Strony

czwartek, 30 maja 2019

Od Nuvena do Regulusa

Mąciłem niespiesznie końcówką długiego kija taflę jeziora sprawiając, że pojawiały się na nim okręgi rozchodzące się we wszystkie strony. Panująca cisza była czymś normalnym, ale ta miała w sobie coś niepokojącego. Z drugiej strony jeziora przepływał niewielki transportowiec wiozący leki do Aranay'i. Obróciłem się przez lewe ramię i spojrzałem na bosmana, wielkiego człowieka o sile piętnastu krasnoludów. Nasze spojrzenia skrzyżowały się, a na twarzy człowieka zagościł szeroki uśmiech odsłaniający liczne braki w uzębieniu.
- Jak tam woda Nuvik? - zagaił drapiąc się po pośladku - Jeszcze cię nie zemdliło?
- Już dawno mówiłem ci Lirlem, że nie ma opcji, żebym zachorował na chorobę morską - zaśmiałem się - Z resztą na czym? Na tej gładkiej jak pupcia nimfki tafli? Przypominam ci, że większość życia spędziłem na morzu.
- Morzu, morzu - pokiwał głową - i uważasz, że to morskie fale powodują chorobę morską?
- Nazywa się morska, więc raczej tak - odpowiedziałem szykując się na kolejne mądrości życiowe bosmana - to monotonne kołysanie wywołuje mdłości.
- I tu się mylisz młodziaku - zacmokał - Zowią się morskie, fakt, aczkolwiek to nie fale wywołują mdłości, o nie nie. To ten ciągły monotonny widok. Brak jakiegokolwiek punktu zaczepienia dla wzroku. To te wszystkie refleksy słońca odbijające się niebieskiej toni. I ostatecznie szalę przechyla jedzenie, które do urozmaiconego nie należy. Słyszałeś, co to szkorbut?
- Nawet widziałem - mruknąłem ponownie wbijając wzrok w taflę wody i zanurzając w niej kija
- Trudno żebyś nie widział - zaśmiał się - nawet mnie cholerstwo dopadło! Tutaj na naszych niemorskich wodach!
- Trzeba jeść więcej owoców bosmanie.
- Owoce! Ha! Tu nie o owoce chodzi, a właśnie o wodę. To ona wszystko z ciebie wypłukuje, i nie tylko z ciała, z umysłu też. Zobacz sam ilu po powrocie z długich morskich wypraw bredzi trzy po trzy.
Przemilczałem tę wypowiedź. Sam Lirlem bez przerwy bredził o różnych rzeczach, nawet w trakcie snu nie dawał spokoju i gadał jak najęty.
- Za ile wyciągamy sieci? - zmieniłem temat
- Co tak się spieszysz? Dajmy rybciom jeszcze ponapływać do środka. Z resztą, czekamy jeszcze, aż dobije do nas Dwesim.
- Dwesim? - obróciłem się, żeby widzieć twarz bosmana - A ten pryk, czego chce?
- Mnie nie pytaj - splunął za krawędź - Dostałem zlecenie odebrania od niego jakiegoś ważnego typa i przesyłki. Jeszcze czego! Będą robić z kutra jakiś transportowiec. Mało ich tutaj? Pływają tylko i ryby straszą.
- Aż tak ważny jest, że nie może zwykłym transportowcem płynąć? - uniosłem brew
- Ponoć jakiś wysłannik, czy inny przydupas kur jego zapiał. Nie mieszam się w ich sprawy.
,,Ich''. Wiedziałem, że mówiąc to miał na myśli, głównego szefa poławialni. Ciekawe co szykują się za akcje w Nehir.
- Młody - rzucił nagle bosman - pamiętaj, żebyś nie wtryniał nosa w nie swoje sprawy. Pozostań niewinnym dzieciakiem jak najdłużej.
- Tak jest! - zaśmiałem się kręcąc głową. Oj gdyby on znał prawdę...
_______________

Kuter o połowę większy od tego na którym się znajdowałem zbliżał się do nas niespiesznie. Bosman Lirlem stanął przy trapie i spluwał, co chwilę do wody. Przypatrywałem się pokładowi łajby Dwesima wyszukując tego specjalnego gościa, ale jedyne co dostrzegłem, to jakiegoś młodego osobnika czyszczącego pokład. Gdy kuter znalazł się wystarczająco blisko, osobnik wyrzucił kotwicę.
- Stary pierdziel - mruknął bosman nawet nie starając się ściszyć głosu
- Mi również nie miło ciebie widzieć - powiedział Dwesim wychodząc z kajuty - ale robota to robota.
Zza jego pleców wyłonił się niewielkich rozmiarów, hmm... to raczej złe określenie, niewielkiej postury? To by było dosyć krzywdzące, dla co poniektórych. Ten osobnik był krasnoludem. Jak na krasnoluda przystało był niski, i dosyć korpulentny. Ledwo mieścił się w drzwiach i wychodząc musiał się odepchnąć od framugi. Krasnolud jak na krasnoluda był wyjątkowo zadbany. Nie miał długiej brody, był krótko przystrzyżony. Można by powiedzieć, że wyglądał jak jakiś rycerz. Można by, gdyby nie miał ciała krasnoluda. I nagle się odezwał, a głos jego ostatecznie utwierdził mnie w tym, że to krasnolud. ,,Czy ty musisz powtarzać w głowie tyle razy krasnolud? Aż mi się niedobrze od tego robi...''. Drogi Renisie, to pewnie choroba morska spowodowana monotonią. Nie słuchałeś bosmana?
- Ty gruby - powiedział krasnolud - To na pewno jest Nehir i ten kocmołuch nie wyprowadził mnie w pole?
- Ten kocmołuch wyjątkowo dobrze wywiązał się ze swojego zadania - uśmiechnął się bosman. Znałem go już tak długo, że wiedziałem iż określenie ,,kocmołuch'' o Dwesimie wprawi go w radosny humor do końca dnia.
- A ty jesteś Lirlem pustogłowy?
- Pustogłowy to jest ten dekiel Dwesim - warknął - Lirlem jestem i tylko Lirlem.
- Spuszczaj trap, teraz z wami kontynuuję podróż - krasnolud nie czekając na odpowiedź zbliżył się do krawędzi. Złapałem linę rzuconą przez chłopaka z drugiego kutra i przymocowałem do haka. Trap opadł z głuchym walnięciem, a po chwili tuż obok mnie stanął nowy pasażer. Odwiązałem linę i odrzuciłem.
- Dziurawego kadłuba - rzucił bosman idąc w głąb kutra
- Uważaj, żeby pijawki cię nie zeżarły!
- Teraz mamy się udać do gospody ,,pod obślizgłym śledziem'' - powiedział krasnolud - Ponoć spotkam tam niejakiego typa do zadań specjalnych.
Obróciłem ucho w jego stronę, aby lepiej słyszeć rozmowę.
- Nie bywam w takich miejscach - powiedział bosman - Nuv, ale ty tam lubisz przesiadywać, nie znasz kogoś takiego?
- Nie słyszałem, ale tam przewija się wielu typów, więc pewnie i jakiś od zadań specjalnych się znajdzie.
Przycupnąłem opierając się plecami o słup i wbiłem wzrok w krasnoluda. Więc ten specjalny pasażer szuka mnie.
________________

Dobijając do brzegu i odstawiając krasnoluda poinformowałem Lirlema, że nie dokończę z nim dzisiejszego połowu. Bosman nie wyglądał na najszczęśliwszego, ale jak zawsze trochę pomarudził, a potem puścił mnie bez słowa. Idąc skrótem wszedłem do gospody kilka minut przed krasnoludem. Czekałem, aż tylko uda się do barmana i zapyta o mnie. Nie musiałem długo siedzieć. Po chwili usiadł naprzeciwko mnie.
- Godzinę temu nic nie wiedziałeś o typie do zadań specjalnych - powiedział
- Czy twoim zdaniem ktoś o takiej specjalizacji pokazuje się na prawo i lewo? - uniosłem brew krzyżując ramiona - Kogoś trzeba zabić? Coś ukraść?
- Złapać i przyprowadzić żywcem.
- To będzie drogo kosztować - mruknąłem - Więcej szczegółów
Krasnolud zaczął grzebać w sakwie przyczepionej do pasa. Po chwili z niemałym trudem wyciągnął palcami rulonik związany skórzanym rzemykiem. Postawił go na stole i przesunął w moją stronę. Wziąłem go jedną ręką, a drugą odwiązałem zabezpieczenie. Rozwijając papier ujrzałem wielkie koślawe litery układające się w słowo BAZYLISZEK. Zmarszczyłem brwi, przywracając papierowi pierwotny kształt i chowając do kamizelki.
- Koszt będzie olbrzymi - powiedziałem - tym bardziej, że może to potrwać całe moje życie. Ponoć te stworzenia od dawien dawna przestały istnieć.
- Mamy trop świadczący o tym, że jeden z nich zamieszkuje góry Anthrakas - krasnolud ściszył głos - cena nie gra roli. Potrzebujemy go, żywego. Za rok, czy za sto, to też nie ma znaczenia. Ma zostać schwytany.
- Najpierw zaliczka - powiedziałem
- Czy tyle - krasnolud rzucił w moją stronę mały juchtowy woreczek - na razie wystarczy?
Otworzyłem go i moim oczom ukazały się przeróżne diamenty i rubiny.
- Myślę, że tak - powiedziałem chowając go w kieszeni - Opowiedz mi więcej o tych górach zanim wyruszę.

<Regulus?>

środa, 29 maja 2019

Od Carreou do Sivika

Elfie uszy poruszyły się, gdy dotarł do nich odgłos zupełnie inny od typowo miejskiego gwaru. Na początku nie wiedział dokładnie, do kogo należy. Może ktoś dokonywał napadu? Na samą myśl o tej sytuacji ciało edeńskiego sługi spięło się gwałtownie i przygotowało do wystrzelenia do przodu, aby powstrzymać grzesznych Synów Adama przed dalszym naznaczaniem społeczności tego miasta zgnilizną zła. Bowiem każdy uczynek ma konsekwencje, a jeśli poprzedzony został niegodziwymi intencjami, trudno było o skutki innej natury. Mimo tego, pozostał na miejscu, przenosząc spojrzenie na oblicze mężczyzny, jaki przed nim stał. Im dłużej na niego spoglądał, tym gorszy ucisk czuł w tym ludzkim sercu, bijącym znacznie szybciej niż jego anielski odpowiednik. Taka była już cecha Edeńczyków — Wszechojciec obdarzył ich dwoma sercami, jakie miały pomagać im  podejmowaniu odpowiednich wyborów. Cóż jednak miał uczynić zagubiony Carreou, gdy te nie godziły się z prawymi zasadami Metatrona, wyrytymi złotymi literami w jego umyśle? Jeśli wywoływały okropne uczucia na podobieństwo tych, jakie miotały stworzeniami niższego sortu, paskudnymi śmiertelnymi? Gdy nadal żyły wspomnieniami, starym życiem anioła, które, jak mu powiedział jego najdroższy nauczyciel, jedynie sprowadzały go na drogę obłudy i nieprawości?
Z przemyśleń wyrwał go nagły ruch podejrzanego osobnika, który ku zdziwieniu wprawił w ruch także Carreou. Spomiędzy bladych ust wyrwało się syknięcie pełne oburzenia. Bowiem jak to możliwe, że byle śmiertelnik zbliżył się po raz kolejny w przeciągu paru chwil do bożego dziecięcia, a w dodatku śmiał go pochwycić w swe dłonie? W głowie blondyna pojawiła się myśl, czy raczej impuls, każący mu dobyć miecz i zaatakować napastnika, jaki przekroczył widoczne tylko dla anioła granice. Kiedy jednak chciał podnieść ręce, zerknął po raz kolejny w oczy ciemnowłosego i utracił prawie zupełnie kontrolę nad ciałem. Resztkami własnej świadomości pomyślał, że znowu poddaje się przeszłości, jaką miał zostawić za sobą. Ten Carreou, dziecinny, słaby i kruchy był jedynie kotwicą, jaka trzymała go na tym brudnym padole i uniemożliwiała wspięcie się na wyżyny. I w tej chwili, w tej jednej ważnej chwili ten nieporadny anioł poddał się bezwiednie wyższemu mężczyźnie, wpatrując się ufnie w jego oblicze.
— Cichutko, proszę.
Blondyn spijał z warg słowa nieznajomego jak strudzony podróżnik złocisty miód. Nie zwrócił nawet większej uwagi na wyraz twarzy grzesznika. Zapewne gdyby ciało nadal nie było pod specyficznym wpływem silniejszej istoty, osunąłby się na kolana, gotowy wykonać wszystko, o co ten poprosi. Aby okazać słabość. Cholerną słabość. Ale Carreou nie mógł już być słaby, nie dla żadnego śmiertelnika.
Gdzieś ulicą przeszli pospiesznie ludzie, anioł zerknął na nich szybko, nie zawracając sobie głowy nic nie znaczącymi szczegółami. Dopiero w chwili, jaką uznał za stosunkowo bezpieczną, zebrał się w sobie i mimo niemego protestu starego anioła, chwycił mężczyznę za nadgarstek, aby oderwać dłoń od swych ust.
— Preferowałbym, abyś nie naruszał mojej przestrzeni osobistej, Synu Adama. Jeśli nastąpi to ponownie, będę zmuszony podjąć odpowiednie kroki, jakie mogą zakończyć się dla ciebie w sposób nieprzyjemny — Czoło Edeńczyka zmarszczyło się wraz z jasnymi brwiami w akcie czystego niezadowolenia — Pragnę także wyjaśnień.

Od Kiirana do Akroteastora

Przewróciłem nad wymiar ostentacyjnie oczami, uświadamiając sobie, iż ponownie zostałem swego rodzaju chłopcem na posyłki. I to w dodatku dla kogoś, kto był ostatnią osobą na mej prywatnej, nie istniejącej w sumie liście osób, którym chciałbym pomagać. Po spojrzeniu jednak na ślady przed sobą, pozostawione przez tę ogromną bestię, jaką goniliśmy, a także wspominając nieudolną walkę, nie miałem zbyt dużego wyboru jak pokiwać głową i wskazać podbródkiem w stronę miasta. Odruchowo położyłem dłoń na nieco obolałym ramieniu. Pewnie naciągnęło się podczas nagłych zrywów bądź, co bardziej prawdopodobne, podczas podnoszenia tej cholernej magicznej palki, buławy czy co to tam było.
Mój towarzysz pokiwał swym łbem, jakby chciał pokazać, że przyjął moją zgodę do świadomości. Nie odzywał się, tak jak ja. Chyba zawarliśmy swoistą umowę o nieprzeszkadzaniu i nie zawracaniu sobie głowy nawzajem, jeśli sytuacja tego nie wymaga. Rozciągnąłem się w miejscu, zagwizdałem na Czuwacza, po czym chwyciłem klacz za wodze. Nim na nią wsiadłem, chwilę się zastanawiałem, czy powinienem się w ogóle odezwać, jednak ostatecznie uznałem, że lepiej będzie załatwić tę sytuację szybko, a aby to uczynić, musiałem dowiedzieć się, gdzie tego kultysty szukać.
— Gdzie dokładniej jest ta ich świątynia? Czy kaplica? I w czym mam ci to serce przynieść? — Wskoczyłem na grzbiet Mirki. Po krótkim namyśle obejrzałem się na Akroteastora  — Pewnie byłoby lepiej, jakbyś pojechał ze mną. Wiem, że wyglądasz parszywie, ale wątpię, aby wygłodzone zwierzęta interesował twój wygląd... Bez obrazy, oczywiście.

Akroteastor?

Od Aurory do Vincenta

Kiedy tylko nieznajomy mnie minął, wyszłam z ukrycia i czym prędzej wyszłam z lasu. W końcu dotarłam na rzadko odwiedzaną przez kogokolwiek polanę. Przynajmniej tak sądziłam. Dlatego zdziwiłam się, zobaczywszy na niej nieznanego mi czarnowłosego mężczyznę. Jedynym jego ubiorem był kawałek materiału. Ciało bruneta pokrywały namalowane czymś, co przypominało krew runy.
- Czyżbyś się zgubiła, dziewczynko? - zapytał, przyglądając mi się. Stanęłam jak wryta.
- A - Ależ skąd... - wyjąkałam po chwili, odzyskawszy zdolność mówienia. W mojej głowie jednak wciąż z każdą sekundą pojawiały się nowe pytania. Kim jest ten mężczyzna? Co tutaj robi? Czy to jakiś obrzęd? Czy jest człowiekiem? Jeśli nie, to kim? Jedno było pewne, nie znałam go i podświadomie czułam, że nie powinnam się pojawić w tym miejscu.
Draco poruszył się niespokojnie na moim ramieniu. Dopiero wtedy spostrzegłam, że nieznajomy powoli się do nas zbliża.
- K - Kim jesteś? - wyjąkałam, starając się ze wszystkich sił zdusić w sobie przerażenie. Mężczyzna jednak nie odpowiedział. Uśmiechnął się jedynie tajemniczo. Odległość między nami cały czas malała. Automatycznie zaczęłam się cofać, chcąc zachować dystans. Wkrótce jednak natknęłam się na przeszkodę. Palcami wyczułam chropowatą powierzchnię kory dębu.
- Czego chcesz? - pisnęłam nieco pewniej. Wciąż jednak trzęsłam się ze strachu. Brunet bez przerwy wpatrywał się we mnie. Z trudem uspokajałam swój przyspieszony oddech. O co tu chodzi?

< Vincent? >

poniedziałek, 27 maja 2019

Od Lexie do Crylin

Strażniczka odprowadziła spojrzeniem towarzyszkę. Przez chwilę przeleciało jej przez myśl, że w jej zawodzie byłaby bezpieczniejsza, gdyby nie posiadała swojej siostrzyczki. Odrzuciła jednak szybko te myśli i targając ze sobą mężczyznę udała za płomienną istotą. Droga nie była długa, a miejsce w którym się znalazła było zaskakująco dobrze ukryte. Będąc w środku zdecydowała się wykorzystać jedno ze stojących tam krzeseł, by przymocować do niego więźnia. Gdy upewniła się, że więzy trzymają mocno znalazła nieco wody i chlusnęła mu w twarz. Obudził się z parsknięciem, plując wodą. Gwardzistka ze spokojem czekała, aż pozbędzie się wody z ust, a gdy już to nastąpiło przeszła do zadawania pytań.
- Jak zdobyłeś perłę?
  Nie odpowiedział. Dziewczyna pokiwała głową. To przecież oczywiste, że nie zechce mówić tak po prostu.
- Możemy to zrobić w przyjemny lub nie przyjemny sposób - wyznała. - Możesz mi powiedzieć wszystko od razu albo... - tu zawiesiła na chwilę głos, jakby się ociągała - albo wezmę ten nóż - to mówiąc powoli wyciągnęła stalowe ostrze z pochwy i obróciła je w palcach - wsunę delikatnie pod paznokieć na twoim palcu wskazującym. - Wykonała ruch, jakby delikatnie wsuwała nóż w niewielką szczelinę. - Początkowo nic nie poczujesz, a potem ostrze wślizgnie się głębiej, zatapiając w delikatnym ciele twojego palca. Mówią, że doświadczeni mistrzowie tortur za jednym podejściem potrafią wyważyć paznokieć. W ten sposób. - Gwałtownie nacisnęła na trzonek sprawiając, że klinga odskoczyła w górę. - Niestety, nigdy wcześniej tego nie robiłam, mogę więc potrzebować kilku podejść, by zrobić to właściwie. Spróbujemy?
  Powoli przysunęła klingę do palca szefa i równie powoli zaczęła wsuwać jej koniuszek pod paznokieć. Pierwsza kropla krwi spłynęła z palca mężczyzny na ramę krzesła.
- Jeden z moich ludzi mi ją przyniósł - odpowiedział niechętnie, a czując, że nóż dalej kontynuuje swoją wędrówkę przyspieszył tempo. - To był Kalin, kazałem mu ją przynieść niezależnie od Crylin na wypadek, gdyby zawiodła.
- Dobrze -  Lexie zatrzymała wędrówkę klingi. - A teraz trudniejsze pytanie: kto ci kazał ukraść Łzę? Nie? Nie chcesz na to odpowiedzieć? Dobrze więc. Najwyraźniej musimy wejść głebiejjjj.
  Stęknął, gdy ostrze wbiło się znacznie agresywniej w mięso, przecinając nerwy. A gdy gwardzistka gwałtownie nacisnęła rękojeść wrzasnął z bólu. Jego paznokieć wyraźnie się wybrzuszył, jednak nie odpadł. Lexie cofnęła nóż i spojrzała na krew na jego koniuszku. Cmoknęła z niezadowoleniem.
- Zły kąt. Spróbujmy jeszcze raz. - Przystawiła koniuszek do opuszki mężczyzny.
- Matriasen! Matriasen jest zleceniodawcą!
- Co? - Strażniczka przypadkiem wepchnęła nóż głębiej, a mężczyzna jęknął.
- Matriasen, syn Trevisa z rodu Valhinów, władca Sharru. Błagam, wyciągnij to, mówię prawdę!
  Gwardzistka posłuchała jego prośby. Zresztą usłyszała za sobą kroki. Odwróciła się czujnie, by upewnić się, że oto przybyła jej towarzyszka.

[...]Lexie stała nieco z boku. Na jej oczach niewidoma najemniczka przeobraziła się w prawdziwą bestię sprawiając, że gwardzistce na chwilę stanęło serce. Ten kolor łusek, ten kształt pyska, te rogi. Te oczy. Nie było wątpliwości. Dziewczyna poczuła gulę w gardle i przełknęła głośno ślinę. Zwitek papieru wylądował u jej stóp. Strażniczka schyliła się i podniosła go delikatnie. Czytała, a z każdym słowem robiło jej się coraz zimniej. Tymczasem smocze dziecko rozszarpywało we wściekłości szefa gangu.
  Krew rozchlapana była po całej komnacie, kawałki mięsa czerwieniły się zdrowym, naturalnym kolorem na klepisku. Crylin dyszała, opierając się o krzesło, na którym wciąż jeszcze siedziały nogi mężczyzny.
  Gwardzistka podeszła do niej powoli, pilnując by przez cały czas pozostawać poza zasięgiem jej morderczych pazurów. Obryzgana krwią i parująca z wciąż gotującego się w niej gniewu pół-smoczyca wyglądała na prawdę imponująco. I przerażająco.
- Zmobilizuję całą straż. Odbijemy ją - oznajmiła rzeczowo.
(Crylin? Wybacz, jeśli źle odczytałam twoją intencję, ale stwierdziłam, że tak będzie zabawniej^^ Jeśli bardzo cię to zabolało to możesz w odwecie zrobić coś głupiego Lexie. I będziemy kwita.)

Od Lexie do Ayarashi

Lexie zastanowiła się przez chwilę. W królestwie było bardzo wielu szlachciców o pięknych i szlachetnych nazwiskach, które teraz kotłowały się w jej głowie, dopominając uwagi.
- Nie - mruknęła, marszcząc brwi. Nie przypominała sobie, by w Leoatle w ogóle był taki ród. Zresztą wydźwięk tego imienia wskazywał wyraźnie na pochodzenie wschodnie. - To nie będzie takie proste - powiedziała ni to do siebie, ni to do towarzyszki.
- Znalezienie kogoś o takim nazwisku nie powinno być problemem. Szczególnie jeśli jest arystokratą, jak mówił tamten - zauważyła Aya, a gwardzistka skinęła jej na to głową bez przekonania.
- Chyba, że już opuścił miasto - rozmawiając z rudowłosą Lexie bezwiednie maszerowała w kierunku działu rejestrów. - Zresztą może tak być, że podał fałszywe nazwisko.
  Gdyby był przedstawicielem jednego z dużych rodów arystokratów w Leoatle oczywiście nie byłoby to możliwe - członkowie Puchaczy na pewno doskonale znali wszystkich możnowładców w mieście, więc mieliby dokładniejsze dane o tym jednym. A najwyraźniej jedyne co o nim wiedzieli to to imię. Damero. Lexie przystanęła przed drzwiami, za którymi mieściły się najważniejsze dokumenty straży miejskiej. Spojrzała na łańcuch, który je łączył.
- Gdyby nie to wysłałabym cię, byś sprawdziła karczmy - westchnęła, po czym nacisnęła klamkę i weszła do niewielkiego, zawalonego regałami z jakimiś papierami pomieszczenia. Siedzący za biurkiem młodzik rzucił na nią zmęczonym spojrzeniem i zasalutował niedbale, po czym wrócił do przeglądania dokumentów. Gwardzistka podeszła bliżej i położyła mu przed nosem odznakę Gwardii Królewskiej. Chłopak drgnął i rzucił zdziwione spojrzenie dziewczynie. Przestał na chwilę przeglądać.
- Czegoś potrzeba? - zapytał.
- Rejestr podróżnych - oznajmiła Lexie.
- Nie mamy czegoś takiego - płynnie odparł młodzieniec. Gwardzistka przewróciła oczami i gwałtownie chwyciła go za kołnierz i uniosła nieco w górę.
- Nie oszukuj mnie, chłopcze. Wytyczne, dotyczące jego stworzenia przeszły przez moje ręce - wycedziła przez zęby, puszczając strażnika.
- Czwarta alejka, półka pierwsza od dołu, pod literą R - powiedział niechętnie, po czym stracił zainteresowanie przybyłymi i wrócił do przeglądania dokumentów.
  Ciągnąc za sobą Ayarashi Lexie ruszyła we wskazanym przez niego kierunku.
(Ayarashi?)

niedziela, 26 maja 2019

Od Lexie do Keyi

- Na razie ruszymy za nimi - mruknęła Lexie, przywiązując konia do drzewa. Spojrzała na Mer i zmarszczyła brwi patrząc na jego masywną, płytową zbroję. - Trzymaj się z tyłu - rozkazała i dała znak Keyi, by ta ruszyła za nią.
  Gwardzistka wiedziała, że wreszcie dogoni złodziei, jednak miała nadzieję sam akt przechwycenia pozostawić najemnikowi. Liczyła, że precyzyjna i szybka akcja zaoszczędzi jej problemu, najwyraźniej jednak nie miał być jej dany ten luksu. Obecność podążającej za nią w ciszy najemniczki dawał jakąś nadzieję, jednak plan w głowie dziewczyny układał się bardzo mozolnie. Przeciwników była trójka, dwoje dzieci i jeden dorosły - raczej otyły. Tylko oni posiadają artefakt, co daje im znaczną przewagę. Jeśli skupiliby jego moc na gwardzistce zapewne nic by się jej nie stało, jednak nie byłaby w stanie walczyć, przyjmując na siebie taką ilość magii. Z drugiej strony ktokolwiek się pojawi w zasięgu może stać się celem potencjalnego ataku wysysającego duszę.  
  A jednak trzeba będzie zaryzykować. Gwardzistka spojrzała na białowłosą, potem rzuciła spojrzenie podążającemu nieco w oddali Mer i znów wróciła spojrzeniem do najemniczki. Strażnik wiedział, na co się pisze wyruszając z nią. Zresztą mieli swoje zobowiązania wobec króla. Keya nie.
  Lexie zwolniła nieco kroku, by Zbroja mógł je dogonić.
- Odwrócę ich uwagę - mruknęła, po czym zwróciła się do najemniczki. - Ty, ukradnij przedmiot.  Jeśli poczujesz, że możesz stać się celem - wycofaj się. Mer, osłaniaj ją. 
  Nie zareagował. Nie miał w zwyczaju reagować. Brak reakcji był najlepszym potwierdzeniem, jakie mógł dać. Nawet jeśli zdawał sobie sprawę na jakie ryzyko zostanie wystawiony gwardzistka była pewna, że to zrobi.
- To nie brzmi jak najlepszy plan - zauważyła Keya, na co Jastrząb tylko wzruszyła ramionami. Nie był najlepszy. Nie był jednak też skomplikowany, a jak wiadomo im bardziej skomplikowany plan, tym więcej rzeczy może nie wyjść. Zresztą Lexie przywykła, że pracując z Mer dogaduje się bez słów. Już i tak konieczność przedstawienia sprawy najemniczce była dla niej uciążliwa.
- Poczekaj na odpowiedni moment - powiedziała tylko i skręciła w bok, jednoczęsnie przyspieszając kroku. Musiała przegonić ścigany powóz, by zmusić go do zatrzymania się. Przeszła w bieg, gdy zdołała oddalić się dostatecznie od celu. Z tego co wiedziała gościniec przez dłuższy czas miał jeszcze prowadzić prosto, powinno więc być sporo miejsc odpowiednich na zasadzkę. Jakoś po godzinie, gdy była już dość daleko skierowała się ponownie w stronę drogi i skryła się na jej skraju, za masywnym dębem. Gdy zamknęła oczy była w stanie dosłyszeć odległy stukot furgonu, jednak był dość daleko, by nie mogła go jeszcze ujrzeć. Czekała. A stukot robił się coraz głośniejszy i głośniejszy. Wkrótce była w stanie już dojrzeć zarysy sylwetek mężczyzny, siedzącego na koźle oraz pary mniejszych postaci w powozie za nim. Nie rozmawiali. Koń miarowo uderzał kopytami o ziemię. Gwardzistka poprawiła kaptur na głowie i opierając się na włóczni, niczym na lasce, wyszła na środek traktu.
  Powóz zbliżał się do niej powoli, a woźnica zaczął wykazywać objawy zdenerwowania. Obrócił się do postaci z tyłu i najwyraźniej coś do nich szeptał, bo i one pochyliły się do niego. Bystre oczy gwardzistki zauważyły, że kiwają głowami, a ich główki obracają się w jej stronę. Stała jednak niewzruszenie.
- Hola, podróżniku! - krzyknął woźnica. - Zejdź na bok, nie chcemy cię przejechać!
  Lexie nie odpowiedziała, a powóz przyspieszył nieco tempa. 
- Podróżniku, głuchyś czy co? Zejdź z drogi! - powtórzył swój okrzyk mężczyzna, popędzając konia do truchtu, a widząc że ponownie nie ma rezultatu strzelił z bata. Koń zarżał i rzucił się galopem w stronę gwardzistki.
  Ta w ostatniej chwili odsunęła się, chwytając przy tym uzdę i korzystając z energii pędu konia z dużą siłą usadziła go na zadzie tak, że belki mocujące go do powozu zaskrzypiały.
- A gdzie tak śpieszno, szanownym podróżnym? - zapytała uprzejmie, trzymając łypiącego na nią białkami konia za uzdę. 
- Nigdzie specjalnie - mężczyzna na koźle uśmiechnął się z zakłopotaniem. - Drogi są niebezpieczne, obawialiśmy się, że może pan być zbójem. Iiii byłbym bardzo wdzięczny, gdyby pozwolił nam pan jechać dalej.
  W wozie za nim jedna z postaci sięgnęła po coś dyskretnie do torby.
- To prawda - powiedziała lakonicznie Lexie, dalej trzymając konia. - Choć nie wyglądacie na cenny łup.
- Bo nie jesteśmy - mężczyzna rozłożył ręce. - Ja i moje dzieci wracamy do domu od naszej ciotki. Mamy ze sobą tylko rzeczy na podróż, nic więcej, przysięgam!
  I wtedy rozległ się dźwięk zasysanego powietrza. Lexie poczuła mrowienie na swoim ciele, gdy z jej skóry zaczął się sypać drobny metaliczny pył o ostrych krawędziach, robiąc cienkie rowki w skórze.
(Kaya? Wiem, dobrze mi idzie... wybacz, że tyle to trwało...)

wtorek, 21 maja 2019

Od Nuvena do Madelyn

- Barman! - ryknął ogromny koleś znajdujący się w centrum uwagi wszystkich obecnych - Przynieś, że no jeszcze trochę tego piwa. Kolejka na mój koszt!
Po gospodzie rozeszła się salwa wiwatów i okrzyków radości. Olbrzym zarechotał odchylając głowę do tyłu i klepnął w ramię stojącego najbliżej niego chłopaka. Ten aż zatoczył się od siły uderzenia. Szybko jednak odzyskał równowagę i wrócił na swoją poprzednią pozycję. Olbrzym odwrócił się w stronę kelnera, który niósł mu kufel. Wręcz wyrwał mu go z ręki i wypił jednym haustem odrzucając puste naczynie w jeden z kątów. Prawie trafił jednego ze skrzatów siedzących pod ścianą. Spora rzesza obecnych zaśmiała się. Westchnąłem cicho, kiwając głową na boki. ,,Zdecydowanie będą kłopoty, zwłaszcza, że wszyscy piją, tylko nie ja.'' Wyciągnąłem z kamizelki zwitek papieru, przyłożyłem do uda i rozprostowałem. Mrużąc oczy, aby cokolwiek dojrzeć w słabym świetle świec, wyczytałem treść zlecenia. ,,Halkor, półolbrzym. Blizna na pół twarzy, ciągnąca się w dół wzdłuż szyi. Zabić.'' Podniosłem wzrok znad kartki i odszukałem dzisiejszą gwiazdę. Jego twarz była pokryta ogromną ilością szram i blizny, ale nie było żadnej wyróżniającej się. A przede wszystkim brak było blizny na szyi. Zwinąłem papier i schowałem z powrotem w kamizelce. Pozostaje więc czekać i obserwować. Nagle z głośnym brzdęknięciem przede mną stanął kufel wypełniony po brzegi bursztynowym napojem. Oblizałem wargi na samą myśl o jego smaku. ,,Nawet o tym nie myśl moczymordo'', przydusiłem dłonią wypukłość na mojej piersi ,,AŁ! ty zafajdany nuviku, jak śmiesz tak mnie traktować?!
- Czy możesz chodź na chwilę przestać być sobą? - mruknąłem pochylając się do przodu
,,Niedoczekanie twoje elfi pomiocie!'' - poczułem jak Renis pazurami wbija się w moje ciało - ,,Myślisz, że jestem zadowolony z ciągłego siedzenia tutaj? W tej marnej kieszeni przesiąkniętej potem i brudem?''
- Przypominam ci, że przez całe swoje życie mieszkałeś w ziemi - wbiłem wzrok w otwierające się drzwi.
,,Nie całe życie, bo już kilka lat gniję w tym obskurnym miejscu, który służy mi za dom.''
Przyłożyłem dłoń do kieszeni i przydusiłem go mocniej. Renis wydał cichy kwik i ugryzł mnie. Wykrzywiłem się lekko i wyprostowałem się na siedzeniu. Do gospody wchodziła spora ilość  nowo przybyłych. Czekałem aż w końcu pojawi się kolejny olbrzymi typ i lepiej, żeby miał na twarzy bliznę. Nagle w moim kierunku zaczął zmierzać niziołkowaty typek. Spojrzałem na niego uważnie. Nasze spojrzenia skrzyżowały się, nieznajomy skinął głową i szedł dalej. Bez słowa wsunął się za stół i usiadł na przeciwko mnie. Odchyliłem się na siedzeniu i spojrzałem na niego uważnie. Kolejny klient? Czy może wróg? Albo jakiś złodziejaszek... ,,Swój do swego ciągnie'' - usłyszałem skrzekot Renisa. Zignorowałem go i dalej mierzyłem wzrokiem obcego.
- Pijesz? - podbródkiem wskazał na stojący przede mną kufel. Bez słowa przesunąłem go w jego stronę. Pochwycił go i od razu wziął głęboki łyk. Wierzchem dłoni zgarnął pianę z ust i strzepnął ją na podłogę - Nie jesteś stąd co?
Uniosłem lekko brew.
- Od razu widać - zaśmiał się - wszyscy goście Korhala piją na umór, ale ty nie. Tylko siedzisz i obserwujesz.
- Korhala powiadasz? - mruknąłem pochylając się na przód
- Tego miejskiego celebryty - kiwnął głową w kierunku olbrzyma - nie sposób, go nie zauważyć. A skoro nie jesteś jego gościem i nie pijesz, to co cię tutaj sprowadza?
- To co innych. Interesy - poklepałem się w pierś nieprzypadkowo uderzając w Renisa.
- Cóż takiego oferujesz elfie? Magiczne mikstury? - zaśmiał się z własnego żartu
- Buduję domy.
- Domy? - zaśmiał się jeszcze bardziej - Elf budujący domy, tego tu jeszcze nie grali. Raczej nie szykuj się na duży popyt. Domów tutaj co nie miara, klienci sami nie przyjdą.
- Mam już klienta, niebawem zaczynam prace.
- Co? Któż to jest na tyle głupi, by powierzać budowę domostwa elfowi? - pociągnął mocno z kufla
- Halkor
Nizioł zachłysnął się piwem i zaczął kaszleć. Po chwili udało mu się odzyskać oddech. Spojrzał na mnie i z trudem wykrztusił
- Ha-halkor?
- Halkor - pokiwałem głową
- Na sto piorunów!
- Dlaczegoż tak bardzo się zdziwiłeś? - przymknąłem lekko powieki
- Halkor - przybliżył się zniżając głos - To specyficzna postać.
- Doprawdy? A nie ma przypadkiem czegoś wspólnego z Korhalem? - twarz obcego zbladła
Bez słowa wstał i odszedł. Obserwowałem go jak wraca do kolegów.
,,Spaliłeś się'' - powiedział Renis - ,,Uciekajmy!''
Nieznajomy wymieniał się zdaniami z kumplami, a ci wbili uważnie we mnie wzrok. Wstałem powoli od stołu i podszedłem do barmana.
- Jeden duży kufel - rzuciłem
Cały czas czułem na sobie spojrzenia tamtych. Trzeba działać tu i teraz. Gdy barman postawił kufel wziąłem go od razu i poszedłem w stronę Korhala. Uniosłem go wysoko nad głową. Gdy olbrzym mnie dostrzegł od razu wyciągnął rękę w moją stronę.
- Rozsuńcie się panowie i zróbcie miejsce mojemu fanowi - bez słowa wziął piwo i dwoma łykami pochłonął całe. Stałem i patrzyłem jak odchyla głowę do tyłu próbując spić wszystkie krople. Tym zachowaniem odsłonił całe swoje gardło. Gardło na którym rozciągała się pionowa blizna. Szybkim ruchem wyciągnąłem krótki nóż i nim ktokolwiek się zorientował przeciągnąłem nim po gardle olbrzyma. Spostrzegł to jeden z jego przydupasów i ruszył z rękoma do mnie. Cofnąłem nieco dłoń i wbiłem mu mocno nóż między żebra przekręcając, go o dziewięćdziesiąt stopni. Wyciągnąłem gładko i spojrzałem w twarz, na której malowało się zdziwienie, zaskoczenie i szok. Odepchnąłem go i szybkim krokiem ruszyłem w stronę latryny. Kilka sekund później rozległ się głuchu huk. Cielsko olbrzyma musiało upaść na ziemie. Krzyki, które rozległy się utwierdziły mnie w tym, że pora się zwijać. Zamiast do latryny wszedłem na zaplecze i wspiąłem się na parapet. Do ziemi były jakieś cztery metry. Przytrzymałem nóż zębami i spadłem na dół przeturlowując się przez prawy bark. Złapałem za rękojeść i umieściłem nóż z powrotem w pochwie. Podniosłem się powoli o strzepnąłem brud ze spodni. Jak ja nie lubię takich niezakończonych spraw. Nie mam pojęcia, czy ten Korhal to nie był Halkor. A robotę trzeba wykonać. Ruszyłem powoli wzdłuż ściany, gdy nagle przeszywający ból rozszedł się po mojej nodze. Spojrzałem w dół i dostrzegłem strzałę, która przeszyła moją nogę na wylot. Rzuciłem szybkie spojrzenie za ramię i dostrzegłem kumpli niziołka. Sakra. Złamałem strzałę na pół i wyciągnąłem oba jej końce odrzucając na bok. Na tyle na ile było to możliwe, zacząłem uciekać.
,,A mówiłem by jak najszybciej brać nogi za pas!''
- Renis zamilcz, że w końcu! - warknąłem uchylając głowę przed kolejną strzałą - Sprawdź lepiej, gdzie znajdę drogę ucieczki!
,,Przed tobą jest mnóstwo postaci, musisz kierować się wyżej, wszystkie ulice są oblężone''
- Sakra - syknąłem - Jesteś pewien?
,, Śmiesz wątpić?''
- Nic nie mówiłem - warknąłem dopadając do drzewa i wspinając się na nie. Ze środkowej gałęzi skoczyłem na dach najbliższego budynku. Noga się pode mną załamała. Syknąłem z bólu i z trudem podniosłem się, by dalej uciekać.
- Gdzie teraz? - zapytałem rozglądając się wokół
,,Widzisz te drzewa po twojej lewej?''
- Tak - powiedziałem odwracając się we wskazanym kierunku
,,Musimy tam dotrzeć''
- Nie ma szans, żebym tam dotarł skacząc po budynkach! Mam uszkodzoną nogę Renis!
,, Musisz przejść na drugą stronę ulicy, tam będziesz mógł zejść i przedostać się dalej''
Westchnąłem cicho i na kuckach podszedłem do krawędzi budynku. Między jedną, a drugą było kilka metrów, prawie dziesięć. Nie ma szans, żebym pokonał tę odległość w tym stanie.
- Renis, ilu ich jest na dole? - zapytałem
,,kilku''
Przygryzłem wargę. Pożałuję tej decyzji. Ba, już jej żałuję. Zsunąłem nogi za krawędź i opuściłem się na ziemię. Jeszcze zanim jej dotknąłem, palcami aktywowałem medalion. Ziemi dotknąłem już nie stopami, a łapami. Ból ani odrobinę nie zelżał. Trzymając uszkodzoną łapę w powietrzu, biegnąc na trzech czmychnąłem w boczną uliczkę, by następnie pognać w stronę lasu. Cały czas dochodziły do mnie odgłosy ludzi i stworów, które mnie szukały. Bardzo żałowałem, że w tej chwili nie mogłem zapytać Renisa o drogę i o sytuację panującą wokół. To był właśnie minus korzystania z medalionu. Wszystko co znajdowało się na mnie, wraz z Renisem, po prostu znikało. Zatrzymałem się gwałtownie, gdy spostrzegłem, że uliczka, którą zmierzam jest ślepa. Zacząłem się cofać do poprzedniego rozwidlenia, by wybrać inną drogę. Czułem jak ubywa ze mnie coraz więcej krwi. Muszę teraz zrobić wszystko co możliwe, byle by tylko dostać się do lasu i móc na spokojnie się zregenerować...

 < Madelyn? >

niedziela, 19 maja 2019

Od Crylin do Lexie

Przyglądałam się tafli wody przed nami, zastanawiając się nad czymś. Czy znałam odpowiednie miejsce?... Oczywiście, ale gdyby gwardzistka zdradziła je komuś ze straży... miałabym kłopoty... To jedyne miejsce w pobliżu, gdzie wraz z siostrą mogłyśmy się ukryć. Już teraz powinnam zakończyć naszą współpracę, przez to wszystko grozi mi i siostrze niebezpieczeństwo. Zacisnęłam mocno pięści, które zaczęły się niekontrolowanie palić. Zawsze się tak działo, kiedy zaczynałam się bać.
- Mam jedno miejsce i nie jest jakoś daleko. - Odparłam niepewnie, po czym uklękłam na podłożu. Obie dłonie położyłam na większym kamieniu i zamieniałam energię w ogień, tworząc kobietę. Kiedy cała była już gotowa, czułam, jak mój oddech zrobił się cięższy. Wstałam na równe nogi ociężale i położyłam rękę na jej głowie, przekazując rozkaz.
- Ona cię zaprowadzi na miejsce, a, jako że wygląda jak istota pewnej rzadkiej i niebezpiecznej rasy, to nic nie powinno was zaatakować. - Odparłam i już miałam kierować się w swoją stronę, ale strażniczka mnie zatrzymała.
- A ty gdzie zamierzasz iść? Nie jest rozważne wracać teraz do miasta. - Odwróciłam się do niej i spojrzałam w jej oczy. Miała całkowitą rację, powrót do miasta może skończyć się teraz moją śmiercią, ale są rzeczy ważne i ważniejsze.
- Garde, nie wiem, czego uczyli cię w straży, ale ja nie zostawiam swoich na pewną śmierć. Muszę wrócić po Arie, zanim ją znajdą i zabiją. - Wyjaśniłam chłodno i nim kobieta zdążyła cokolwiek powiedzieć, zniknęłam jej z oczu. Teraz najważniejsza była siostra, która nie dość, że nie była o niczym świadoma, to pewnie zaczęła się martwić.

Niepostrzeżenie czaiłam się w cieniu, aby nie dać się zauważyć. Widziałam kilku łowców, którzy zapewne pragnęli mojej głowy. Dość szybko zorientowali się, że coś jest nie tak... Skakałam po dachach, ogrodzeniach, murkach, chowałam w koronach drzew. Było ich naprawdę dużo, zapewne poszukują szefa... nie dla słuszności, mogłabym dać sobie rękę uciąć, że wszystko to robią dla pieniędzy. W sumie sama bym zaczęła go szukać, jak za wykonane zadanie nikogo bym nie zastała, a tym bardziej należnego wynagrodzenia.
Po chwili dotarłam pod swój dom. Szybko weszłam do środka i zaczęłam szukać młodej.
- Aria? Aria, gdzie jesteś? Aria! Nie strasz mnie. - Szukałam białowłosej, ale nigdzie jej nie było. Zaczęłam biegać po całym mieszkaniu, ale znalazłam jedynie zapisaną kartkę.
Wiemy, że przetrzymujesz gdzieś szefa, dlatego mamy dla ciebie propozycje nie do odrzucenia. Znaleźliśmy tu małą białowłosą ślicznotkę, jeśli nie chcesz, by koledzy się za nią wzięli, lepiej przyprowadź szefa całego. Masz 48 godzin, inaczej młoda zostanie rozszarpana od środka. A za tobą ruszy każdy wojownik i najemnik. Pamiętaj, że i tak cię znajdziemy, a oddanie młodej to jedynie nasza dobra wola. Masz być o 23 pod karczmą i nie próbuj żadnych sztuczek.
Mało co nie rozszarpałam kartki, czytając zdanie po zdaniu. Zacisnęłam mocno zęby i schowałam papier do kieszeni.
- Moja malutka Aria... - Czułam, jak moje oczy zaczynają piec, a ciało atakują spazmy.
Tylko cię tkną Aria... a wybije każdego... Będą cierpieć bez końca... powypruwam im flaki!!
Na miejsce jaskini wracałam tą samą drogą, jak ktoś mnie zauważył, ginął na miejscu. Nie oszczędzałam nikogo, nawet nie zwróciłam uwagi, że przecięto mi skórę na ramieniu. Ostatecznie, każdy przeciwnik kończył rozszarpany przez smocze pazury.
Będąc już z dala od miasta, a dokładniej pod wejściem do jaskini, pozwoliłam słonym łzom spłynąć po mych policzkach. Wgłąb wejścia, już widziałam mały stolik, który przyniosłam dość dawno, aby Aria mogła na nim jeść w spokoju. Złapałam się za głowę, kierując do jednego z tuneli, w którym słyszałam dźwięki. Wzbierała się we mnie wściekłość, była aż tak silna, że musiałam się powstrzymywać, aby tylko cała nie pokryć się ogniem.
- Jesteś już, a gdzie młoda? ... Czyja to krew? - Spytała gwardzistka, ale na te słowa, tylko ścisnęłam mocniej dłoń. Zauważyłam, że grubas się już obudził, w dodatku był przywiązany do krzesła.
- Va chier! Zapierdole cię sukinsynie, gdzie jest Aria! (przekleństwo, więc nie tłumacze dosłownie) - Ryknęłam głośno, warcząc, jednak ten ani drgnął. - Przysięgam, że rozszarpię cię, jak nie powiesz, gdzie ją zabrali.
Od razu moje kły się wydłużyły, na rękach zaczęły powstawać łuski. Przecięłam opaskę i z furią wpatrywałam się na jego wystraszoną twarz. Nie wiedział o mnie nic i na pewno nie spodziewał się widoku smoczego dziecka.
Złapałam go szponami za szyję, warcząc i rycząc groźnie. Wyjęłam zapisaną przez najemników kartkę i przytknęłam mu pod nos.
- Gdzie ona jest!? - Kiedy nic nie odpowiedział, rzuciłam kartkę za siebie. Pomiędzy warknięciami dało się słyszeć, jak krew z mojej rany kapie na zimne kamienie.

<Lexie?>

czwartek, 9 maja 2019

Od Fufu do Azraela

Całkowicie nie rozumiem jego zachowania! Nie dość, że rzucił się na mnie jak jakiś chłop i prostak to jeszcze śmiał obrażać moich rodziców, gdy to jego użarło to jakże piękne stworzenie! Znaczy, dobra, jest dość nietypowe i wygląda egzotycznie, może nawet jest z Khayru, ale mimo wszystko było naprawdę urokliwe. Szczególnie, że mój ojciec nigdy nie przepadał jakoś za zwierzakami, a na futro marudził, więc może byłaby szansa go o coś takiego poprosić. O, albo nawet mogłabym go dostać od tego człowieka! W końcu go uratowałam, prawda?
- Przepraszam bardzo, nigdzie Wami nie gardziłam! - Pisnęłam, odwracając się gwałtownie w jego stronę, gdy ten skończył swoje psioczenie. - Ja tu człeka ratuję, a ten jak się odwdzięcza? No jak? Zamiast dać mi zwierzątko w podziękowaniu, powiedzieć coś czy wynieść na rękach w akcie wzruszenia to ten najzwyczajniej w świecie marudzi! I to jeszcze klnie przy damach! Wiesz, że tak nie wypada? - Zawołałam gwałtownie, zapominając o tym, że miałam mu nic nie mówić o moim planie.
Tyle dobrze, że drogę ucieczki znałam akurat doskonale. Nie pierwszy raz przemierzałam te korytarze i nawet służba zdążyła się już przyzwyczaić do moich niecodziennych przechadzek po tych okolicach. Znaczy, no, niektórych trzeba było wspomóc lekką porcją złota, by nie mówili nic mojemu ojcu, ale większość z nich zwyczajnie mnie ignorowała czy kwitowała to jedynie lekkim skinieniem głowy. Nie byłam w żaden sposób dla nich uciążliwa, a nawet starałam się ich zawsze jakoś rozweselić, więc nie widzieli powodu, by coś z tym robić. No chyba, że ojczulek się na mnie wściekał, że znowu mnie gdzieś wcięło. Szczególnie, gdy właśnie podczas tych przechadzek robiłam sobie krzywdę i brudziłam wszystkie pobliskie komnaty krwią. Właśnie, przecież te ostatnie plamy wyglądają świeżo. To nie ja je zostawiłam!
- Hej, Ty krwawisz! - Zawołałam nagle, spoglądając na jego ramię. - Widzisz? Trza było nie podtykać łapek pod nieznane Ci zwierzaki. Każdy może dziabnąć! A przynajmniej tak mówi mój tato. - Mruczałam, grzebiąc w swojej torbie w poszukiwaniu czegoś co mogłoby tu pomóc. Na szczęście, jak wiadomo, kobiety potrafią całkiem sporo przydatnych rzeczy upchnąć w takim kawałku materiału, więc już po chwili trzymałam w ręce dużą chustkę. - No dawaj to ramię tutaj! Może i jestem tą wyższą, głupią i gardzącą wszystkimi, ale tyle razy się już zepsułam, że bez problemu powinnam Cię opatrzyć.

< Az? Udało się! >

środa, 8 maja 2019

Od Lexie do Mirajane

W jednej chwili Mirajane rozmawiała ze swoją gwardzistką normalnie, by w drugiej... Lexie chwyciła dziewczynę w locie, nie pozwalając jej uderzyć o twardy piach. Ułożyła ją delikatnie na nim, po czym położyła swoją dłoń na jej czole. Było rozpalone. Gwardzistka nie miała wykształcenia medycznego. Jej ojciec kiedyś próbował co prawda nauczać ją o ziołach i dolegliwościach, jednak w głowie dziewczyny nie pozostało z tego wiele. Zresztą i tak nie miała czasu niczego szukać. Co prawda stwory pozostały w tyle, jednak strażniczka była pewna, że wkrótce je dogonią. Pytanie brzmiało tylko - jak szybko. 
  Trzeba ją ochłodzić. Ta myśl wydała się nagle kobiecie tak oczywista. Matka zawsze schładzała jej ciało, gdy gorączkowała. Lexie szybko rozpięła pancerz i ściągnęła z siebie noszoną pod spodem koszulkę, odsłaniając nagi brzuch oraz bandaż, przysłaniający biust. Poczuła zimny powiew wiatru na skórze, gdy podchodziła do morza i nachylała się nad wodą mocząc szmatkę. Następnie wycisnęła ją i ułożyła na czole księżniczki. Miała świadomość, że nie pomoże to na długo. Plan. Nowy plan. Potrzebny jest nowy plan. W tym stanie jej wysokość nie była w stanie nawet otworzyć oczu, a tym bardziej wyczarowywać kry.
  Gwardzistka uklękła ułożyła Discorda na brzuchu swojej pani, po czym wzięła ją w ramiona. Ciepło, buchające od jej ciała nieco grzało jej własne ciało, czuła się też trochę raźniej mając ją tak blisko. Odetchnęła i ruszyła wzdłuż brzegu, w kierunku przeciwnym do stolicy. W głowie starała się szybko określić ich lokalizację. Gdyby dotarła do najbliższej wioski i pożyczyła od kogoś łódź... Nie. Nic. Fekanas znajduje się dwa dni drogi od ich obecnego położenia. Do tego czasu... Lexie nie chciała nawet myśleć, co może się do tego czasu wydarzyć. Czy zdoła dopłynąć do królestwa syren w pław? Może zdoła zaalarmować jeden z ich posterunków? Sprawy Królestwa Podwodnego były w gestii tamtejszego króla i dostęp do takich informacji, jak rozmieszczenie sił trytonów pozostawały do wglądu jedynie wysoko postawionym oficerom oraz władcy. Gwardzistka nie była nawet do końca pewne w jaki sposób królestwa się ze sobą komunikowały. Zatrzymała się i niepewnie spojrzała w stronę morza. Nie było spokojne, a ciemne fale nadawały mu dziki wygląd. Zamknęła oczy. Jej słaba, telepatyczna moc nieśmiało popłynęła w kierunku nieznanego, jednak nie była w stanie nawet określić, czy pod osłoną wody kryje się jakieś życie. Lexie zacisnęła usta. Ponownie na przeszkodzie staje jej ten beznadziejny "dar", odrzucający całą magię. O ile prościej by było, gdyby mogła dosięgnąć czyjegoś umysłu...
  Mirajane poruszyła się delikatnie. W zimnym powietrzu jej oddech zamieniał się w parę. Krople potu spływały po wszystkich odsłoniętych częściach ciała, jednak na dłoniach wciąż widać było ślady odmrożeń. Jeśli tak dalej pójdzie... pustka napełniała serce Lexie, gdy próbowała o tym myśleć. Czuła, że jeśli czegoś zaraz nie zrobi ta pustka ją pochłonie.
  Gwałtownie ruszyła w kierunku morza. Wszelkie racjonalne instynkty zaczęły krzyczeć. To się nie uda. Nie ma prawa. To bezsensu. Co ty zamierzasz zrobić? Idiotka. Idiotka. Idiotka! 
  Zaś od strony lasu zaczął dobiegać cichy, nieregularny szelest. 
  Lexie była już po pas w wodzie, gdy pierwsza sylwetka pojawiła się na plaży. Ciało księżniczki wciąż jeszcze nie dotykało fal, jednak Discord przemieścił się już na ramię gwardzistki. Kobieta spojrzała na niego. Potem na plażę.
- Nie masz pewnie o mnie zbyt dobrego zdania, co? - mruknęła, patrząc w oczy Haresowi. - Weź księżniczkę i leć. Od tego zależy jej życie. Musisz zanieść ją do zamku Króla Podwodnego. Tam się nią zajmą. I tam się spotkamy, rozumiesz? 
  Spojrzenie zwierzaczka było rozumne. Przynajmniej Lexie miała taką nadzieję. Jeśli się myliła... Na plaży było ich już kilkanaście. Niektóre zbliżał się do wody, sycząc. Widać jej obecność im się nie podobała. W końcu owady zwykle nie umieją pływać. Jednak tylko kwestią czasu będzie, nim spróbują. A wtedy nagle może się okazać, że nie jest to dla nich problemem.
- Leć. Już. - Lexie zrobiła głową gwałtowny ruch w bok. Discord zeskoczył z jej ramienia, opadł nieco, machając niezdarnie skrzydłami, po czym wyrównał z trudem lot. Gwałtownie urósł do swojego pełnego rozmiaru i pozwolił usadowić na swoim grzbiecie księżniczkę, po czym z trudem wzbił się na niebo. Gwardzistka obserwowała go przez chwilę, jednak cichy plusk odwrócił jej uwagę od oddalającego się Haresa. Odwróciła się. Pierwsza z dziwacznych kobiet wskoczyła do wody. Jej nogi zanurzone były tylko do połowy łydki, jednak wyglądało na to, że się nie topi, więc ośmielona ruszyła w stronę kobiety. A kolejne poszły w jej ślady.
  Lexie pobłogosławiła w duchu matkę, która uczyła ją pływać i skoczyła w ciemną toń, umykając z łap goniących ją stworów. Cieszyła się, że nie ma na sobie zbroi. Cieszyła się, z morderczego treningu, który przeszła. Cieszyła się, że Mirajane jest chwilowo bezpieczna. Jednak cała ta radość była niczym wobec przerażenia, które ją ogarnęło, gdy ujrzała, jak stworzenia płynnie przechodzą z niezdarnego brodzenia w powolne płynięcie.
(Mirajane? Przyślij wsparcie jak dotrzecie! XD)

Od Lexie do Crylin

Gwardzistka z niejakim trudem zdołała pokonać zaporę schodów, ciągnąc ze sobą mężczyznę. Crylin dobrze się sprawiła, w zamieszaniu na parterze nikt nie zwracał uwagi na brunetkę i jej bagaż. W burdach karczemnych zbyt wiele jest nieprzytomnych, by zważać na to, kim oni są. Lexie, zgodnie z zaleceniami najemniczki, skierowała się w stronę baru, osłaniając twarz ramieniem, okutym w ciężką rękawicę. Kilka razy poczuła, jak coś ciężkiego się o nią obija, jednak zignorowała ten fakt na razie i w ostatniej chwili umykając pędzącej szarży wyjątkowo dobrze zbudowanego najemnika wpadła za kontuar, rzucając ciężkim ciałem przywódcy bandytów o ziemię. Mężczyzna wydał z siebie głuchy odgłos, gdy siła pędu wydusiła z jego płuc całe powietrze przez zatykającą jego usta szmatę.
- Pośpiesz się, garde. - Pochylona nad klapą postać Crylin poprawiała właśnie opaskę na oczach. Przez chwilę gwardzistce wydawało się, że ujrzała pod nią błysk błękitnego kryształu, jednak nie miała czasu się nad tym teraz zastanawiać. 
  Starając się nie wychylać ponad blat ruszyła w stronę towarzyszki, wlokąc za sobą ciało nieprzytomnego. Kilkanaście centymetrów nad nią o ścianę roztrzaskała się butelka z winem, a odłamki poleciały na wszystkie strony razem z czerwonym trunkiem, na chwilę oślepiając strażniczkę. Lexie ocierając oczy jedną ręką, drugą niemal wrzuciła swojego jeńca do otworu w podłożu karczmy, po czym rzucając przelotne spojrzenie Crylin sama do niego wskoczyła.
  Wylądowała twardo dobrych kilka metrów poniżej na miękkiej, nieco błotnistej ziemi. Uniosła za kark swojego jeńca i otrzepała go nieco, by nie pobrudzić swojego ubrania, po czym zarzuciła go sobie na ramię. Za jej plecami najemniczka wylądowała miękko i wyczarowała niewielką kulę ognia, rozjaśniając korytarz. Lexie odwróciła się, odsuwając nieco na bok i omiotła spojrzeniem niewidomą. Nie skomentowała rozpalenia przed nią ognia, jednak uniosła brew.
- Prowadź - powiedziała cicho, jednak mimo to ciche korytarze porwały jej głos i poniosły w ciemną dal.
  Kobieta bez słowa wyminęła gwardzistkę i pewnym krokiem ruszyła tunelem. Widać korzystała już z niego wcześniej. I zapewne nie tylko z tego. Lexie zaczęła się zastanawiać, czy gdyby udało jej się pociągnąć tę współpracę i zawiązać silniejsze kontakty z podziemiem przestępczość w Leoatle nie zostałaby zminimalizowana. Szybko jednak odrzuciła te myśli, jako nierealne. Nawet jeśli zdobyłaby wpływy w podziemiu to przecież jako gwardzistka i tak nie miała niczego, co mogłaby zaoferować tak dużej grupie ludzi.
  Kroki kobiet odbijały się w ciszy o klepisko, a ogień na dłoni Crylin migotał. Gwardzistce przypomniał się moment, w którym dziewczyna wychodziła z gabinetu szefa. Wydawało jej się, czy ściągnęła opaskę? A potem? Poprawiała ją, czy wiązała na nowo? Jej oczy były kryształowe... chyba. Lexie widziała już takie oczy. Po plecach przebiegły jej ciarki. Była wtedy dzieckiem, jednak dobrze pamiętała dobroduszną sylwetkę Flitza - młodego smoka kryształu, który często bawił się z dziećmi Tha'xil na jej rodzinnej wyspie. W końcu opiekował się też jej bratem. W końcu... był tam z nimi tego dnia. Kobiecie po plecach przeleciały ciarki. Przed oczyma stanął jej obraz tych oczu. Tych roześmianych i przyjaznych oczu. Oczu, należących do przyjaciela. Zupełnie pustych.
  Delikatny powiew zimnego wiatru wyrwał gwardzistę z ponurych rozmyślań. Błoto pod jej stopami ustąpiło miejsca kamieniowi i po chwili obie kobiety znalazły się na morskim wybrzeżu. Za nimi ziały mroczne otwory grot, wyrzeźbionych przez wodę.
- Dokąd teraz zamierzasz się udać, garde? - głos Crylin skierował myśli gwardzistki na tory, które dotąd starały się omijać. Nie mogła wziąć mężczyzny na zamek, nie mogła go oddać w ręce straży miejskiej. Potrzebowały cichego, ustronnego miejsca, w którym w spokoju mogłyby z nim porozmawiać.
- Zakładam, że znasz odpowiednie miejsce, by rozmówić się z nim? - Lexie poprawiła ciało mężczyzny, które zaczynało jej powoli ciążyć na ramieniu.
(Crylin? Mi też nie poszło najlepiej xd W każdym razie jedziemy z tym koksem!)

poniedziałek, 6 maja 2019

Od Nuvena do Aradii

Zmrużyłem oczy i wbiłem wzrok w pręty klatki, które żarzyły się jasnym światłem. Przygryzłem wargę i przeniosłem go na wiedźmę. Szelmowska żmija. Zastanawiałem się ile w  jej słowach jest prawdziwej groźby, a ile najzwyklejszego straszenia. Odhaczyłem od paska kawałek linki i rzuciłem w pręty. Sznur od razu zajął się płomieniami. Czyli nie kłamała. Nagle zaśmiała się szyderczo.
- Niedowiarek nam się trafił - w jej oczach zatańczyły iskierki. Ewidentnie szukała pretekstu do wymiany zdań.
Uśmiechnąłem się pod nosem i skrzyżowałem ramiona na piersi. Nie z takimi już miałem do czynienia, przynajmniej dobrze za nią zapłacili. Ciekawe, czym tak podpadła tamtej wiosce. Pierwszy raz zdarzyło mi się zlecenie od takiej sporej grupy. Pamiętam bardzo dobrze, jak siedziałem w barze i podeszło do mnie nagle dwóch wieśniaków, chcących pogadać o interesach. Nie ukrywam zdziwiłem się niezmiernie, aczkolwiek praca to praca. Ich prośba była tak absurdalna, że podałem równie absurdalną cenę. Myślałem, że będę mieć ich z głowy, ale gdy miesiąc później znowu do mnie przybyli z pełną kwotą, nie mogłem im odmówić. Z jednej strony spory pieniądz, z drugiej ciekawość. Podrapałem się po brodzie i obserwowałem ją uważnie. Na jej szyi nie było choćby najmniejszej rysy po ostrzu. Samoleczenie? Raczej wątpię, zbyt krótki czas. Eliksiru żadnego też nie spożyła. Zapewne jakieś czary, jak na wiedźmę przystało. Jednak w tej chwili bardziej niż ona interesowało mnie to ptaszysko. Siedziało na pobliskim krzaku i wodziło głową za swoją panią nie spuszczając choćby na chwilę zeń wzroku. To było dosyć intrygujące. Gdy nasze spojrzenia skrzyżowały się, miałem wrażenie, jakby oczy ptaszyska płonęły żywym ogniem, zaczęły się szybko powiększać i pulsować, a przed oczami pojawiły się okropne sceny. Trzeba unikać jego oczu, to zdecydowanie, ciekawe, czy to ptak, animag, czy przeklęty. Trzeba być ostrożnym. ,,A mówiłem Ci, nie mieszaj się w sprawy z wiedźmami powiązanymi'' - no i się zaczęło, stary pierdziel rozpoczyna swoje wywody - ,,Twój ród spłonąłby wstydem, gdyby dowiedział się, co jeden z nich wydziwia na sayarskich ziemiach. Hańba powiadam i lekkomyślność, a już nader wszystko pazerność.  Jesteś łapserdakiem i zdania swego nie zmienię Dudi''. Podłoga pode mną nagle się zatrzęsła. Odruchowo chciałem złapać za pręty, ale szybko odzyskałem równowagę. Wiedźma ruszyła spokojnym krokiem przed siebie w bliżej nieznanym mi kierunku. Klatka w której aktualnie się znajdowałem sunęła spokojnie za nią. Mogłem zatem stać i wpatrywać się w postać, którą to obserwowałem od kilku dni, ale ze zdecydowanie bliższej odległości. Najważniejszą z rzeczy, która przykuwała mój wzrok było to na czym poruszała się wiedźma, buty z długą iglicą na pięcie, która sprawiała, że była nieznacznie niższa ode mnie.  Jej zdolność poruszania się w tym osprzęcie była niezwykła, ani razu przez okres mojej obserwacji nie wydała się być wybitą z równowagi. Mam pewne podejrzenia, że może być to jeden z jej słabszych punktów. Gdyby, dokonać destrukcji tej szpicruty podejrzewam iż wiedźma padłaby niczym jedna z katedr swego czasu, i stałaby się jednocześnie łatwiejszym celem. Pytanie czy magia pirokinezy działa wyłącznie na prętach, czy również na przestrzeni między nimi. Wysunąłem delikatnie ostrze i zbliżyłem się to prętów, które nadal równie silnie żarzyły się. Płynnym ruchem umieściłem ostrze pomiędzy nimi, eureka! ,,Nie kombinuj zbyt wiele młodzieńcze, dajże rozwinąć się sytuacji, przypominam ci, iż nawet w moich kręgach dało się słyszeć imię tej wiedźmy''. Przydusiłem dłonią kieszeń, w której siedział niewyparzony w gadce golec i cofnąłem delikatnie ostrze umieszczając je z powrotem w pochwie. Dlaczegoż on uważa mnie za takiego matoła? Logicznym jest, że obbadam wszystkie możliwości i dostępne alternatywy z zachowaniem szczególnej ostrożności. Wystarczy iż raz dałem się zaskoczyć podstępnemu ptaszysku, którego wcześniej, ani razu nigdzie nie przyuważyłem. Ten błąd mógł mnie życie kosztować i z pewnością tak by się wydarzyło w większości przypadkach. Jednakże wiedźma nie dokonała aktu mordu na mojej osobie. Jakież ma zatem zamiary?

<Wiedźmo?>

Od Ayarashi do Lexie

Lexie poprosiła, by zostawili nas samych, więc mundurowi rzucili spojrzeniem jeszcze raz na więźnia, a gdy minęli gwardzistkę ich wzrok skupił się na mojej osobie, niewiele myśląc wystawiłam język, a ich skwaszone miny na mój ruch były bez cenne. gdy tylko zamknęli drzwi Lexie zaczęła szukać czegoś na ciele. Sprawdzała ręce, kark, aż w końcu podniosła bluzkę i mruknęła słowo "puchacz".
- To nie wygląda dobrze. - wymruczała strażniczka, zaciekawieniem podeszłam do zakneblowanego mężczyzny i przyjrzałam się jego tatuażowi.
- Czy ja wiem czy taki niefart. - powiedziałam, kobieta wbiła we mnie swój mroźny wzrok. - No co widzisz te złote zabarwienie na szponach i dziobie. - dziewczyna przyjrzała się jeszcze raz znakowi. i przyznała jej racje.
- I jaki to ma związek z sprawą?
- O boże - uderzyłam się ręką w głowę - dlaczego pracuje z idiotami - wymruczałam pod nosem i spojrzałam na łańcuch "Racja" - To ma, że ten debil to przywódca Puchaczy. Musi być zły, że ostatnia akcja mu nie wyszła, ponieważ są znani z załatwiania spraw po cichu i w bardzo szybkim tempie. - brązowowłosa gwardzistka, była zdumiona moją wiedzą, ale cóż poradzić wszystko kiedyś się przyda nieprawdaż. Podeszłam do osobnika i wyjęłam knebel z jego ust, a w drugiej dłoni trzymałam cukierka.
- Powiedz nam co wiesz na temat sprawy w zamku. - mówiłam wyciągając mu ten durny knebel, jednak on znowu spróbował odgryźć sobie język, wtedy szybko wsunęłam mu cukierka między zęby i go szybko przegryzł cukierka i moje palce. Zapiszczałam cicho z bólu, ale on zrobił się cały czerwony i zaczął dyszeć.
- Pić, dajcie wody!! Wody! - zaczął krzyczeć tak głośno, że słyszeli go dwa pomieszczenia dalej.
- Co mu? - zapytała kobieta patrząc na niego to na mnie.
- Przegryzł trzy pestki czeline, tej czerwono czarnej. Ma niezłego kopa, a ugasić ją może specjalny rodzaj mleka.
- Daj tego mleka! - darł się w niebo głosy.
- Odpowiedz na nasze pytanie. - powiedziała Lexie.
- No dobra powiem, powiem. Tak dostaliśmy zlecenie od szlachcica Denaro.
- Mów prawdę!
- Dobrze Damero! Zlecenie od Damero! Tak się przestawił! A teraz proszę daj mleko. - uśmiechnęłam się i wyjęłam butelkę ukrytą pod bluzą i podałam i napoiłam mordercę, który wypuścił oddech z nie opisaną ulgą.
- A teraz powiesz to przed władcą. - powiedziała gwardzistka i zanim tamten zdążył wyrazić jakikolwiek sprzeciw, ta go z powrotem zakneblowała. wyszliśmy stamtąd.
- Znasz tego arystokratę?
(Lexie?)

Od Aradii do Nuvena

Dzień dla Aradii nadszedł zdecydowanie zbyt szybko. Promienie słońca przedzierające się przez zasłony oświetlały jej bladą twarz co zaskutkowało natychmiastowym przebudzeniem. Powoli otworzyła oczy. Wbiła wzrok w sufit głośno wzdychając. Wiedziała, że nie może pozwolić sobie na chwilę lenistwa. Półki w sklepie same się nie napełnią. Podniosła się i usiadła na krawędzi łóżka. Palcami zaczesała białe pasma włosów, które opadały na jej twarz. Ubrała czarny, satynowy szlafrok, którym zasłoniła swoje nagie ciało.
Przechodząc przez sypialnię kątem oka spojrzała na lustro. Coś jej nie pasowało. Wróciła do zwierciadła i dokładnie przyjrzała się swojemu odbiciu. Kilka zmarszczek pojawiło się na jej twarzy.
- Nie wygląda to dobrze - pstryknęła palcami. Szlafrok zastąpiła długa suknia z wyciętym rozporkiem i dekoltem sięgającym do pępka, który połączony był kilkoma paskami. Na jej stopach pojawiły się wysokie szpilki. Ponownie spojrzała na siebie. Brakowało jej jeszcze jednej rzeczy. Kolejne pstryknięcie spowodowało pojawienie się na jej twarzy niewielkiej ilości makijażu. Delikatne, czarne cienie na powiekach oraz szminka w tym samym odcieniu. Wychodząc narzuciła na plecy płaszcz i założyła kaptur.
Poprzedniej nocy do późna tworzyła listę składników potrzebnych do stworzenia eliksirów, które ludzie u niej zamawiali. Dokładnie wiedziała gdzie ich szukać. W lesie kilka kilometrów za miastem znajdowało się wszystko czego potrzebowała. Szła powoli, nie spieszyła się. Zwłaszcza kiedy opuściła mury stolicy. Śpiew ptaków, szum wody jak i szelest liści działał na nią kojąco. Bez pośpiechu zbierała napotkane po drodze rośliny, których potrzebowała. Kiedy miała już wszystko czego  potrzebowała zaczęła rozglądać się za 'pożywieniem'. Potrzebowała dużo energii. Czuła, że jej ciało starzeje się w zawrotnym tempie. Na swoją ofiarę wybrała drzewo. Średniej wielkości w środku lasu było idealne. Zdjęła kaptur z głowy. Wypowiedziała słowa zaklęcia. Wykonała prosty ruch ręką, a drzewo tuż po chwili runęło na ziemię. Kobieta kucnęła przy pniu. Dotknęła go dłonią i zaczęła wysysać energię. Jej żyły zaczęły świecić. Czuła jak wypełnia ją moc. Jej ciało młodniało. Po chwili po zmarszczkach nie było śladu. Drzewo więdło z każdą sekundą oddając życie Wiedźmie. Kiedy się podniosła po roślinie nie został nawet ślad. Zmieniła się w proch. Chciała się podnieść jednak coś uniemożliwiło jej wykonanie ruchu. Poczuła zimne ostrze na szyi. Była bardzo zdziwiona, że nie wyczuła obecności swojego przyszłego mordercy. Nie mogła wykonać żadnego ruchu, ponieważ nóż rozciąłby jej skórę jeszcze bardziej. Już czuła jak krew spływa po jej klatce piersiowej.
- Jaki masz w tym cel? - przełknęła ślinę co spowodowało pogłębienie rany.
- Takie zlecenie Wiedźmo z Merkez – gdyby tylko nieznajomy wiedział ilu już próbowało ją zabić. Kobieta westchnęła głośno dobrze wiedząc jak to się skończy. Kiedy mężczyzna chciał dokończyć swoje dzieło Mori przybył na ratunek. Usiadł na głowie Aradii i spojrzał prosto w oczy elfa. Ten osunął się na ziemię. Zaczął krzyczeć i rzucać się na wszystkie strony. Wiedźma mogła w tym czasie szybko wyleczyć ranę zrywając kilka kwiatków rosnących tuż obok. Akurat kiedy skończyła płatny morderca złamał czar kruka. Kobieta wypowiedziała słowa zaklęcia, które uwięziły nieznajomego w klatce stworzonej z błyskawic.
- Lepiej nie dotykaj – uśmiechnęła się delikatnie i podeszła bliżej. Patrzyła na niego z góry. - I co ja mam z tobą zrobić co?

< Nuven? >

Jeśli masz przed sobą jedynie ścianę, musisz sobie zorganizować drzwi, wszystko dozwolone.


Imię: Serenity z rodu Ignis
Pseudonim: Serek, Iskierka
Wiek: 22 lat
Płeć: Kobieta
Wzrost: 170 cm
Rasa: Demon
Stanowisko: Księżniczka i wojownik.
Miejsce zamieszkania i urodzenia: Khayr
Charakter: Zwykle podczas wolnego, Serek wydaje się nadzwyczaj wyluzowana i mało przejęta kryzysami na tym świecie, chociaż cechuje ją też zachowanie księżniczki pełnej ogłady i spokoju. Zawsze na jej twarzy znajdzie się uśmiech i to niezależnie od rozmiaru kataklizmu sytuacji co bywa przerażające. Czasem bardziej kobieca, czasem mniej - wszystko zależy od sytuacji. Dobrze wie jak pozyskać różne informacje, ma na to swoje sposoby, głównie przez wykorzystanie kobiecych atrybutów. Została również zapamiętana jako bezwzględna i krwiożercza na polu bitwy, czerpiąc niepokojącą radość z ciskania we wroga różnymi atakami z dziką satysfakcją. Choć nie jest zdolna okazywać miłosierdziu swoim wrogom, zwykle robiłaby to tylko na żądanie brata, obecnie pewnie zrobiłaby to samo na prośbę kogoś bliższemu sercu. Ma już spore jak na jej wiek doświadczenie na polu bitwy i na arenie, więc warto z nią czasem coś uzgodnić. Jako wykształcona księżniczka to niezły z niej strateg i dyplomata, potrafi rozmawiać nadzwyczaj dorośle, co nieraz może się wydawać kłótliwe co do jej osobowości. Jednak jej mocną stroną są walki. Jej delikatność, serce(oraz inne wnętrzności) wraz z tą dobrą stroną chyba czekają na tego jedynego, który zawładnie nią przez siłę miłości. Ciężko stwierdzić czy faktycznie ma łagodną stronę, jednak plotki głoszą, że wyjdzie za mężczyznę zdolnego ją pokonać w starciu. Potrafi się rozczulać i zachwycać dziwnymi rzeczami... Ponoć nie pasuje do niej jej głos bo wydaje się delikatny aczkolwiek pociągający, nic bardziej mylnego. Właśnie ta naturalna tonacja głosu jest w niej przerażająca, brzmi niemal cały czas kusząc, a w tej samej chwili może właśnie pozbawiać kogoś flaków, dlatego nigdy nie musi podnosić głosu.
Rodzina: 
- obecnie panująca para królewska;
- starszy brat bliźniak (wychowywani osobno, mają ze sobą bardzo nikłe styczności).
Partner: -
Umiejętności: Jako demon ma znacznie szybszą prędkość ataku niż zwykli ludzie. Włada też ogniem, który jest głównie zauważany przy walce: podpala broń, ognista szarża (wystrzeliwuje tą samą broń w dwóch czy czterech salwach, oczywiście mają coś z ognia). Łatwo idzie jej podpalanie, jej najgroźniejszą mocą jest diabelski taniec kiedy zaczyna wirować i się przemieszczać, a wokół niej tworzy się wstęga ognia, która cały czas się powiększa podczas tańca. Przy odpowiedniej figurze zatrzymania cały ogień się rozbryzguje, jeśli jednak przestanie, ot tak, ogień wygaśnie. W pewien sposób umie wtopić się w ogień i stać się z nim jednością, co nie wyrządza jej krzywdy. Jako człowiek ma talenty w kierunku muzycznym, bowiem umie grać na pianinie oraz skrzypcach przez fakt odebrania bardzo dobrego wykształcenia. Świetnie tańczy. Niesamowicie walczy mieczem, sztyletami (pochowane w jej ubraniu, nie zdziwcie się), czasami toporem, jej celność jest wysoka, praktycznie nigdy nie chybia. Chociaż nie przepada za politycznymi potyczkami, sprawdza się jako dyplomata o godnym języku.
Aparycja: Dosyć wysokie dziewczę o długich rudych włosach i pociągających fioletowych oczach. Sylwetka smukła, chociaż widać jej wysportowane ciało i gibkość w różnego rodzaju poczynaniach. Trzeba zaznaczyć, że została hojnie obdarowana przez naturę i to tam gdzie trzeba. Ładnie podkreśla swoje walory w ubiorach, które idealnie nadają się do różnych okazji w tym walk, w przypadku oficjalnych imprez zawsze ubierze się tak, by niewiele można byłoby dojrzeć, ale wystarczająco dla mężczyzn, by tak szybko nie zapomnieli tej seksownej kobiety. Z okresu dzieciństwa została jej niewielka i mało widoczna blizna na karku, która jest praktycznie zawsze za włosami upięte jak na załączonym obrazku, z późniejszych walk również ma pewnego rodzaju kolekcje blizn, jednak są widoczne tylko przy braku jej ubrań. Porusza się z wyjątkową gracją godnej księżniczki, tego jej nie wolno odmówić.
Historia: Nie ma tu zbyt ciekawego. Urodziła się jako druga z bliźniąt, a trzeba pamiętać, że uważano takie dzieci za nasienia szatana, co w jej przypadku nawet się sprawdziło. Jednak biorąc pod uwagę jej ród i pozycję, rodzice musieli odłożyć na bok swoje widzimisię i zająć się wykształceniem oddzielając od siebie dzieci. Tak właśnie rodzeństwo pobierało już od małego wiele nauk, jednak najbardziej przypadły im do gustu walki, mieli do niej ogromny talent, według oceny nauczycieli. Ponieważ ich plany nauki u obojga były różne, bardzo rzadko natykała się na brata. Osiągając wiek nastoletni zaczęła brać czynny udział w starciach, cały czas rozwijając swoje możliwości. Uważana jest za trudnego przeciwnika, ciężej jest ją pokonać niż księcia.
Towarzysz: -
Inne: 
- jest druga w kolejce do tronu (po starszym bracie bliźniaku);
- bardzo lubi długie gorące kąpiele;
- uczulona na jaskry; 
- nie lubi otrzymywać kwiatów pyłkowych, nie przepada za ich walącym się pyłkiem;
- na ręce pod rękawiczką nosi jeden z prezentów od brata- jest to niewielki wisiorek, otrzymała go na 18 urodziny;
- nieoficjalnie jest powiedziane, że wyjdzie jedynie za mężczyznę zdolnego ją pokonać w starciu, ponieważ patrzy na geny przydatne w walce;
- ponoć ma słabość do wojowników jeśli chodzi o kontakty damsko-męskie;
Właściciel: Luna34

Preferowana długość odpisów: średnie/ długie
Stopień Wpływu (SW): 1
Inne uwagi: -

Od Azraela do Fufu

Spojrzałem na lekko rozjuszonego Lezarda wpatrzonego w dziewczynę. Może jakoś wielce jej nie lubiłem, w sumie była mi ona obojętna. To jednak nie za bardzo chciałem, aby stała się jej krzywda. Wszak była księżniczką, córką króla. Za to na pewno by mnie stracili i to w porządnych męczarniach.
- Mogę go dotknąć? - usłyszałem wesoły, prawie piszczący głos dziewczyny.
- Nie rad.. - zanim w ogóle cokolwiek powiedziałem dziewczyna zrobiła kilka kroków w stronę stworzenia. Ten przedreptał zdenerwowany w miejscu po czym rzucił się w jej stronę. Tak naprawdę zakryłem ją swoimi ciałem w ostatnim momencie, przez co mój towarzysz wgryzł mi się porządnie w ramię. Szybko mnie puścił i zaskomlał przepraszająco lekko się przy tym cofającego.
- Ej! - Pisnęła, gdy zasłoniłem stworzenie - Widzisz? Nie lubi Cię i Cię gryzie! Mnie, by polubił.
Słysząc to spojrzałem na nią mocno czerwonymi oczami. Moją złość jeszcze potęgował naprawdę mocny ból po ugryzieniu.
- I właśnie dlatego kurwa nie lubię was wysoko urodzonych. Myślicie, że wam wszystko wolno i jesteście najlepsi. Bo co? Bo macie władze i pieniądze. Czy to właśnie pozwala wam tak gardzić nami, biedniejszymi? - warknąłem łapiąc się za krwawiące ramię. - Mogłem mu pozwolić się na ciebie rzucić, ale nie odezwało się we mnie sumienie. - wyszeptałem bardziej do siebie niż do niej. Byłem wściekły na nią i na siebie. Na siebie, że zachciało mi się ją ratować i na nią, że nawet nie potrafi za to podziękować. A ten gad lubi mnie bardziej niż kogokolwiek innego. Kiedy już zauważył swój błąd podszedł do mnie i wtulił swój pysk w mój bok mrucząc mi w myślach przeprosiny. Coś czułem, że ta rana szybko się nie zagoi, a przy okazji zostanie po niej blizna.

< Fufu? >

niedziela, 5 maja 2019

Od Keyi do Lexie

Zmrużyłam oczy, dokładnie zapamiętując opis przedmiotu. Zdarzyło mi się mieć do czynienia z magicznymi rzeczami, ale ten był wyjątkowo potężny. Rozumiałam teraz w pełni, dlaczego nie chcieli, aby dostał się w nieodpowiednie ręce. Jednocześnie znaczyło to, że mamy jeszcze mniej czasu.
Przeszedł mnie dreszcz przerażenia, ale i niezwykłej ekscytacji. Przez moment wyobraziłam sobie, że to ja mam w posiadaniu taki przedmiot. Szybko jednak się opamiętałam i przypomniałam obrzydzenie do magii.
- To ciekawe i odrażające. – wykrzywiłam się. – Teraz lepiej rozumiem skąd ten pośpiech.
Jastrząb przytaknął skinieniem głowy. Jej wyraz twarzy zdradzał zaniepokojenie. Spięła konia, nie czekając na nas i pozostawiając nieznacznie w tyle.
Kiedy wiatr mocniej zawiał, odsłonił nieznaczna część pleców Ptaka. Dostrzegłam tam cos błękitnego, które było wręcz wrośnięte w jej skórę. Tworzyło to łuski, ale wyglądały one pięknie. Ta dziewczyna jest dla mnie wielką zagadką. Ile dziwactw jeszcze skrywa?
Droga była już coraz mniej zaśnieżona, a my poza granicami Anthrakas. Zimno, nadal trzymało i nie pozwalało na wytchnienie.
Kiedy przeszliśmy do stępa, pozwoliłam sobie na zbliżenie się do ciemnowłosej.
- Jak myślisz, dla kogo pracują? – zaczęłam.
- Na pewno dla kogoś, kto nie ma dobrych zamiarów. – westchnęła zniecierpliwiona. – Musimy odzyskać to, zanim narobią więcej szkód. Tyle niewinnych żyć już zostało unicestwionych…
Przytaknęłam jej. Ona naprawdę się tym przejmowała. Zawsze byłam zdziwiona, skąd biorą się tak empatyczne stworzenia.
- To przypomina mi moc mojej matki. – rzuciłam mimochodem. – Potrafiła kontrolować zmarłe dusze. Chociaż niezbyt dobrze to pamiętam.
Jastrząb wypuścił powietrze i spojrzał się w moją stronę. Wyglądała, jakby dokładnie mnie ilustrowała.
- Przestało padać. Przyspieszamy? – zapytałam, zmieniając temat.
- Im szybciej to odbierzemy, tym lepiej. – odpowiedziała.
Wydawało mi się, że na jej usta wpłynął niemal niewidoczny uśmiech.

Kiedy zaczęło się ściemniać, znów powróciliśmy do wolnej jazdy. Konie wyraźnie sapały i wykazywały zmęczenie. Poklepałam mojego wierzchowca jakby w geście przeprosin.
- Muszę przyznać, że…
- Cicho! – Ptak nie dał mi dokończyć.
Nagle się zatrzymała i wskazałam geesem dłoni, abyśmy zamilkli. Albo raczej ja, bo Mer od początku nie miał z tym problemu.
W oddali dało się zobaczyć małą pomarańczową plamkę, z której unosił się dym. Wokół siedziało może z czterech ludzi, a jeszcze dalej dało się zauważyć kilka pasących się dalej koni.
- Myślisz, że to oni? – zapytałam cicho.
- Czuję magię, więc niewykluczone. – zacisnęła pięść i zmrużyła groźnie oczy.
Uśmiechnęłam się zadziornie i spojrzałam na wciąż niewzruszonego Zbroję. Sama złapałam za broń, która spoczywała teraz w mojej prawej dłoni. Długie i lekkie ostrze przecięło powietrze, gotowe do działania.
- Mogę pojechać do nich pierwsza i zobaczyć czy to na pewno bliźniaki. Spróbuję odwrócić ich uwagę.
- Rudy cię rozpozna. – przypomniała mi.
Przytaknęłam jej i wzruszyłam ramionami.
- No dobra, chciałam tylko trochę się pobawić. Wizja odessania mojej niezwykle cennej duszy, faktycznie mnie nie przekonuje.
Zaśmiałam się rozczarowana. Kiedy już miałam proponować kilka kolejnych możliwości, okazało się, że grupka się rusza i jadą dalej. Posłałam kobiecie znaczące spojrzenie, wyczekując, co ona ma teraz do powiedzenia i jaki plan uważa za najlepszy.

Lexie? Najmocniejsze przeprosiny się należą ;-;. Plus moja wena to jakaś tragedia >.<  >