Strony

poniedziałek, 3 czerwca 2019

Od Keyi do Lexie

Długo dywagowałam nad możliwościami, które pojawią się wraz z magicznym artefaktem w moich rękach. O ile w ogóle się pojawią.
Podczas kiedy ruszyłam, aby zająć miejsce, obmyślałam dokładnie swoje działanie. Jak powinnam to rozegrać? Z początku wydawało się to łatwe, ale wcale takie nie było. Nie wiedziałam, czy osoby te umieją się nim posługiwać i mnie nie zauważą.
Niepewności dodawał mi milczący Mer, który usilnie zachowywał ignorowanie moich prób zagadania. Skoro jednak Jastrząb mu ufa i zaleciła zadanie, na pewno je wypełni. Za te kilka tygodni spędzonych razem potrafiłam stwierdzić, że był jej oddany. Jakkolwiek to rozumieć.
Po nieco dłuższym czasie siedziałam wśród zarośli, czekając na właściwy moment. Słyszałam bicie własnego serca, a każdy dźwięk zdawał się nasilać. Zimny wiatr próbował zwrócić uwagę i zapobiec oddalaniu się moich myśli.
Wciąż się zastanawiałam czy powinnam oddawać artefakt obcym. Co, jeśli Król wykorzysta go do niecnych planów, albo – co gorsza – sam Jastrząb go przejmie? Nie wyglądał na taką, ale przecież każde uczucie i emocje da się zakryć. Na samą myśl o tym czułam dziwny niepokój. Czyżby jej umiejętność tak bardzo mnie przestraszyła?
Powiew mroźnego powietrza ponownie we mnie uderzył i spowodował zniknięcie niepokojących myśli. Najpierw muszę zdobyć przedmiot. Tylko jak?
Stukot kopyt pojawił się w oddali, a zaraz obok mnie. Ruszyli dalej, skręcając tam, gdzie udał się Ptak. W tym czasie i ja wyszłam zza roślin i pobiegłam za nimi. Wciąż trzymałam się blisko kłączy. Nie zauważyli mnie, a niedługo potem pojawiła się moja towarzyszka.
Z oddali wyglądała na jeszcze groźniejszą. Uśmiechnęłam się pod nosem, kiedy zauważyłam krzątanie się dwóch młodych z tyłu powozu. Wyglądali na iście przerażonych.
Powóz stał w miejscu, kontrolowany przez Jastrzębia. Woźnica zbyt zajęty nerwową rozmową, nie zauważył, kiedy prześlizgnęłam się bokiem pod wóz. Słyszałam ciche szepty chłopców i skrzypienie drewna pod ich stopami.
Powoli przesuwałam się naprzód, aż dotarłam do końca desek. Wyciągnęłam podręczny sztylet i małe lusterko, które pozwoliło mi na bezinwazyjne spojrzenie, co robią młodzi.
Wtedy w ręce jednego z nich ujrzałam to, co poszukujemy. Pomimo że nigdy go nie widziałam, byłam pewna, że to właśnie ten artefakt. Biła od niego dziwna aura, która spowodowała u mnie nieprzyjemny dreszcz. Jednak jego wygląd był… zwyczajny. Całkowicie odbiegał od moich wyobrażeń.
Kawałek drewna, pokryty nieznanymi mi symbolami i runami. Na końcu lśnił jakiś kamień jakby wciśnięty w drąg.
Reszta to były jedynie minuty. Wskoczyłam na powóz i ściągnęłam jednego z chłopców. Jego nieprzytomne ciało uderzyło mocno o ziemię, powodując zwrócenie uwagi woźnego. Zdążyłam jedynie zrobić unik, kiedy drugi młodzieniec zaczął wymachiwać ręką, w której spoczywał magiczny przedmiot.
Z dziwnej oddali dobiegł mnie krzyk towarzyszki, ale był całkowicie niezrozumiały. Ku mojemu zdziwieniu i uldze, chłopak nic mi nie zrobił. Wyglądało na to, że nie ma kontroli nad artefaktem.
Szybko udało mi się go unieruchomić i zwalić z powozu, po wcześniejszym zabraniu przedmiotu.
Rozglądnęłam się i zobaczyłam, że dziewczyna trzyma grubego mężczyznę przed sobą w pozycji, która pozwalała je na kontrolowaniu jego ruchów. Jej włócznia spoczywała na jego gardle, ale pozwoliła mu zostać przytomnym. Widziałam, jak porusza ustami, a je skóra wciąż pokryta była dziwnym pyłkiem.
Ruszyłam przed siebie, aby ustalić co teraz. Z pewnością nie oddam tak niebezpiecznego przedmiotu w jej ręce. Nie bez wcześniejszego upewnienia się, że nie wykorzysta go ona lub jej władca do złych celów. Trzymając go jednak w rękach, wcale nie miałam ochoty go oddawać. Czułam dziwne podniecenie i chęć wypróbowania przedmiotu.
- Co chciałeś z nim zrobić? – warknęła dziewczyna.
- Ja tylko miałem go przewieźć w odpowiednie miejsce. Nie miałem wyjścia, zmusili mnie!
Jego ton głosu wyrażał strach i gotowość powiedzenia każdego szczegółu. Uniosłam brwi, kiedy zobaczyłam jak Jastrząb, nieco poluźnia uścisk.
- Gdzie i w jakim celu? – wtrąciłam się, kiedy znalazłam się obok.
Dziewczyna wyglądał na niewzruszoną, ale gniewną. Nie widziałam też nigdzie Mer, a nagle jej wzrok sięgnął gdzieś daleko.
W jednej sekundzie zobaczyłam, jak wyskakuje do przodu, a w drugiej poczułam niesamowity ból lewej części brzucha. Nagle przed oczami zrobiło mi się ciemniej, a z rąk ktoś wyrwał artefakt.
Zanim bezwiednie upadłam, zdążyłam zobaczyć dwa konie prowadzone przez rudowłosych. W rękach rdzawogłowej spoczywał teraz tak ważny kij.
Kolana zabolały pod wpływem upadku, a dłoń automatycznie powędrowała do ranionego miejsca. Powiodłam jedynie wzrokiem za oddalającymi się, czując w ustach gorycz.

<Lexie? Wybacz, teraz o ty musiałaś znów czekać :< >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz