Strony

wtorek, 22 września 2020

Od Lexie do Mirajane

Gwardzistka zatrzymała się tuż przed lodowymi kolcami. Tym razem nie miała swojej włóczni, a nawet jeśli by miała, prawdopodobnie nie wykrzesałaby z siebie dość siły, by je rozbić. Przez chwilę przeleciało jej przez myśl, że może powinna mimo wszystko spróbować. Że jeśli będzie uderzać dostatecznie długo, to w końcu się przebije. Ale obawiała się, że wtedy nie będzie mieć dość siły, by poprowadzić swoją panią dalej. Było jej zimno. Brak wierzchniego odzienia dopiero teraz tak naprawdę zaczynał dawać jej się we znaki. Kropelki krwi zamarzały na jej ciele. Lexie nie do końca rozumiała wszystko, co mówiła do niej księżniczka, mimo że bardzo starała się wyłapać nawiązania i zrozumieć, zanim się odezwie. Stan księżniczki, jej słowa... wszystko wskazywało na to, że jej wysokość sięgnęła po coś, po co nie powinien sięgać żaden śmiertelnik. Musiała zaczerpnąć ze Źródła. Tylko z jakiego? I czemu właśnie ona? Czemu jej pani, nawet jej pani miała zostać zniszczona przez magię. Gwardzistka zacisnęła mocniej zęby, mając nadzieję, że jej zniekształcony obraz przez kolce nie będzie dla księżniczki zbyt czytelny. W tej sytuacji... co powinna zrobić w tej sytuacji? Co powinien uczynić gwardzista jej królewskiej mości księżniczki... nie księżniczki, królowej Mirajane z rodu Reiss? Po krótkim namyśle Lexie zdjęła spodnie, potem buty i przerzuciła je na tyle ostrożnie, o ile to było możliwe przez sople. Ubrania upadły na śnieg, koło księżniczki z cichym pufięciem. Stopy gwardzistki zanurzone były po kostki w lodowatej masie, a zmęczony utratą krwi i wysiłkiem organizm szybko się wychładzał.
- Wedle woli, wasza wysokość. Nie będę ci już więcej zawadzać. - oznajmiła Lexie, klękając na jedno kolano przed klatką z sopli. Nie powiedziała nic więcej. Postawiła wszystko na tą jedną kartę. Reszta zależała od księżniczki. 
  Powoli przestawała czuć zimno w kończynach. Zaczynało jej się coraz gorzej oddychać. Jej świadomość powoli odpływała. Strażniczka zamarzała w samym środku tropikalnej puszczy. Jak przez mgłę usłyszała dźwięk tłuczonego lodu i niewyraźna, wątła postać dopadła do niej. 
- Nie, nie, nie, nie, nie - słowa przerywane szlochem były blisko. Niemal przy jej twarzy. A może przy jej twarzy? Nie mogła jednak skupić uwagi na głowie. Nie tak bardzo, jakby chciała. Nie czuła też dotyku, choć widziała, że dłonie księżniczki chwytają jej twarz w objęcia. - Co ty wyprawiasz? Nie zniosę twojej śmierci... Lexie... nie możesz umrzeć przeze mnie... miałaś iść... iść i mnie zostawić. Nie zostawać tutaj... miałaś nie cierpieć... nie mogę cię stracić, nie mogę!
- Przysięgłam ci wierność do śmierci, pani - głos gwardzistki był nieco niewyraźny, język jej się plątał. Czy dżungla ostatecznie pokonała śnieżne zaspy jej pani, czy tylko jej zaczynało robić się przyjemnie ciemno? - Więc muszę być posłuszna - mamrotała. - Nie mogę pójść za tobą, wbrew twojej woli. Ale jeśśśli umrę... przysięga przestanie mnie obowiązywać. I nie będę musiała cierpieć, będąc odizolowana od ciebie. Ciałem nie będę bezpieczna obok ciebie... zostanę z tobą w twoim sercu...
- Lexie, błagam - księżniczka próbowała hamować szloch. - Nie o to mi chodziło. Nie zasypiaj. Trzymaj się! - Oczy gwardzistki właśnie zaczynały się zamykać. - Mów do mnie, Lexie!
- Życie bez mojej pani byłoby cierpieniem - wymamrotała. - Nie pozwolę, by moją panią spotkało to samo co Peikaeo. Magia nie odbierze mi kolejnej osoby, którą kocham. Nie ważne co się ze mną stanie, moja pani przeżyje. A potem znajdę Mer. - gwardzistka przestała zwracać się już nawet do księżniczki. Mówiła gdzieś w przestrzeń, jakby kompletnie przestała zauważać jej obecność. - Ona go kocha. Kocha tak, jak nigdy nie będzie kochała mnie. Nieważne. Nie jestem nawet warta jej miłości. Usunę się w cień, będę przy niej i dopilnuje, by magia jej nie zniszczyła. Będzie szczęśliwa z tym, z kim chce być szczeliwa.
  Słowa jej wysokości przestały już nawet dochodzić do świadomości gwardzistki. Nie wiele do niej dochodziło. Jej mętne myśli kotłowały się gdzieś między obawą, że jej decyzja może jeszcze bardziej pogorszyć stan księżniczki i pewnością, że nie mogła tego zrobić inaczej. Słowa by do niej nie dotarły. Do jej wysokości nigdy nie docierały słowa. Nawet gdy była dzieckiem. Piękne, złote włosy w świetle dnia i wesoły śmiech, gdy popisywała się swoją mocą. W Lexie zawsze ten lód budził niepokój, jednak księżniczka wydawała się nad nim dobrze panować. Były w parku zamkowym, pełnym lazurowych sadzawek, które młoda Mirajane zamrażała według swojej woli. Tego dnia próbowała z jednej z nich wypiętrzyć lodową rzeźbę. Chciała zrobić ojcu niespodziankę na urodziny i postawić jego lodowy pomnik w ogrodzie. Była pewna, że to dobry pomysł. Nawet był całkiem niezły. Magiczny lód powinien wytrzymać dostatecznie długo, szczególnie że był ledwie początek wiosny. Spędziła dobrych kilka godzin na misternym stawianiu podobizny ojca. Wyszła nawet całkiem nieźle, choć nos był za duży. Gdy to zauważyła, chciała wspiąć się i go poprawić, mimo zdecydowanego sprzeciwu gwardzistki. Jak zawsze pewna siebie, pewna swojej mocy. Z gracją dostała się na barki ojca i zaczęła magią starannie formować niesforny element, gdy wychyliła się nieco za bardzo. Straciła równowagę i próbowała się chwycić któregoś z wystających elementów, jednak dłonie ześlizgnęły jej się po śliskiej, lodowej powierzchni. W ostatniej chwili Lexie zdołała ją pochwycić i nieco zamortyzować upadek, jednak zwichnęła sobie przy tym nadgarstek. Wtedy pierwszy raz widziała, jak Mirajane szlocha. Jej piękne oczęta, okolone złotą aureolą włosów i czerwonymi, nabrzmiałymi od łez polikami.
- To nic takiego, wasza wysokość, tylko zwichnięcie - wymamrotała Lexie, patrząc w zapłakaną twarz swojej pani. Leżała na czymś miękkim i ciepłym, a z jej ramion sypał się drobny, metaliczny proszek, gdy księżniczka dotykała jej ciała. 
(Mirajane?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz