Strony

czwartek, 21 maja 2020

Od Kiku do Cythian'diala

Zawieszony pod sufitem dzwonek wypełnij ponure pomieszczenie radosnym dźwiękiem. Odgłos zdawał się jeszcze kryć w zakamarkach skromnego sklepiku, gdy za lady wyłoniła się zmarnowana staruszka. Jej mętne oczy potwierdzały teorie Kiku. Tam, gdzie życie nie ma wartości, nie odnajdziesz radości.
Doskonale rozumiał przemianę która zaszła w kobiecie. Znał ludzi, których udręki wyniszczały od środka, a ona była świadectwem mocy bólu, który przeszywa matkę po stracie dziecka. Jego okrucieństwo wyłaniało się z braku naturalności tego zjawiska. Najgorsze w obserwacji tego cierpienia było jednak poczucie winy. Miał przecież temu zapobiec…
Niechętnie zsunął z włosów smolisty kaptur i spojrzał na towarzyszkę spod przydługich włosów. Starsza pani uśmiechnęła się serdecznie i wydostała zza lady, aby wyściskać niespodziewanego gościa. Jej sylwetka wyprostowała się, a twarz wydawała się młodsza o dekadę. Nic nie działało na nią tak jak obecność tego niepozornego młodzieńca.
To również go raniło. Gdy rok temu poprosiła go o pomoc, miał uratować obu synów, a nie tylko młodszego. Absolutnie nie jest wart uczuć tej kobiety.
-Dobrze Cię widzieć, dziecino. - Za pozornym spokojem głos skrywał całkiem uroczą troskę. Nie czuł się godny obecności tak wspaniałego uczucia jednak świadomość, że komuś na nim zależy była najzwyczajniej w świecie miła. Kobieta powoli odsunęła się od wychudzonej sylwetki, aby zmierzyć ją uważnie wzrokiem. - Znów o siebie nie dbasz. Jaki kucharz wygląda tak mizernie?
- Też cieszę się, że Panią widzę, Pa… Ciociu Irmo- Złowrogi wzrok staruszki spowodował błyskawiczną poprawę. Nie byli spokrewnieni, ale był jej winny wszystkich tytułów.
Z ulgą przyjął fakt, że kobieta nie oczekiwała odpowiedzi na swoje pytanie. Jeszcze parę miesięcy temu naciskałaby i robiła wykłady o zdrowiu. Teraz wiedziała, że to nie jest sposób, w który można dotrzeć do tego człowieka. Jedyną osobą, która mogła znać jego problemy był on sam. Ona mogła co najwyżej dać mu trochę ciepła.
Najbliższy kwadrans spędzili na luźnej rozmowie. Nie było w niej trudnych zagadnień, czy niekomfortowych niedopowiedzeń. Nigdy nie musieli dyskutować o rzeczach wielkich, to nie było przecież sednem tej relacji. Najważniejsza była obecność i to, że mimo wszystko znów mogli się spotkać.
Podczas rozkwitu rozmowy Kiku wybierał potrzebne mu warzywa i owoce. Mimo skromności sklepiku nigdy nie mógł poskarżyć się na złą jakość towaru. Tak jak za każdym razem zapłata była dwukrotnie większa od tej należnej. Wiedział, że Irma nie przyjmie od niego pieniędzy w inny sposób niż w wersji napiwku. Niebyt tylko pewny czy w warzywniakach nazywa się to napiwkiem.
Nim opuścił sklepik należycie pożegnał się z właścicielką. Przekazał jej też prezent dla jej syna - misternie rzeźbioną figurkę konia, kobietę nie było stać na zabawki, a kilkoletni Caleb był zakochany w figurkach. Sam Kiku też dostał prezent, była to wyjątkowo soczysta pomarańcza. Lubił pomarańcze. Ostatni raz uśmiechnął się do kobiety. Uprzednio zarzucając kaptur wyszedł na ulicę.
W jego dłoni wciąż tkwił podarek sprowadzający smutny uśmiech na jego twarz. Śmierć Matta była wynikiem jego błędów więc też jego winą. Jedną z wielu win, których nie potrafił sobie wybaczyć. Gdyby wtedy nie stracił koncentracji…
Gdyby teraz nie stracił koncentracji nie wpadłby na nikogo, a tak jego piękny owoc przeturlał się po bruku. Nim jednak zajmie się oceną stanu zdrowia pomarańczy powinien przeprosić za swój wybryk. Więc przeprasza.
(Cythian'dial)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz