Wiedziałam od samego początku, że Lexie bardziej będzie przejmowała się moim stanem, niż czymkolwiek innym. To w niej doceniałam i uwielbiałam. Zawsze była dla mnie rodziną, zawsze się mną opiekowała jak starsza siostra. Zawsze mogłam na nią liczyć, jak na nikogo innego na ziemi... Dlatego obiecałam sobie, że będę ją chroniła tak samo, jak ona chroni mnie. Kiedy trzymała moją dłoń, czułam się bezpieczna. Zawsze odczuwałam, że Lexie chroniła mnie jak jajko, jak porcelanową lalkę, której najmniejsza ryska może zaszkodzić. Z jednej strony to było dość upierdliwe... Ale z drugiej... Tak właśnie okazuje mi swoje oddanie.
Zaczęliśmy rozmawiać o Merze, o tym co może się z nim dziać... Tak się bałam, że wizja mojej gwardzistki może się spełnić. Że mój rycerz może nie żyć. Że już nigdy nie zobaczę tej dziwnie uspokajającej mnie zbroi, tego chroniącego mnie ciała. Potrząsnęłam głową na tą myśl, nawet nie chciałam tego mieć w głowie. On. Musiał. Żyć. Musiał być przy mnie i Lexie. Jesteśmy rodziną. Razem.
Kiedy brązowowłosa wspomniała o szaleńcu-lekarzu, z początku niezbyt dobrze przyjęłam informację, że ma mnie leczyć. Ba. Nawet nie chciałam do niego płynąć. Nie czułam się... Chora. Choć wiedziałam, że coś się we mnie złego dzieje, często tego nawet nie odczuwałam, przez co chętnie wykonywałam kolejne to eksperymenty i ćwiczyłam kolejne zaklęcia. Ah, magia. Szczególnie ta magia, którą ja się posługiwałam sprawiała, że czułam się dopełniona, czułam się kimś ważnym, bo mogłam osiągnąć coś, czego mało księżniczek osiągnęło. Mogłam być lepsza. Mogłam być zapisana w kartach historii, jako ktoś, kto wynalazł coś naprawdę cudownego. To były marzenia, ale wierzyłam, że się spełnią.
Gdy Lexie kazała otworzyć mi buzię, nieco się zdziwiłam. Zabrzmiało to dziwnie, ale czy ja powinnam się tym martwić? Nie. Oczywiście że nie. Musiałam zaufać dla gwardzistki, która powiedziała, że dzięki temu będę mogła oddychać pod wodą. Już miałam mówić o mojej bańce, kiedy ta przypomniała mi o tym, że w momencie, kiedy będzie mnie trzymała, ja nie będę mogła użyć mocy... Ile razy mnie zaskoczyła tym. Kilka razy uratowała jednak moje życie, kiedy magia wymknęła się poza moją kontrolę. Wtedy gdy otworzyłam buzię i Lexie była blisko mnie, zdałam sobie sprawę, że chyba po raz pierwszy widziałam lekki rumieniec na jej policzkach. Nie wiedziałam czym mogło to być spowodowane, ale uznałam, że po prostu się krępowała robiąc to. W końcu, nieco grzebała mi w buzi, co mogło być nieco peszące. Mnie też to zawstydziło, dlatego na moich bladych policzkach wstąpił również pudroworóżowy rumieniec.
Przytuliłam się do Lexie, a po chwili tryton złapał dłoń gwardzistki i ruszyliśmy w ogromnej prędkości. Poczułam, jak nieco mi się zatykają uszy z powodu ciśnienia, nie powiem, nawet nieco się wystraszyłam, przez co mocniej złapałam moją przyjaciółkę, przylegając do niej swoim ciałem. Dziewczyna również mnie mocniej przycisnęła do siebie. Poczułam, jak dolnej części mojego ubioru trzyma się nikt inny, jak mój słodki Discord... Zwierzak trzymał się mocno pazurkami i udawało mu się. Widocznie wiedział, że da radę nam pomóc.
Po dłuższej chwili znaleźliśmy się blisko brzegu... Już spod wody czułam unoszącą się nad wyspą dziwną, gęstą i ciężką aurę. Wręcz przytłaczającą, pełną... W sumie nawet nie wiedziałam czego. Wypłynęliśmy na powietrze, a wtedy wyjęłam z mojego gardła urządzenie. Schowałam je do torby, wiedząc, że przyda się nam jeszcze. Przyznam, wyjmowanie tego sprawiło, że czułam ogromny dyskomfort, wręcz obrzydzenie. Westchnęłam po chwili, trzymając się ramienia Lexie.
- Cóż, dalej was nie mogę zaprowadzić. Tutaj musicie sobie poradzić same, panienki. Wiem, że wokół wyspy jest jakieś wejście, ale nie mam pojęcia jakie. - powiedział tryton, po czym ukłonił się do nas. - Jak będę znowu potrzebny, proszę, oto muszla, którą będziecie mogły wezwać mnie lub jakiegoś innego trytona. - po tych słowach, zniknął w głębinie.
Rozejrzałam się dokładnie, a po chwili przede mną wyskoczył z wody Discord, piszcząc zadowolony i machając ogonem. W oka mgnieniu wyleciał z oceanu, powiększając się i patrząc na nas obie. Uśmiechnęłam się lekko. Haresy wyjątkowo szybko goiły rany, a mój maluch szczególnie szybko, mały mistrz chaosu. Z pomocą Lexie weszłam na zwierzę, a potem pomogłam jej wejść na grzbiet pupila. Białowłosa hybryda po chwili ruszyła niezbyt szybko w kierunku miejsca, gdzie będziemy mogli bezpiecznie wylądować. Przeczuwałam, że ochrona wyspy może nie przyjąć nas miło, ale o tym się przekonamy, jak wylądujemy. Popatrzyłam na Lexie.
- Wiesz, nie powiem... To miejsce jest dziwne. Chyba... Chyba nawet nieco się boję tam wejść. Ta aura jest tutaj taka ciężka, dziwna... Jest bardzo gęsta... Nie wiem dlaczego. - powiedziałam, po czym mruknęłam. - Mam nadzieję, że nic złego się nie wydarzy... - dodałam.
(Lexie?)
Strony
▼
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz