Strony

czwartek, 3 sierpnia 2017

Od Madelyn do Ashley

Przechyliłam głowę, z ciekawością obserwując dziewczynę. W pewnym momencie, Maki poruszył się niespokojnie, ale uznałam, że po prostu coś mu się śni, a nie lubił, kiedy ktoś budził go z drzemki.
- Kiedy wyjeżdżasz? Przejadę się z tobą - stwierdziła w pewnym momencie Ashley, biorąc łyk piwa z nowego kufla. Cienka strużka napoju spłynęła po naczyniu, rozbryzgując się o blat stolika. Przez moment obserwowałam z ciekawością, jak kropelki cieczy spływają ku krawędzi, zanim dziewczyna nie wytarła ich mankietem niedbałym, szybkim ruchem ręki.
- Hm... - wydęłam wargi, z zakłopotaniem siorbiąc swój cydr. - To chyba raczej nie jest możliwe.
- Oho! - spojrzała na mnie z ciekawością, a ja odnotowałam po raz kolejny, że jej czarne tęczówki mają naprawdę ładny kolor. Przyjemnie błyszczały, odbijając blask z ogniska za moimi plecami. - Jednak jesteś samotniczką?
- Wprost przeciwnie, kocham towarzystwo! - zaprotestowałam żywo, machając energicznie drewnianą łyżką, której bruzdy dowodziły już, że swoje przeżyła. - Po prostu my i Maki podróżujemy zazwyczaj na piechotę. Wiesz, przez lasy, łąki. Chociaż jak na trakcie trafi się jakiś miły podróżny, to kawałek nas podwozi.
- A tkaniny? - zapytała, marszcząc brwi. - Bo chyba mi nie powiesz, że sama je targasz całą drogę.
- Punkt dla ciebie! - roześmiałam się, wzruszając chudymi, kościstymi ramionami. - Ledwo podnoszę taką jedną sztukę.
- Więc jak? Sprzedajesz je, wędrujesz, a potem w nowym miejscu robisz kolejne? - dziewczyna nie wyglądała na przekonaną i patrzyła na mnie ze ściągniętymi brwiami, obracając w palcach kufel piwa. Zawsze przechylała naczynie w drugą stronę akurat gdy ciecz dotykała jego krawędzi, nie pozwalając, by chociaż kropelka wylała się na posadzkę.
- No co ty, jak ja bym na życie zarabiała - pokręciłam głową. - Różnie, ale zazwyczaj wędruję z nimi. Rysie z gatunku, do którego należy Maki, mają w sobie magię elfów. Dzięki jakiemuś tam zaklęciu mogą przenosić naprawdę duże ciężary. A kruszynki niezłe, prawda?
Spojrzałam z czułością na przyjaciela, który smacznie sobie drzemał przy moich nogach. Łyżką wygrzebałam z potrawki kawałek mięsa i wzięłam go w dwa palce, zbliżając do pyszczka rysia. Nawet nie otwierając oczy, połknął szybko ów kawałek, pogrążając się znów w drzemce. Oparł swój bok o moją nogę, kładąc puszysty łebek tuż przy nodze stołu.
- I jesteś pewna, że możesz to ot tak mówić? Nawet jeśli nie ja, to naszej rozmowie może się ktoś przysłuchiwać, nie sądzisz?
- Nie dajmy się zwariować. Zresztą, gdybyś naprawdę chciała coś mi zrobić, mówiłabyś mi o tych zagrożeniach i tak dalej?
- To powszechna wiedza, znana wszystkim kupcom. Mogłabym chcieć uśpić twoją czujność na ten przykład.
- Wracamy do punktu wyjścia - zauważyłam, grzebiąc łyżką w potrawce, która zdążyła już prawie wystygnąć. Połknęłam zatem kolejną porcję, nie chcąc jeść całkowicie zimnego dania. - Dobrze będzie.
- Los ci może kiedyś dać nauczkę - ostrzegła.
- Odpukać w niemalowane! - na potwierdzenie swoich słów, zastukałam kilka razy w stolik. - A jak z tobą, nie martwisz się ani nic?
- Ja trzymam bardziej język za zębami - zauważyła.
- Kolejna celna uwaga - pokiwałam głową z rozbawioną miną. - Cóż, może i kiedyś wspomnę twoje słowa i powiem "Miałaś rację!", co?

< Ashley? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz