Strony

środa, 14 marca 2018

Od Ivara do Akroteastora

Sam już nie wiem ile podróżowałem. Tydzień? Miesiąc? Rok? Czas mijał zbyt szybko, wręcz uciekał przez palce, jak piasek. Nie wiem, jak długo będzie dane mi jeszcze żyć, patrząc pod pryzmatem ilości nagród, jakie za moją głowę obiecano przyznać. Ludzie niczym hieny rzucają się na każdy łatwy łup. Część mnie dumnie twierdziła, że na pewno uda mi się pokonać część z nich w bezpośrednim starciu. Ta rozsądniejsza jednak strona dobitnie uświadomiła mnie, iż każdy ma swoje granice, a nawet najlepiej wyszkolony wojownik nie da rady całemu oddziałowi łowców. Jedyną rozsądną decyzją w tym momencie zdawała się być ucieczka w tereny, gdzie nikt się raczej nie zapuszcza, o ile jest o zdrowych zmysłach bądź ma chociaż krzty inteligencji. Skromnie przyznając, brakowało mi obu tych rzeczy. Ogarnąłem spojrzeniem szerokie równiny Temeni. Cała ta kraina napawała mnie irracjonalnym niepokojem, jakby coś czaiło się w każdym zacienionym zakamarku, gotowe, aby zaatakować. Czy może to był tylko wymysł mojego zmęczonego umysłu?
Zaśmiałem się pod nosem i obróciłem się w siodle, sięgając do Lyrii. Lisiczka spała na zadzie konia, swój pyszczek chowając pod puchatym ogonem. Kiedy jednak zanurzyłem palce w jej futerku, od razu rozbudziła się i zaczęła piszczeć, szczerząc te swoje małe, a za razem ostre jak igiełki ząbki. Chwilę się z nią drażniłem, udając, że chcę złapać Lyrię za ucho. Tego nienawidziła chyba bardziej od błota. Avalon niespodziewanie zatrzymał się, uderzając kopytami o ubity trakt. Wyprostowałem się, a następnie poklepałem ogiera po boku.
- No już, już. - Powiedziałem spokojnym tonem do wyraźnie wystraszonego rumaka, którego uszy były położne po sobie, a oczy szeroko otworzone. Rozejrzałem się wokół, szukając spojrzeniem czegoś, co mogło tak przerazić konia. Pewnie jakiś drapieżnik znajdował się w okolicy bądź wiatr poruszył zaroślami. Jednak niepokój udzielił się również lisicy, która usiadła na zadzie i podniosła łeb ku niebu. Zrobiłem to samo, przysłaniając oczy dłonią. Dzięki temu zobaczyłem w całej okazałości to C O Ś. Ni to ptak, ni to smok. Spora bestia przeleciała nad nami, zwiastując światu swoje przybycie głośnym skrzekiem. Avalon stanął dęba, nogami młócąc w powietrzu. Jeszcze tak spanikowanego konia nie widziałem w swoim życiu. Próbowałem go opanować, lecz ostatecznie ja oraz Lyria zostaliśmy zrzuceni. Nim poderwałem się z drogi, ogier znikał już za pagórkiem. Nie miałem szansy na dogonienie go, nawet, jakbym się przemienił. Myślę również, że widok dużego kota raczej nie nasunie roślinożercy zbyt dobrych skojarzeń. Nie chciałem zostawiać Avalona samego w dziczy, z drugiej jednak strony nie miałem siły na poszukiwania. Ruszyłem przed siebie, słuchając "narzekań" lisiczki na to, że musi iść na swoich małych łapkach.
- Tak, też wolałbym jechać, księżniczko. - Mruknąłem z irytacją, co skończyło się jedynie kolejną falą pisków i skomleń. Kiedy stopniowo zmierzchało, naszym oczom ukazał się siwy dym, snujący się po niebie niczym wąż. Zebrałem się w sobie i przyspieszyłem, ostatecznie docierając do przydrożnej karczmy. Po przekroczeniu progu, wziąłem Lyrię na ręce, aby nie została rozdeptana przez pijanych "gości" i oparłem się o szynkwas. Barmanka obdarzyła mnie szerokim uśmiechem.
- Witam w karczmie "Pod Szarą Górą". - Powiedziała, nawet nie dając po sobie poznać, jak bardzo nie chce tu pracować. Mimo, iż oczy kłamały, jej ciało wskazywało na zdenerwowanie. Nie miałem ochoty na dalszą analizę, marzyłem jedynie o jakimś miejscu do spania.
- Macie wolne pokoje? - Zapytałem, przerywając dziewczynie słowotok. Kilka chwil oraz niezadowolonych spojrzeń bywalców karczmy później, barmanka skinęła głową.
- Tak, mamy jedno łóżko, ale w pokoju z innym gościem. -
- Niech będzie. - Odparłem, a następnie zapłaciłem z góry za nocleg i skierowałem się na piętro. Po odszukaniu właściwego pomieszczenia, rzuciłem się na stary, wyświechtany materac, wtulając policzek w kawałek materiału, co służył za poduszkę. Na naszym dworze było więcej wygód, lecz nie nauczono mnie wybrzydzać. W końcu, inni nie mają w ogóle dachu nad głową, czyż nie?
Zasnąłem momentalnie z Lyrią między moimi nogami. Prawdopodobnie spałbym tak do rana, gdyby nie mój współlokator. Gruby pijus wtoczył się do środka, ze stolika zrzucając pseudowazon. Prawdopodobnie był to stary kufel, lecz znajdujące się w środku dwa wyschnięte kwiaty miały być dekoracją. Uchyliłem wtedy powieki, obserwując ukradkiem mężczyznę. To był błąd. Fałdy ciała pozbawione jakiejkolwiek przepaski będą śniły mi się po nocach. Pijus przysiadł wpierw na łóżku, które zatrzeszczało niebezpiecznie, a następnie przeniósł na mnie spojrzenie. Szczerbaty uśmiech mógł znaczyć tylko jedno - jak nie będę uważał, będę mieć w nocy nieproszonego gościa, prawdopodobnie bez wyrażania na to zgody. Odczekałem więc, aż niebezpieczny towarzysz uśnie, po czym wstałem bezszelestnie, wziąłem miecz i otworzyłem brudne okno. Skinąłem dłonią na lisiczkę, która przeciągnęła się leniwie jak kot, lecz wskoczyła na moje barki. Siedząc na drewnianym parapecie, odepchnąłem się i gładko opadłem na dół, amortyzując w wyuczony sposób siłę lądowania.
Wspólnie z Lyrią, jak za dawnych czasów, poszliśmy na przygodę, czy raczej ekspedycję ratowniczą. Musiałem uratować Avalona, nim wszelkie drapieżniki wyjdą na żer. Wtedy z mojego ogiera zostanie jedynie siodło, jeśli będzie miał szczęście. Wyczuliłem swoje zwierzęce instynkty, klucząc od jednego punktu orientacyjnego do drugiego. Kilkukrotnie znalazłem nawet ślady kopyt, lecz nie miałem pewności, czy należą akurat do celu naszych poszukiwań, a zapach już dawno został zastąpiony przez inne. Lyria próbowała pomóc jak tylko mogła, lecz jej wsparcie ograniczyło się do zapamiętania trasy do karczmy. Szukaliśmy przez całą noc, kilkukrotnie niemal stając się posiłkiem dla watahy wilków czy czegoś takiego. Próbowałem nie tracić wiary w odnalezienie Avalona, jednak w głębi duszy wiedziałem, że z każdą minutą szansa na znalezienie konia całego maleje. W głowie ponownie pojawiła mi się myśl o piasku. Znowu tracę czyjeś życie, próbując wyłapać każdą jego cząstkę, zamiast skupić się na całości.
- Wracajmy, Zefirku. - Wyszeptałem cicho do lisicy, podążając za nią do budynku. Kiedy tam wróciliśmy, nastał świt. Wdrapałem się więc po ścianie do swojego pokoju, z ulgą zauważając, że pijusa już nie ma. Przez zapach alkoholu przebiła się metaliczna woń krwi. Zaniepokoiło mnie to, próbując jednak podejść do sprawy na spokojnie. Może ktoś przyniósł dzika i teraz jest oprawiany w głównej sali?
Postanowiłem to sprawdzić, mimo, iż coś mi mówiło, że lepiej zostać na piętrze. Zszedłem więc po schodach, uważnie stawiając kroki. Wpierw wyjrzałem zza rogu. Moim oczom ukazała się rzeź. Goście byli martwi, miła barmanka również. W dodatku jakiś wychudzony gigant pochylał się nad jednym z nich. Próbując opanować drżenie głosu, wyprostowałem się i położyłem dłoń na mieczu.
- Kim jesteś? - Spytałem, skupiając na sobie uwagę.. Człowieka? Istoty? Bytu? Był przerażający. Nie tylko ze względu na to, że był ogromny, prawie dwukrotnie większy ode mnie, lecz również dlatego, że wydawało mi się, że zobaczyłem jego? Jej? rogi. Lisiczka minęła mnie i z podniesionym ogonkiem podbiegła do nieznajomego. Myślałem, że ta mała wredotka chce pogryźć jego kostki, jak to ma w zwyczaju. Jednak duszek zaczął się łasić do giganta. A za razem potencjalnego mordercy. Na nic się zdały prośby czy groźby - Lyria witała istotę jak dawnego przyjaciela. Nie zostało mi nic innego, jak oprzeć się o ścianę, aby wyglądać na rozluźnionego i unikać kontaktu wzrokowego ze stworem.
- Ponawiam pytanie. Kim jesteś? Co tu robisz? Dlaczego wszyscy nie żyją? -
Gigant chwilę się zastanawiał, a odpowiedź, którą otrzymałem, wzbudziła we mnie jeszcze większy niepokój.

< Akroteastorze? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz