Strony

poniedziałek, 5 marca 2018

Od Ishi

Przewróciłam którąś z kolei kartkę, od dłuższego czasu trzymanej w dłoniach książki. Ostatni tydzień był aż nazbyt spokojny, co - nie da się ukryć -, zaczynało mnie mocno drażnić. Pacjentów mało, żadnych zleceń, czy jakiegoś ciekawego zajęcia... Pozostawało mi jedynie zanurzenie się, w tak długo odkładanej lekturze. Nie mam co do tego żadnych zastrzeżeń, lecz z tą chorą rutyną, za długo nie pociągnę. "Przeciwieństwem nudy nie jest przyjemność... Ale ekscytacja. Ludzie będą chętnie szukać wszelkiego rodzaju emocji, nawet bólu." - powiedziałam do siebie w myślach, wspominając słowa postaci książkowej, górującej w moim prywatnym rankingu autorytetów. Nie jest tajemnicą, że pierwsze miejsce zajmuje osoba, dzięki której jestem, kim jestem. Odkąd pamiętam, ojciec był dla mnie podstawowym wzorem i motywacją do działania. Nie wiem, czy dane mi będzie jeszcze kiedyś poznać podobną osobę, potrafiącą bez większego powodu wywołać uśmiech na mojej twarzy. Szczęście, smutek, czy jakiekolwiek inne emocje. Bo na tą porę, dane mi jest spotykać jedynie pustych i nieokreślonych ludzi. Chodzących za tłumem, czy zwyczajnie pozwalającymi sobą manipulować... "O co mi chodzi...?" - zganiłam samą siebie w myślach, przymykając książkę, której czytanie przychodziło coraz ciężej, przez nachodzące moją głowę gdybanie. Widocznie nawet z koncentracją idzie mi słabo. Co się dziwić, przez swoje "wolne" dni, zdążyłam już przeczytać kilka książek. Nie zdziwiłabym się, gdyby mój umysł sam zadecydował o konieczności wyjścia z domu i jak na złość zaburzył moje skupienie. Natlenić się, odpocząć opatulonym przez delikatny wiaterek... W sumie, całkiem logiczne. Coś takiego powinno mi w pewnym stopniu pomóc. Zakańczając na ten moment swoje wewnętrzne monologi, wydostałam się spod cieplutkiego kocyka, pod którym dane mi było siedzieć. Odrzuciłam przyjemny w dotyku przedmiot na bok, sama po chwili stając na równe nogi. Ziewnęłam cicho, uprzednio przykładając dłoń do ust. Nie widziało mi się teraz tego ogarniać. Na wszystko jest czas... Podeszłam całkiem powolnym krokiem do przedpokoju, w którym znalazłam pozostawioną ostatniego dnia szczotkę do włosów. Skoro już miałam wyjść do ludzi, powinnam przynajmniej przypominać jednego z nich... Przynajmniej z pozoru. Maskę, - do której obecności na mojej twarzy, większość ludzi z sąsiedztwa zdążyła się przyzwyczaić -, i tak biorę ze sobą. Przy tym przyjemnym wiaterku, nie chciałam ryzykować przypadkowego ukazania, swej oszpecającej lewą stronę twarzy bliznę. Tylko tego mi brakowało, spekulacji na temat mojej osoby. Nie chcę, aby ci bardziej natrętni lub szukający sensacji, śmieli się bardziej wtrącać w moje życie prywatne oraz przeszłość. W zupełności wystarczy im mój adres, aby w razie ewentualnych problemów zdrowotnych, uzyskać niezawodną poradę, czy szybką pomoc. Jestem jedynie lekarzem. Może i niewykwalifikowanym, samozwańczym medykiem, lecz próba podważenia mych umiejętności jest zwykłym głupstwem. Potrafię być równie niezawodna w dziedzinie lecznictwa, ale jak zamorduję - to tylko własnymi rękami. Koniec końców, z idealnie dopasowaną do mojej twarzy maską, wydostałam się na zewnątrz. W zasadzie, tak, czy siak przywiązywanie uwagi do mojego aktualnego wyglądu, było bezsensownym tłoczeniem swych myśli. Nieuniknione, że za miesiąc mogę znajdować się już w zupełnie innym, wynajętym na jakiś czas mieszkanku. Wtedy do czynienia będę miała z zupełnie innymi istotami, które mogą być równie, mniej, lub bardziej denerwujące. Przez pierwsze kilkaset metrów przebytej przechadzki, na szczęście nie dane mi było wymienić spojrzenia z kimś znajomym. W sumie, czego można się dziwić... Wiszące nad okolicą chmurki, nie mogły zapowiadać niczego dobrego. Wcześniej nawet nie zwróciłam na nie uwagi, mając nadzieję, że są tylko przejściowym, niegroźnym zwiastunem. Teraz natomiast, przyprawiały mnie o delikatne obawy, ze względu na swoją przeciągającą się obecność na niebie. Chociaż miałam ogromną ochotę wrócić do domu, równie szybko odrzuciłam ten zamysł na bok. Po swoich krótkich kalkulacjach, zwyczajnie wywnioskowałam, że pobliski, nieduży sklepik jest miejscem bliżej umiejscowionym. Zmoknąć, i tak zapewne zmoknę, lecz w mniejszym stopniu. Nie minęła minuta od pojawienia się tej myśli w mojej głowie, a już zauważyłam, jak i poczułam pierwsze opadające z nieba kropelki. Przeklęłam w myślach, czując ten niemiły dreszcz przechodzący przez moje ciało. Nie ubrałam się za ciepło, mój błąd. Choroba nie może dopaść lekarza, nie mogę się tak upokorzyć, mimo swoich problemów zdrowotnych od dawien, dawna! "Nie tym razem" - podsumowałam, przyspieszając kroku. Przecierając co jakiś czas opadające krople na moją maskę, przebiegłam ostatnie kilkadziesiąt metrów dzielące mnie i sklep. Przytrzymując swój delikatnie przemoknięty płaszcz, z impetem wparowałam do niewielkiego budynku. Zamknęłam za sobą dosyć masywne drzwi, wzdychając ciężko. Z tego co dane mi było dostrzec, przez zasłaniającą twarz przedmiot, trochę się zebrało tych egzystencji ze względu na pogodę. W domu niczego mi nie brakowało, więc jedynie beztrosko przysiadłam sobie na czymś w rodzaju półki, na której ludzie zazwyczaj pakowali swoje towary. Z początku nawet nie zwróciłam uwagi, na osobę siedzącą jakiś metr obok. Ściągnęłam z siebie równie wilgotną co płaszcz maskę, cicho zaciągając nosem. Tak, tak, najlepiej zaczynać niby niegroźnym katarkiem... Sama zrzucam na siebie te nieszczęścia...
- Chyba niezbyt przyjemna pogoda na spacerki? - zagadnęła w pewnym momencie ów, wcześniej zignorowana przeze mnie egzystencja. Po głosie od razu mogłam stwierdzić, że osobą obok jest przedstawiciel płci męskiej. Założyłam nogę na nogę, kątem oka spoglądając na postać.
- Więc co ty tu robisz? - odpowiedziałam po kilku sekundach pytaniem na pytanie, widząc jego równie podmokłe ciuchy. - Jeszcze się rozchorujesz i będziesz chciał jakoś wcisnąć się w mój grafik... - dodałam z nutką złośliwości, przy tym przeszukując swoje kieszenie w poszukiwaniu jakichkolwiek chusteczek. Nie miło się mówi przez zatkany nos, który jakoś sam zapycha się wraz z niską temperaturą i nieprzyjemną pogodą. Ostatnimi czasy nie zwracałam zbyt dużej uwagi na swoją odporność, czy zdrowie. Mimo minionego, nudnego tygodnia, poprzednie, bardziej owocne w chorych, poświęcałam głównie pacjentom. Wieść o moich "magicznych uzdrowieniach" rozniosła się zdecydowanie za szybko, przez co nic, tylko głowę mi zawracają. Sama nie wiem, czy jednak mi się to podoba, czy raczej nie. Ratowanie ludzkiego życia jest najważniejsze w mojej branży, ale za związanym z tym nawałem i rozgłosem nigdy nie przepadałam... Ach. Żeby szlag to trafił... Nie jestem porównywalna do innych kobiet, które w swoich torebkach noszą wszystko, ale żebym nie miała przy sobie zwykłych, higienicznych chusteczek? Chyba marny medyk ze mnie, nie przygotowany na nic. W moim przypadku, wzięcie ze sobą czegokolwiek innego niż maski, jest sztuką. Wywróciłam z lekka oczami. Od choroby nawet lekarz nie ucieknie. Teraz pozostało mi poczekać na wypogodzenie, w - na tą chwilę - milczącym towarzystwie mężczyzny. Nudno...

<Jakiś Pan? >.< >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz