Strony

piątek, 15 lutego 2019

Od Lotte do Carreou

Dziewczyna nic z tego nie zrozumiała. Była przerażona. Czyżby od teraz miała być zbiegiem, aż bogowie odbiorą jej dech? Czy nie odnajdzie nigdzie spokoju? Rodziny? Biegnąc potknęła się o kamień i przewróciła. Upadek zabolał i nie mal od razu poczuła szczypanie na otartych kolanach. Nagle wszyscy ludzie zdawali się mieć oczy tego czegoś. Zdawali się wpatrywać w nią uporczywie, jakby próbowali ocenić jak bardzo zasługiwała na życie czy, o zgrozo, jak bardzo dobrą rzeczą byłaby jej rychła śmierć. Zerwała się i mimo bólu pomknęła aż do szałasu. I tak robiło się zbyt zimno na mieszkanie w nim. Spakowała trochę najpotrzebniejszych rzeczy. Nie wiedziała jak ten człowiek ją odnajdzie. Od teraz musiała uważać. Zaplanować każdy krok, a przede wszystkim wymyślić jak najszybciej uciec z Merkez. Spięła włosy i zarzuciła na siebie płaszcz, kryjąc twarz pod kapturem. Słońce rzucało refleksy, zalewając las bursztynowym blaskiem. Wiatr niósł chłodne pocałunki. Jednak Lotte i bez tego było zimno. Trzęsła się wręcz ze strachu. Ruszyła biegiem. Dobry, stary sposób poruszania się, wrócił jej odrobinę spokoju. Był jednak zbyt wolny, aby odjeść daleko. Gdy wybiegła z lasu prawie wpadła pod kopyta barwnej kawalkady.
- Prr- zawołał młodzian w barwnej etoli. - Spokojnie. Stójcie!
Uniósł dłoń w skórzanej rękawiczce. Po czym spojrzał na dziewczynę. Jego jasne oczy, wyraźnie odcinały się na ciemnej twarzy. Patrzyły bystrym i mądrym wzrokiem, a figlarny uśmiech błąkał się na jego ustach.
- Kogo tutaj mamy? - zapytał z rozbawieniem. - Też panna opuszcza Merkez przed zimą?
Cofnęła się kilka kroków. Nie ufała temu człowiekowi. Chłopak roześmiał się perliście widząc jej reakcję. Zeskoczył z konia i podszedł do niej. Lotte dobyła sztyletu. Wywołało to szmer wśród jego towarzyszy. Jednak znów uniesiona dłoń uspokoiła ich.
- Spokojnie madame. Nie skrzywdzimy cię. Jesteśmy bandą kuglarzy i poetów,  która podróżuje na południe, aby tam przeczekać mroźne miesiące.
- Muszę ruszać w dalszą drogę. - mruknęła próbując przejść obok mężczyzny.
- Poczekaj. Może wyruszysz z nami? Na pieszo nie dojdziesz zbyt daleko. Oczywiście nie ma nic za darmo.
- Nie mam pieniędzy. Muszę na prawdę ruszać. - naciągnęła mocniej kaptur na głowę.
- Oh nie to miałem na myśli! Potrafi panienka coś? Żeby pokazywać ludziom? Lub coś co może przydać się naszej społeczności?
- Ma pan na myśli żonglowanie? Znam się też trochę na zielarstwie.
- Świetnie! Dalejże Sophie! Dajcie naszej przyjaciółce konia!
Młoda dziewczyna o niesamowicie kręconych włosach podeszła do nich i wręczyła Lotte lejce karego rumaka.
- Nazywa się Meri. I nie kieruj nim bo sam doskonale wie gdzie ma iść.- warknęła.
- Sophie, bądź uprzejma dla naszego gościa. - mruknął chłopak.
Dziewczyna tylko prychnęła w odpowiedzi i zniknęła wśród ludzi wokół. Młodzian jedynie się roześmiał.
- Wybacz jej. Nazywam Baelarbert. Ale mów mi Bael lub ewentualnie Albert. A zdradzisz mi swoje imię?
- Nazywam się Lotte. I to się raczej nie zdrabnia.
- Wonderful! - zakrzyknął. - Hajże na koń! Ruszamy!
Lotte bez problemu dosiadła wierzchowca i od razu zrozumiała co Sophie miała na myśli. Meri dokładnie wiedział, gdzie ma iść. Obejrzała się raz jeszcze za siebie. Wy myślach przywołała obraz blizn Carreou. Któż cię tak skrzywdził? Czyżby ten, który każe ci teraz robić te okrutne rzeczy. Mocniej ścisnęła lejce rumaka.
- Wszystko w porządku? - Spytał Bael. - Wydajesz się nieobecna myślami.
- Powiedz mi Albercie... - zaczęła.
Poczekała aż mężczyzna utkwi w niej spojrzenie szarych jak chmury oczu.
- Słucham cię siostro.
- Czy... - zaczęła niepewnie.
- Tak?
Jeszcze mocniej zacisnęła dłonie na lejcach, aż pobielały jej kłykcie. Rozluźniła uścisk dopiero, gdy Bael położył jej dłoń na jej dłoniach.
- Możesz zapytać mnie o wszystko. Nie musisz się obawiać. Jesteś teraz wśród przyjaciół.
- Czy jesteście wierzący?
Zaskoczony chłopak roześmiał się, niepewny czy to żart. Jednak widząc wyraz twarzy dziewczyny sięgnął pod koszulę. Wyciągnął rzeźbiony w kawałku drewna krzyż.
- Każdy z nas taki posiada. Wierzymy, że nasz Bóg uchroni nas przed złymi ludźmi. A uwierz mi do metropolii jaką jest Merkez ściąga ich na prawdę wielu.
- Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, Baelu. W Merkez jest ich zbyt wielu. Może nie tylu ile w Khayrze czy Sharze.
Bael milczał dłuższą chwilę, bawiąc się wisiorem. Patrząc na tę dziewczynę zastanawiał co musiała przejść. Nawet słowem nie skomentował widocznych blizn na jej szyi. Panie, zdradź mi co spotkało tę biedną dziewczynę? Czy specjalnie postawiłeś ją na naszej drodze? Przed czym ucieka? Z zamyślenia wyrwała go Sophie.
- Co o niej myślisz Baelu? Mam nieodparte wrażenie, że ściągnie na nas kłopoty. Co jeśli pomagamy zbiec przestępcy? Co jeśli została skazana na śmierć i jakimś cudem uciekła?
- Sophie siostrzyczko, czy pamiętasz co nasz Pan mówił o pomaganiu ludziom w potrzebie?
- A czy ty pamiętasz ilu ludzi straci wszystko, jeżeli cię zabiją?
- Nie obawiam się śmierci. Jeśli jest taka Jego wola...
- Przestań natychmiast! - warknęła Sophie. - Jesteś mi jak ojciec od kiedy jakiś szaleniec zamordował moich bliskich za to, że nie zamierzali się pokłonić jego bogom. Jesteś równie uparty jak oni! Oni też nigdy nie odmawiali pomocy innym i patrz jak skończyli!
- Sophie - zaczął łagodnie.
Jednak dziewczyna go już nie słuchała. Zawróciła i zniknęła wśród barwnej kawalkady. Młody mężczyzna westchnął ciężko. Odgarnął włosy z czoła. Jeśli ktoś wątpił, że nie pamięta tego wydarzenia sprzed prawie dekady to się grubo mylił. Pamiętał wszystko dokładnie sekunda po sekundzie, minuta po minucie, każdy szczegół, gdy został zerwany w środku nocy, wiadomością o pogromie w pobliskim miasteczku. A kiedy przybył na miejsce wśród gruzów i zgliszczy znalazł niewielu ocalałych, w tym Sophie. Wciąż przed oczami miał to małe przerażone i ranne stworzenie. I teraz ten sam obraz przedstawiał mu się w osobie Lotte. Nie wiedział co przeszła. Wiedział jedynie, że musi przy niej być. Ściągnął lejce swojego rumaka i pokierował go w stronę nowej towarzyszki. Położył jej dłoń na ramieniu.
- Słuchaj Lotte, wszystko się ułoży. Nie martw się niczym. Jeśli przed czymś lub kimś uciekasz to ochronimy cię. Tam dokąd zmierzamy nie musisz się niczego bać. - Objął ją i przytulił.
Odepchnęła go mocno, tak że zachwiał się w siodle.
- Nie dotykaj mnie! - krzyknęła.
Zapomniała, że nie włożyła stóp w strzemiona. Zwaliła się ciężko na ziemię, wzbijając tumany kurzu. Wśród ludzi rozległ się szmer i wszyscy się zatrzymali. Baelalbert zeskoczył ze swojego wierzchowca.
- Nic ci się nie stało? - spytał patrząc na nią zatroskanym wzrokiem.
- Wszystko w porządku. - mruknęła naciągając kaptur głębiej na oczy. - Nic mi nie jest. Po prostu mnie nie dotykaj, ani teraz, ani nigdy więcej.
- Nie wiem co ci się przytrafiło. Jednak musisz wiedzieć, że już po wszystkim. Jesteśmy tutaj dla ciebie - Mówiąc to zdjął z szyi swój medalion. - Chcę, abyś go wzięła. Nie zależnie od tego w co wierzysz. Nie musisz nawet go zakładać.
Dziewczyna wyciągnęła dłoń. Jednak zatrzymała ją w połowie drogi. Pokręciła przecząco głową.
- Nie mogę go przyjąć. Nie jestem jedną z was.
- Weź go. Będzie cię chronił.
- Wątpię, by drewniany krzyż mógł ochronić mnie... - zaczęła.
Przyjęła jednak podarek. Zanim jednak schowała go do torby, zdecydowała się zawiesić go na szyi. Z trudem uśmiechnęła się do tego dobrego człowieka. Miała nadzieję, że ten potwór, który ją ściga nie zrobi krzywdy nikomu z tych szlachetnych ludzi.
- Od razu lepiej prawda? - rzekł. - Dobrze, pora ruszać. Chciałbym zatrzymać się na popas na równinie.
I wyruszyli w drogę. Wszyscy zachowali takt i nikt nie zadawał jej niewygodnych pytań.

<Carreou?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz