Strony

poniedziałek, 23 marca 2020

Od Matriasena do Misericordii

Marchewkowa dziewczyna rozpięła klamry na ciele wynalazcy. Matriasen roztarł miejsca, w których więzy uciskały skórę i spróbował stać, jednak mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa i momentalnie opadł z powrotem na krzesło.
- Daj mi chwilę - powiedział do Marchwi. - Po co właściwie chcesz rekonstruować te konkretne marchwie? Nawet jeśli operacja będzie skuteczna, nie będzie to wcale oznaczało przywrócenia do życia tego, czym to warzywo wcześniej było. Powiedziałbym, że będzie to kopia. Zresztą w przeciągu roku i tak ponownie zgnije. - Chłopak ponowił próbę wstania, opierając się na rękach. Jego żywe ramie odmówiło posłuszeństwa i zawisnął na swoim mechanicznym, niemniej zdołał doprowadzić się do pionu. - Zamiast klonować dawno umarłe tkanki nie lepiej znaleźć sobie coś żywego? Wiesz, nauka zaprzecza, jakoby możliwe było przywrócenie osoby do jej ciała.
- Wasza nauka w ogóle zaprzecza wielu rzeczom - zauważyła nieco naburmuszonym tonem rudowłosa. - A z tym... być może będzie jakiś sposób. Muszę spróbować.
- Jak tam sobie chcesz. - Matriasen wzruszył ramionami i chwytając wreszcie równowagę, ruszył do maszyny. - Pytanie brzmi czy mam dość energii na eksperymenty?
  Oparł się o klawiaturę, po czym nacisnął krótką melodię. Urządzenie zadrżało lekko, tuby organów zafalowały w górę i w dół, po czym rozsunęły się, odsłaniając półkole w swoim środku. Wśród dziwnie wyglądających tub, kryjących się zwykle pod metalową obudową Matriasen sięgnął do środkowej, wyróżniającej się dziwną strukturą, jakby złożoną z mniejszych rurek. Ostrożnie, jakby rozbrajał niebezpieczny artefakt, odczepiał kolejne z nich, aż w końcu wyciągnął element, znajdujący się w samym centru machiny. Był podłużny, zakończony owalnym zgrubieniem oraz zwężającym się płasko ustnikiem. U góry wyposażony był w liczne dziurki. Cesarz odwrócił się z nim do marchewkowej dziewczyny.
- No cóż, zbiornik jest prawie pusty. Będę musiał poprosić Vantona, by ponownie go napełnił. Zwykle zajmuje mu to kilka dni, więc i tak miałbym trochę czasu na inne projekty. Rekonstrukcja tkanki, tak? - zapytał jakby samego siebie, rzucając niedbale flet na klawiaturę organów i ruszając w stronę wyjścia z pomieszczenia do głównej hali. Minął dziewczynę, nawet na nią nie patrząc i przeszedł przez całą halę, aż do jedynej niezawalonej gratami ściany w tym pomieszczeniu. Choć "niezawalonej gratami" było tu raczej pojęciem względnym. Ściana była zawalona bardziej, niż cokolwiek innego - projektami, równaniami, pajęczyną połączeń, zrobionych z kolorowych sznurków. Matriasen chwycił belę z jedwabiem swoim mechanicznym ramieniem, po czym wspiął się na wysoką niemal do sufitu drabinę i wybierając miejsce, w którym była stosunkowo cienka warstwa projektów, rozwiesił tam kawał czystego płótna, przytwierdzając je żelaznymi klipsami. Resztę beli zrzucił na dół, niemal trafiając obserwującą go z dołu marchewkę, po czym sięgnął za ucho po ołówek, ale go tam nie znalazł. Dopiero wtedy zwrócił ponownie uwagę na rudowłosą.
- Podrzuć mi ołówek, powinien leżeć na biurku. - To mówiąc, wskazał bliżej nieokreślone miejsce, gdzieś po prawej stronie hali.
(Misericordia?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz