Strony

niedziela, 11 marca 2018

Od Mer do Cynthii

Mer maszerował równym, jednostajnym krokiem, prawie nie czując ciężaru na ramieniu. A już tym bardziej ignorując z zaskakującą wprawą ciosy i słowa, niesionej przez siebie dziewczyny. Posterunek, na który się kierował był już blisko. Dziewczyna na ramieniu zbroi uspokoiła się podejrzanie, jednak i to zdawało się nie robić na maszerującym wrażenia.
  Wreszcie osiągnęli swój cel – niewielki posterunek straży. Mer otworzył drzwi i skrzypiąc zbroją wmaszerował do środka. Grający dotąd w kości strażnicy gwałtownie poderwali się ze swoich miejsc i porwali za halabardy, widząc nieznajomego, który wtargnął na ich posterunek.
- Stać! Co ty sobie wyobrażasz?! – warknął jeden z nich. Rzuć broń i… kobietę i ręce do góry.
  W odpowiedzi masywna włócznia została odstawiona, jednak ruda nadal spoczywała na ramieniu zbroi. W ciszy, jakby straciła już wszystkie siły. Przez blaszany łeb Mer chyba przeszło, że trzeba się pośpieszyć, bo gwałtowny ruch, jakim sięgnął do paska spowodował nerwowe uniesienie halabard w jego kierunku przez strażników. Nie robiąc sobie nic z groźby, żelazna rękawica wydobyła z sakiewki nieco pogiętą odznakę i pokazała strażnikom. Jeden z nich, prawdopodobnie kapitan, opuścił włócznię i wziął ją od niego, żeby się lepiej przyjrzeć.
- Ona krwawi – zahuczał głos z wnętrza zbroi, przyprawiając o ciarki wszystkich, przebywających w pomieszczeniu. Kapitan bez słowa wskazał Mer drzwi do sąsiedniej izby. Gwardzista chwycił swoją broń i udał się w kierunku drzwi.
- Kapitanie, naprawdę powinniśmy mu pozwolić tu być? – zapytał nieco zdenerwowany młokos za plecami zbroi.
- Gwardia królewska – mruknął dowódca – zostaw go, niech robi co chce. Nie chcemy tu kłopotów z pałacem.
  Mer spojrzał krzywo-nieruchomo na nędzne, brudne łóżko, po czym położył na nim dziewczynę.
- Wreszcie… - powiedziała słabo, próbując się zerwać. Okno było otwarte i najwyraźniej w nim widziała swoją szansę wyplątania się z tej niewygodnej sytuacji, jednak nie była tu potrzebna nawet pomoc Mer. Przez niepotrzebną szamotaninę w drodze straciła dużo krwi i teraz nie miała siły nawet się podnieść. 
  A zresztą okno nie pozostało otwarte dużo dłużej. Z cichym szczękiem rycerz zasunął żelazny skobel i założył kłódkę, bardzo przewidująco. Podszedł do dziewczyny i usiadł na jej posłaniu. Nie zdejmując masywnej rękawicy ponownie uniósł jej koszulkę do góry, zdzierając przy okazji robiący się powoli, niezdrowo wygalający strup. Ruda nawet nie syknęła, co tylko dobrze jej zwiastowało na nadchodzą nadchodzącą operację. Rana była dość rozległa, jednak Mer nie mógł ocenić jej głębokości, bo wszystko szczelnie zalepiała skorupa brudnej krwi.  Zanim przystąpi do robienia czegokolwiek trzeba będzie ją obmyć. Wstał i podszedł do szafki w rogu pokoju, by wyciągnąć z niej igłę, nić, miskę oraz kilka czystych szmat. Po chwili cały arsenał leżał na stole, a masywny rycerz zbierał się do przyniesienia wody.
(Cynthia?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz