Strony

środa, 6 czerwca 2018

Od Yoru do Nathaniela

Po ciekawych przeżyciach w nocy, z wielką chęcią wstałem z miękkiego łóżka, rozciągnąłem się z lubością po sennym zastoju, a następnie wyszedłem z sypialni. Nathaniel podreptał za mną, bo w sumie jaki wybór miał? To ja byłem panem domu, a on gościem. Dlatego powinien podążać po moich śladach, jeśli nie chce się zgubić. Lub żeby przydarzyło się mu coś jeszcze gorszego.
Jednak, jak to się dało przewidzieć, nikt nie lubi iść w ciszy. Zwłaszcza koty, gdyż te nawet jeśli są w pełni niezależne, lubią pomarudzić sobie nad pustą miską. To chyba po prostu leży w ich naturze, a w odwieczne prawa, rządzące tym światem, wnikać nie należy. Zaśmiałem się cicho pod nosem, dochodząc do wniosku, że mówię, a raczej myślę jak typowy klecha, co jest niezwykle ironiczne, zważywszy na okoliczności.
— Na długo tutaj zostajesz? — Spytałem od niechcenia, widząc, że Nathaniel czuje się chyba niekomfortowo, co nieco zbiło mnie z pantałyku.
— Jakieś dwa miesiące. Później jadę dalej.
Skinąłem nieznacznie głową, przyjmując takie wyjaśnienie do wiadomości, nawet jeśli nie było zbyt satysfakcjonujące. Preferowałbym oczywiście znać każdą rzecz na temat swojego posłańca, gdyż ten zainteresował mnie. I to bardzo. W końcu, jak często trafia się na hybrydę dwóch skrajnie różnych ras? Wampir, krwiożercza istota, upiór, według niektórych nawet demon oraz nekomata, pocieszne kocie dziecko. Wszystko to sprawiało, że najchętniej zamknąłbym go w którymś z pokojów i nie wypuszczał, aż zdradzi mi swe wszystkie tajemnice. Ale nie mogłem tego zrobić. Po pierwsze, ten przeklęty relikt nie zostałby przekazany dalej. A po drugie, po ostatniej kłótni z innym obiektem i groźbą spalenia na stosie, postanowiłem jako tako respektować prawa człowieka. I kota. Jedno i to samo. Koty oraz kaczki razem rządzą światem.
— Jak się Pan nazywa? — pytanie chłopaka sprowadziło mnie na ziemię i sprawiło, że zerknąłem na niego z delikatnym zdziwieniem.
— A co cię to obchodzi? — odparłem momentalnie, dopiero po chwili reflektując się, że posłaniec zasługuje na przynajmniej podstawową wiedzę na ten temat — Yoru. Tyle powinno wystarczyć.
Nathaniel skinął głową i odwrócił wzrok. Wyglądał na urażonego, czy raczej niepocieszonego. Machnąłem więc na to ręką, zbywając zupełnie temat, i pchnąłem drzwi do jadalni. Suto zastawiony, nieproporcjonalnie duży stół znajdował się na środku pomieszczenia. Tutaj również znajdowało się wysokie okno, lecz te tym razem wychodziło na ogród. Wciągnąłem nosem zapach świeżych kwiatów w wazonach, rozłożonych na meblach, po czym zaprosiłem gestem chłopaka do zajęcia miejsca. Sam oczywiście usiadłem na rzeźbionym fotelu, znajdującym się u szczytu stołu. Nathaniel chwilę się wahał, lecz pod wpływem surowego spojrzenia, padł ostatecznie na krzesło po mojej lewicy.
Wskazałem podbródkiem na półmiski.
— Jedz. W podróży zapewne nie będzie Ci dane pożywiać się w ten sposób — Siląc się na spokojny ton, sięgnąłem po dzban z ciepłym mlekiem i napełnieniłem zawartością kubek Nathaniela. Nathana? Nate'a? Nieważne. Będę nazywał go po prostu kocim dzieckiem. Białowłosy zmierzył krytycznym wzrokiem kubek, jednak pragnienie zwyciężyło i zanurzył usta w mleku. Zaledwie chwilę później zajął się piciem, dając mi chwilę odpoczynku. Opadłem więc na fotel, przeniosłem na talerz nieco sałatki, a do filiżanki nalałem kawy. Mimo, iż to połączenie nie wyglądało na najlepsze, nie zważałem na takie szczegóły. Leniwie wyjrzałem przez okno, poruszając widelcem wśród zieleniny i uciekających cząstek pomidorów.
— Moja służba przyniesie Ci prowiant i zaliczkę. Ja natomiast zaprowadzę cię do bramy miasta. Tam nasze drogi się rozejdą.
Nathaniel przerwał jedzenie słodkiej bułki i przechylił nieznacznie głowę na bok, a gdyby miał taką możliwość, przysięgam, zamerdałby ogonem.
— Osobiście? Dlaczego?
Skrzywiłem się delikatnie, słysząc w głosie chłopaka bezpośredniość, lecz nie skomentowałem tego. Odpowiedziałem jednak na pytanie, nie omieszkając przy tym zrobić wręcz teatralnej pauzy.
— Chcę się upewnić, że nie uciekniesz z moją paczką — pochyliłem się nad stołem, patrząc nekomacie prosto w oczy — To, co się tam znajduje, jest ważniejsze niż życie twoje czy nawet króla. I pamiętaj, Nate — wziąłem od niego pieczywo i wgryzłem się ostrymi zębami w słodkie ciasto — Nie wolno otwierać ci szkatuły. Jak to zrobisz, znajdę cię, i...
— Masz coś na nosie, panie Yoru — Przerwał mi nagle i uśmiechnął się nieznacznie. Spojrzałem na niego zdziwiony, nie rozumiejąc, o co mu chodzi, lecz wtedy wziął chusteczkę i starł nią lukier z mojej skóry. Następnie, zupełnie jakby nieprzejęty, wrócił do dawnej pozycji, aby później kontynuować śniadanie. Prychając pod nosem, wstałem od stołu. Zaspokoiłem swój głód, więc nie odczuwałem potrzeby przebywania w tym miejscu. Nathaniel jednak zatrzymał mnie chrząknięciem.
— Będę czekał na pana przed domem — powiedział z uśmiechem, na co przytaknąłem i wyszedłem, trzaskając drzwiami.

***

Tak, jak obiecał, był gotowy do drogi. Nawet nie okazywał zdenerwowania faktem, że musiał czekać na mnie prawie godzinę (przecież nie można wyjść na miasto, nie wyglądając jak lisie bóstwo, prawda?). Z tego, co widziałem, sam się również jako tako ogarnął. I, ku szczęściu służby, posiadał wszystkie potrzebne rzeczy do przeżycia na szlaku. Poprawiłem maskę oraz katanę, po czym poczochrałem włosy chłopaka i wskazałem na budynki za oknem.
— A więc, wyruszajmy.
Przez całą drogę do bramy, milczeliśmy. Głównie z mojej winy, gdyż każde komentarze kociego dzieciaka zbywałem prychnięciem. Jednak nie powiem, czasami uśmiechałem się czy nawet cicho śmiałem. Bo młody zdawał się roztaczać wokół aurę humoru i radości. Zupełne przeciwieństwo.
— Tutaj masz mapę. Pytaj o Rieggena, jak dojedziesz na miejsce. — pomogłem Nathanielowi dosiąść wypożyczonego konia i podałem mu zwinięty pergamin, zalakowany woskiem — A jak ktoś będzie miał do ciebie problemy, mów, że jesteś od Aishiego. To powinno większość spraw załatwić. Ale niektórzy pewnie i tak ci przywalą, dla zasady.
— Panie Yoru..
— Nie przerywaj mi, młody, jak mówię. Wracając..
Nathaniel spoglądał na coś za mną, więc powoli odwróciłem się. Przeklnąłem głośno, widząc niezwykle znane mi twarze. Egzekutorzy, czy jak to zwykłem mówić, piekielni komornicy, podążali za mną od momentu, kiedy moje poprzedni "właściciel" umarł, a ja nie wróciłem do Piekła. Bo kto by chciał!
Ale to nieważne. Głównym problemem w ich przypadku jest to, że nienawidzą mnie. Z wzajemnością w sumie. Spojrzałem na katanę, po czym niewiele myśląc wyskoczyłem na grzbiet konia za Nathanielem i spiąłem rumaka łydkami, przez co ten wyrwał do przodu. Nathan obejrzał się przez ramię. Widziałem, że chce o coś spytać, ale po raz kolejny go uciszyłem go ruchem dłoni. To nie czas na takie rozmowy. O ile w ogóle jest czas na dyskusje o przeklętych reliktach, sprowadzających nieszczęście czy nieznacznej śmierci z rąk egzekutorów. A teraz, to biedne kocie dziecko, tkwi w tym mule razem ze mną, czy tego chce czy nie.

Nathaniel? Towarzyszu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz