Strony

niedziela, 1 kwietnia 2018

Od Akroteastora do Ivara

- A CO Z TOBĄ, IVARZE SZLACHETNY -  spytał stwór, niechętnie przyjmując wodze konia. Nie przepadał za podróżowaniem na zwierzęcym grzbiecie. A tym bardziej jeśli zwierzę było tak niskie, że jego palce niemal szurały po ziemi.
- Dogonię was, o to się nie martw - zapewnił chłopak.
- NIE MARTWIĘ SIĘ, JESTEM PEWIEN, ŻE PANTERY BIEGAJĄ Z OLBRZYMIĄ PRĘDKOŚCIĄ - mruknął z przekąsem Akroteastor, po czym bez dalszego narzekania dosiadł konia Ivara. Wierzchowiec prychnął i stanął dęba, jednak na uspakajające słowa swojego pana się uspokoił. - AŻ TAKĄ POSIADASZ WE MNIE UFNOŚĆ, IŻ POZOSTAWIASZ MI SWÓJ SPRZĘT? 
- Ufam, że nadal jesteś mną zainteresowany, Akrusiu - odpowiedział chłopak, uśmiechając się czarująco. 
  Coś zaszumiało w krzakach, przerywając towarzyszom rozmowę. Gwałtownie z zarośli wypadł ptak i z dzikim świergotem wzbił się w niebo. Uciekinierzy spojrzeli po sobie. Ptak nie stanowił zagrożenia, jednak przypomniał im, jak ważny jest pośpiech. Morteo spiął wodzę i bez słowa opuścił stojącego nad strumieniem Ivara. 
  Ogier truchtał równo, obijając wszystkie partie zadka Akroteastora, który próbował ignorować niewygodę i skupić się na ucieczce. W końcu dla nekromanty rycerz-zabójca wcale nie był największym problemem. Tak na prawdę góra zwłok w zajeździe mogła już ściągnąć do siebie ptaszysko, które przypadkiem przywołał. Gdy już Ivar przybędzie do obozowiska będzie musiał mu jakoś zasugerować wizytę w stolicy Sharr i być może jednej z tamtejszych bibliotek czy też w Domu Okultysty, czy jakkolwiek to się nazywało w tym kraju... a tak, w Świątyni Boga Greviusa, którego swoją drogą Morteo chciał odwiedzić przejazdem.
  Cóż wiele mówić o tej podnóży? Poza tym, że nasz bohater obtłukł się niemiłosiernie można ją zaliczyć raczej do przyjemnych. Ładna pogoda, łono natury, kilku ludzi na zniszczonych polach, a poza tym cisza i spokój. Gdy słońce zaczynało się chylić ku zachodowi na bezkresnych równinach tej ponurej krainy, Akroteastor znalazł całkiem dogodną polankę do rozbicia obozowiska. Najbliższa wioska była dość daleko, a i mniejsze gospodarstwa były z trudem dostrzegalne na horyzoncie - po tym, jak już wyszło się z dość głębokiego lasku. Wszędzie było sporo suchych gałązek i w pół godziny stwór nazbierał ich dość dużo, by starczyło na całą noc. Koń Ivara skubał sobie spokojnie trawę. Najwyraźniej przyzwyczaił się już do towarzystwa dziwnego zwierzęcia. Jednak samego Ivara nie było jeszcze nigdzie widać. Morteo zastanawiał się, co zrobi, jeśli chłopak do rana nie zjawi się w obozowisku. Rozsiadł się na zwalonym pieńku i przy pomocy prostego zaklęcia zaczął szlifować kawałek dość grubego patyka. Szybko doszedł do wniosku, że pewnie wziąłby konia i ruszył dalej. W końcu nie przybycie do wyznaczonego miejsca znaczyłoby pewnie, że nasz mały człowiek-pantera został brutalnie zamordowany przez jeden z dwóch koszmarów, ścigających teraz ich oboje. 
  To zabawne, ale myśl, że jego mały koszmar jest teraz też koszmarem kogoś innego bardzo podniosła Liiveia na duchu.
  Ivar jednak nie dał na siebie czekać do rana. Zaczynało się robić ciemno i na małej polance płonął już niewielki płomień, gdy jego postać pojawiła się w kręgu światła.
(Ivar? Trochę zastój, ale wracam z opokiem :P)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz