Strony

środa, 28 marca 2018

Od Ishi do Marco

Prychnęłam cicho, odstawiając z powrotem na stół miskę po truskawkach. Przez ostatnie kilkanaście minut, akurat ona była głównym obiektem mych zainteresowań. W momencie znalazłam się na równych nogach, przy tym dosyć mozolnie zbliżając się do mężczyzny. Podparta łokciami o blat, z cichym westchnięciem zmierzyłam wzrokiem przygotowany przez pana Marco posiłek. Wyglądało całkiem smacznie...
- Tą sprawę dogłębniej przedyskutujemy, gdy będzie pan już w pełni zdrów. - uśmiechnęłam się mimowolnie, kątem oka spoglądając w kierunku ciemnowłosego. - Ładnie pachnie, lecz wątpię, czy będzie pan w stanie cokolwiek zjeść w tym stanie. - dodałam i korzystając ze swego zdecydowanie niższego położenia, pozwoliłam sobie podwinąć z lekka koszulkę stojącego obok. Nie sądziłam, że tak szybko wygenerują się wszystkie tkanki - powiedziałam do siebie w myślach, przy tym powracając do równego pionu.
- Ile zjesz? - wtrącił po kilku sekundach, przy tym unosząc ręce - zapewne - by z wyższej szafki wyciągnąć talerzyki. Nim uniósł się o kolejny centymetr, błyskawicznie dostał ode mnie po łapach. Zmrużyłam oczy, widocznie niezadowolona jego zachowaniem. W tej chwili, już całkowicie na poważnie zaczęłam myśleć o załatwieniu jakichś sznurów...
- W tym momencie, ma pan się położyć! - warknęłam pod nosem, momentalnie chwytając mężczyznę za skrawek koszulki.
Chodź z początku nie było łatwo, całkiem zwinnie udało mi się uporać z wyrośniętym, nieusłuchanym dzieckiem. Ostatecznie, mimo licznych protestów, zaciągnęłam pana Marco z powrotem do łóżka. Gdy tylko grzecznie leżał, zajęłam się przygotowywaniem rzeczy najpotrzebniejszych do usunięcia szwów. Na całe szczęście, wśród aneksu lekarstw oraz bandaży, znalazłam drobną pincetkę, oryginalnie służącą do usuwania amunicji z rany. Chodź pierwotnie swe przeznaczenie zyskuje w pierwszym studium obchodzenia się z rozdarciem po postrzałowym, powinna być dobrym narzędziem, właśnie w tym przypadku. Przy użyciu nożyczek, całkiem sprawnie uporałam się z nieco dłuższymi, cienkimi kawałkami stali. Resztę, usunęłam z pomocą drugiego, drobnego narzędzia.
- Leczenie rany uznaję za ukończone w dziewięćdziesięciu procentach. Zalecany odpoczynek. -
Niezdatne do niczego kawałki metalu, zawinęłam we wcześniej przygotowany papier, po czym z delikatnym uśmiechem wymalowanym na twarzy, ruszyłam do kuchni. Po wyrzuceniu śmieci do odpowiedniego pojemnika, zabrałam się za nałożenie, wcześniej przygotowanych przez mężczyznę placków, prosto na nieduży talerzyk. Z uprzednio podgotowanym mlekiem, wróciłam do niewielkiego pokoju. Przysiadłam spokojnie na krzesełku, z wymownym uśmiechem przyglądając się spoczywającemu na łóżku. Zajęłam się przekrawaniem na mniejsze kawałki, jeszcze ciepłego placka. Po chwili, nabiłam nieduży kawałek na widelec, by w następnej kolejności, z lekka go podmuchać. 
- Proszę otworzyć szerzej usta. - dodałam nadal uśmiechnięta, podsuwając kąsek wprost pod nos pacjentowi. 
- Pani Doktor, myślę, że ręce mam sprawne. - zauważył, również delikatnie unosząc kąciki swych ust. Prychnęłam pod nosem, po chwili podnosząc się na równe nogi.
- Może i tak, lecz to mnie pan wybrał za swojego lekarza i teraz jest pan pod moją opieką. - odparłam, przysiadając na skraju łóżka. Nieco poważniejąc, z powrotem do siebie rękę, nie widząc z jego strony zainteresowania jedzeniem.
- Poza tym, w głównej mierze przygotowałem ten posiłek dla ciebie, pani doktor. - odpowiedział niemalże od razu, po chwili przechwytując mój widelczyk. Przechyliłam pytająco głowę, rzucając przepełnione tym sam akcentem spojrzenie mężczyźnie. Zanim zdążyłam cokolwiek dodać, widelczyk znalazł się tym razem pod moim nosem. Zezując na ów przedmiot i jedzenie, zmarszczyłam z lekka brwi.
- Nie powinnam... To jest... Nie mogę tego przyjąć! Nie zasługuję na to... - odburknęłam po chwili, odwracając wzrok w bok. - To ja opiekuję się panem, a nie na odwr- - urwałam, gdy mężczyzna wykorzystując sytuację, pozwolił całej zawartości nabitej na widelczyk, znaleźć się w moich ustach. Przełknęłam szybko, przy tym oblizując górną wargę. Dawno nie jadłam tych puszystych naleśniczków... - wymruczałam praktycznie niesłyszalnie, zaciskając dłonie na pościeli.
- No dobra... - zakasłałam cicho, dodatkowo, biorąc głębszy wdech. - Zjem, jeśli obieca mi pan w końcu wyjaśnić, skąd tak właściwie wrócił pan tak zakrwawiony, z raną na brzuchu. - wypaliłam po krótkim namyśle, tym samym stawiając mu jakże groźne ultimatum. W odpowiedzi, z początku usłyszałam jedynie cichy śmiech.
- Jasne, nie będzie z tym najmniejszego problemu. - przytaknął w momencie, przy tym prostując się. Odebrałam z powrotem sztuciec, by nabić na niego kolejny kawałek. Gdy tylko miałam zabrać się za jedzenie, niespodziewanie, z rytmu wyrwało mnie dosyć donośne pukanie do drzwi. Czułam, jak w tym momencie serce podchodzi mi do gardła. Zwróciłam wzrok z powrotem, w kierunku zabierającego się do powstania mężczyzny. W momencie odłożyłam talerzyk na nakastliczek, zatrzymując pacjenta stanowczym chwytem za ramię.
- Jeśli ich jest więcej... Jeżeli się zorientują... Nie da pan sobie rady. - wtrąciłam szeptem, przy tym podnosząc się. Stanęłam naprzeciw, siedzącego na skraju łóżka ciemnowłosego. - Proszę nie ryzykować, mam złe przeczucia...
<Marco?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz