Strony

wtorek, 15 września 2020

Od Ayarashi do Lexie

Nie miałam zamiaru wracać do domu, w którym nie miałam mieć przyszłości, mimo to postanowiłam, że dam się odwieźć do granicy państwa i dopiero później ucieknę, by tutejsi  rycerze nie mieli przechlapane u swojego króla. Rano gdy się obudziłam, ubrałam się i uczesałam, po czym zeszłam na dół ze strażą, a później ruszyliśmy w drogę. Po paru godzinach drogi, a tak naprawdę paru godzinach snu dojechaliśmy do lasu, wiem o tym, bo akurat w tym momencie się obudziłam. Zauważyłam, że wszyscy rycerze, byli podenerwowanie, odkąd minęliśmy ścianę lasu. Mimo to ja byłam w pewien sposób spokojna. Ściągnęłam poduszkę  z fotela i położyłam ja na podłodze, a następnie sama się na niej ulokowałam. Jechaliśmy dalej, aż usłyszałam rżenie konia, wtem cała mini karawana się zatrzymała, usłyszałam tylko rozkaz do broni i że mają bronić powozu. Odsunęłam lekko kotarę i zapuszczając jednym okiem żurawia, zauważyłam walkę. Od razu rozpięłam spódnice, zostając w swoich spodenkach i trzymałam broń w ręku. Usłyszawszy, że ktoś niepożądany próbuje dostać się do środka. Gdy tylko zobaczyłam opryszka, wbiłam w niego ostrze, po czym je wyjęłam ,tym samym pozbawiając go życiowej esencji. Wyszłam z powozu i dołączyłam do walki, po jakimś czasie pojawił się ktoś, kto był chyba ich szefem i chciał walczyć, mimo protestów Lexi stanęłam naprzeciwko niego.  
-Co to jakiegos kundelka nadsyłacie na mnie! -Zasmiał sie grubas na widok maleje drobnej dziewczyny, chwycił swój topów i chcial mnie nim przeciąć, ale mu się to nie udała i tak pare razy az zaczał używać magii tak samo jak ja. Po pau chwilach po okolicy rozniósł się zapach spalonej świni, która padła martwa na ziemie. Podeszłam do Lexi wycierając ostrze o jakiś lisc.
-To co jedziemy? -soytałam mijając ja i kierujac sie do powozu.  Po kolejnych spokojnych godzinach dojechalismy do granicy gdzie przeszlam na rodzinną ziemię. Porzegnalam rycerzy i ruszylismy w strone miasta, nie zrobiliśmy nawet dwóch kilometrów jak im nawiałam i natrafiłam na tamtych oprychów.

[END]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz