Strony

piątek, 21 lipca 2017

Od Riliane do Sivika

Gdy tylko Sivik wyszedł z pokoju w celu umożliwienia mi zmiany sukni szybko zrzuciłam zakrwawioną, podartą tkaninę. Podeszłam do torby przygotowaną na nagłe wypadki, które mogłyby przeszkodzić mi w moim zadaniu. Znajdowały się w niej między innymi suknia w kroju uniwersalnym, koszula nocna, kilka przydatnych narzędzi takich jak igła i nitka czy dwie sakiewki pełne monet, listy polecające od króla oraz lista adresów pod które mogłam się udać. Wyciągnęłam z niej ciemnoniebieską niemalże granatową suknię delikatnie zdobioną i szybko założyłam na siebie. Następnie korzystając z rady wyprałam suknię. Wyszłam na balkon aby zobaczyć czy moi towarzysze już przyszli jednak w około było cicho i pusto. Powiesiłam również suknię i dołączyłam do Sivika jedzącego już na dole. Pożyczyłam mu smacznego, jak również on mnie i zaczęłam jeść, a on kontynuował. Widocznie smakowało mu. 
- Jeszcze raz dziękuję posiłek. - na jego twarzy widziałam wdzięczność. Skinęłam lekko głową przyjmując podziękowania. Ja, niestety, pomimo tego, że posiłek był naprawdę pyszny nie mogłam go jeść. Czułam lekką blokadę. Możliwe, że wynikało to ze stresu spowodowanego niewiedzą co dzieje się z Analind, Joshuą i resztą. Gdybym się odwróciła możliwe, bym wiedziała. Lecz ta wiedza mogłaby być dla mnie ciężarem. Co jeśliby okazało się, że zginęli, a ja po prostu uciekłam? Miałabym wtedy ogromne poczucie winy… A może musieli rozproszyć się i uciekać? Tego też nie mogłam wykluczyć. Jednak wybrałam nie oglądanie się za siebie więc pozostała mi tylko nadzieja, że za chwilę wejdą przez drzwi. Cała ósemka z uśmiechem na ustach podeszłaby do mnie, a ja bym im przedstawiła Sivika. Za pewne by zezłościli na mnie za podążanie za osobami, których nie znam oraz za nie udanie się z raną do medyka. Jednak po chwili byliby znów weseli. Znając ich na pewno by wynagrodzili jakoś Sivika. Ale były to tylko moje przypuszczenia. Dlatego co chwila zerkałam na drzwi mając nadzieję, że za chwilę się tu stawią. 
- Co tu robi Moccobi? A w dodatku Mantrikarczayk? Czy Wy czasem nie latacie po dżungli? - przyczepił się do nas widocznie już trochę podpity mężczyzna. Przez chwilę miałam cień obaw, że to może się skończyć źle. Jednak mój towarzysz ujawnił jedną ze swoich cech - spokój i opanowanie. 
- Jestem tutaj, więc jak widać nie. - odparł. W jego głosie nie było słychać emocji. Po chwili wszystko sobie wyjaśnili i zabrali się do wspólnego picia. Zresztą mało kto w karczmie nie pił. Zdecydowaną większość stanowili mężczyźni, ale mogłam też zauważyć kobiety. Pracownice co chwila dolewały piwa lub innych trunków do kufli, które były co chwile opróżniane. Słychać było też muzykę. Wszystko to pokrywało się z opowieściami, które słyszałam na temat karczm. Oczywiście tymi od mieszkańców i służących, ponieważ obraz jaki przedstawiła mi moja nauczycielka to grupa pijanych mężczyzn oraz nie mniej trzeźwych kobiet robiących różne rzeczy przyzwoite mniej lub bardziej oraz to, że zawsze się bili. Może nie było jeszcze zbyt późno oraz wypili jeszcze zbyt mało? Jak na razie nie wydawało mi się, że może to pójść w złą stronę tak bardzo. Pracownice bowiem pilnowały swoich klientów, a tym co zaczęli zbyt dokazywać uderzały w głowę i po chwili był już spokój. Zamówiłam grzane. W pewnym momencie zauważyłam jak przez drzwi wejściowe wchodzą trzej mężczyźni. Znałam ich, niestety, byli to członkowie grupy, która zaatakowała mnie oraz moich towarzyszy. Widać, że byli obolali oraz z rękawa jednego wystawał bandaż z kolei inny nie miał ramienia. Zapewne przyszli się napić i coś zjeść. Wstałam i zwracając na siebie jak najmniej uwagi udałam się do swojego pokoju. Drzwi dla mojego bezpieczeństwa zamknęłam na klucz. Usiadłam na łóżku i wyjęłam sztylet. Był jeszcze brudny od krwi jednego z bandytów. Wzięłam więc ściereczkę i zaczęłam powoli czyścić ostrze. Pamiętałam dokładnie tamten moment. Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Poczułam wtedy przypływ adrenaliny. Ręka jakby sama sięgnęła po broń a następnie zadała cios w serce. Potem jakby wszystko nabrało tempa. 

Zupełnie jak przy Esme.

Zdarzyło się to trochę ponad pięć lat temu podczas jednego z nudnych bankietów organizowanych przez króla dla jego przyjaciół tylko w celach towarzyskich. Ja niestety musiałam uczestniczyć w owych przyjęciach. Nie było tam nikogo choćby zbliżonego do mojego wieku. Moje siostry były jeszcze zbyt małe by mi towarzyszyć. Postanowiłam więc opuścić przyjęcie i udać się do miasta. Wydawało mi się wtedy takie ciekawe, pełne sekretów. Nie trudno było wymknąć się z sali, a i korytarze były puste gdyż większośc służących miało pełno roboty przy bankiecie. Przemknęłam się do pokoju i zabrałam płaszcz i wyszłam bocznym wyjściem z pałacu. Szybko zeszłam w dół ulicy i wmieszałam się wśród ludzi. Chodziłam ulicami, oglądałam stragany. Pod jednym z budynków ujrzałam siedzącą dziewczynkę. Podeszłam do niej. Była wychudzona i miała na sobie obdarte ubrania. Czarne długie włosy były skołtunione, Skóra koloru karmelu była przybrudzona. Żebraczka. Tak by opisałby mój nauczyciel oraz z pewnością cała służba ową dziewczynkę. Jednak uczona byłam, że żebracy to najczęściej nieroby, bo jeżeli by chcieli mogliby na siebie zarobić ale co jeśli to było jeszcze dziecko? Wydawała się być młodsza ode mnie.
- Hej. - przywitałam się z nią. - Co tutaj robisz? - zapytałam. Ów osóbka spojrzała na mnie krzywo.
- Idź sobie. Nie masz co robić? - odburknęła i się odwróciła plecami do mnie.
- Jesteś głodna? - kontynuowałam, nie zważając na poprzednie słowa dziewczynki.
- Nie słyszałaś?! Spadaj! Tu nie ma miejsca dla takich jak Ty. - krzyknęła na mnie. Wtedy wyjęłam z płaszcza drożdżówkę i wręczyłam jej.
- Proszę. - oczy dziewczynki patrzyły na mnie jakby mi nie dowierzały. Oczywiście przyjęła podarunek i po chwili szybko zjadła. Była naprawdę głodna. - Jestem Ane, a Ty?
- Esme. - odparła. - Dziękuję. - uśmiechnęła się. Jej uśmiech wydawał się dla mnie taki wspaniały. Tak zaczęła się moja przyjaźń z Esme. Codziennie wymykałam się z zamku, aby zanosić jej jedzenie i rozmawiać z nią. Po jakimś czasie przyprowadziłam ją do mojej komnaty w tajemnicy przed służbą - użyłam do tego jednego z sekretnych przejść, które odkryłam jakiś czas temu. Wykąpałam ją i dałam jedną z moich starych sukni. Mnie już by się nie przydała, a Esme na pewno by z nich skorzystała. 
Jednak ile można ukrywać coś w tajemnicy? I to pewnego dnia się wydało. Ojciec wezwał mnie do siebie. Dzięki mojej upartości pozwolił dalej przyjaźnić się z Esme oraz pozwolić jej zostać na zamku pod warunkiem, że będę jej pilnować i wszystkiego nauczę. I tak zrobiłam. Jednak nie podobało się to Rice. Jednej z dam na dworze. Chciała wrobić Esme w kradzież, ale to jej się nie udało, bowiem dziewczyna (jak się okazało półtora roku młodsza ode mnie) doceniła szansę jaka została jej dana, a jej wina nie została udowodniona. Byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami. Ale przecież i to nie mogło trwać wiecznie, prawda? Jak się okazało Rica nie zrezygnowała z planu usunięcia Esme. Kupiła więc na czarnym rynku truciznę, która miała sprawić, że dziewczyna wpadnie w szał. Ów mieszanka trafiła do deseru. Działo się to w zimie podczas podwieczorku w moim pokoju. Nie trzeba było długo czekać na efekty bowiem można było zobaczyć po chwili. Dziewczyna rzuciła się na mnie. Jej oczy były czarne niczym węgiel. Musiałam unikać jej ataków. Po chwili wpadły straże. W tym samym momencie upadłam przy kominku i zasłoniłam się ostrym szpicem pogrzebacza. Byłam wtedy taka przerażona. Bałam się, że zginę ja lub Esme. Moje obawy się spełniły. Esme jakby zignorowała kawałek metalu nadziewając się na niego i wydając przeraźliwy krzyk skonała. Byłam niemal przekonana, że usłyszałam od niej przepraszam, ale po jakimś czasie zdałam sobie sprawę, że mogła to być tylko moja wyobraźnia. Szybko wydało się, że to był plan Rici. Ojciec nie oszczędził jej i po tygodniu została za to skazana na dożywotnie więzienie. Winiłam się za jej śmierć. Co by było gdybym odpuściła? Prawdopodobnie, by wtedy żyła. Spotykałybyśmy się rzadko, może wiodłaby niezbyt bogate życie w domu jakiegoś hrabiego jako służąca, ale by żyła. Winiłam się też za to, że nie udało mi się jej powstrzymać. Moment jej śmierci zapadł mi w pamięć na zawsze. Zapamiętałam to jakby się działo w zwolnionym tempie po to żebym mogła jak najdłużej czuć żal…

Jednak przy zabiciu owego bandyty nie czułam żalu. Pozostało tylko zwolnione tempo…
Spojrzałam na swoje dłonie. Na myśl o Esme zaczęły delikatnie się trząść jakby napływające wspomnienie było wciąż świeże. Ostrze przecięło już dawno ściereczkę, ale co dziwne nie zraniło mi ręki. Postanowiłam położyć się spać. Przebrałam się więc w koszulę nocną i położyłam się na łóżku. Sztylet umieściłam koło łóżka. Sen nie chciał jednak tak szybko nadejść, a gdy nadszedł był przerywany i pełen różnorakich koszmarów. Gdy rano wstałam postanowiłam sprawdzić czy moi towarzysze są w pokojach, które były dla nich zarezerwowane. Nie było ich tam. Nie było nawet śladu po ich obecności. Postanowiłam więc zejść do jadalnianej części gospody. Na ławach spali ludzie, którzy wczoraj zasnęli po nadmiarze alkoholu. Pracownice budziły ich poprzez oblanie wodą. Wśród nich był i Sivik, jeszcze nie oblany. Postanowiłam więc obudzić go nim zmoknie. Delikatnie go szturchnęłam.
- Wstawaj. - Szturchnęłam go jeszcze raz. Tym razem otworzył oczy. - Dzień dobry. - przywitałam się z lekkim uśmiechem na ustach. 
- Pięć minut. - odparł i obrócił się na drugą stronę. Tymczasem ja podeszłam do drzwi. Jednak przed wyjściem i rozejrzałem się powstrzymał mnie jeden mężczyzna z tych trzech co wczoraj weszli do baru. Jednego z tych co zaatakowali mnie i moich towarzyszy przed miastem.
- No proszę, kogo my tu mamy? - usłyszałam jego niski głos.

< Trochę późno ale jest! (Sorka :P) Przepraszam jeżeli jest to aż takie złe D:> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz