Strony

środa, 21 marca 2018

Od Naix'a do Rahelii

Zaśmiałem się. Znów zdumiała mnie swoboda z jaką się przy niej zachowywałem. Byłem sobą. Tą najbliższą mi wersją siebie; tą bez udawania, sztucznych uśmiechów i interesowności. No dobra, zaczęło się od kamyka, ale to już dawno zeszło na drugi plan. W momencie jak wziąłem jej zdobycz do ręki, gdy już mogłem ją zaiwanić i zwiać - to wszystko straciło sens. Nie liczył się już kamień, w końcu kto, by się przejmował durną skałą, teraz liczyło się tylko jej spojrzenie i dotyk. Tę krótką chwilę czułem cudowny dreszcz, sunący po ręce w miarę jak elfka powoli przenosiła wzrok z mojej kończyny na twarz, by posłać mi kolejny uśmiech. Wtedy też dreszcz zapalił się we mnie wraz z przyjemnym ciepłem, które rozprzestrzeniło się po całym ciele, paląc również moje policzki. Dziwne uczucie. Miałem ochotę zacisnąć dłoń na kamieniu, podroczyć się chwilę z dziewczyną czy ukryć przedmiot, by móc chwilę dłużej czuć dotyk jej drobnych, delikatnych palców, próbujących odzyskać swoją własność. Przez moment być bliżej niej. Zamiast tego jednak pozwoliłem jej spokojnie wyjąć kamień z mojej dłoni, nie buntując się w żaden sposób. Bałem się, że prze to domyśli się kim jestem, że okrzyczy złodziejem i odejdzie. Zniknie jak wszyscy inni. Tylko, że oni się nie liczyli, znikanie było u nich naturalną koleją rzeczy, a po mnie zaczęło już spływać jak po kaczce. Znajdzie się inną pannę na jedną noc, innego kompana do piwa. Na dzień, tydzień, może miesiąc, ale raczej nie dłużej. Mój zawód wykluczał dłuższe znajomości. Nawet jeśli trafił się ktoś pozornie bliski, również z półświatka, to nasze drogi szybko się rozchodziły. Zmiana miasta, zlecenie setki stajen dalej czy jeden błąd prowadziły do rozstania. Tak było i nie zamierzałem nad tym płakać, nad takimi rzeczami się nie płacze. Trzeba się przyzwyczaić. Zaadoptować do nowego otoczenia i ludzi, zwyczajnie wtopić w tłum. Nawet jeśli kiedyś byłem gadułą i dalej często nachodzi mnie ochota na pogawędkę to nauczyłem się powierzać sekrety własnym myślom i w nich prowadzić rozmowy. Tak, takie rozmowy były nawet często ciekawsze od normalnych dialogów, naprawdę! Spróbujcie sobie kiedyś wmówić coś czego nie zrobiliście, że coś było słuszne, albo, że wcale tak nie myśleliście. To trochę jak rozmowa ze ścianą. A takiej to sztuka coś wyperswadować!
- Idziemy? - Głos Rahelii przerwał ciszę, która na chwilę między nami zapadła.
Nie była to jednak ta zła, niezręczna cisza. To była cisza, która nie przeszkadza, w której ludzie mogą tkwić, zwyczajnie ciesząc się z swojej obecności. Wsłuchując w spokojny oddech drugiej osoby i patrząc w jej oczy... Ugh, to są dziwne myśli. Delikatnie potrząsłem głową, chcąc wymazać z pamięci tę wizję, a na jej słowa reagując całkowicie szczerym uśmiechem:
- Za mną. Poprowadzę.

~~~~~~

- A ja jej na to... - Mężczyzna urwał opowieść, by zrobić stosowną przerwę na beknięcie. - Ja jej na to... Wszystko wszędzie wejdzie, a jak nie... To się popieści, popieści, aż się wszystko pięknie zmieści! - Wypowiedź zakończył gromkim uderzeniem w stół na co zaraz cała pobliska kampania, łącznie z przedmówcą, wybuchła śmiechem.
I ona też się śmiała. Śmiały się jej usta, śmiały się jej oczy, a czerwone od alkoholu policzki tylko dodawały jej uroku. Egzotyczne dla ludzi szpiczaste uszy również przykuwały wzrok, a zaraz po nich o uwagę walczyła śniada cera pięknie kontrastująca z hebanowymi włosami, splecionymi w zgrabny warkocz. Wszystko zaś po to, by spotęgował to blask żółtego światła latarni, który, jak to miał w swoim zwyczaju, czynił kolory żywszymi. Ona jednak tego nie potrzebowała. Była na tyle żywa, że nikt nawet nie próbował porównywać jej skóry do trupiobladej. W końcu... jak można mówić tak o kimś kto ma tyle energii? Jak można mówić tak o kimś kogo piegi ruszają się w rytm każdej wypowiedzi, zaśpiewki czy uśmiechu?
Wtedy jednak wszystkie te niuanse były dla mnie nieistotnymi szczegółami, które może i mój wzrok wychwytywał, ale nie raczył przekazać odpowiedniego sygnału do mózgu. Albo mózg po prostu je odrzucał, zbyt zajęty trawieniem kolejnych dawek alkoholu. Dla mnie ona była po prostu piękna. I pociągająca. Taak. Pragnąłem jej ciała, pragnąłem jej dotknąć, a moje spodnie mimowolnie się napięły, gdy się do mnie nachyliła. Kusił mnie nawet jej zapach, który choć mocno już przesiąknięty potem, dalej był jej. Była to kondensacja wszystkich naszych przygód i godzin spędzonych na powolnym, albo wcale nie tak powolnym, pochłanianiu kolejnych trunków. Nie pamiętam nawet kiedy postanowiła oddać mi kamień, nie wiem kiedy uznaliśmy, że wspólny pokój będzie najlepszym rozwiązaniem, ani nie wiem kiedy dołączyliśmy się do tego towarzystwa. Ba, nie miałem nawet pojęcia jak się nazywają, wszystko mieszało się w mojej głowie. Słyszałem jednostajny szum rozmów, przerywany od czasu do czasu kolejną salwą śmiechu, widziałem co i rusz dochodzące i odchodzące postacie, a cały horyzont wydawał się zwykłym kalejdoskopem barw i doznań. Przestał mi nawet przeszkadzać smród czy tłok. Nie sprawiało mi problemu siedzenie pomiędzy olbrzymem, który miał nie mniej jak osiem stóp, a ogrem, który za to musiał wonieć jak zdechły szczur. Rahelia też nie miała problemów, by tym razem w najlepsze paradować z krasnoludem po rękę i nie czynić mu wyrzutów za jego pobratymca, który wcześniej próbował ją okraść. Ktoś rozwalił kufel, ktoś wołał o następny, ktoś wszedł na stół, inny zarzucił rytm i rozpoczęła się kolejna seria tańców, porzucająca piękne ballady barda w myśl prostych, wiejskich melodii.
- Nasza kolej! - Poczułem jak czyjaś dłoń chwyta mnie za ramię i zaciąga mnie gdzieś gdzie zostało choć trochę miejsca.
Chwilę zajęło mi załapanie rytmu i złapanie równowagi, która pozwoliłaby mi na takie niuanse i piruety jakie wliczały się do tańca, ale właściciela tych szaro-niebieskich oczu poznałem od razu. Patrzyła na mnie. Patrzyła na mnie, wirowała, kręciła się niczym małe tornado, a ja, sam będąc pod wpływem, nie dostrzegałem nawet tych drobnych potknięć w rytmie. Zresztą... jakie to miało teraz znaczenie? W tej właśnie chwili dla mnie liczyła się tylko ona i jej dłonie, które zaciskała na moich. Krok, obrót, krok, ruch, szum, krok, obrót. I tak w kółko! Z trudem dotrzymałem do końca piosenki, która wszak kończyła się tylko wtedy, gdy tłum zdążył się nią doszczętnie znudzić, i szybkim ruchem przysunąłem ją do siebie, całując w usta. Czułem też, że uczepiłem się jej jakby nie liczył się cały świat, a ona wydawała się odwzajemniać to uczucie. Byliśmy tylko my. Czułem to. To, że ktoś szturchnął mnie w bark, to, że ktoś burknął jakieś przekleństwo, gdy przedzieraliśmy się do pokoju było niczym. Teraz tylko ona i ja. Nareszcie.

~~~~~~

Rano, a właściwie wcale nie tak rano bo słońce dobudziło mnie dopiero koło południa, nie było nijak przyjemne. Było wręcz straszliwie źle. Pierwsze co poczułem po pobudce był bowiem cholerny ból głowy, suchość w ustach i podirytowanie, które często towarzyszy mi przy kacu. Cholernie mocnym kacu.
- Co tu się działo? - wycharkałem z moich niezdolnych do pracy ust, wciąż lekko nieprzytomnie rozglądając się po pokoju.
Ni w ząb nic nie pamiętałem. Tym bardziej zdziwił mnie, więc widok pięknej, nagiej kobiety leżącej koło mnie w łóżku. Sam też byłem nagi. A pościel nie wyglądała wcale na taką co miała za sobą spokojną noc, prędzej jakby walczyło na niej stado bardzo głodnych niedźwiedzi. Czekaj, niedźwiedzi? Mój wzrok szybko wrócił do twarzy kobiety, a wspomnienia dzielnie walczyły z moim nietomnym umysłem, by ujrzeć światło dzienne.
- Misiek. - powtórzyłem bezmyślnie.
Cholera. Wtedy to do mnie powróciło. Wieczór. Bardzo duży i zły misiek oraz bardzo piękna i godna elfka. Którą właśnie przeleciałem. Potem karczma. Pijaństwo. Pociąganie. Noc? Do czegoś doszło? Nie doszło? Sądząc po stanie pokoju to jednak nie było tu wcale tak spokojnie, ale wciąż łudziłem się, że to nic poważnego. Niemal mimowolnie przyjrzałem się twarzy elfki, zdecydowanie mniej pociągającej niż zeszłej nocy, a potem mimo chodem skierowałem wzrok na moje ubrania. Nie chciałem, by wzięła to na serio. Nie pamiętałem żadnych szczegółów, nie pamiętałem co jej naobiecywałem, a byłem w stanie to zrobić po pijaku, a nie chciałem mieć na głowie zakochanej kobiety. Nie. Większość moich relacji z nimi opierała się na krótkiej, namiętnej nocy gdzie oboje spełnialiśmy swoją potrzebę kontaktu seksualnego, a potem rozchodziliśmy się w zgodzie. I nie było opcji, by coś takiego się odbyło bez wyraźnego znaku z drugiej strony, że to nie jest nic poważnego. Tylko przyjemność. Nieważne czy drugie chce zatopić smutki, pozbyć się żalu za partnerem, wprowadzić swego ukochanego w zakłopotanie - liczył się sam cel. Sama potrzeba. Była krótka gadka gdzie oboje odgrywaliśmy piękny teatrzyk, a potem wystarczył nam mały kącik i godzinka czasu. Czasem powtarzaliśmy to kilka razy. Taka cicha umowa. Jednak zawsze starałem się unikać dłuższych relacji, bojąc się, że to w przerodzi się w coś głębszego. Zresztą... bałem się zakochać. Bałem się, że nie będę wiedział co robić, że narażę drugą osobę przez to co robię. Że ją stracę, albo skończę jak jakiś rycerz z durnych ballad bardów. I choć ludzie uważali to często za najpiękniejszą rzecz na świecie to ja zwyczajnie bałem się, że to sknocę.
Dlatego też chwyciłem płaszcz, w którym zapomniany leżał cały powód tej wczorajszej historii, i wyszedłem.

< Rah? :3 >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz