Strony

środa, 15 stycznia 2020

Od Matriasena do Misericordii

Pulsujący ból w skroniach i dzwonienie w uszach. Nie było to dla Matriasena nowe uczucie. Spróbował się podnieść, jednak coś ograniczało jego ruchy. Otworzył oczy. Świat przypominał kolorową plamę, z której powoli wyłaniały się znajome kształty. Opuścił wzrok na swoje dłonie. Tkwiły w zatrzaskach, przytwierdzonych do krzesła. Przez chwilę próbował sobie przypomnieć, jak to się stało, gdy jego wzrok zogniskował się na elektrodach wykrywacza kłamstw. Właśnie, miał wypytać marchewkową dziewczynę o… o wszystko w sumie. Rozejrzał się, szukając płomiennych włosów. Były. Rudowłosa siedziała na ziemi, plecami do niego i najwyraźniej intensywnie się nad czymś zastanawiała. W dłoniach trzymała coś, co wyglądało jak kawałek pergaminu. Cesarz wyciągnął się na tyle, na ile pozwalała mu obręcz na szyi, próbując zobaczyć co pisze, jednak nic to nie dało. Czuł niejaką dumę. Naprawdę dobrze skonstruował to krzesło. Aż dziwne, że dziewczyna była w stanie się z niego wydostać.
- Jeśli szukasz odpowiedniego słowa, może pomogę – zaoferował pogodnie. Była dokładnie tym, czego szukał. Jego intuicja okazała się być jak zawsze niezawodna. Nic nie mogłoby go wprawić w lepszy humor. No, może tylko udoskonalenie maszyny z jej wkładem.
- Z-zamilcz potworze, dręczycielu marchwi i pożeraczu warzyw! - wykrzyknęła, wyraźnie zdenerwowana, choć akurat z ich dwójki to Matriasen powinien być bardziej nerwowy. - Teraz ja będę zadawać pytania, także mów prawdę!
  Dla podkreślenia swoich słów przesunęła przełącznik na wykrywaczu kłamstw. Urządzenie zabrzęczało lekko i po miedzianych drutach przeskoczyła iskra. Cesarz poczuł rażący ból w klatce piersiowej. Rzucił się, jakby chcąc się wyrwać, jego serce biło jak szalone, a palce dłoni zacisnęły na oparciu krzesła, wbijając w drewno. Zrobiło mu się ciemno przed oczami. Znowu zaczęło mu dzwonić w uszach.
  Gdzieś z oddali dobiegał go jakiś dźwięk, jednak nie był w stanie nawet go zidentyfikować. Poczuł dotyk na twarzy i z trudem otworzył oczy. Przed swoją twarzą miał twarz marchewkowej dziewczyny. Wyglądała na nieco zmartwioną, ale gdy tylko zobaczyła, że chłopak się budzi odsunęła się i poruszyła ustami, jakby coś mówiła.
  Cesarz nie raz został kopnięty przez prąd podczas pracy, jednak nigdy nie bolało to tak mocno. Przez głowę mu przeleciało, że trzeba się zastanowić nad skutecznością wykrywacza kłamstw. Być może wstrząsy elektryczne nie do końca stymulują ludzi do mówienia prawdy, mimo zapewnień Naczelnego Inkwizytora o skuteczności tej metody. Być może powinien sam się przyjrzeć przesłuchaniom i wspomóc wojskowych swoim błyskotliwym geniuszem.
- ...lo ...szysz ...bie ...ówię? - Dziewczyna otwierała szeroko usta i widać było, że stara się mówić bardzo powoli. Matriasen skinął lekko głową, nie mogąc wykrztusić z siebie ani słowa. Rudowłosa położyła ponownie skupiła swoją uwagę na pudełku i zaczęła je oglądać z każdej strony. - To tak powinno działać? To chyba niezbyt efektywne potwierdzanie prawdomówności.
- Trzeba... - zaczął powoli wynalazca czując, jak plącze się mu język - zmniejszyć intensywność.
- Co, jaką intensywność? Że niby tymi kółkami z boku? - dziewczyna dotknęła czegoś na pudełku, a Matriasen zacisnął palce na oparciu w oczekiwaniu na kolejny wstrząs. Nic takiego jednak się nie stało. Rozluźnił się nieco.
- Zapewne, chodzi o tą dużą.
- Dobrze, a teraz mów. Co odkryłeś na temat ożywiania marchwi. - Nacisnęła przełącznik, a Cesarzem ponownie wstrząsnął prąd elektryczny. Tym razem jednak nie stracił przytomności, musiała więc znacząco zmniejszyć intensywność.
  Serce ponownie mu przyśpieszyło i potrzebował chwili, by je uspokoić.
- Na pewno pomogłoby... gdybyś zaczekała, aż zdążę coś powiedzieć - zauważył, wciąż czując, jak serce wali mu w piersi, jakby właśnie przebiegł maraton.
- Więc mów  - zażądała, zaplatając ręce na piersi.
  Chłopak odchylił głowę do tyłu w zastanowieniu.
- Łatwiej by to było narysować... ale dobrze. Marchew, jako warzywo deryglocjalne charakteryzuje się fluktuozą infracyjną, która oddziałuje z polifrozją morficzną mieszanki deokryrybonukleiny i miazmatu rotasu z wrażeniem pseudomistycznym ars musicorum, generowanym w sposób systematyczny przez struny wnętrza rut, połączonych neurofonicznie z sercem energetycznym, fletem z Hameln. Zgodnie z teorią Yashino Sho o hermerkulizacji nehjotowej powinno to zadziałać przy spełnieniu warunku optimum i założeniu fletrenu dodatniego, jednak z jakiegoś powodu działa to tylko na marchwie.
(Misericordia?)

poniedziałek, 13 stycznia 2020

Od Mirajane do Lexie

Moja biedna Lexie pozostawiła mnie. Przynajmniej tak mi się wydawało, w końcu... Straciłam znowu to cudowne ciepło, które mną się opiekowało. Nie pamiętałam co się stało. Chyba zemdlałam, ale nie byłam tego całkowicie pewna. Niósł mnie Discord. Jego ciepło, było inne, różniło się od tego, jakie dawała mi moja cudowna gwardzistka. Zawsze przy mnie była, zawsze mnie wspierała, chroniła i oddawała swoje zdrowie za mnie. Dlaczego nie umiałam się jej odwdzięczyć. Dlaczego czułam się niegodna tej, którą tak kochałam. Od kiedy spotkałam się z nią pierwszy raz, zaprzyjaźniłyśmy się, a co najważniejsze, stałyśmy się sobie bliskie jak siostry. Nigdy nie chciałam tego zmienić i nie miałam zamiaru nic zmieniać. Tak miało pozostać. Tylko co my teraz zrobimy... Zamek się spalił... A w nim cała moja rodzina, służba, lud... Wszystko i wszyscy. Mer... Mój Mer, który zawsze mnie chronił przed złem, nie wiedziałam, gdzie teraz się znajdował. Pragnęłam, aby znowu mnie obronił tarczą, aby szedł obok mnie... Przypomniała mi się parada na cześć królestwa...
---
Lud krzyczał ze szczęścia, wokoło nas latały płatki kwiatów. Wysiadłam z karocy w pięknej, błękitnej sukni, przyozdobionej specjalnie przygotowanymi dla mnie materiałami. Wtedy właśnie, obok mnie, pojawił się Mer. Patrzył na mnie z głębi ciemności w hełmie, ale podał mi oczywiście swoją dłoń, po czym kiedy wyszłam z karocy, moje plecy okrył czerwonym płaszczem. Uniósł tarczę do góry, aby słońce nie uderzało mi w oczy, a co najważniejsze z ogromną czułością pomógł mi dojść na przygotowane miejsce dla rodziny królewskiej.
Za mną wybiegło moje młodsze rodzeństwo, które ze śmiechem machało do ludu. Dwaj, młodsi ode mnie, bliźniacy wyszli obok siebie z uśmiechami na twarzach. Przed nami kroczyli rodzice, którzy jako pierwsi zasiedli na tronie. Ja usiadłam po prawicy mojego ojca. Wtedy właśnie Mer minimalnie uchylił swój hełm, zakrywając się jak mógł i pocałował wierzch mojej dłoni. Wtedy właśnie chyba po raz pierwszy w życiu na moich policzkach pojawił się tak mocny rumieniec. Spojrzałam na mężczyznę i wyjęłam chustę, podając ją gwardziście.
- Wygraj turniej... Dla mnie. - powiedziałam z uśmiechem.
Mer przyjął moją chustę, którą przyłożył sobie do serca. Zza niego wyszła Lexie, która stanęła za moim tronem. Była wierną gwardzistką, nie oddalała się ode mnie, byłam jej zawsze wdzięczna. Tradycją było, że księżniczka ma prawo wystawić do turnieju swojego gwardzistę, a ja z chęcią to zrobiłam. W końcu... To był Mer... Który nie raz uratował mnie od złego. Uśmiechnęłam się do niego, po czym przechyliłam lekko głowę i wygładziłam suknię.
W trakcie turnieju z pasją przyglądałam się wszystkim pojedynkom. Mer wygrywał. Dla niej. I udało się. Wygrał zawody, a ja ze szczęścia wstałam i zaczęłam głośno klaskać w dłonie.
- Dziękuję ci Mer! Jestem najszczęśliwszą księżniczką na ziemi! - powiedziałam donośnie i posłałam pocałunek w powietrzu dla niego.
Zasługiwał na to...
---
Obudziłam się nagle, głośno się śmiejąc. Discord smagał mnie końcówką swojego ogona, abym się wybudziła. Znaleźliśmy się nad Królestwem Syren. Dlaczego tutaj... Ah... No tak. Muszę wezwać pomoc! Popatrzyłam na mojego Haresa i rzuciłam zaklęcie, dzięki któremu mogliśmy oddychać pod wodą. To była podstawa, więc czar na pewno będzie bardzo długo działał. Rzucę go znowu za jakiś czas. Discord zanurzył się ze mną i z ogromną szybkością ruszyliśmy na audiencję do króla.
Udało się nam dotrzeć i otrzymać możliwość rozmowy z władcą syren. Pokłoniłam się nisko przed tronem. Sala była wielka, niewiele różniąca się rozmiarem od tej w Leoatle. Wszędzie ozdoby były w kształcie muszel, spirali, a dodatkowo wszędzie były piękne koralowce, jakie dodawały temu miejscu uroku. Popatrzyłam w oczy starego trytona.
- Witaj władco mórz. Jestem Mirajane Melanie Reiss, córka króla Leoatle. Nasz zamek i kraj został zaatakowany. Moja gwardzistka jest w drodze tutaj, a za nią prawdopodobnie jest pościg! Proszę cię, panie, wyślij część swojego wojska, aby uratował moją gwardzistkę! - powiedziałam dumnie i donośnie. - Naprawdę potrzebujemy pomocy. Zamek płonie, a my nie mamy gdzie się udać. - dodałam jeszcze.
Stary mężczyzna zastanowił się i kiwnął głową. Machnął potem swoim trójzębem, a wtedy posłaniec wyruszył. Otarłam czoło, czułam nadal ogromne gorąco jakiego ode mnie biło. Musiałam dostać pomoc... Inaczej umrę...
- Proszę cię, panie, o opiekę lekarską dla mnie i dla mojego pupila... - powiedziałam, pokazując na moje małe zwierzątko...
Król się zgodził. Zostałam zabrana do oddziału szpitalnego w zamku. Mam nadzieję, że Lexie żyje... A Mer za niedługo do nas dołączy...
<Lexie? ^^>

sobota, 11 stycznia 2020

Od Ayarshi do Lexi

Dziewczyna jeszcze miła trochę czasu dla siebie wiec zażyczyła sobie kanapek na posiłek. Po paru minutach przyszła służka z talerzem, na którym była wieża kanapek. Gdy była sama zjadła trzy kanapki, a resztę dobrze zawiązałam w tkaninę i schowałam do szuflady. Gdy słyszała pukanie do drzwi.
-Wejść. -jakaś osoba dała jej list, kobieta odprawiła osobnika i otworzyła  list zaczęła go czytać i aż krew w niej się zagotowała, gdy ujrzała, że król ma zamiar ja od eskortować do domu.
-Po moim trupie. -Zerwała się z miejsca i chciała zabrać swoje ciuchy, ale ich tam nie było. Przeszukała pomieszczenie i znalazła tylko suknie i spódnicę. Zezłoszczona rozerwała suknie i przewiązała ja na piersiach, a spódnice skróciła, przewiązała jeszcze worek sznurem i wyślizgła się oknem.
- Wysoko - powiedziałam do siebie w myślach, idąc krawędziarką budynku. Przeoczyła kolejne części i zeszła na ziemię, gdy przemykała przez ogród zauważył ją jeden ze strażników i zaczął ją gonić, lecz nie udało mu się złapać dziewczyny która uciekła do pobliskiego lasu. W tym czasie, straż weszła do pomieszczenia, w którym  spodziewali się Ayarashi, ale jej tam nie było powiadomili o tym Lexie. Ayarashi mknęła miedzy gałęziami i ukryła się w zamaskowanej dziupli słysząc w oddali zbliżający się pościg.

(Wybacz za ta beznadzieje Lexi)

piątek, 3 stycznia 2020

Od Raggasha do Akroteastora

Demon przewrócił oczami z dezaprobatą, po czym zginając palce środkowy i wskazujący w każdej dłoni przedrzeźniał Akroteastora:
- Rzekomo zaginiony syn władcy, no pewnie przecież każdy władca tyle chędoży, za przeproszeniem, że nie zliczy swoich następców tronu. Pójdźmy zatem na kompromis. Skoro nie ma powodu do buntu... Stwórzmy go.
Akroteastor, z racji braku mimiki twarzy, nie mógł wyrazić swego zniesmaczenia zachowaniem demona, ale aby Raggash miał okazję wyrzucenia z siebie potoku słów dał mu szansę na wypowiedzenie się.
- A PO CO MAMY SIĘ ANGAŻOWAĆ W PODŻEGANIE PODDANYCH? ZWYKŁA STRATA CZASU.
- Nic Pan nie rozumie, nieprawdaż? Bez zamieszania nie mamy szans na... podmianę, nazwijmy to, dziedzica właściwego na nowego. Łatwiej zinfiltrować przeciwnika gdy jest zdezorientowany. Jeśli obszar po obszarze będziemy nakłaniać do współpracy, bądź podmieniać lokalnych włodarzy, będziemy w stanie podnieść daninę i chwilowo przetrzymać ją dla siebie, czyli zebrać dodatkowe fundusze dla naszej kampanii. Gdy rozpęta się chaos, wkradniemy się w łaski władcy i wykradniemy dziedzica, by zwrócić... nowego, bądź pozbędziemy się obu w taki czy inny sposób. Jeśli zapanują zamieszki, ludziom będzie bez różnicy kto obejmie tron, byleby zapanował pokój.- To powiedziawszy, machnął ręką i stworzył na stole mapę królestwa, a na niej żołnierzyki, przesuwające się w jedną i drugą stronę. Baron, widząc konsternację, zechciał wyrazić niepewność.
- A czy utrata ludzi nie osłabi już wątłego królestwa? Władza krajem bez poddanych jest bezsensowna...
- A któż ma ich mordować, jeśli nie kontrolowani przez nas możni? Nie chcemy wojny, tylko chaosu kontrolowanego. Resztę załatwi propaganda!
- WIĘC ROZPOCZYNAMY REWOLUCJĘ OD OSŁABIENIA JUŻ DELIKATNEJ GOSPODARKI- Morfeo z przyjemnością wynajdywał każdą lukę w myśleniu demona.- NAWET BĘDĄC TAK GŁUPKOWATĄ PERSONĄ, AVENGASH, ZASKAKUJE MNIE PAN TYM LEKKOMYŚLNYM "PLANEM".
- A Pan zaskakuje mnie swoim uporem, i udawaniem że nie zauważa Pan rozległych zalet mojego planu - fuknął na pozór obrażony Raggash. - Nie będziemy rujnować gospodarki, tylko opróżniać skarbiec państwa i napełniać nasz. Gdy król będzie miał przed oczami widmo bankructwa, obecny tu Baron von Rihler zaskarbi sobie jego sympatię swoimi własnymi bogactwami, które de facto pożyczył od monarchy na chwilę. Gdy zbliżymy się do niego, pozbędziemy się go po cichu. A władzę, jako główny sponsor królestwa, będziemy mieć już wcześniej, co tylko da nam dodatkowy czas na przygotowanie tego kraju "po naszemu".
- Muszę przyznać, Panie Akroteastorze- Rihler, jako niewątpliwie najlepszy kandydat na twarz całego planu, również chciał mieć coś do powiedzenia w materii sposobu jego wykonania- że jakkolwiek szalony by ten plan nie był, ma duże szanse powodzenia. Wzniecając zamieszki z powodu zwiększenia drastycznie daniny, zmusimy króla do interwencji, co zwiększy wydatki na żołd i zmusi go do rozproszenia swych sił. Jeśli uda nam się odpowiednio długo podtrzymać ten stan i doprowadzić do desperackiej sytuacji finansowej, wkradnięcie się w łaski będzie dziecinnie proste. Co więcej, niektórych szlachciców możemy przekonać do współpracy, biorąc na cel najbogatszą baronię jako pierwszą i zrobienie z niej przykładu... Oczywiście, rozmowy z kolejnymi baronami odbyć musiałyby się w kuluarach.
- Z tym nie powinno być problemu, zamki mają słabe zabezpieczenia antydemonowe - rzucił od niechcenia Raggash, przesuwając siłą woli pionki na mapie. Akroteastor teraz zorientował się, że demon wszystkie ruchy o których mówili zaznaczał na mapie.
- Tym lepiej, a przy okazji nie stracimy zbyt wielu cennych ludzi, tworząc okazje do pozbywania się tych... niewygodnych.
- A JEŚLI KTÓRYŚ BARON BĘDZIE MIAŁ NA SŁUŻBIE MAGA KTÓRY UTWORZY BARIERĘ DZIĘKI KTÓREJ PAN RAGGASH BĘDZIE MÓGŁ CO NAJWYŻEJ POPATRZEĆ NA JEGO ZAMEK?
- Wtedy należy pamiętać, że Bełt z kuszy nie jest magiczny - Raggash rzekł to z taką lekkością jakby właśnie ogłaszał deser- I nieprzyjemnie piecze czy trafieniu- odparł wciąż patrząc na mapę teraz naczelny strateg całego przedsięwzięcia.- A jeśli zaszyje się w zamku, kto niby mu uwierzy? Ludzie pomyślą że oszalał. Łącznie ze służbą i strażą. Ktokolwiek by się nam nie przeciwstawił, przy odrobinie myślenia bez problemu zostanie zneutralizowany. I ten sam los może spotkać króla. Taki jest mój plan, panie Akroteastorze. Jeśli chce pan nam przedstawić nam jakiś dyskretny i czasochłonny plan działania, na którego efekty będziemy czekać do następnego stulecia którego tylko pan dożyje, bo ja wrócę do piekła z nudów w międzyczasie a ludzie są bardzo śmiertelni, więc cóż... słucham.
- Panowie wybaczą że się wtrącę przed szanownym panem Akroteastorem - Baron wyglądał jak  maleńkie ziarnko piasku przy dwóch antycznych skałach- czy zarzucamy koncept tworzenia ludziom przywódców? Jeśli przywiążą się do nich zbytnio, mogą wymagać ich obecności także po rewolucji...
- Nie zawsze będą niezbędni, ale ma pan rację, powinniśmy ograniczyć udział osób trzecich. Ukazanie ich wszystkich jednocześnie będzie wyzwaniem nawet dla mnie- demon patetycznie wskazał na siebie z uśmiechem. Żartuje z króla, szlachty, Akroteastora, mnie a teraz z siebie, rzekł sobie w duchu Elkanov. Jeśli to jest diabeł, to ludzie w piekle cierpią od śmiania się w nieskończoność...
(Fox, decyzja jest Twoja, Raggash może i ma ciekawe pomysły, ale to Akro jest szefem, jak bardzo sztywny by nie był :3)


"Dalsze siedzenie przy barze wpędzi Cię co najwyżej w alkoholizm… Szczerze mówiąc są gorsze opcje."

nieznany
Imię: Kiku
Pseudonim: Niu
Wiek: Dwadzieścia dwa lata
Płeć: Mężczyzna
Wzrost: 165 cm
Rasa: Neko
Zawód: “Prowadzę własny biznes. Niewielka, stabilna instytucja, dobra na nasze niespokojne czasy” - posiada własny pub, w którym jest barmanem, kucharzem i kelnerem w jednym.
Miejsce zamieszkania: Wszędzie i nigdzie - dosłownie i w przenośni. Gdy otwierał swój pub kierował się niską ceną, a nie ukrytymi haczykami. Dopiero gdy planował renowację głównej sali dowiedział się, że kupił w pełni świadomy budynek z funkcją magicznych drzwi. Tak oto budynek wisi między wymiarami a jego drzwi zaprowadzą Cię wszędzie… No, chyba że go obrazisz.
Miejsce urodzenia: Ucurum
Charakter: Za ladą to spokojny barman rzucający błyskotliwą radą czy filozoficzną mądrością życiową dla potrzebującego uwagi klienta. Jednemu powie coś łagodzącego ból duszy, drugiemu zaś szepnie, że ma się zabrać do roboty pod groźbą zdzielenia ścierką. Sam nie wie, kiedy ze zwykłej potrzeby dobrze wypełnionej pracy stał się matką dla bandy oszołomów udających groźnych przestępców. Jednak mimo tej specyficznej otwartości do podobnych mu wyrzutków społeczeństwa wciąż pozostaje oschłym nędzarzem, który nie dopuszcza nikogo do swoich problemów. Pod skorupą względnej samodzielności ukrywa przerażającą potrzebę bliskości i akceptacji schowaną z powodu strachu przed zranieniem. Czasami chciałby się po prostu do kogoś przytulić nie mówiąc nawet dlaczego.
Rodzina: 
Elizabeth - Ukochana matka, której umarło się ostatnimi czasy. Jej tragiczny koniec wciąż powraca w snach. 
Umiejętności: Potrafi słuchać. Bez względu na to, w czym tkwi problem, będzie próbował pomóc Ci go rozwiązać. Żadna sprawa nie jest dla niego beznadziejna i nikt nie jest zły. Stara się nie oceniać osoby, a jeśli już to robi to przez jej motywacje, a nie czyny.
Sukces swojego interesu zawdzięcza nie tylko przydatnemu lokum, ale też swoim wysokim zdolnościom kulinarnym. Każde danie otacza swoją miłością, bo kto wie, może trafi komuś przez żołądek do serca.
Aparycja: Niewysokie i wątłe ciało sprawia, że trudno wziąć go za poważnego rywala. W istocie nie cechuje się też żadną siłą. Sprawia to, że jest niebywale zwinny i skoczny. Za jego słabe punkty ewidentnie można zaliczyć głowę i plecy - jedno dotknięcie, a nawet największa siła woli przegra z odczuwalną przyjemnością. Na udach malują się rządki blizn - pamiątki po trudnym okresie przeżywanym po śmierci matki.
Historia: Wraz z matką przez całe dzieciństwo podróżował po świecie. Oprócz wspomnień pozostał mu z tamtych dni pluszowy miś, który także stał się pewną maskotką pubu. Gdy matka oddała za niego życie łapał się każdego sposobu by przeżyć, aż w końcu mógł otworzyć własny interes. Śmiało można stwierdzić, że optymistycznie rozpoczął nowy epizod swego życia.
Towarzysz: Pub, pluszowy miś i banda rozbójników. Kogo więcej mu potrzeba? 
Inne: 
Jego lęki są absurdalne - choć uwielbia groźne sytuacje i zwierzęta, to wpada w atak paniki, gdy tylko straci źródło światła bądź rozpęta się burza.
Właściciel: korneliar
Preferowana długość odpisów: Liczy się jakość, a nie ilość, chociaż długim opkiem nigdy nie pogardzę.
Stopień Wpływu (SW): 3SW (Po wcześniejszej konsultacji istnieje możliwość podniesienia SW)