Strony

piątek, 8 czerwca 2018

Od Sivika do Carreou

Cała sytuacja w nowo napotkanej gospodzie jakoś szczególnie mnie nie uradowała, a nie ze względu na zachowanie właściciela całego tego burdelu, ani ze względu na Carra, którego chyba coś zaczynało powoli ponosić w niektórych chwilach. Początkowo typowa dla takich miejsc sytuacja jakoś niezbyt robiła na mnie wrażenie, zwykły wymóg zapłaty, ot co, wystarczyło, bym wyjął sakwę i opłaciłbym mój pobyt, jak i samego skrzydlatego bez mrugnięcia okiem, spokojnie starczyłoby jeszcze na śniadanie i może zakupy dnia następnego, gdy wyruszylibyśmy już dalej. Szczerbaty mężczyzna szczerzył się w stronę aniołkowatego, grymasił niemiłosiernie i pluł, gdzie popadnie, gdy ja tylko się krzywiłem i zerkałem z lekkim znudzeniem po lokalu, który renomą nie zachwycał.
Mężczyzna uderzył zaciśniętą pięścią w stół, gdy Carr wyjechał z tekstem o długim podróżowaniu. Westchnąłem cicho, bo gówniarz chyba nieszczególnie umiał się licytować, a i nie rozumiał, że wszystkich na szczenięcy wzrok nie weźmie. Nie byli tak głupi i naiwni, jak ja, żeby od razu łapać takiego chuderlaka pod swoje ramiona i chronić go do upadłego, przywiązując się w ciągu dobrej godziny, może nawet i mniej. Jak durnym człowiekiem byłem, żem dalej się szlajał z tym dzieciakiem po mieścinach, to ja nie wiem, trzeba było tego ducha przepędzić i mieć to z głowy, to się tacham z nim po świecie i liczę na, nie wiem, jakiego rodzaju cud.
A potem blondyn złapał go za szmaty, przyciągnął szybko do siebie i nachylił mu się nad uchem. Jak zaczarowany, mężczyzna od razu jakoś dziwnie zwiotczał, łypiąc pustymi oczętami po okolicy. Czyli gówniarzeria lubi sobie poczarować towarzystwo i losie, naprawdę podniosło mi to wszystko ciśnienie. Dostał klucz, który wepchnął mi.
Już nie chciałem się spierać, dlatego spojrzałem na wybity w metalu numer i ruszyłem w głąb budynku, szukając pokoi mieszkalnych, a gdy znaleźliśmy się już w jednym z nich i Carr zamknął drzwi, przygwoździłem go do nich jednym zwinnym ruchem, dociskając jego pierś do drewna przedramieniem, bo bardziej angażować się nie chciałem.
— Nie rób, kurwa, za Matkę Teresę i nie próbuj ugrać wszystkiego za frajer, bo dostaniesz kiedyś w pysk za to, jaką manianę odpierdalasz — syknąłem, warknąłem, lampiąc się ze zdenerwowaniem w błękitne oczka chłopaczka. — Obnosisz się z magią na prawo i lewo, a potem się dziwisz, że cię z odległości pięćdziesięciu kilometrów wyczuwają i za tobą gonią. Plus nie jestem jakimś pieprzonym żebrakiem, żeby nie mieć na nocleg, rozumiesz to, czy nie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz