodziewał się mnie zobaczyć o tak wczesnej porze. Sam kompletnie o tym dniu zapomniałem, ale mimo tego radował mnie fakt, że taka sytuacja zaistniała. Wróciłem do swojej komnaty, skąd zabrałem przygotowany strój i poszedłem się wykąpać. Nie miałem zamiaru iść spać, szkoda było marnować ten dzień na sen! Po dość długiej i przyjemnej kąpieli postanowiłem wyjść z pałacu, aby posiedzieć wśród ludzi, tam też w końcu mogłem poczytać książkę, a odrobina spaceru i tłumu raczej mi nie zaszkodzi. Gdy tylko się ubrałem szybko wybyłem na długi spacer zgodnie ze swoimi zamiarami. Nie chciałem zbytnio tracić czasu na zbędne siedzenie wśród czterech ścian zamku. Pogoda była nadzwyczaj przyjemna, słońce grzało, aczkolwiek orzeźwiający wiatr niwelował zbytnie ciepło. Nie było mi wiele więcej do szczęścia potrzebne, ta wszechobecna harmonia w zupełności wystarczała. Większość osób twierdziła, że spoglądam na świat przez różowe okulary, ale wprawdzie doskonale widziałem wszelkie mankamenty świata i jego zasad, tego co się w nim działo. Ale to chyba nie znaczy, że nie mogę cieszyć się ze zmiany otoczenia chociaż na chwilę, prawda? Życie w Pałacu tylko pozornie było takie cudowne i usłane różami, wiele się oczekuje od dziedzica tronu, a potem gdy już tę władze obejmie spada na niego jeszcze więcej oczekiwań i obowiązków. Musiałem tak naprawdę na każdym kroku się pilnować, chociaż ze mną nie było tak źle! Dopiero córki władców mają ciężkie życie. Od narodzin ustalone życie, wybrany mąż i wszędzie czyhające zagrożenie. Mimo że każdy był uczony walki, wiadomym było że ktoś szybciej targnie się na porwanie kobiety niż mężczyzny. Utarło się już takie przekonanie, że z pannami bywa łatwiej przy uprowadzeniu, chociaż z własnego doświadczenia wiedziałem, że wcale nie zawsze tak bywa. Poznałem wiele silnych i zdecydowanych kobiet, które prawdopodobnie lepiej poradziły by sobie w sytuacji niebezpiecznej niż niejeden facet. Ale przecież nie o tym tu mowa! Marzyło mi się chociaż na chwilę żyć w jakimś odległym miejscu, małym domku, daleko od miast, zdawałem sobie sprawę, że to tylko mrzonki, ponadto dobrze wiedziałem, że życie na wsi nie jest proste, nie jestem idiotą. Ale mimo wszystko chciałbym chociaż na kilka dni móc żyć nie swoim życiem. Mimo wszystko nie narzekałem zbytnio na to swoje, było ciężkie, obowiązki nieraz trwały od świtu do późnej nocy, ale i tak było przyjemne. Mogłem pozwolić sobie czasem na takie 'ucieczki' z pałacu oraz miałem dostęp do ogromnych zbiorów ksiąg, mogłem sprowadzić sobie każdą inną, jaka by mnie tylko zainteresowała. Miałem cały pałac do dyspozycji i szereg osób, które były na każde moje skinienie, pomimo tego niezbyt lubiłem jak ktoś mnie wyręczał, chyyyba że mowa o gotowaniu, wtedy to jak najbardziej ktoś może to robić za mnie! Kuchnia nigdy nie szła ze mną w parze. Samo mieszkanie w zamku też jest dość wygodne tylko pozornie, od groma tam innych osób, ponadto łatwo się zgubić wśród tylu komnat, które w zasadzie są wiecznie pozamykane, bo nikt z nich nie korzysta. Westchnąłem lekko i skierowałem swój wzrok na pochmurne niebo, pomimo tej typowej pogody, dzisiejszy dzień był jednym z tych jaśniejszych i cieplejszych, słońcu udało się wreszcie przebić minimalnie przez zasłonę z ciemnych chmur i ogrzewało lekko ziemię. Wiedziałem, że zbyt długo to nie potrwa, do południa prawdopodobnie znów zrobi się ciemno i chłodno, ale to dobrze, słońce nie było moim najlepszym towarzyszem. Było na tyle wcześnie, że niewiele osób mijałem, większość jeszcze spokojnie spała lub dopiero się przygotowywała do dnia pełnego pracy. Ja sam w sumie bym jeszcze spał długie godziny, gdyby nie wciągnęła mnie tak bardzo seria książek. Mimo wszystko nie czułem zmęczenia, spałem codziennie tylko z przyzwyczajenia, wprawdzie mógłbym się kłaść raz w tygodniu spać i by mi to spokojnie wystarczyło. Rozejrzałem się po otoczeniu i dostrzegając wejście do pubu, postanowiłem tam zawitać, jako że słońce zaczęło mi już doskwierać. Wszedłem do wspomnianego miejsca i usiadłem przy barze. Był poranek, więc w środku wielu istot nie było, co najwyżej niedobitki dnia wczorajszego lub ludzie podobni do mnie — którzy nie mieli co ze sobą zrobić lub trafili tutaj przypadkiem, chociaż na pewno znalazł by się ktoś, kto po prostu przyszedł na śniadanie. Z lekkiego zamyślenia wyrwał mnie czyiś głos, dość radosny, witający mnie z lekką nutą zmęczenia w tonie. Skierowałem wzrok na chłopaka stojącego za barem i uśmiechnąłem się.
- Dzień dobry. Co podać? - spytał przyjaznym tonem przyglądając mi się uważnie. 
Barman wyglądał naprawdę młodo, jak i wydawał się być sympatyczną istotą, a sprawą tego prawdopodobnie był również i jego niewinny wizerunek. Dopiero po krótkiej chwili zacząłem zastanawiać sie nad odpowiedzią na to pytanie, wprawdzie wszedłem tutaj pod wpływem impulsu i drażniącego słońca, bez konkretnych celów.
- Właściwie to sam nie wiem. - odparłem zgodnie z prawdą. Miałem dzisiaj dzień wolny i wprawdzie mógłbym pozwolić sobie na picie, ale nie tak z samego rana. - Coś dobrego do jedzenia. - powiedziałem z uśmiechem i przez moment zastanowiłem się nad zwrotem do barmana, jednakże wyglądał zbyt młodo aby kierować się do niego per pan. - Coś co polecasz. - dodałem.
Na to chłopak kiwnął jedynie głową i zniknął mi z pola widzenia.
Ciekawiło mnie czy ktoś jeszcze tu pracuje, skoro widocznie otwarte było w nocy, co wnioskować można po kilku osobach, widocznie niedobitych, a teraz również można było spokojnie tutaj zawitać, to chyba potrzebni byli inni pracownicy? Po chwili wrócił barman i podał mi świetnie wyglądający posiłek, z uśmiechem mu podziękowałem.
- Co pan tu robi? - spytał nagle, wciąż przyjaznym tonem. - Wydaje się pan być jakby nie stąd. - wyjaśnił zdając sobie sprawę, że nie do końca rozumiem sens pytania.
- Co ja tu robie? - uśmiechnąłem się. - Bardzo trafne pytanie, w zasadzie to jestem przypadkiem. - odparłem spokojnie. - Można powiedzieć że uciekałem przed słońcem. - dodałem. W sumie to była prawda, bo wszedłem tutaj z zamiarem przeczekania aż wrócą typowe chmury i będę mógł dalej pospacerować. - Poza tym: Vincent. - przedstawiając się podałem dłoń barmanowi z lekkim uśmiechem.
(Kiku?)

1437 słów

poniedziałek, 18 maja 2020

"Przyjdź, i pogłaszcz moje oczy, i umysł wykąp, i spal moje ciało. A ja, jak ten Feniks, będę wstawał z popiołów, na poranną kawę."


Imię: Vincent Elliot per Vikström
Pseudonim: Viki ~ tak zawsze mówiła do niego rodzicielka gdy jeszcze był dzieckiem.
Wiek: 27 lat
Płeć: Mężczyzna
Wzrost: 192
Rasa: Wampir (zrodzony)
Zawód: Cesarz Helvete
Miejsce zamieszkania i urodzenia: Helvete
Charakter: Vincent Elliot per Vikström. Cesarz. Od najmłodszych lat wychowywany na oczytanego, poważnego i zaradnego młodzieńca. Wampir mimo że przygotowywany do określonej roli, a co za tym idzie kształtowany według określonych cech to posiada bardzo skomplikowaną osobowość. Bez żadnego poznania, każdy widzi go raczej jako szczęściarza, dzieciaka wysoko postawionych rodziców, który w zasadzie dostawał od narodzin wszystko co sobie zażyczył. Trochę przemądrzałego, niezbyt potrafiącego radzić sobie samemu i kogoś kto wie tylko jak siedzieć, i dostawać wszystko pod nos. Każda z tych osób pewnie zdziwiłaby się jaką istotą Vincent jest naprawdę, ale nigdy nie mieli takiej szansy, jako że wampir nie poświęca uwagi osobom, które oceniają go przez pryzmat rodziny. Gardzi płytkimi ocenami i relacjami, jest wbrew pozorom dość uczuciowy, i niezbyt ma chęci do chwilowych znajomości. Potrafi szybko się do kogoś przywiązać, więc raczej stara się początkowo zachować bezpieczny dystans. Nietrudno go jednak wciągnąć w rozmowę, bez względu na jaki temat chętnie pogawędzi, nie jest gadułą, ale lubuje się w pasjonujących rozmowach, które idą własnym tokiem i nie ma potrzeby na siłę szukania tematu. Podobnie nie przeszkadza mu też cisza, rzadko kiedy uznaję jakąś za "niezręczną". Czy w ciszy, czy rozmawiając — lubi towarzystwo, które sam sobie wybiera. Gdy musi być gdzieś z przymusu jest mniej swobodny w rozmowie i podchodzi do tego raczej jak do obowiązku. Ktoś kto go pozna bliżej bez problemu wyłapie tę zmianę nastawienia oraz sposobu mówienia. Mimo tego Elliot jest dobrym aktorem, w końcu musi nim być będąc cesarzem, czasem nie można pozwolić sobie na kierowanie wewnętrznymi pobudkami. Mężczyzna dobrze wie kiedy musi grać przypisaną mu rolę, a kiedy może pozwolić sobie na swobodę. Do każdej osoby jednakże podchodzi trochę inaczej, nie do końca potrafi oceniać trafnie innych, odczytywać ich zamiary czy myśli, jako że całe życie spędzał raczej w odosobnieniu, przez to również stał się trochę... Niecodzienny. Jest nadzwyczaj bezpośredni, wprost oznajmia gdy czegoś od kogoś oczekuje i raczej nie bawi się w podchody, chociaż i to się zdarza, bo czego nie robi się dla zabawy? Mimo tego Vincent posiada wyczucie, potrafi delikatnie poruszać niektóre tematy oraz wycofać się jeśli wymaga tego sytuacja. Nie naciska gdy ktoś nie chce o czymś rozmawiać, ponadto stara się omijać niebezpieczne rejony rozmów, chyba że chodzi bezpośrednio o zdrowie czy życie kogoś kogo polubił. Nie daje łatwo za wygraną i nawet jeśli raz się wycofa, to można być pewnym, że odpuszcza na tę tylko chwilę i będzie próbował później, do skutku. Jak na wampira przystało mężczyzna jest bardzo terytorialny, nie chodzi tylko o sam dom, ale i istoty mu bliskie. Nie pozwoli aby komuś dla niego ważnemu stała się krzywda, jest zdolny do poświęceń, aby ratować rodzinę czy przyjaciół. Mimo tego wszystkiego, tych zalet, nie łatwo jest żyć z tym typem. Zwłaszcza jeśli trzeba widywać go częściej niż raz na kilka dni. Domownicy aż tak tego nie odczuwają, jako że każdy zajęty jest swoimi sprawami, ale najbliżsi doradcy, czy inne osoby będące blisko niego większość czasu, doskonale zdają sobie sprawę jaką ciężką istotą może być Vincent. Przede wszystkim sam poranek to tragiczna męczarnia, jako że humor wyżej wymienionego osiąga wtedy istny punkt kulminacyjny na samym końcu wykresu ze strony ujemnej. Nie tylko jest rozdrażniony przez większość poranka, ale i marudny oraz upierdliwy. Potrafi się czepiać drobiazgów i ciągle narzekać, ale zwykle przechodzi mu to gdy już się wystarczająco rozbudzi. Podobna sytuacja ma się podczas jego czasu wolnego, kiedy odcina się od obowiązków — wprawdzie ma wtedy świetny humor, ale biada temu kto mu zakłóci spokój czy przerwie w czytaniu książek.
Rodzina: 
- Anneline Vikström jest rodzicielką Vincenta, która jest kobietą ułożoną i opanowaną, zanim poślubiła ojca mężczyzny nosiła nazwisko Wærness. Jest piękną i mądrą osobistością, jako jedna z nielicznych wampirów naprawdę chciała założyć rodzinę.
- Thorleif Vikström to ojciec Elliota, jest bardzo poważnym i stanowczym wampirem, w zasadzie posiada rodzinę ponieważ ktoś musiał kiedyś go zastąpić, a nie miał zamiaru oddawać władzy komuś niepewnemu. Jego stosunki ze wszystkimi są raczej chłodne i ograniczają się do wymaganego minimum. Tak więc mało co ingerował w wychowanie syna czy kontakty z nim.
Partner: Vincent nie wybrał sobie ani życiowej partnerki ani partnera. Ostrożnie dobiera osoby mu bliskie.
Umiejętności: Vincent jest uzdolniony pod względem swoich cech wampirzych, bez problemu potrafi nad sobą panować tak samo jak przemienić się w nietoperza. Nie trzeba się przy nim martwić o swoje życie, ponieważ od najmłodszych lat uczony był opanowania. Ponadto mężczyzna obdarzony został świetną charyzmą i zdolnościami aktorskimi. Byłby w stanie odegrać każde uczucie które kiedyś czuł, ale nie jest zdolny do naśladowania czyiś zachowań czy emocji, których nigdy nie przeżył. Elliot nauczony za młodu został walki bronią oraz gry na kilku instrumentach, matka bardzo zadbała aby był dobrze wychowany, ale również i zaradny, niestraszne mu więc jakieś prace czy pomoc. Z mężczyzną można porozmawiać na wiele tematów, jako że od dziecka przesiadywał w bibliotekach posiada zaskakującą wiedzę na różne, czasami dziwne, tematy.
Aparycja: Jak na wampira przystało Elliot posiada wiele cech swojej rasy; blada skóra i gładka w dotyku, jasne, świecące przy dużych emocjach oczy i lekko wysunięte śnieżnobiałe kły to jedne z wielu cech, po których można poznać, iż Vincent należy do rasy krwiopijców. Posiada lekko przydługie białe włosy, które zwykle zaczesane posiada do tyłu, a mimo tego kilka kosmyków i tak opada mu na czoło i jasno złote oczy. Vincent posiada zwyczaj marszczenia z lekka brwi, gdy się nad czymś zastanawia, a jako że robi to dość często wygląda na zdenerwowanego. Ponadto często przymyka oczy, lub patrzy nimi daleko w niebo, twierdzi że to jest uspokajające. Wampir może się również pochwalić prostym nosem oraz pełnymi ustami, które zwykle wygięte w delikatnym, niewidocznym prawie uśmiechu. Mężczyzna jest wysoki i dobrze zbudowany, lata odpowiedniego żywienia i zajęć fizycznych, jak sztuki walki czy inne treningi, sprawiły, że wampir jest wysportowany. Ubiera się bardzo elegancko i w ciemne kolory, których dopełnieniem może być jedynie błękit, jako że uwielbia ten kolor. Ciężko zobaczyć Elliota w niedopasowanych strojach, nawet kiedy nie musi już zajmować się obowiązkami związanymi z panowaniem widuje się go w koszulach lub innych, dość eleganckich rzeczach.
Historia: Vincent to dziecko, którego życie zostało zaplanowane jeszcze zanim w ogóle się pojawiło, zanim zostało poczęte. Wszystko było dokładnie przewidziane, nie można było sobie pozwolić na dzieło przypadku. Wychowywany w niesamowitym pałacu od urodzenia przygotowywany do przejęcia władzy po ojcu. Nie było mowy o niedopatrzeniach, więc cała uwaga matki oraz wszechobecnej służby była skupiona na chłopcu. Lata mijały dla niego bardzo powoli, mimo że było zawsze wokół niego dużo ludzi nigdy nie czuł się jakby był w towarzystwie. Dość osamotnione dziecko, które obracało się głównie wśród dorosłych szybko zaczęło skupiać się na różnych zajęciach, byle tylko nie musieć się nad tym wszystkim zastanawiać, w ten sposób nauczyło się wielu rzeczy już do wieku kilkunastu lat. Nie można powiedzieć, że był niekochany czy wychowywany przez służbę, co prawda ojca zawsze widział niewiele, aczkolwiek matka przelewała na niego ogrom miłości.
W tych dość dziwnych dla chłopca warunkach dorastał powoli, każdy dzień spędzając za murami zamku, najczęściej za ścianami z książek. Cały swój czas wolny poświęcał na czytanie, jako że i tak nie miał lepszego zajęcia, a książki wydawały mu się od zawsze bardzo ciekawe. Tak więc dorastał do swoich dwudziestych urodzin, na zmianę chodząc na różne zajęcia, ucząc się i zamykając w ogromnej bibliotece zamku. Po dwudziestych urodzinach coś zaczęło się zmieniać, już wszyscy się przygotowywali do tego, że Vincent przejmie władze. Ten raczej sceptycznie nastawiony nie wypowiedział nawet słowa sprzeciwu, aczkolwiek zauważył w tym swoją szansę. W rzeczywistości nigdy nie opuszczał terenu pałacu, wychodził na dwór, ale i tam zawsze była pustka w ogrodach. Tak więc postanowił, że obejmie władze, jako że wtedy będzie miał więcej swobody. Oczywiście przeliczył się trochę, spadło na niego sporo obowiązków, aczkolwiek rodzice bardzo mu pomagają i doradzają, to wampir raczej stara się samodzielnie podejmować decyzje. Ogrom zajęć, które musi wykonać jako cesarz nie przeszkadza mu w wyrywaniu się z pałacu na przechadzki do miasta. Nie ucieka z pałacu po kryjomu, każdy wie że wychodzi, ale teraz nikt nie może mu w zasadzie zabronić. Bardzo polubił te spacery jednakże nadal to nie jest to czego szuka, nadal będąc w tłumie nie jest w zasadzie w żadnym towarzystwie.
Głos: Mężczyzna posiada przyjemną do słuchania barwę głosu, zwykle można w niej słyszeć nutę pasji, której jednak nie uwydatnia tak w mowie. Vincent zawsze mówi spokojnie, rzadko można usłyszeć jego podniesiony ton. Niektórzy twierdzą, że słowa, które wypowiada są dźwięczne i z ładnym delikatnym akcentem.
Inne:
- Posiada zwyczaj chodzenia w czarnych rękawiczkach, powody są bliżej nieokreślone, mężczyzna raczej się z tego nie tłumaczy, woli pominąć ten fakt.
- Bardzo lubi pióra, wszelkiego rodzaju i wielkości, gdyby chciał mógłby zrobić z nich kolekcję, jako że od dziecka trochę ich nazbierał.
- Jest tragicznym kucharzem, jako że akurat tym zajęciem się nigdy nie zajmował, ponadto niezbyt lubi przesiadywanie w kuchni, ponieważ zawsze irytuje się gdy mu coś nie wychodzi. Gotowanie to jego pięta achillesowa.
- Vincent potrafi być zapominalski, to jaki jest dzień tygodnia czy miesiąc nie jest dla niego rzeczą nadzwyczaj ważną.
Właściciel: PetParty |hw| li-sensei@protonmail.com |mail|


Preferowana długość odpisów: Osobiście piszę średnie (400-800) lub długie (800+). Przyjmuje każdego rodzaju.
Stopień Wpływu:  3