Strony

niedziela, 6 września 2020

Od Zachariasa do Matriasena

Przyglądałem się protezie z obojętną miną, chociaż w myślach podziwiałem jego robotę. Świr, ale jaki utalentowany, wcześniej słyszałem o technologii Sharru, ale nigdy nie widziałem jej na własne oczy, a jeśli już, były to proste kończyny czy pojedyncze dyski wsadzone w ludzkie ciało, aby jakoś podtrzymywały korpus, a to było zrobione bardzo dokładnie, z wieloma szczegółami. Krótko mówiąc: byłem pod wrażeniem.
Odsunąłem się kawałek do tyłu, zdejmując dłoń z miecza i uważnie przyglądając się jego poczynaniom. Z szerokim i dumnym uśmiechem na twarzy, mężczyzna zaczął się wspinać po drzewie z udziałem swojej liny. Kiedy już znalazł się na górze i mógł przyjrzeć się liściu, wyglądał na bardzo zaskoczonego, po chwili znowu się uśmiechnął zainteresowany.
- Możesz tutaj wejść? - zapytał. Na moment mnie zamurowało. Wałęsam się z nieznajomym po lesie, a teraz na jego prośbę mam wpiąć się po drzewie, aby obejrzeć liść. To brzmiało tak niedorzecznie. Pamiętaj, ten las to iluzja, może będzie ciekawie, wmawiałem sobie w myślach, po czym bez słowa przywiązałem konia do pierwszego, lepszego konaru i zaraz zacząłem wchodzić na drzewo. Zrobiłem to szybko i bez problemu, jak za młodych czasów, kiedy dla zabawy skakało się po drzewach i próbowano udawać małpę. - Spójrz – znowu się odezwał, kiedy zjawiłem się obok niego. Kucnąłem na gałęzi, trzymając się jedną ręką tej wyższej, aby nie stracić równowagi i nie wylądować na ziemi. Spojrzałem na trzymany przez niego listek, który zaczął pocierać kciukiem. Po chwili z małej, ciemnozielonej roślinki zaczął ulatywać jasnożółty pyłek, co ciekawsze, leciał on do góry. Nie ukryłem zdziwienia. - Te drzewa muszą być źródłem magii, która zmieniła tutejsze otoczenie – wywnioskował. W ciszy podniosłem głowę i zerwałem liść, który przypominał ten, trzymany przez obcego. Potarłem go palcami, zareagował to samo. Pyłek uniósł się do góry i przypadkiem wciągnąłem go do nosa. Kiedy kichnąłem, z mojego nosa wyleciał jasnozielony glut, który wylądował na niższej gałęzi. Skrzywiłem się, a zaraz zaskoczyłem, ponieważ po chwili z mojego smarka wyrosła gałązka pełna zielonych liści.
- To było obrzydliwe – stwierdziłem, podnosząc się i rozglądając po miejscu. Las jak las, zero jakichkolwiek śladów magii czy iluzji; przynajmniej dla mojego amatorskiego oka. Kiedy spojrzałem z powrotem na nieznajomego, zobaczyłem, że wychyla się w stronę świeżo wyrośniętej gałązki. Obserwowałem, jak próbuje do niej dosięgnąć i zastanawiałem się, czy gdyby to zostało w moim nosie, czy tam wyrosłoby drzewo. Przeszły mnie ciarki po plecach, a wtedy chłopak na tyle mocno wychylił się do boku, że zaczął spadać z gałęzi. Nogi mu się obróciły i w ostatniej chwili złapałem go za ubranie. Pociągnąłem do siebie i kiedy byłem pewny, że stabilnie siedzi, puściłem go. - Co zamierzasz teraz zrobić? - przerwałem ciszę, znowu rozglądając się po miejscu. Z tej perspektywy widziałem więcej, niż z dołu. Zadarłem głowę do góry i na moment zmarszczyłem brwi. - Ten ptak od początku tu siedział? - wskazałem na jasnobieskie zwierzę, z długim ogonkiem, który rozmiarów dosięgał do kruka. Przyglądał nam się w ciszy.

<Matriasen?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz