Strony

poniedziałek, 26 marca 2018

Od Mare'a do Ktosia

Przyglądałem się tym mniej, jak i trochę bardziej zakurzony kartotekom. Odwieczny pacjent tego ośrodka, który miał dzisiaj złożyć mi wizytę, od małego zmuszony jest odwiedzać przychodnie na cotygodniowych kontrolach. Przez ostatnie dwadzieścia pięć lat życia, chodzi, nafaszerowany przeróżnymi antybiotykami, które utrzymują jego czynności życiowe. Takie tam... Podobne wizyty w wykonaniu "wyjątków", są u mnie codziennością. Choć nie odczuwam zbytniego zmęczenia wynikającego z nawału pacjentów, widocznie, przeszywa mnie ta okropna rutyna. Odkąd nadano mi jedno z wyższych stanowisk, nie mam chwili wytchnienia. Ostatnio, zmuszony byłem spędzić ponad siedemdziesiąt dwie godziny w tym miejscu, ze względu na nagły napływ ofiar jakiegoś pożaru. Kiedyś, naprawdę zdechnę przez to przepracowanie. Już teraz utrzymuję się na trzech, nieznośnych w smaku, - lecz mimo wszystko, pobudzających organizm - kawach.
Przetarłem odruchowo powieki. Chyba nie posiadam żadnej kontroli nad sobą... Przemęczony lekarz, to zły lekarz - powiedziałem do siebie w myślach, przygryzając z lekka koniuszek swego kciuka. Dosyć mozolnie poderwałem się do postawy stojącej, by w następnej kolejności, równie wolnym krokiem ruszyć ku oddalonym o kilka metrów drzwiom. Westchnąłem cicho, przechylając klamkę ów przedmiotu, do którego zmierzałem. Przechodząc przez korytarz, jedynie okazjonalnie obdarzyłem znane egzystencje, swym obojętnym wzrokiem. Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłem w tak złym stanie. Wcisnąłem obie dłonie do kieszeni swych spodni, kontynuując chwiejny marsz. Przynajmniej, posiadam prawo do przekazania pacjenta innemu lekarzowi... Rzecz jasna, również w tej chwili miałem zamiar z niego skorzystać. Uśmiechnąłem się delikatnie, gdy tylko stanąłem przed odosobnionym pomieszczeniem, do którego wstęp mają jedynie lekarze. Z impetem otworzyłem drzwi, wkraczając nieco pewniejszym krokiem do pokoju. Już na samym wstępie, wyczułem rzucane w mym kierunku, pełne pytań spojrzenia. Racja, na cholerę ordynator w dziale amatorów - mruknąłem w myślach, opierając się o ścianę, prostopadłą do tej z drzwiami. Przeczesałem z lekka swą burzę włosów dłonią, rozglądając się po pomieszczeniu.
- Może tym razem wyliczanka...? - powiedziałem po chwili, mierząc każdego z kolei wzrokiem. Sam do końca nie wiedziałem, na którego by tu zrzucić obowiązek opieki nad moim pacjentem. Twarze osób, które widziałem po raz pierwszy w swym życiu, niemalże od razu spowił lęk. Serio? Wyglądam aż tak przerażająco, przy wybieraniu swej przyszłej ofiary?
- Mare, nie męcz stażystów. - wtrącił w pewnym momencie, dotychczas odwrócony tyłem, zielonowłosy mężczyzna. Pomyśleć, że tak wyróżniającej się z tłumu osoby, wcześniej nie spostrzegły me oczy. Vincent Philizar - ponad trzydziestoletni doktorek, przy tym mój samozwańczy mentor w tym całym burdelu. Chodź nie ukrywam, całkiem człowieka lubię.
- Jasne, jasne! - prychnąłem pod nosem, zbliżając się do jednej z szaf, której głównym zadaniem było przechowywanie fartuszków dla pielęgniarek i pielęgniarzy. Rozchyliłem oba skrzydła drzwiczek, wzrokiem, skanując zawartość mebla. Nie minęło pięć sekund, a z delikatnym uśmiechem wszedłem do środka, na powrót zwracając się w stronę obecnych w pokoju człekopodobnych. - W takim razie, zajmij się moim pacjentem. Za piętnaście minut w pokoju A13! - pomachałem towarzystwu z lekka dłonią, po chwili zamykając drzwiczki.
Kto by pomyślał, że tym razem obiorę sobie za cel, uroczy stoliczek jednej z pobliskich restauracji? Ach, uwielbiam takie konfrontacje! Wciąż siedząc na kolanach, z lekka wychyliłem się spod bialutkiego obrusiku, który na moje szczęście - ciągnął się po samą ziemię. Przeskanowałem dokładnie wzrokiem otoczenie, by po chwili ujrzeć postać, owitą przez słoneczne promyki. Przez to cholerne światło i bliską ziemi pozycję, nawet nie dane mi było określić płci ów osoby.
- Trochę... Niezręcznie? - zakasłałem cicho, wyłaniając się całą swoją postacią spod stoliczka. - Żeby nie było, to tylko dziwny zbieg okoliczności... - dodałem, z lekka drapiąc się po karku.
<Ktosiu?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz