Strony
sobota, 31 października 2020
Od Mer do Cynthii
Od Lexie do Keyi
piątek, 30 października 2020
Od Zachariasa do Matriasena
wtorek, 20 października 2020
Od Mirajane do Lexie
Rozumiałam wewnętrzne niezadowolenie Lexie. Gdzieś głęboko wiedziałam, że cierpi z powodu odrzucenia mojej miłości. No ale to nie moja wina... Tak wybrało moje serce i tego będę się trzymać. W porównaniu do innych zauroczeń, uczucie do Mer wydawało się być bardzo silne, potężne, zupełnie jak żadne inne. Podobało mi się to. Lubiłam to uczucie, jakie było w moim sercu, uczucie silnej miłości, uczucie, że jest ktoś na świecie z kim chciałabym spędzić resztę swojego życia. Mer. Idealne stworzenie świata. Nie ważne kim był pod spodem... Człowiekiem, potworem, orkiem, golemem, wróżką, wilkołakiem, czy wampirem. Mógł być nawet bestią. Miałam zamiar go kochać, ponad wszystko. Zależało mi, aby być z nim szczęśliwym. I do tego dążyłam. Aby Mer pokochał mnie, a potem razem założyć piękną rodzinę. Rodzina w której też znajduje się kochana Lexie. Ile ja bym dała, aby się ułożyło tak samo, jak sobie wyobrażałam...
I wtedy właśnie, weszłam do sali, gdzie rozbiegał się ślubny marsz... Powoli kroczyłam w stronę ołtarza, a do mnie dołączyła Lexie. Ujęła moje ramię, prowadząc mnie powoli do przodu. Uśmiechnęłam się pod welonem, a moja biała, piękna, długa suknia kroczyła razem ze mną. Uśmiechałam się, trzymając błękitne kwiaty w dłoni, a moje spojrzenie było ulokowane w zbroi. Zbroi z którą miałam zamiar wziąć ślub. Miałam zamiar zostać jego żoną, kochać go i być zawsze obok...
Otrząsnęłam się po chwili i uśmiechnęłam się cała czerwona. Pogłaskałam jednak włosy Lexie i westchnęłam cicho.
- Pójdę porozmawiam z doktorem. Może coś z nim porobię, może uda się mu nam pomóc. Gdybyś mnie potrzebowała, daj mi proszę znać. - powiedziałam, a po chwili wstałam.
Ruszyłam lekkim krokiem do doktorka, jaki stał przy stole i coś kombinował. Wlewał różne substancje do dużej zlewki, widocznie znowu eksperymentował. Zawsze pragnęłam takiego wyposażenia w swoim laboratorium. Ile ja bym za to dała... Jednak problemem byli przewrażliwieni rodzice. Zdałam sobie sprawę, że teraz rodzice nie żyją. I naprawdę jestem sama i muszę sobie poradzić. To będzie ciężkie zadanie.
- Doktorze, mam kilka pytań. Jeżeli jest osoba zakażona, jakąś dziwną chorobą, na czym powinnam się skupić, aby wynaleźć lek? Nigdy o tym nie przeczytałam, ale czy jest eliksir, który pomoże kogoś namierzyć? No i oczywiście, czy użyczyłbyś nam swojej pomocy przy odzyskaniu Leoatle, na przykład zaopatrzył nas w eliksiry potrzebne do walki i wyleczenia ran... - powiedziała Lexie, wzdychając cicho.
(Lexie? ^^ <3)
Od Lexie do Mirajane
poniedziałek, 19 października 2020
Od Mirajane do Lexie
Nie chciałam pozwolić, aby dla Lexie stała się krzywda, kiedy wstała, więc próbowałam ją zatrzymać. Nie wiedziałam czemu, ale poczułam od niej... Chłód. Taki sam chłód jaki ja wydzielałam dla obcych pod wpływem klątwy. Zupełnie, jakby moja gwardzistka chciała się ode mnie oddalić. Ale ja... Ja nie chciałam na to pozwolić. Nie mogłam pozwolić, aby się odsunęła. Co z tego, że powinnyśmy być złączone tylko węzłem pracy. Bardzo mi na niej zależało, była dla mnie jak siostra, jak najbliższa osoba jaką kiedykolwiek miałam. Zauważyłam, że zachowuje się niczym na musztrze w zamku, a potem wykrzyczała te piękne słowa od których w moich oczach zajaśniały łzy. Wspaniała i wielka? Nie byłam wcale ani wspaniała, ani wielka. Byłam nikim, w końcu nie uratowałam mojego kraju, nie zrobiłam prawie nic...
- Lexie... Ale to nie jest prawda... Ja wcale nie... - powiedziałam, ocierając łzy.
Popatrzyłam na nią. Była tak pewna tego co powiedziała, była z tego dumna i chciała wyznawać, że byłam taka, jak powiedziała. Ona zawsze myślała, że jestem cudowna, ale tak nie było. Narobiłam dużo bałaganu, więcej niż mogła sobie wyobrazić. Podeszłam do niej i złapałam jej dłonie, aby przestała salutować. Uśmiechnęłam się do niej, po czym po prostu przechyliłam głowę na bok.
- Dobrze wiesz, że jesteśmy na ty, dobrze wiesz, że jesteśmy blisko. Nie łączy nas praca, ale głębszy węzeł. Łączy nas przyjaźń, Lexie, łączy nas to, że oby dwie chcemy ochronić siebie nawzajem... I ja chcę ochronić też ciebie. - powiedziałam, kładąc dłoń na chitynie, jaka odstawała na jej skórze. - Jak się tym przejmujesz... Nie musisz. Dla mnie zawsze będziesz tą silną gwardzistką, która chroni mnie od złego i zawsze się mną opiekuje, bardziej niż ktokolwiek inny. Będziesz zawsze moją bohaterką... Moją i tylko moją. - dodałam, aby znowu ją objąć czule.
Moje ciało nadal wydawało się być nieco zimne, ale gdzieś z głębi, buchało z niego gorącem. Teraz moim celem było przeżyć dla Lexie oraz dla Mer. Dla nich. Potem odzyskać nasz zamek, nasze królestwo... Wtuliłam się mocniej w moją gwardzistkę i zamknęłam mocno oczy... Gdyby nie to, że kochałam kogoś innego... Na pewno pokochałabym ją...
Przepraszam cię Lexie... Ale naprawdę kocham Mer... I chcę z nim być, pomimo wszystko... Będziesz dla mnie bliska... Zawsze. Na zawsze.
Wierzyłam, że ona pomoże mi odnaleźć mojego ukochanego. Wtedy będziemy razem, nie pozwolę mojemu drugiemu gwardziście się od nas oddalić. Musiałam zacząć być liderem. Musieliśmy osiągnąć nareszcie coś więcej, niż latanie po królestwach. Trzeba było odzyskać Leoatle, ale wpierw, trzeba było odnaleźć mojego rycerza, abyśmy urośli w siłę.
- Lexie, jak wypoczniesz, wyruszymy na poszukiwanie Mer. Potem musimy spytać okoliczne miasta i królestwa, aby użyczyły nam pomocy w walce. Odzyskamy nasz dom. Potem ukoronuję się i zajmiemy się wszystkim od środka... - powiedziałam z powagą. - Musimy odzyskać Leoatle. Musimy odzyskać nasz dom, wywalczyć go i pojmać wszystkich zakażonych. Znajdę lek, aby ich wyleczyć z tego świństwa.
(Lexie? ^^)
Od Lexie do Mirajane
Od Matriasena do Zachariasa
niedziela, 11 października 2020
Od Mirajane do Lexie
Widziałam, że Lexie nad czymś uciążliwie myślała. Pogłaskałam lekko jej włosy, w końcu, zależało mi, aby czuła, że ciągle, ale to ciągle czuła, że jestem obok i bardzo ją wspieram. Uśmiechnęłam się lekko, po czym przechyliłam głowę na bok, gdy nagle się lekko podniosła. Chciałam ją powstrzymać, ale moja gwardzistka odtrąciła moje dłonie. Przełknęłam nerwowo ślinę, czy to znaczyło, że wiedziała, że ją oszukałam? A może jest na mnie o coś zła? Lexie odtrącała moje dłonie tylko wtedy, kiedy była zła lub była bardzo poważna. Popatrzyłam na ponurą twarz mojej przyjaciółki, mojej rodziny, nieco zestresowałam się nawet, bo nie zawsze odczuwałam taki chłód od kogoś mi tak bliskiego.
- Lexie...?
- Zabiłam króla i królową. - nagle oznajmiła. - Zgodnie z prawem Leoatle coś takiego karane jest śmiercią.
Te zdanie uderzyło we mnie jak piorun. Wiedziałam, że mama i tata nie żyją, ale nie sądziłam, że to Lexie ich zabiła. Odsunęłam lekko od niej dłonie oraz spuściłam nisko wzrok. Nie wiedziałam co mam zrobić. Dłonie zaczęły mi drżeć, a oddech bardzo mi przyśpieszył. Zamknęłam mocno powieki, po czym zaczęłam płakać. Po prostu zalałam się bardzo mocno łzami, kładąc lodowate ręce na swojej twarzy. Krzyknęłam po chwili, a wokół mnie lekko rozlała się chłodna aura. Eliksir od doktora pomógł, moja klątwa nie wywoływała takiego zamieszania jak kiedyś, po prostu w całym pomieszczeniu zrobiło się zimno. Płakałam, krzyczałam, a spływające po moich policzkach łzy od razu zamarzały. Nie sądziłam, że te słowa tak mną wstrząsną. Poczułam jednak po chwili, jak Lexie mnie obejmuje i przytula do swojego ciała. Była zawsze taka ciepła. Wtuliłam swoją twarz w zagłębienie jej szyi, musiałam się wypłakać, aby powiedzieć coś sensownego...
Po około kilkunastu minutach, mój płacz się uspokoił, a wszelkie zimno w pomieszczeniu nieco się rozwiało poprzez otwarte okno. Było ciepło na zewnątrz, więc szybko zaczęło się tam ogrzewać. Lekko podniosłam głowę, odsuwając się nieznacząco od Lexie, tylko na tyle, aby móc spojrzeć jej w oczy. Pogłaskałam policzek mojej przyjaciółki, po czym położyłam dłoń na jej dłoni.
- Nigdy bym ciebie nie zabiła, ani nie ukarała karą śmierci... Taka prawda, że moja mama... To nie była już moja mama... Opętało ją, podobnie jak tatusia... Zabiłaś ich, fakt, ale to nie byli prawdziwi król i królowa. Stali się potworami. Teraz ja, jako pierwsza w kolei do tronu, obejmę władzę. W dość młodym wieku, ale dam radę. Pomożesz mi ty, zostaniesz moim doradcą, ale nadal będziesz moją gwardzistką. Bardzo mi zależy, aby mimo wszystko, ty i ja zawsze były razem. Jesteś dla mnie naprawdę bardzo bliska... I będę pielęgnowała twoje poświęcenie. Ukryję je. Powiadomię lud, iż król i królowa byli zabici przez łowcę potworów, który nie przedstawił się i był zamaskowany... - powiedziałam to bardzo cicho, wręcz powiedziałam to prosto w usta Lexie, aby lekarz jaki był w tym samym pomieszczeniu mnie nie słyszał.
Uśmiechnęłam się, bardzo doceniałam poświęcenie mojej przyjaciółki. Rozumiałam, że zrobiła to w mojej ochronie i ochronie królestwa. Miałam zamiar ją usprawiedliwić... Nawet gdyby chciała zrobić to specjalnie... Nigdy nie dałabym jej zabić. Za bardzo mi na niej zależało.
(Lexie?)
Od Lexie do Mirajane
- Już u niego jesteśmy, Lexie - oznajmiła cicho, z lekkim uśmiechem.
czwartek, 1 października 2020
Od Cythian'diala do Orelli
"Niewolnikiem mego pana." Odpowiedziała satyrka cicho. "Otrzymałam od niego zezwolenie na poszukiwania. Mój pan jest łaskawy. Ale nie mogłam prosić go o więcej, niż zezwolenie. Nie jestem zbyt silna, ale razem mamy większe szanse. Nie wszyscy są tak łaskawi, jak mój pan. Jeśli wejdziesz do twierdzy jednego z nich, zapewne skończysz w łańcuchach. Będziesz mieć dużo szczęścia, jeśli skończysz w łańcuchach przy swojej córce. A jeszcze więcej, jeśli okaże się, że wciąż cię pamięta po tym, co zrobili jej Rezydenci."
Kobiety stały, patrząc na siebie w mlecznej mgle. Orellę przeszedł dreszcz. Jej myśli obracały się wokół ostatnich słów satyrki, przywołując coraz to straszniejsze sceny tego, co jak jej się wydawało, mogło dziać się z jej dzieckiem. Dla Cythiana nie specjalnie oddawały one pełnię zamiłowań Rezydentów, lecz twarz kobiety była już i tak do tego stopnia blada, że nie należało jej dobijać, ukazując pełną prawdę.
- Jeśli chcesz, nie będę cię powstrzymywać. Ale nie mogę nic ci zaoferować. - Kobieta pociągnęła konia w dalszą drogę, zrównując się z satyrką. Ta pozwoliła jej wyprzedzić się o pół kroku i podążyła za nią. Decyzja o wyborze drogi musiała należeć do niej. Cythian'dial nie zamierzał mieszać się w wynik zakładu magów. To leżało w dobrym guście.
Szły w ciszy, w śnieżnej mgle, po błotnistym trakcie w środku Temeni. Co jeszcze zaplanowali dla nich Rezydenci? Jak zamierzają zwrócić uwagę kobiety?
Doszli do rozstajów. Samotny drogowskaz na jego środku miał zatarte napisy na tabliczkach. To było miejsce wyboru kobiety. Zapewne jedne z wielu, choć ten pozornie niezbyt spektakularny miał przesądzić o dalszym kierunku zmagań. Szlachcianka zatrzymała się niepewnie przy znaku.
- Pewnie nie jesteś w stanie mi powiedzieć, gdzie prowadzą te ścieżki? - zapytała w powietrze.
"Lord Goliath, Wielki Jullieon Torres, Madame Pollyon, Hrabia Czerwonej Grani, Lady Felisha, Bliźniacze Wieże Rodzeństwa Fungal." wyliczyła po kolei satyrka "I Fort Delaware."
- Nie specjalnie wiele mi mówią te nazwy - przyznała kobieta ponuro.
"Rezydenci, magowie, alchemicy, przestępcy, panowie niewolników. Każdy specjalizuje się w czym innym i każdy mógł być tym, kto potrzebował do czegoś twojej córki. Być może jeśli mi powiesz, jaki miała dar, w czym była wyjątkowa będę w stanie stwierdzić, dla kogo mogła być interesująca?"
- Berenika była... zaraz, nigdy nie powiedziałam, że chodzi o córkę. - Jakby dopiero teraz do niej dotarło, że informacja o jej celu przebiegła między nimi bez jej wiedzy. Położyła dłoń na mieczu i odsunęła się od satyrki. Ta spuściła wzrok.
"A kto inny byłby tak zdesperowany, by wskoczyć w paszczę najgroźniejszej bestii, jak nie matka szukająca córki? Nie myślisz przecież o niczym innym. Tylko o niej. O jej pięknej twarzyczce, o małych rączkach. Komunikacja zawsze działa w dwie strony." Kobieta zacisnęła mocniej wargi, nie opuszczając dłoni z głowni. Satyrka odwróciła się i spojrzała na drogowskaz, odsłaniając kobiecie swoje plecy. "Najwyraźniej nie pragniesz jej odzyskać tak mocno, jak ci się wydaje, skoro przez tę drobną wątpliwość odrzucasz prawdopodobnie jedynego sojusznika, jakiego jesteś w stanie zdobyć w tej niegościnnej krainie."
Wątpliwości kobiety były uzasadnione, jednak wjeżdżając do Temeni samotnie, bez potężnej ochrony magicznej czy silnego protektora sama zadecydowała o swoim losie. Tak naprawdę jej decyzją będzie, czyim niewolnikiem zostanie, nie czy zostanie niewolnikiem. Osobiście Cythian'dial uważał, że lepiej jest być niewolnikiem akurat tej osoby, której nie jest wymierzana kara za zdradę.
- Nie mogę być pewna, że nim jesteś - oznajmiła kobieta, obchodząc słup w pewnej odległości. W powietrzu pojawiło się krótkie echo triumfu. Ktoś chyba uznał, że marionetka konkurenta nie podołała zadaniu. Dobrze. Grajmy zatem podsuniętymi kartami.
"Sądzę, że twoje dziecko będzie miał raczej jeden z kolekcjonerów." To mówiąc satyrka wskazała na prawo od siebie. "Cenią sobie liczny inwentarz. A szlacheckie dzieci zawsze są cenniejsze, niż pospólstwa. Szczególnie jeśli nikt ważny się nimi nie interesuje. Mniej wtedy z nimi kłopotu."
Czarnowłosa kobieta przycupnęła przy ziemi, nie zwracając uwagi na słowa satyrki. Przyglądała się śladom, odciśniętym w grząskim gruncie. Sporo ciężkich, męskich butów i pojedynczy ślad czegoś o małych stópkach. Zmierzyła rozmiar. Pasował, choć nie przesądzało to wszystkiego.
- Raczej się nie skuszę - mruknęła i obrała drogę na rezydencję Jullieona Torresa. Dobry początek. Ten zawistny megaloman może być całkiem użyteczny ze swoimi przy długimi przemowami i rozwlekaniem wszystkiego w czasie. Orella będzie miała czas na namysł.
Satyrka poczekała, aż się kawałek oddali, po czym potruchtała w ślad za nią. Nie truchtała specjalnie cicho, ale też we mgle dźwięk nie niósł się przesadnie głośno. Ale utrzymywała rozsądny dystans za szlachcianką. Musiała się upewnić, że żadne paskudne zaklęcie nie zmiecie jej z obranej drogi. I musiała to zrobić dyskretnie, by nikt nie zorientował się, kim była na prawdę. W każdym razie nie będzie to przyjemny spacerek.
[...]Orella zatrzymała się przed masywnym przewyższeniem, tuż przed parą białych kolumn, na których szczycie widać było parę dumnych, złotych figur, dzierżących elegancki floret i spoglądających z góry na wchodzących. Pierwszy wizerunek Jullieona, który mieli zobaczyć tego dnia i na pewno nie ostatni. Przed nimi białe, marmurowe schody prowadziły w kierunku równie białego, ale uzupełnionego złotem, kompleksu, rozświetlonego wielkimi płonącymi misami.