Strony

niedziela, 1 kwietnia 2018

Od Marco do Ishi

Moje spojrzenie przebiegło od zaniepokojonej twarzy Ishi do drzwi. Najchętniej zignorowałbym jej słowa, wstał i sprawdził, kto postanowił mnie nawiedzić. Ta opcja była najprostsza. Jednak wpłynęłaby na relację między mną a panienką. Zapewne w nie tę stronę, co bym chciał. Na pewno by się zdenerwowała na mnie, być może wyszła. Wyruszyłaby sama w ten nieprzyjazny świat, gdzie niebezpieczeństwo czyha na każdym kroku. Nie chciałem jej na to pozwolić, odczuwałem potrzebę dbania o tę biedną sierotkę. Może jest na to za późno, ale chciałbym zaoferować jej takie dzieciństwo, jakiego ja nie miałem. Aby nie cierpiała, cieszyła się i wiedziała, że ma do kogo się zwrócić.
Może to i próżne marzenia. Prośby zdesperowanego człowieka, samotnego, obdarzonego zbyt miękkim sercem. Zbyt szybko przywiązuję się do ludzi, co zbyt bardzo boli, kiedy nadchodzi czas rozstania. Ah, znowu się rozkleję.
Uśmiechnąłem się słabo, z cieniem smutku. Następnie musnąłem palcami policzek brunetki.
- Nie bój się, panienko. - Wyszeptałem pewnym głosem, aby uspokoić nieco dziewczynę - Zajmę się tym.
- Panie Marco..! - Wysyczała Ishi jak niezadowolona kotka, kiedy podniosłem się z łóżka i wyszedłem z sypialni. Prewencyjnie przesunąłem mocą szafkę, aby przyblokować nieco drzwi, poprawiłem się w lustrze i otworzyłem drzwi. Nieznana mi osoba, o urodzie typowego mieszkańca podziemnych korytarzy o nieokreślonej rasie, wtoczyła się do środka. Zmarszczyłem nos, gdy poczułem zapach, nie, o d ó r, jaki przybysz wydalał. Fuj, tego mięsa nawet kijem nie szturchnę.
- W czym... Mogę pomóc? - Zapytałem niepewnie, spoglądając w stronę łazienki. Tak, gość powinien odwiedzić wannę. Ale nie moją. Jakaś z dala, najlepiej w sąsiednim królestwie.
- Masz tutaj diabelską kur.. Ej, co ty robisz?! - Osobnik spojrzał na mnie świńskimi oczkami, kiedy uderzyłem w ścianę tuż obok jego głowy. Wiedziałem, po kogo tu przyszedł. Kolejny Łowca, na moje oko, domorosły i z rodzaju tych, co polują, bo zarobki są stosunkowo dobre. Gardziłem tymi bardziej niż innymi myśliwymi.
- Waż na słowa. - Warknąłem, przywołując Diarmad. Trzon kosy idealnie dopasował się do dłoni, a po mym ciele przeszedł przyjemny dreszcz energii. - Jesteś w moim domu. A z tego co wiem, zdajesz sobie sprawę z pracy, jaką wykonuję.
- Czy to jest groźba?! - Gbur obrócił się w moją stronę, biorąc się pod boki i prostując, chcąc wyglądać na większego. Ku mojemu obrzydzeniu, ujrzałem, że jego skołtuniona broda zdaje się ruszać. Wolałem chyba jednak tego nie widzieć.
- Nie. - Założyłem rękawiczki, zarówno po to, aby nie zostawić śladów i niczym się nie zarazić. Już miałem swój plan. Ten Łowca z poboru na pewno miał jakieś informacje o tym, kto rozpoczął nagonkę na Ishi. Więc pod niewielkim naciskiem, wyśpiewa mi wszystko, co zechcę.
Szybkim ruchem pchnąłem go w głąb mieszkania, chwyciłem stojący na szafce zdobiony, metalowy świecznik, jaki kupiłem kiedyś od sprzedawcy na pchlim targu. Uroczy staroć, mimo, że nigdy go nie wykorzystałem. Przynajmniej nie ująłem mu niczego na wartości. Nim przybysz odzyskał równowagę, uderzyłem go w potylicę, przez co runął jak długi na podłogę. Odgarnąłem włosy z czoła, patrząc z góry na Łowcę. Nie był jakimś trudnym przeciwnikiem, ba, nie stanowił żadnego wyzywania, przez co poczułem delikatny zawód. No i jak ja mam się rozwijać w swojej branży, kiedy nie mogę trenować?
Akurat kiedy sadzałem przybysza z obrzydzeniem wymalowanym na twarzy na zabezpieczonym materiałem krześle, jakiś złośliwy duch postanowił "uwolnić" panią doktor z sypialni, odsuwając szafkę.
- Panie Marco, co to ma znaczyć? - Dziewczyna podeszła do mnie, ściągając te swoje brewki, ale zatrzymała się na widok nieznajomego. - To on pukał?
- Tak. Kolejny twój adorator. - Pochyliłem się nad szufladami, przeglądając szpargały. Z cichym okrzykiem zadowolonia wyciągnąłem linę. Oczy brunetki otworzyły się szerzej.
- Co pan chce zrobić?
- Przesłuchać
- Ale tak.. Tak na siłę? - Pewnie lekarskim odruchem dziewczyna sprawdziła, czy osobnik nadal dycha. Ona jednak sama poddała się jego broni biologicznej, cofnęła się i przysłoniła nosek chusteczką.
- Tak. Na siłę. I z małą zachętą. - Po przywiązaniu nadal otępionego gościa, który stopniowo odzyskiwał świadomość, rozpaliłem palenisko. Ishi obserwowała to w milczeniu, siedząc w fotelu obok krzesła i machając nogami w powietrzu. Kiedy jednak wziąłem metalowy pręt i zacząłem go rozgrzewać w płomieniach, naszły ją wątpliwości.
- Czy pan.. Coś mu zrobi?
- Powiedzmy. - Uśmiechnąłem się w sposób, jaki w tej sytuacji mógł wydać się niepokojący. W dodatku, gdy ogień oświetlał moje czerwone oczy, nadając im jeszcze intensywniejszego blasku. - Po prostu rozwiążę mu język.

< Ishi? :3 >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz