Strony

środa, 9 września 2020

Od Zachariasa do Matriasena

Patrzyłem na niego z lekkim zdziwieniem. No świr, dobry, ale świr. Pyłek opadł na ziemię oraz na moje włosy, szybko go strzepnąłem, wyobrażając sobie, jak na mojej głowie wyrastają liście. Spojrzałem jeszcze raz do góry, na miejsce, w którym zobaczyłem ptaka. Czy on na prawdę mógł pochodzić z Khayru? Jakim cudem nic o tym nie wiem? Cóż... może i piniaty, które rozstawia się dzieciom do zabawy są dość podobne do tego zwierzęcia, to jednak jakoś trudno mi uwierzyć w to dziwne powiązanie. Wolałem sobie wmawiać, że mężczyzna gada brednie, usłyszał coś od jakiegoś pijaczka i to powtarza, albo sam sobie wmówił głupoty – najgorsze jest jednak to, że zazwyczaj kiedy wydaje nam się, że coś jest niemożliwe, bo nie bierzemy tej osoby na poważnie, wychodzi na odwrót. 
- Żebyś tylko zdążył przed zakończeniem wojny – powiedziałem bardziej do siebie, chociaż on to i tak usłyszał, posłał mi urażone spojrzenie. - W każdym razie, jak chcesz znaleźć źródło zasilania tej anomalii? - zapytałem spokojnie, podchodząc do Saevi'ego i odwiązując go od drzewa. Koń prychnął i szturchnął mnie w ramię. Już dawno powinniśmy znaleźć dla niego stajnię, dobrze o tym wiedział. Poklepałem go po szyi.
- To jest dobre pytanie – obrócił się wokół własnej osi. - Zazwyczaj źródło emanuje najsilniej, a drgania geomagiczne są najszybsze. Moje urządzenie przyprowadziło nas tutaj, czyli w tym miejscu jest źródło, albo gdzieś w okolicy – wyjaśnił. W tym czasie między koronami drzew coś przelatywało i poruszało liśćmi. Pyłek cały czas się rozsypywał w powietrzu, raz delikatnie, raz mocniej. Coś nimi musiało potrząsać, a podczas naszej krótkiej rozmowy, to coś pojawiło się kilka razy. - Gdybyśmy sprawdzili każde drzewa, albo przyjrzeli się uważniej liściom... - mówił dalej i chociaż go słuchałem, to również przyglądałem się koronom drzew. W górze coś się czaiło, tego byłem pewien. Czułem, widziałem, nawet mój koń zdenerwowany podrygiwał łbem na boki, dając mi znać, że chce stąd iść. Nie byłem pewny, czy wynalazca także o tym wiedział, ponownie go pochłonęły słowa, stawianie hipotez i wyobrażenia spełniania niemożliwego.
W pewnym momencie chciałem do niego krzyknąć, zwrócić na siebie jego uwagę, ale uderzył mnie jeden fakt; nie znałem jego imienia. Niestety nie było już czasu o nie pytać. Podszedłem po prostu do niego i szturchnąłem go w ramię. Spojrzał na mnie, wracając do rzeczywistości.
- Spójrz – wskazałem palcem na drzewa. - Zdaje mi się, ale czy one...
- Się poruszają – wyszeptał z cichą ekscytacją i jednocześnie zdenerwowaniem w głosie. Pnie rzeczywiście się poruszały, nie w naszą stronę, one się zagęszczały i zaczynały tworzyć nieduży okrąg, w którego centrum byliśmy my. Opadł na nas spory promień słońca. Zadarłem głowę do góry, gałęzie na moment uchyliły nad nami część czystego nieba. Instynktownie zarzuciłem kaptur na głowę, podobnie jak nieznajomy obok mnie. Milczeliśmy, obserwując dziwne zachowanie natury. Nagle coś przysłoniło cały nieboskłon; były to niebieskie ptaki o długich ogonach i skrzydłach, wielkością dorównującym krukom, było ich z cztery. Oboje się wzdrygnęliśmy, domyślając się, co nas czeka.
- Masz jakieś ustrojstwo na nie? - mocniej zacisnąłem dłoń na lejcach konia, aby mi nie uciekł. Gdy chłopak pokręcił głową, niebieskie ptaki przypuściły atak. Z ich piór wylatywał magiczny pył, który zamieniał się w ostre, lodowe szpikulce. Bez zastanowienia odwróciliśmy się i zaczęliśmy uciekać. W biegu wskoczyłem na konia, po czym złapałem nieznajomego za rękę i pociągnąłem go do siebie.
- Wskakuj – odpychając się nogami od ziemi, udało mu się wylądować na zadzie konia. Trzymałem go mocno, aby nie spadł i kiedy już poprawił się na siodle na tyle, aby nie spaść ze zwierzęcia, wyskoczyliśmy z kręgu drzew, przez niewielką dziurę między nimi. W tym samym czasie pociski nie ustawały, a jeden z nich drasnął mnie w ramię.

<Matriasen? Akcja!>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz