Strony

niedziela, 17 lutego 2019

Od Misericordii do Te'Yahnny

Misericordia stopniowo uwalniała resztki magii i kurczyła się aż jej ciało zmieniło się w całkiem zwyczajnie wyglądającą marchew. Przemiana miała również wpływ na jej umysł. Kiedy przestawała być człowiekiem zmieniał się jej sposób myślenia, o ile uznać, że rośliny potrafią myśleć. Kiedy była warzywem nie docierały do niej żadne dźwięki ani obrazy. Jedyny „ludzki” zmysł jaki posiadała w tej postaci to dotyk. Czuła zmiany temperatury i powietrze muskające jej listki. Docierały do niej również całkiem nowe informacje, niedostępne dla ludzi. Potrafiła dostrzec minimalne zawahania  w składzie czy też strukturze gleby. Wyczuwała przepływ wody i magii, którą ziemia nasiąkła. Powoli pochłaniała wszystkie potrzebne składniki, a jej zmysły zaczynały się wyostrzać. Po pewnym czasie mogła zacząć swoją przemianę.
Misericordia budziła się do życia. Czuła jak jej korzonki pęcznieją pełne wody i soków wyssanych z ziemi. Skupiła całą swoją magiczną energię i zaczęła zamieniać się w człowieka. Najpierw jej marchewkowe ciało zaczęło rozdzielać się na dwie części, które to po chwili przekształciło się w nogi. Górne korzonki zmieniły się w ręce, a górna część warzywa, ta, z której wyrastała nać stała się głową otoczoną burzą rudych włosów. Przechodziła przemianę wielokrotnie, jednak jeszcze nigdy w czyjejś obecności. Otwarła oczy i rozejrzała się dookoła. Najwyraźniej jeszcze żyła.
Te'Yahnna przez cały ten czas siedziała na ziemi, obserwując marchew. To znaczy, ruszyła się kilkakrotnie, by rozprostować łapy, lecz cały czas pozostawała na polance. Teraz, gdy rudowłosa odzyskała ludzką postać, smoczyca spojrzała na nią natarczywie, jak ciekawski kot.
Dziewczyna zauważyła wpatrujące się w nią smocze oczy i zrozumiała, że teraz musi odpowiedzieć na kilka pytań.
- Co dokładnie chcesz wiedzieć?
- Jak? Marchewka, człowiek? - zapytała smoczyca. Jej ogon lekko drgnął, ukazując zainteresowanie.
Misa niechętnie wracała myślami do czasów swoich narodzin. Teraz jednak będzie zmuszona to zrobić. Smocza ciekawość nie pozwoli jej zbyt szybko odejść
- To długa historia...
- Mam czas - powiedziała smoczyca, patrząc na dziewczynę z zainteresowaniem. Położyła się na brzuchu i lekkim skinieniem głowy pokazała rudowłosej, by też usiadła.
Pomimo dziwności całej tej sytuacji Misericordia postanowiła zaufać skrzydlatej. Usadowiła się wygodnie na kępie mchu wystającej spod śniegu i zaczęła swoją opowieść.

Narodziłam się kilka miesięcy temu na polu gdzieś niedaleko Temenii. Czułam się wtedy podobnie jak przy każdej przemianie w człowieka. Nie wiedziałam wtedy czym jestem, trwałam w trudnym do opisania stanie. To tak jakby dookoła nie istniało nic oprócz mnie i pobieranych przeze mnie soków. Nagle… Coś zaczęło się zmieniać. Ziemia zaczęła się trząść, a obecna w ziemi woda i, jak się później dowiedziałam, magia zaczęły płynąć w zupełnie inną stronę. Jakby pojawiła się w pobliżu jakaś przyciągająca je siła. Wtedy właśnie usłyszałam krzyki. Wiele głosów wołało o pomoc, błagało o litość. Słyszałam je po raz pierwszy w swoim krótkim życiu, a jednak wydawały się dziwnie znajome. Nie mogłam ich znieść, chciałam żeby tylko się skończyły. Jednak głosy nie chciały zamilknąć, wprost przeciwnie, krzyczały coraz głośniej, a do starych dołączały nowe. Chciałam się wydostać, uciec gdzieś daleko, nie musieć już słuchać kolejnych głosów proszących o pomoc. Jednak nie byłam w stanie się ruszyć. Poczułam na sobie ogromny ciężar, który wciskał mnie w ziemię. Coś pociągnęło mnie za włosy, a może raczej nać. Z moich ramion osypała się ziemia i zostałam wyciągnięta na powierzchnię. Krzyki stały się jeszcze głośniejsze kiedy nie tłumiła ich warstwa ziemi. Wtedy otwarłam oczy. Jasne światło początkowo oślepiało, jednak po chwili byłam w stanie wyłowić mgliste kształty otoczone bielą. Zostałam rzucona w miejsce, skąd wydobywały się głosy i sama zaczęłam krzyczeć. Świat powoli nabierał ostrości. Ujrzałam widok tak makabryczny, że głos zamarł mi w gardle. Leżałam w koszu pełnym marchewek. Przerażonych marchewek, które krzyczały nie mogąc się nawet ruszyć. Spoglądałam na ich twarze i poczułam, że muszę im pomóc. Byli moją jedyną rodziną.
Do koszyka trafiały kolejne marchewki kiedy ja próbowałam zmusić się do jakiegokolwiek ruchu. Zebrałam całą swoją siłę i jeden z moich korzonków drgnął. W czasie kiedy reszta moich krewnych czekała nie mogąc nic zrobić ja uczyłam się jak poruszać tym ciałem. Odkryłam również zdolność do zmiany kształtu mojego ciała. W czasie kiedy formowałam swoje korzonki tak, aby pomogły mi opuścić koszyk, zapytałam jednej z leżących obok marchwi, dlaczego nie próbuje się wydostać. Wtedy dotarła do mnie kolejna rzecz. To nie tak, że nie chciała uciec. Żadna z obecnych tam marchwi nie posiadała oczu ani zdolności do ruchu. Mogły jedynie wysyłać swoje prośby, które zdawały się nie docierać do postaci niosącej koszyk. Postanowiłam przyjrzeć się jej dokładniej. Była ona wysoka, na pewno dużo większa od marchwi. Miała na sobie pelerynę z jasnego, cienkiego materiału, a na głowę zarzucony kaptur. Jasne włosy zakrywały większość twarzy, jednak wyraźnie widziałam uszy o charakterystycznym, szpiczastym kształcie i mały nos. Postać usiadła na niewielkim pieńku i wyspała zawartość koszyka na trawę obok. Z trudem wygrzebałam się spod leżących na mnie ciał i odpełzłam kawałek dalej. Jednak na tym mój horror się nie skończył. Postać trzymała w rękach nóż. Brała kolejne marchewki z ziemi i odkrawała im nać razem z głową. Następnie wrzucała ich martwe ciała co pustego teraz koszyka. Próbowałam chwycić którąś z krewniaczek i uratować ją przed okrutną śmiercią. Jednak uformowane w niewielkie haki korzonki, które miały mi pomóc opuścić koszyk nie nadawały się do chwytania. Schowałam się więc w trawę i zaczęłam formować korzonki na kształt dłoni, które miał nasz oprawca. Nie zdążyłam. Postać zamordowała wszystkie marchewki, po czym wzięła do rąk koszyk, zebrała z ziemi nacie i odeszła gdzieś w dal.
Po wielu próbach udało mi się stworzyć ciało podobne do tego, które miał nasz morderca. Niestety nie jestem w stanie utrzymywać go przez zbyt długi czas, zawsze po jakimś czasie wracam znów do postaci marchwi. Nauka chodzenia zajęła mi wiele przemian. Podobnie było z mową. Dotarcie do siedzib ludzkich i możliwość obserwacji ich zachowania znacznie ułatwiła mi zdobycie potrzebnych informacji. Tak więc udało mi się jakoś odnaleźć w tym świecie, gdzie nie tylko marchewki, ale i inne niewinne warzywa są mordowane aby ludzie mogli je zjeść. Zaczęłam polować na zwierzęta i je sprzedawać. Jeśli ludzie mają dostęp do mięsa więcej roślin jest bezpieczna. Moim celem jest jednak odnalezienie szpiczastouchej istoty, którą ujrzałam w dniu swych narodzin.

(Te’Yahnna?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz