Strony

sobota, 28 kwietnia 2018

Od Sivika do Carreou

Nie dało się normalnie, prawda? Żaden dzień w tym pieprzonym mieście z Carrem u boku nie mógł być po prostu zwykłym dniem, neutralnym, spokojnym, takim, jakie lubię? Musiało się coś dziać. Jak nie narkomani, to demony, a potem walone ataki magiczne na nasze osoby, ogień, panika mniejszego i namiętne uciekanie przed niebezpieczeństwami, które bez wątpienia na mnie sprowadzał. Bo nie było na to innego wytłumaczenia.
Dlaczego to zawsze mnie trafia takie fatum? I to jeszcze na starość?
— Musimy się stąd wynosić, Sivi. — Chwycił mnie za dłoń, odetchnął ciężko, aczkolwiek jego wydechy były bardzo nerwowe, drżące, jak cały mężczyzna, który przebierał tymi krótszymi nogami i starał się opuścić pomieszczenie, a ja brnąłem za nim.
Syczące, skwierczące drewno, piski zwierząt, które zdążyły zagnieździć się w budynku, ktoś umierał, a otulające mnie strużki energii, które jeszcze kiedyś były ludźmi, coraz dotkliwiej dawały o sobie znać, bo nie mogłem o nich zapomnieć. Szczególnie gdy tak bardzo domagały się mojej uwagi, moich spojrzeń, reakcji. Słów, działań, odesłania ich dalej.
Otulił mnie nagle tymi wątłymi ramionami i puchatymi skrzydłami. Pióra wlazły mi do ust, rozbiegane spojrzenie latało od ognia do drzwi, a następnie dusz, a już całkiem otumanił mnie fakt, że za chwilę grunt zdecydował się osunąć spod naszych nóg.
Już nie wiem, czy wtedy lecieliśmy, spadaliśmy, biegliśmy, czy co do cholery jasnej się działo, kojarzyłem tylko wielką, coraz szybciej zbliżającą się dziurę, za którą czaiło się jezioro, uścisk Carra i jego, a może mój głośny, niespokojny oddech, który jeszcze długo dudnił mi w uszach.
Szelest ubrań, huk piór, które były ciągle agresywnie bite przez wiatr i pęd, który posiadaliśmy.
Ciemność, która jak dotąd nas otaczała, zniknęła, zastąpił ją błękit nieba, miękkie, białe chmury i ładne, krajobrazy. Mężczyzna dalej kurczowo mnie trzymał, zaciskał palce na mojej dłoni, dziwnym cudem uspokajał, sprawiał, że mój oddech nagle zwolnił, głowa nagle się oczyściła, a dziwna, wręcz dziecięca beztroska powoli zapełniła jak dotąd dość rozkołatane myśli.
Spadnięcie do wody równało się spadnięciu na kostkę brukową, a ziemia też jakoś średnio mi się w tym wszystkim widziała.
Siłując się z oporami powietrza, udało mi się jakimś cudem dociągnąć mężczyznę do siebie, otulić ramieniem i zadbać, żeby w razie, gdybyśmy jednak spadli na grunt, spadł na mnie i wyszedł z mniejszym szwankiem.
Ograniczone przez chłopaka i okoliczności ruchy, których starałem robić się jak najmniej, jak najmniej się przemęczać, jak najmniej walczyć. Zanurzyłem palce w jednej sakiewce, w drugiej, otoczyłem nieszczęsne ziarna poduszkowca sproszkowanym porostowcem i czekałem.
Jeszcze daleko. Jeszcze tak daleko. Jeszcze tyle czasu, tyle planów, tyle możliwości. Hamowanie lotu skrzydłami towarzysza groziło natychmiastowym wyłamaniem, powiedzmy sobie szczerze. Jeszcze, żeby sam leciał, a nie z o wiele cięższym załadunkiem, jakim byłem.
Jeszcze chwila. Jeszcze dosłownie chwila.
Kilkadziesiąt. Naście. Kilka. Metrów.
Wyrzucenie nasion, liczenie w duchu na trafienie na dobrą ziemię, na litość dusz, które też miały znaczenie, na przychylność losu.
Fioletowy proch wybuchł, wielki, miękki kwiat pojawił się znikąd, to znaczy z ziaren, a my bez większego fiasko wylądowaliśmy na wielkiej pufie. Jednak to, że bez większego fiasko, nie oznaczało, że wcale go nie było, bo doskonale czułem ból w kręgosłupie, gdy mężczyzna runął na mnie całym swoim, chociaż i tak lekkim ciałem.
Szybkim ruchem ująłem jego twarz w dłoniach, przyjrzałem się dokładniej błękitnym oczom, całej buźce chłopaka, sapiąc przy tym niemiłosiernie głośno.
— Nic ci nie jest? — wyszeptałem drżącym głosem, odgarniając przy okazji złote kosmyki z czoła Anioła. — Żyjesz?

poniedziałek, 23 kwietnia 2018

Od Marco do Ishi

Spojrzałem z dołu na Ishi, podnosząc brwi. Nie byłem pewien, co miała na myśli, mówiąc o wydarzeniach, które zapoczątkowały to wszystko, co działo się aktualnie. Dopiero po chwili wpatrywania się w dziewczynę, analizy poprzednich wydarzeń i przeszukiwania zakamarków swojego umysłu, skinąłem ze zrozumieniem głową. Chodzi o atak w mieszkaniu panienki.
Poprawiłem swój dosiad, podniosłem głowę i westchnąłem cicho. Teraz wystarczy zebrać myśli i wyjaśnić sytuację, w sposób jak najbardziej prosty oraz nie wzbudzający niepotrzebnych emocji.
- Gdy poszedłem po rzeczy panienki, było tam już kilku myśliwych. - Zacząłem spokojnym tonem, robiąc chwilę przerwy. Po szybkim namyśle doszedłem do wniosku, że lepiej będzie powiedzieć całą prawdę, nawet gdyby Ishi miała to wykorzystać przeciwko mnie. - W dużym skrócie, oszczędzając panience niepotrzebnych, brutalnych szczegółów, jeden z nich zatruł mnie. Tojadem mocnym, aby być dokładnym. A to jest jedna ze słabości mojej rasy. - Zaśmiałem się pod nosem, po czym zbliżyłem się nieco do dziewczyny i poczochrałem jej włosy. Ta odsunęła głowę, z miną wyrażającą coś pomiędzy troską a zdenerwowaniem. Ciekawe, czym było to spowodowane. Może moimi słowami? Albo tym, że musiała uciekać, zostawiając wszystko za sobą? Albo przez jeszcze inne rzeczy, które uciekają mojej świadomości, są zbyt lotne, abym mógł je złapać i opisać?
A może wszystko po trochu?
Nie chcąc denerwować panienki, wysunąłem nogi ze strzemion, poluźniłem wodze i zamknąłem oczy. Adrenalina, która krążyła w moim ciele po dzisiejszym "przesłuchaniu", zdążyła już zniknąć, pozostawiając za sobą jedyne słaby, nic nie znaczący posmak dawnej pewności siebie oraz odwagi. Znowu byłem zagubionym chłopcem, żyjącym z zarobków o wątpliwej wartości moralnej, z żalem do ojca i całego świata.
Właśnie. Ojciec.
Być może zapomniał o tym, że groziłem mu śmiercią? Że obiecałem, iż go zabiję?
Było to mniej niż prawdopodobne, a ja, głupi!, żyłem nadzieją, że Sarlic przywita mnie z otwartymi ramionami. Wierzyłem, czy raczej - chciałem wierzyć, że jest na tym świecie ktoś, kto by mnie chciał. Zarówno jako syna i jako partnera. Od samego początku, gdy się narodziłem, byłem samotny. Miałem kontakt tylko z ojcem i służbą, bądź ludźmi z wiosek, ale ci ginęli zaledwie kilka chwil po poznaniu. Negatywne skojarzenia, związane z rodzicem, nie pomagały mi w przebiciu się przez osłonę bycia aspołecznym odludkiem, jaką sam wokół siebie wytworzyłem. Bałem się zaufać komukolwiek. Mówiąc szczerze, nadal mam z tym problem. Wszystko przez dotkliwe kary za wszystko, co robiłem. Czy to dobrze, czy źle. Zawsze w moich działaniach była jakaś rzecz, która Saralicowi nie przypadała do gustu.
- Panie Marco? - Spytała Ishi, zapewne widząc, że zbyt bardzo odpływam. Zamrugałem kilkukrotnie, spędzając z powiek myśli o rodzinnym domu. Rozejrzałem się ukradkiem, upewniając się, że opuściliśmy pola za miastem i aktualnie kierowaliśmy się w stronę lasu. Według map, które kiedyś przeglądałem, byliśmy na dobrej drodze do górzystego Anthrakas. Przy lepszej pogodzie, z naszego obecnego położenia, być może nawet zobaczylibyśmy wzgórza w oddali.  Tylko, czy my dobrze idziemy? Nie mam bladego pojęcia, gdzie znajduje się ten cały Dante. Jedziemy jak ślepcy we mgle!
A może Ishi wie coś na ten temat?
- Panienka wie, gdzie ten osobnik przebywa? - Spytałem po ciągnącej się ciszy, której przerwanie sprawiło mi radość. Nie chciałem, aby dziewczyna odniosła wrażenie, że jestem na nią zły. Wręcz przeciwnie - byłem panience wdzięczny, że nie nazwała mnie wariatem, gdy kazałem się jej pakować. Brunetka odwróciła wzrok, zapewne po to, aby zebrać myśli. Czekałem więc wiernie, aż zabierze głos. Gdy w końcu to zrobiła, poczułem niepokój i zagubienie. Ponownie.
- Nie jestem pewna. - W jej głosie dało się usłyszeć nutkę smutku.
Skomentowałem to cichym westchnięciem. Rzeczywiście byliśmy zagubieni. Mogliśmy niby jeździć po każdym królestwie i pytać o Dantego? Po pierwsze, nie jednemu psu na imię Burek, a po drugie, wzbudzimy tym niezdrowe zainteresowanie. A na pewno spotkamy kogoś, kto zna Alighieriego, a ten zapewne poinformuje osobnika o naszych poszukiwaniach. Wtedy nasz plan spłonie na panewce, nim zdążymy go chociaż w części zrealizować.
Pozostawało jeszcze inne wyjście, do którego wolałbym się nie uciekać. Jednak czasami trzeba zostawić za sobą stare niesnaski i iść do przodu. Opcjonalnie znowu prosić gburowatego, wrednego bożka o pomoc.
- Mam znajomego w Nelayan o bardzo ciekawym darze. - Poklepałem konia po boku, po czym zwolniłem do stępa. Ishi zrobiła to samo i rozciągnęła się delikatnie w siodle, gdyż zapewne również jej ciało było zmęczone po ciągłym odbijaniu się od grzbietu rumaka.
- Można mu zaufać? - Spytała od razu, nie czekając, aż rozwinę swoją wypowiedź. Wzruszyłem ramionami w geście, że nie miałem co do tego pewności. Bo jej nie miałem. Alaris gra na kilku frontach, ale jakąś tam godność ma. Więc nie powinien od razu polecieć do innego "klienta" i powiedzieć przy herbatce, jak to mu się spowiadaliśmy z problemów.
Nim jednak tam pojedziemy, musiałem spytać panienki o zdanie.
- Jest w stanie połączyć się z każdym umysłem, czy to ludzkim czy zwierzęcym i określić jego położenie. Ale jest jeden haczyk. - Wyciągnąłem z juków niewielki woreczek z kryształami, wartymi fortunę. - Ceni się bardzo wysoko. Tyle wystarczy zapewne tylko na minutę, dwie seansu. Więc jeśli nie zdobędziemy czegoś, co go rzeczywiście zainteresuje... Będziemy musieli się zastawić. Albo szukać Dantego w inny sposób. - Spojrzałem na dziewczynę, aby zobaczyć jej reakcję i poznać opinię na ten temat. Bo w końcu, jeśli nie podejmiemy jakieś decyzji, nasza podróż w nieznane może równie dobrze zakończyć się w tym miejscu.

<Ishi? Kapitanie?>

niedziela, 22 kwietnia 2018

Od Carreou do Sivika

Biłem się z myślami. Co mam teraz zrobić? Sivik nie odpowiada od razu. Jest zły. Może nawer zaraz na mnie krzyknie. A wtedy? Wtedy cała moja pozorna normalność zniknie. Znowu wpadnę w panikę i na powrót wrócę do życia na granicy rzeczywistości i własnego umysłu. Znowu stanę się niewolnikiem własnych wspomnień.
— Jak mam nie być zły? — Wymruczał mężczyzna, wracając do dawnej pozycji. Pomyślałem, że to dobrze, że się wyprostował, bo przynajmniej nie upadnie i się nie potłucze. Ah, dlaczego jestem taki troskliwy?  Tak bardzo troskliwy o Sivika? Czy to coś znaczy? — Powinieneś już wiedzieć, że pewne rzeczy mi się nie podobają i, kurwa, zauroczenie? Hipnoza? Co, losie, Carr, znamy się trzy dni, istnieją granice niektórych zachowań, zdajesz sobie z tego sprawę? Ba, nawet jakbyśmy znali się dziesięć lat, to nie masz do tego prawa. — Byłem gotowy, aby zabrać głos, zacząć przepraszać, może nawet ponownie rzucić się na kolana. Otwierałem już usta, aby zacząć się tłumaczyć, gdy usłyszałem dźwięk, podobny do kota na dachu. Głuche odgłosy dochodziły z przybudówki, której czarne, zniszczone przez pogodę gonty dało się ujrzeć z okna naszego pokoju. Z trudem wmówiłem sobie, że to kolejny efekt burzy. — Nie będę krzyczał, nie będę robić nie wiadomo jakiej szopki, ale chcę, żebyś wiedział, że to nie jest w porządku. Nie możesz robić takich rzeczy, nosz do kurwy nędzy.
Całą wypowiedź, mężczyzna skwitował westchnięciem. Następnie podciągnął nogę i dotknął swojej głowy. Na pewno miał w głowie chaos. Sam miałem podobnie. Być może rzeczywistości potrzebowaliśmy przerwy? Nie. Nie zostawię go w takiej chwili. Obydwoje potrzebujemy ramienia, na które możemy opaść, kogoś, komu możemy się zwierzyć.
Wyciągnąłem dłoń w stronę bruneta, chcąc go dotknąć, przekazać pozytywne emocje czy coś w tym stylu. Spojrzałem przez to przez okno nad jego ramieniem. Burza rozpętała się na dobre, pioruny przecinały niebo. Jednak pewien element się nie zgadzał. Temperatura zarówno w pomieszczeniu jak i na zewnątrz gwałtownie spadła. Do tego stopnia, że pojawiły się u mnie dreszcze. I to bardziej intensywne, niż przy obecności ducha czy demona. Skupiłem wzrok na ruchu, ledwie widocznym zza ściany deszczu.
Dopiero po chwili zrozumiałem, co widzę. Ktoś stał na dachu przybudówki, a sądząc po negatywnej energii, nie miał dobrych intencji. Prawie w ostatniej momencie, pociągnąłem mężczyznę na podłogę, nim magiczna eksplozja rozsadziła prawie całą ścianę pokoju. To była moja szansa, aby odwdzięczyć się Sivikowi za to, co zrobił. Bo w końcu, co nie pokazuje lepiej oddania niż uratowanie życia, czyż nie?
Podniosłem głowę, chcąc zobaczyć, czy ta postać, którą ujrzałem, nadal się znajduje. Bo przecież nie mogła zniknąć w ciągu tych kilku sekund. Po prostu nie mogła. To niemożliwe.
Instynkt mnie zawiódł. Wiązka mocy, ciemnozielonej magii, przemknęła tuż obok mojego ucha, powodując nieprzyjemny pisk po tej stronie. W tym momencie, wpadłem w uzasadnioną panikę. Nie patrząc na zdanie mężczyzny, wyciągnąłem go z pokoju.
— Musimy się stąd wynosić, Sivi. — Wyszeptałem drżącym głosem, kierując się w stronę schodów. Ta droga ucieczki została odcięta przez płomienie. Zostały nam dwa wyjścia. Walczyć albo próbować wyskoczyć przez okno. O drugą możliwość osobiście nie musiałem się martwić, mam skrzydła. Czego nie można powiedzieć o towarzyszu. Z bezsilnością zacisnąłem dłonie w pięści, czując, że zbiera mi się płakać. Tak bardzo nie chciałem tego robić, ale byłem w sytuacji podbramkowej. Musiałem działać szybko, poddać się intynktowi. Z tego powodu, wypuściłem anielską moc, pozwalając jej czynić, co tylko zechce. Na wszelki wypadek, objąłem mężczyznę rękoma oraz skrzydłami, gdyby ponownie miał się zachwiać jak za pierwszym razem.
Nie spodziewałem się, że tym razem pod naszymi nogami otworzy się przejście. Podświadomie zauważyłem, iż o istnieniu tej zdolności nie miałem pojęcia. Nigdy nie byłem w stanie jej użyć. Może to oznaka boskiej interwencji?
Nadal jednak nie wiedziałem, gdzie się pojawimy. Pęd powietrza utrudnił mi wypowiedzenie czegokolwiek, więc jedynie wziąłem towarzysza za rękę i przekazalem mu, co czuję - nadzieję, że nie zginiemy, ciśnięci o jakąś skałę. Gdzieś w oddali, na dnie pustki, pojawiła się szczelina, a pod nią cel "podróży", jaką było leśne jezioro, mogące znajdować się gdziekolwiek na świecie.

piątek, 20 kwietnia 2018

Od Ashley do Cyrusa

Byłam ciekawa, czy rytuał zadziałał. Gdy oglądałam wiedźmy (oczywiście w formie ducha, na wypadek), wzywały siły natury i żywiołów, by rzucić klątwę na jakieś miasteczko. Sądziłam, że ich wierszyki to umówione zaklęcia znalezione w starych księgach i nie wierzyłam, że moje gadanie cokolwiek da. To po prostu była zabawa, zerwanie z rutyną i zrobienie czegoś innego.
I to było inne. Gdy siedzieliśmy na ziemi, nagle usłyszeliśmy krzyki, a po chwili zerwała się burza; tak jakby. Nie było żadnych chmur, z gołego nieba zasianego gwiazdami, nagle zaczęły walić pioruny. Nie w nas, tylko w las. Stamtąd też dochodziły krzyki, które raz się nagłaśniały, a raz cichły. Oboje wstaliśmy i spojrzeliśmy w tamtą stronę. Nikt nie wybiegł, nikt się nie pokazał, a pioruny dalej strzelały. Złapałam się za głowę.
- To zbyt proste - mruknęłam bardziej sama do siebie. - Jestem pewna, że kogoś wkurzyli - machnęłam ręką i się odwróciłam. Ruszyłam w stronę swojego ogiera, który zbudził się pod wpływem hałasu. Pogłaskałam go po szyi i skierowałam wzrok na las.
- To by było zbyt prawdopodobne - odpowiedział Cyrus, który po chwili podszedł do swojej klaczy. Chwilę tak staliśmy i oglądaliśmy zjawisko niewyjaśnionych piorunów, aż minęły. Oglądaliśmy je w ciszy, zastanawiałam się, czy to przypadek, że natrafili na kogoś, kto zaczął miotać w nich piorunami gdy ja przeprowadzałam rytuał, czy może na prawdę coś wyczarowałam... bardziej prawdopodobne byłyby pioruny z mocy Cyrusa, ale on także wyglądał na takiego, który nic nie rozumie. A może tak dobrze udaje i chce mi zrobić po prostu przyjemność?
Nieee.... jestem czarownicą i tyle.
Krzyki i dziwne zjawisko ustało. Zakończyło się to wszystko porządnym wyładowaniem elektrycznym, który trafił w nasze ognisko. Buchnęło ogniem do góry i na boki, prawie dotykając nas. Musieliśmy przytrzymać zwierzęta, ponieważ były bliskie ucieczki. Jeśli ja to zrobiłam, raczej nie obejdzie się bez kolejnych odwiedzin kogoś, kto zacznie mi wypominać kim jestem i że nie powinnam wpływać na inne rasy i takie tam.
Spojrzałam na niebo.
- Wszystkie karczmy pewnie pozamykane - stwierdziłam wzdychając. - Lepiej wracaj, jak chcesz zmrużyć oko - powiedziałam do Cyrka.
- A ty? - spojrzałam na ognisko.
- Będzie się paliło do rana, więc tu zostanę. Dzisiaj jak spałam na sianie, wszystko mi się powbijało do ubrania i ciała. Wolę trawę - ruszyłam w kierunku drzewa, by móc do niego przywiązać Ramzesa na wypadek, gdyby strzeliła mu do głowy jakaś wędrówka.

<Cyrus?>

Od Sivika do Carreou

Nagle skamieniał, całkowicie go wcięło, jakbym zadał zakazane pytanie, które nigdy nie powinno ujrzeć światła dziennego. Dało się wręcz usłyszeć, jak wszystkie korbki zaczynają mu się przesuwać, przekręcać, strzelać, żeby koniec końców, po dłuższym czasie nieobecności i namiętnego myślenia zaskoczyć. Zaskoczyć tak, żebym aż poczuł to w kościach, wraz z uważnym, błękitnym spojrzeniem, które padło na moją osobę.
— Zauroczyłem cię — zaczął dość cicho, niemrawo, jakby niepewny swoich słów, albo raczej zrażony nimi i zdecydowanie niepochwalający ich wydźwięku. Otworzyłem szerzej oczy, bo, co? Zauroczył? Co to miało znaczyć? Mącenie w umyśle, coś, czego niejednokrotnie dopuszczał się Rav, babrząc się we wspomnieniach i bawiąc tym, co miałem we łbie? Przekładając i czytając to, co było dla mnie ważne, chcąc wydobyć jak najwięcej informacji? Dalej nie wiedziałem, dlaczego się na to wszystko godziłem. To chyba przez te piękne, ale to naprawdę piękne oczyska dredziarza, które tak ładnie się świeciły, gdy szeptał mi na ucho ciepłe słowa mające na celu ugłaskać nieco moje rozjuszone emocje, bo znowu się tego dopuścił, a mi się to w żadnym wypadku nie podobało. — Zauroczyłem cię, bo chciałem się tobą zająć. Wiem, że byś się nie zgodził, ale ja musiałem ci pomóc, odwdzięczyć za to wszystko, co zrobiłem.
Szybko wyrwał piórko ze skrzydeł i przytknął je do policzków, które nagle pokryły się łzami. Zmarszczyłem brwi. Chodziło mi o to, czemu tam było rozbite szkło, cokolwiek, ale skoro doszliśmy do tego, kulminacyjnego momentu, to raczej mogłem ściągnąć brwi i uznać, że nieco mnie trafiło.
— Przepraszam, Sivi. Naprawdę przepraszam. Czy jesteś na mnie zły? — rzucił nagle, dalej wycierając łzy i dalej wyglądając, jakby miał tu zaraz zejść na miejscu, łkając nad tym, co zrobił.
Skrzywiłem się.
Niesmak i tak pozostawał, nie ważne, jak bardzo nie chciałoby się wyprzeć myśli na ten temat.
— Jak mam nie być zły? — mruknąłem twardo, zakładając ręce na piersi i prostując się lekko, bo wychylona do tyłu pozycja raczej w tym wypadku mi nie odpowiadała. — Powinieneś już wiedzieć, że pewne rzeczy mi się nie podobają i, kurwa, zauroczenie? Hipnoza? Co, losie, Carr, znamy się trzy dni, istnieją granice niektórych zachowań, zdajesz sobie z tego sprawę? Ba, nawet jakbyśmy znali się dziesięć lat, to nie masz do tego prawa. Nie będę krzyczał, nie będę robić nie wiadomo jakiej szopki, ale chcę, żebyś wiedział, że to nie jest w porządku. Nie możesz robić takich rzeczy, nosz do kurwy nędzy.
Westchnąłem ciężko, podciągając nogę na materac i przecierając głowę.
Znowu w pewien sposób mnie zgwałcono.
Czy naprawdę byłem aż tak łatwym celem?

Od Takako do Lucasa

Nie obchodziła mnie przeszłość chłopaka. Ważne było dla mnie co jest tu i teraz. Nie było to dla mnie ważne bo każdy człowiek jest inny oraz każdemu z nich jest przyszłość inaczej pisana.
Chłopak się zgodził na moją propozycję. Na twarzy pojawił mi się uśmiech. Dużo ludzi zwracało na nas uwagę. Może i nie widziałam, ale czułam ich spojrzenia na nas. Spowodowane było to pewnie tym, że jedna dziewczyna, a do okoła niej trzech mężczyzn. Czułam jak większość kobiet się na mnie wpatruje. Wiało od nich chłodem.
- Cieszę się - odpowiedziałam, kończąc swoje danie. - Czy dojście do zamku zajmie nam dużo czasu? - zapytałam się a chłopak na chwilę zamilkł.
- Z jakieś dwie godziny - odpowiedział, czas dojścia do zamku dał mi nie co do myślenia.
- Dzisiejsza noc spędzimy w jakiejś karczmie - odpowiedziałam na co moi dwaj towarzysze przystali. Pewnie byli zmęczeni całą tą podróżą, druga opcja była taka, że są zmęczeni samymi sobą przez swoje kłótnie. - Chłopcy czy moglibyście pójść załatwić jakiś nocleg dla nas oraz naszego nowego przyjaciela? - skierowałam swoje słowa w ich stronę.
- Dobrze - odpowiedzieli jednocześnie. Pożegnali się, a ja zostałam z nowo poznanym chłopakiem.
- Wiesz w naszym towarzystwie może być trochę głośno, ale możesz czuć się bezpiecznie i co najważniejsze musisz mi powiedzieć, kiedy będziesz się źle czuł w naszym gronie! Nie chce ciebie w jakiś sposób urazić oraz żebyś się źle czuł. Masz się czuć przy nas jak najlepiej! - uśmiechnęłam się w jego stronę. Usłyszałam jak chłopak odłożył sztućce, a po jego oddechu wyczułam, że skończył jeść. - Pokażesz mi trochę te okolice?- zapytałam się trochę ciszej, patrząc w jego stronę.

<Lucas?>

środa, 18 kwietnia 2018

Od Cyrusa do Ashley

Im dłużej spoglądałem na ten dziwny pokaz, pseudorytuał, czy co to tam miało być, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że kobiety to są jednak jakieś dziwne. Nie dość, że mówią półsłówkami, okrążając zręcznie temat, unikając jego sedna, to w dodatku potrafią nagle zacząć tańczyć wokół ogniska, mamrocząc inkantacje.
Nie mówię, oczywiście, że mężczyźni również tak robią, w końcu słyszy się o męskich sabatach, ale te są rzadsze. O wiele rzadsze, niż ich kobiece odpowiedniki. To białogłowe są częściej obdarzane zdolnością magiczną, jako czarownice, to do nich garną czarne koty i to kobiety mają jakiś taki talent do wyszukiwania dobrych ziół wśród leśnych krzewów.
Jednak wracając do meritum sprawy - rytuał.
Nie powiem, rozbawił mnie. Jako poboczny obserwator, odniosłem wrażenie, że Ashley postradała zmysły, że jej ruchy są pozbawione jakiegokolwiek sensu. Że robi to po to, aby się popisać. Zaśmiałem się pod nosem, kiedy jej głos stał się niższy, nieco drapieżny i tajemniczy. Zupełnie jak stereotypowa czarownica. Szykowałem się już do ułożenia na trawie i zdrzemnięcia się, ale dziewczyna stanęła za mną niespodziewanie, a następnie pociągnęła, niszcząc w ten sposób plany o pozostaniu z boku. Spojrzałem na nią ze zdziwieniem, a za razem delikatną sugestią, iż to, co robi, będzie mieć konsekwencje. Nie miłe dla jej osoby.
- Wstawaj. Smok w moim rytuale się bardzo przyda. - Powiedziała władczo, ciągnąc mnie za sobą w stronę ognia.
Na nic się zdały ostentacyjne jęki, westchnięcia i przewracanie oczami. Ash kontynuowała to, co zaczęła i nie wyglądała, jakby miała przestać. Przynajmniej nie w najbliższej przyszłości.
Kilkukrotnie próbowałem się wymknąć, tłumacząc się bólem głowy, ale brunetka zawsze przywracała mnie na dawne miejsce. Po kilku próbach, uznałem, że walka nie ma sensu, więc po prostu poddałem się magii miejsca, dając się upić wszechobecną energią. Tak, mój stan można było określić mianem "upojenia magicznego", gdyż zupełnie jak po ciężkim wieczorze w karczmie, w głowie mi szumiało, a nastrój jakoś tak się poprawił. Stałem się śmielszy. Już bez ogródek podchodziłem do towarzyszki, być może znajdującej się w podobnym stanie, co ja. Nie zwracałem na to uwagi. Chciałem być po prostu przy niej, czuć obecność Ashley. I móc ponownie ją pocałować, poczuć ten dreszcz, gdy drżące usta spotykają się ze sobą po raz pierwszy. Ale aby to zrobić, musiałem poczekać na odpowiednią okazję.

<Ash?>

poniedziałek, 16 kwietnia 2018

Od Regulusa do Nichio

Wyjąłem z ogryzka nasiona i zawinąłem je w materiał z zamiarem posadzenia ich obok mojego domu. Część moich figurek była już sprzedana.
- Hej, Reggi. Co ty tu robisz? To twoje? - słysząc głos albinosa, uniosłem głowę z uśmiechem. Miło było go znowu zobaczyć.
- Witaj, Nichio. Tak, to moje rzeźby. Staram się je sprzedać. - odparłem nieśmiało. Chłopak wziął do ręki figurkę jelenia.
- Nawet ładne. - mruknął, a ja poczułem, że się rumienię. Nie zasługiwałem na takie słowa.
- D - Dziękuję. - wyjąkałem, bawiąc się przy tym nerwowo palcami. Nichio był zdecydowanie zbyt uprzejmy.
- Spocznij. - powiedziałem szybko, przysuwając znalezioną skrzynkę bliżej chłopaka.
- Szukasz czegoś?
- Szukałem i znalazłem.
- Co takiego?
- Informację o pewnym przedmiocie. Nie wiem tylko wciąż, co to jest Dybuk... - powiedział albinos, wzdychając.
- Dybuk? - zamyśliłem się.
- To rodzaj złego ducha.
Chłopak uniósł na mnie wzrok, przez co zamilkłem.
- W - Więcej powinno być w książce, którą mam w domu. Mogę ci ją przynieść jeśli chcesz.
- Serio?
- Tylko musimy ustalić gdzie i o której się spotkamy. Droga do mojego domu jest dość długa... - powiedziałem, drapąc się z tyłu głowy.

< Nichio? >

Od Nichio do Regulusa

Regulus. Imię wydawało się dziwnie znajome. Sam nie wiem, z jakiego powodu. Może jakiś człowiek w karczmie tak się nazywał. Albo ktoś zawołał tak na psa. Nie wiem, nie mam jakoś wybitnej ochoty na myślenie.
Po odejściu, a za razem, zostawieniu Reggiego samego sobie, wsunąłem kciuki do kieszeni spodni i ruszyłem leniwie w drogą, twarz kierując ku słońcu. Ciepłe promienie oświetliły moją bladą skórę, która i tak pozostanie niewzruszona, nieważne, jak długo bym przebywał na zewnątrz. Nigdy się nie opalę. Straciłem taką możliwość, gdy Vekkar postanowił zabrać moje ścierwo do swojego stęchłego laboratorium.
Łatwo jest zrzucać winę na kogoś innego. To takie wyzwalające, powiedzieć "To jego wina". Ale w ten sposób, jedynie ukrywam prawdę. Prawdę, która boli i kąsa, nie daje o sobie zapomnieć.
Skrzyżowałem ręce na karku, przymknąłem nieco powieki i zdałem się na swój instynkt oraz Pancho. Pies dreptał u mojej nogi, komentując pod nosem wydarzenia wokół nas.
- O, pa, jak się lafirynda odstawiła. - Mruknął pod adresem jakieś służącej, biegnącej z zakupami do jakiegoś bogatszego domostwa. Wzruszyłem ramionami, otwierając oczy. Lepiej byłoby, żeby pies zamilkł, bo jeszcze biedy mnie i sobie napyta. Ale nawet karcące spojrzenie go nie powstrzymało. Zignorował je zupełnie, nadal szukając czegoś, co można ocenić. Skrytykować. Rzadko kiedy skomplementować.
- A ten zapuszkowany wojownik? - Pancho zniżył głos do konspiracyjnego szeptu. Zerknąłem zaciekawiony w stronę, gdzie pies kierował swój łeb. Wychodziło na to, że właśnie komentował rycerza z Merkez, stojącego przy wejściu do banku, jedynego w mieście. - Pewnie tej zbroi od miesięcy nie ściąga. Czuję jego zapach aż tutaj. - Pies ostentacyjnie udał, że zbiera się mu na mdłości, akurat wtedy, kiedy wojownik na nas spoglądał. Odruchowo przyspieszyłem kroku, ciągnąc towarzysza za uprząż.
- Ej! - zaprotestował pies, zapierając się łapami o ziemię. Cholera, ja chcę mu zad uratować, a ten jeszcze jakieś bunty odwala. Tracąc cierpliwość, pociągnąłem go z całej siły, pewnie naciągając mięsień lub dwa, bo Pancho do najlżejszych nie należy, a następnie wszedłem w boczną uliczkę. Nawet dobrze się złożyło, bo właśnie na jej końcu znajdował się sklep, do którego mieliśmy się dostać. Przynajmniej to nam wyszło.
Otworzyłem ciężkie drzwi, a duży dzwon oznajmił nasze przybycie. Sprzedawca, będący stosunkowo grubym krasnoludem, wyjrzał zza lady, po czym rozległo się szuranie, a ten urósł o kilka dobrych centymetrów. Prawdopodobnie podsunął sobie jakiś stolik czy coś.
Podszedłem do niego i bez słowa wyciągnąłem szkatułkę. Krasnolud obejrzał ją chciwym spojrzeniem.
- Ładne cacko. - skomentował, obracając pudełko w dłoniach. - Kupiłem niedawno jedno od jakieś dziewczyny. Ale tamto nie było tak stare jak to. Dałbym ci za nie...
- Nie obchodzi mnie cena. - Uderzyłem pięścią w blat. Pancho już dość mi nerwów zszargał, więc byłem na skraju wybuchnięcia złością. - Powiedz, co jest w środku.
Sprzedawca przewrócił świńskimi oczyma, ukrytymi za krzaczastymi brwiami i przyjrzał się symbolowi na wieku. Po chwili odsunął się, nieco zbladł. Poruszył wąsami, wziął szkło powiększające. Upewnił się, że dobrze widzi, a następnie wcisnął mi szkatułkę w dłonie.
- Zabierz to z mojego sklepu. - Zażądał, schodząc z podestu, wychodząc zza lady i chwytając mnie za łokieć. Drewniana noga stukała o podłogę, kiedy ciągnął mnie w stronę drzwi.
- Zostaw mnie! - warknąłem, ale krasnolud i tak wypchnął naszą dwójkę na zewnątrz. Nim podniosłem się z ziemi, drzwi zostały zamknięte. Podbiegłem do nich, uderzyłem w metalową kratę, chroniącą szybę, a następnie spojrzałem na stojącego po drugiej stronie krasnoluda. Handlarz był jedynie niewyraźnym zarysem, ale wiedziałem, że tam jest.
- Nie będę trzymał Dybbuka w swoim sklepie! - usłyszałem zza drzwi, a później nastała cisza. Nie pozostało mi nic innego, jak zawrócić, klnąc pod nosem i wciskając pudełko do torby na grzbiecie Pancho. Pies postanowił milczeć, abym nie zdenerwował się jeszcze bardziej. Jedyna mądra decyzja tego dnia.
- Co za ciul. - Warknąłem, mijając rynek. Szkatułka znajdowała się na powrót bezpieczna pod suknem. Tak, jak Vekkar nakazał. - Co to jest ten cały Dybbuk? - Monolog przerwałem na widok Regulusa, pilnującego jakiegoś stanowiska. Pchany ciekawością, zbliżyłem się do niego. Figurki były nawet ładne, ale jakoś żadna mnie nie zainteresowała tak, jak rudzielec.
- Hej, Reggi. Co ty tu robisz? To twoje?

<Regulus?>

Od Carreou do Sivika

Nim otrzymałem odpowiedź, mężczyzna uśmiechnął się szerzej. Niby otworzył bardziej usta, swoją drogą, przypominały barwą maliny, już miałem się wyprostować, rozwinąć, wsłuchać w jego głos, ale jednak się nie odezwał.
W milczeniu obserwowałem, jak odchyla się, byłem gotowy, aby go złapać, jakby postanowił zemdleć. Niby wyglądał lepiej, ale nie wybaczyłbym sobie, gdyby zemdlał.
Kiedy już myślałem, że odpowiedź nie nastąpi, mężczyzna postanowił rozwiać moje wątpliwości.
— Dobrze. No, lepiej. Spokojnie, nie martw się, wykaraskam się
Wydawało mi się, że usłyszałem nutkę zawahania, zręcznie ukrytą, szybko przemienioną w neutralność. A może tylko mi się wydawało? Nie byłem pewny. Osobowość mojego towarzysza była zbyt tajemnicza, abym ją podejrzał, określił, poznał. Sam Sivik był jak zamknięta księga, do której klucz ma tylko jej właściciel. A może nie? Może da się jakoś do niego zajrzeć?
Albo on sam na to nie pozwala.
Mimo, że nie jestem mistrzem obserwacji, widzę, że coś go męczy i trapi. Może został zraniony przez kogoś z rodziny? Albo inną, bliską osobę? Tę domniemaną żonę?
— Co się stało w łaźni? — Po zadaniu pytania, to piękne spojrzenie oderwało się od dawnego punktu, zniknęło gdzieś w oddali, byleby nie nawiązać ponownie kontaktu.
Dobrze, że to zrobił. Nie zauważył, jak nagle znieruchomiałem, otworzyłem szerzej oczy, a po moim kręgosłupie i skrzydłach przeszedł dreszcz strachu.
Wiedziałem, że kłamstwo ma krótkie nogi, lecz chyba nie aż tak? Czy po prostu zbyt dogłębnie analizuję ludowe porzekadła?
To pytanie zmusiło mnie do porzucenia samego siebie, swoistego, delikatnego egoizmu, polegającego na chronieniu własnej osoby, patrzeniu na sytuację przez pryzmat tego, co pasuje mnie. I za razem ranieniu tej drugiej osoby, w stosunku do której zacząłem odczuwać pozytywne emocje, powiązanie, jakie zostało gwałtownie przerwane przez ostatnie wydarzenia w swoim życiu. Po prostu, nić potrzeby bycia chcianym, znalazła sobie nowy obiekt, a Sivik nie miał na tym polu zbyt dużego wyboru. Wystarczyło, że okazał mi dobroć.
Dlatego muszę odwdzięczyć mu się tym samym. Niech się dzieje wola Nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba.
A jak się tego nie zrobi, trafia się do Piekła.
— Zauroczyłem cię. — Zacząłem cichutko, zasłaniając się skrzydłami. Zamykając się w bezpiecznym kokonie. Mimo, że moje myśli były uporządkowane, ciało nadal było w rozsypce. Domyślałem się, że taki dualistyczny stan pozostanie jeszcze przez długi czas. — Zauroczyłem cię, bo chciałem się tobą zająć. Wiem, że byś się nie zgodził, ale ja musiałem ci pomóc, odwdzięczyć za to wszystko, co zrobiłem.
Zadrżałem ponownie, wyrywając jedno z piór, aby wytrzeć nim wilgoć na policzkach.
— Przepraszam, Sivi. Naprawdę przepraszam. — Wyszeptałem słabym głosem — Czy jesteś na mnie zły?

niedziela, 15 kwietnia 2018

Od Regulusa do Nichio

Otworzyłem oczy, gdy tylko poczułem na sobie ciepłe promienie słońca.
- Dzień dobry. - powiedziałem, patrząc na przytulankę z uśmiechem. Przytuliłem kurę po raz ostatni i poszedłem się ubrać. Włożyłem na siebie brązowe spodnie, wiązane buty w tym samym kolorze i białą koszulę. Następnie posprzątałem w swojej jaskini i spakowałem do torby mniejsze rzeźby do sprzedania. Przedstawiały one ludzi i zwierzęta.
Zaraz po tym opuściłem swoją jaskinię. Rozejrzałem się na boki, wspominając dziwne uczucie, które towarzyszyło mi wieczorem. Po chwili zbiegłem ze skał i udałem się do miasta. Jak zwykle, zbliżając się do ludzi, zawiązałem swoje oczy.
Krótko po wejściu do miasta poczułem się obserwowany. Wmawiałem sobie, że pewnie mi się wydaje przez dużą liczbę osób. Te myśli jednak zostały rozwiane w momencie, kiedy pchnięto mnie w jeden z zaułków. Straciłem równowagę i upadłem na bruk. Przede mną stało dwóch mężczyzn. Nie znałem ani jednego, ani drugiego. Gdyby tak było, na pewno bym ich zapamiętał.
Jeden z mężczyzn chwycił mnie za ubranie i podniósł do góry. Inny w tym czasie wyrwał mi torbę. Spojrzałem momentalnie w jego stronę.
- Spokojnie... - zaczął pierwszy - Umowa jest taka, ty nie krzyczysz, a my nic ci nie zrobimy.
Domyśliłem się szybko, że to napad. Ludzie niewidomi byli łatwym celem. Wiedziałem o tym doskonale, ale nie mogłem poruszać się inaczej, narażając przy tym mieszkańców.
- A - Ale... - wyjąkałem.
- Żadnego "ale", rozumiesz? - nieznajomy chwycił moją twarz i ścisnął jej policzki.
- Ta torba i to, co w niej masz należy teraz do nas. Lepiej się z tym pogódź, dobrze ci radzę.
Nie mogłem tak łatwo odpuścić. To były efekty mojej miesięcznej pracy. Dodatkowo umierałem z głodu.
- N - Nie. Proszę mi ją oddać.
- Co? Nie dość, że ślepy, to jeszcze głuchy. - zadrwił mężczyzna.
- Daj mu nauczkę, to wybije sobie z głowy zabawę w rycerza. - odparł drugi. Jego towarzysz z uśmiechem zacisnął dłoń, którą wcześniej przytrzymywał moją twarz w pięść i zadał mi cios w brzuch. Zacisnąłem zęby, jakby to miało powstrzymać rozlewającą się po moich organach falę bólu. Nie trzeba było czekać na kolejny cios. I kolejny.
Kątem oka zobaczyłem białe włosy. Wyglądały znajomo.
Napastnik wypuścił mnie, gdy tylko zobaczył ich właściciela. Ledwo utrzymywałem się na miękkich nogach.
Przybysz zatrzymał się przede mną, a ja opadłem na ścianę, następnie się po niej osuwając. Nie miałem siły, by dłużej ustać.
- Zostawcie go. - usłyszałem jak przez mgłę. Później słyszałem chyba krzyki. Nie byłem pewny.
Po jakimś czasie nastąpiła chwila ciszy. W duchu błagałem, by białowłosemu nic się nie stało.
- Wstawaj, bo cię szczury zeżrą. - usłyszałem na d sobą. Słabo uniosłem głowę. Widząc przed sobą znajomą twarz chłopaka z karczmy, uśmiechnąłem się nieśmiało. Pomógł mi drugi raz. Mimo, że nie musiał, a ja na to nie zasługiwałem.
Położyłem dłoń na wyciągniętej ręce chłopaka, a ten pomógł mi wstać. Zachwiałem się i chwyciłem ramię białowłosego. Zaraz po tym spłonąłem rumieńcem i odsunąłem się od niego.
- Prze-Przepraszam. - pisnąłem. Było mi głupio. Przez swoje zachowanie nie byłem w stanie ustać i nadużywałem dobroci chłopaka. Miałem ochotę zapaść się pod ziemię.
Białowłosy podał mi moją torbę.
- D - Dziękuję. Za ratunek też. I jeszcze raz za poprzednią pomoc. - powiedziałem nieśmiało.
- Pamiętasz mnie? - to pytanie wywołało panikę w moim umyśle. Co powinienem powiedzieć?
- P - Przez głos!
-... Dobra...
- J - Jesteś może głodny? - zapytałem.
- Chciałbym się odwdzięczyć! Za pomoc. - dodałem, widząc zdziwiony wyraz twarzy chłopaka.
- Już jadłem, dzięki.
- Och...- spuściłem wzrok. Co mogłem zrobić, żeby przestać czuć sie tak bezradnie i spłacić dług?
- Jak ci na imię?
To pytanie mnie zdziwiło. Dlaczego ktokolwiek miałby chcieć poznać moje imię? Nie byłem nikim ważnym. Wręcz przeciwnie. Mimo tego, postanowiłem odpowiedzieć.
- Regulus...
- Ja jestem Nichio.
Uniosłem wzrok na chłopaka. Nichio...
- To do zobaczenia. Uważaj na siebie. - albinos poczochrał moje włosy i odszedł. Odprowadziłem go wzrokiem. Wciąż patrzyłem w wyjście z alejki, mimo iż chłopak dawno zniknął.
Przytulił torbę i ruszyłem w tym samym kierunku. Kupiłem sobie jabłko i rozstawiłem swoje stanowisko w wolnym miejscu.

<Nichio? >

Od Aurory do Sakita

Ruszyłam za młodzieńcem. I tak uważałam, że jest moim bohaterem.
-Porachunki? Okradł cię? - spojrzałam na Sakit'a, z uwagą słuchając jego słów.
-Z dwóch centów.- rzucił, jakby wyprzedzając moje pytanie.
Miałam wrażenie, że się przesłyszałam.
-Dwóch centów?
-Dwóch centów.
Postanowiłam nie drążyć już dłużej tego tematu. Może te dwa ceny miały dla niego jakąś sentymentalną wartość?
-Too... Znasz to miasto? - zapytałam, bawiąc się palcami.
-Nawet jeśli, to co z tego? - burknął. Ałć. Chyba go zdenerwowałam.
-Szukam przewodnika, bo jestem tu pierwszy raz, ale zrozumiem, jeśli nie zechcesz mi towarzyszyć...- powiedziałam, przekładając przy tym kosmyki włosów za ucho.
-Dlaczego tak ci zależy, żebym to był ja?
-Cieszyłoby mnie towarzystwo obrońcy uciśnionych. - odparłam z uśmiechem. Chłopak zakrztusił się sokiem z jabłka.
-Kogo?
-No już nie bądź taki skromny.
-Przerabialiśmy już ten temat.
-Owszem, ale ja i tak wiem swoje. Zawsze mogłeś poczekać, aż tamten mężczyzna skończy to, co zaczął, a później się nim zająć.
Odpowiedziało mi milczenie.
- Dodatkowo nikogo poza tobą tutaj nie znam.
- Mnie też nie znasz. Imię to nie wszystko.
- Ale wystarczająco dużo i na pewno więcej, niż to, co wiem o innych mieszkańcach. To jak będzie?
Chłopak nie wyglądał na przekonanego. Mimo to, cierpliwie czekałam na jego odpowiedź.

<Sakit? Obrońco uciśnionych? >

Od Sivika do Carreou

— Tak na co dzień oraz jako zarobek, to od kiedy zacząłem swój nowy rozdział w życiu. A tak ogólnie, to szkicowałem w wojsku. Głównie proste ilustracje sytuacji albo martwą naturę. Dopiero, gdy jako oficer w czasach pokoju nie miałem zbyt wiele do roboty, zająłem się malarstwem realistycznym, a czasami nawet impresjonistycznym. Aczkolwiek nigdy nie próbowałem bawić się w abstrakcję. Ta mi nigdy nie wychodzi. — Wylewało się z niego jak z dość płytkiej rzeki po dobrej ulewie. Nie zatrzymywał się, po prostu mówił, kontynuował, nabierał tempa, aż w końcu trajkotał jak katarynka, czemu przysłuchiwałem się z niezłym bananem na twarzy, bo mówiąc o pasji, był, krótko mówiąc uroczy.
— Ile to jest dokładnie, to nie wiem. Wybacz, Sivi. Jak się czujesz? — Przerwał nagle, zadał pytanie i spojrzał na mnie ciekawsko tymi niebieskimi ślepkami, na co tylko bardziej się roześmiałem, a migreny jakoś ustały.
Wzruszyłem ramionami i odchyliłem się jeszcze bardziej do tyłu, o ile było to w ogóle możliwe.
Chłopakowi dalej załączał się tryb sieroty, trzymając kurczowo nogi blisko ciała i gibiąc się to w przód, to w tył, wyglądał jak mały dzieciak, który niby uważnie pilnuje drugiej osoby, ale z o wiele większą przyjemnością odpływa gdzieś w nieznane nam krainy marzeń na jawie.
Taki wyrośnięty dzieciak był z niego w sumie.
Nieco nieogarnięty i tym podobne, ale przyjemny do życia.
— Dobrze. No, lepiej. Spokojnie, nie martw się, wykaraskam się — żachnąłem się radośnie.
Udawałem, że nie przywiązałem większej wartości do słów chłopaka, że tekst o byciu oficerem wcale do mnie nie dotarł, że sens zdań, które wypowiadał, obija się bez powodu w mojej głowie i nie zwracam na niego większej uwagi.
Że nie odnotowywałem w myślach małych niuansów niuansików.
Że nie chciałem wiedzieć o nim więcej i więcej, bo po prostu mnie intrygował.
— Co się stało w łaźni? — spytałem, odwracając spojrzenie.
Bo ta pustka w głowie, urwany film nie mógł być przypadkowy.
Bo jego łzy nie pojawiły się bez powodu.
Bo kłamstwa miały jakieś podłoże.

sobota, 14 kwietnia 2018

Od Ishi do Marco

Niemalże od razu, me ciało spowił delikatny dreszcz. Krzyki, mające swe źródło, zapewne w gardle naszego "gościa", wciąż odbijały się echem w moich uszach. Cierpiał, i to bardzo, choć szczerze nie mogłam być pewna, co do jego śmierci. Wyczułabym, wyzionięcie ducha ze strony jakiejkolwiek, żywej egzystencji...
- Nie żyje? - zapytałam tylko, powstając z dotychczas zajmowanego miejsca. Zrobiłam pierwsze kroki ku drzwiom, gdy wtem, mężczyzna powstrzymał moje ruchy stanowczym, choć równie delikatnym chwytem za ramię.
- Panienko, lepiej nie zbliżać się do niego póki śpi. - ostrzegł, na przekór swym rzeczywistym wyobrażeniom, co podświadomie udało mi się wyczuć. Uniosłam na jego osobę, pełny podejrzeń wzrok. Ten facet - albo już nie żyje, albo odnajdę go w kilku kawałkach. Obie opcje, w teorii powinny zmobilizować mnie do natychmiastowej reakcji, lecz nic nie zmieni faktu, że podświadomie chciałam śmierci tego mężczyzny.
- Nie jestem dzieckiem, a jego cierpienia i tak nieumyślnie pragnęłam. - wzruszyłam ramionami. - Cokolwiek mu pan zrobił, chciałabym przynajmniej z ręką na sercu, pozwolić opuścić jego duszy to ciało. Ukrócić męki, jako- -
- Ishi, Ishi... - westchnął głośno, powstrzymując ponownie moje ruchy. Nie minął ułamek sekundy, a przyciągnięta, znalazłam się oparta plecami, o tors mężczyzny. Spuściłam mimowolnie wzrok, ku zadrapanej, widocznie starej podłodze. "Zawsze staram się trzymać prawnych zasad, lecz czy to sprowadzi mnie na odpowiednią ścieżkę?" - zapytałam samą siebie w myślach, czując wplatające się w me włosy palce. Nie potrafię odpowiedzieć sobie na to pytanie, choć, jak dobrze wiem, odpowiedź powinna być dla medyka oczywista. - Spakowała panienka już wszystko? - podpytał, chyba już na trwałe zmieniając temat. Skinęłam w odpowiedzi głową, spoglądając jednocześnie w górę.
- Powinniśmy się pospieszyć, jeśli nasz gość ma nie sprawiać nam żadnych kłopotów... Bo jak widzę, zabiera pan praktycznie cały dobytek ze sobą. - stwierdziłam, gdy tylko za rogiem dostrzegłam wypakowane po brzegi juki.
- Racja, pora się zbierać. - przytaknął mi głową. Z cichym westchnięciem, podeszłam na powrót do swych sakw, które w głównej mierze zawierały ubrania. Dopiero w tamtym momencie, zdałam sobie sprawę, jak długo nie witałam w swych, prywatnych progach. Pozostały tam rzeczy, których za żadną cenę nie chciałabym stracić. Zacisnęłam mocniej dłonie, na pasku torby, po czym - o mało się nie przewracając -, przewiesiłam ją sobie przez ramię. Z racji na przystosowaną pod konie budowę sakw, ich wygodne noszenie na barkach, jest rzeczą absolutnie nie możliwą. Przeklęłam pod nosem, jak najszybciej przenosząc torbę pod same drzwi wyjściowe. W dźwiganiu wszelakich ciężarów, nigdy nie byłam dobra... Rzecz jasna fizycznie, bo umyślnie wykorzystując swe moce, dałabym radę z wieloma, nawet większej masy przedmiotami.
- Proszę się nie przemęczać, pomogę panience z torbami. - doszedł do mnie po chwili głos Pana Marco, który widocznie gotów do podróży, zajął się przyodzianiem płaszcza oraz obuwia. Zmrużyłam podejrzliwie powieki, by w ułamku sekundy znaleźć się bliżej mężczyzny. Podwinęłam któryś raz z kolei, jego górny przyodziewek.
- Może dojść do niedotlenienia mózgu, wywołanego przez niedobór tlenu we krwi. - objawiłam momentalnie. - Nie będzie pan niczego dźwigać, rynek znajduje się całkiem niedaleko, więc wrócimy tutaj z końmi. - zaproponowałam.
- To jedynie strata czasu, poza tym, nic mi nie jest. - uniósł delikatnie oba kąciki ust, zapewne, chcąc mnie tym samym zapewnić w swej racji. Mruknęłam coś niezrozumiałego pod nosem, dorywając do siebie zarówno płaszcz, jak i pozostawioną na tym samym wieszaku maskę. W pojedynkę, z pewnością znalazłaby się ona na mojej twarzy, lecz tymczasem, zmuszona wtopieniem się w tłum jak najwiarygodniej, przywiązałam ją do jednej z toreb.
- Ruszajmy już. - mruknęłam praktycznie niezrozumiale, uprzednio dorywając do siebie ciężar, wychodząc na zewnątrz. Podczas gdy mężczyzna, rozglądał się jeszcze po mieszkaniu, zajęta sprawdzaniem swego sprzętu służącego do samoobrony, powoli zbliżałam się ku głównemu wyjściu. Poprawiałam jednocześnie nieco gryzące w nadgarstek, narzędzie obronne. Drut, który wedle mego życzenia, może stać się ostrzejszą od samych szwów nitką, rozcinającą ofiary na najdrobniejsze kawałeczki. Nie sprawiłoby mi również najmniejszego problemu, wprawienie go w wibracje na poziomie atomowym o wysokiej częstotliwości. Przynajmniej na tym ma to polegać, z tego co tłumaczył mi niegdyś ojciec.
Wspólna droga, minęła nam w głównej mierze na drobnych sprzeczkach, ściśle związanej z dźwiganą przeze mnie torbą oraz świeżo zagojoną raną mężczyzny. Strony, upierające się przy własnych wersjach, - na całe szczęście -, ostatecznie zakończyły swą wojnę, gdy tylko oczom ich reprezentantów ukazały się przepiękne wierzchowce. Zamrugałam kilka razy, przyglądając się średniej wielkości wybiegowi, na którego powierzchni, do każdego z wbitych w ziemię słupków, przywiązany był inny koń. "Pora się wykazać..." - powiedziałam do siebie w myślach, rzucając przelotne spojrzenie ku mężczyźnie. Ten, najwidoczniej zajmował się poszukiwaniem swej saszetki z pieniędzmi. Świadomość, że Pan Marco miał mnie wyręczać w kolejnych kwestiach, była dla mnie szczerze, nie do pomyślenia. Stanowczym szarpnięciem mężczyzny za ramię, zaciągnęłam go wprost przed oblicze starszego handlarza. Zaskoczony ciemnowłosy, zaprzestał swej czynności, tym razem skupiając się głównie mym poczynaniom. Z delikatnym uśmiechem, puściłam mu oczko, chcąc dać przy tym jasny znak o prośbie improwizacji, czy ewentualnego mówienia, niekoniecznie zgodnie z prawdą. Wzięłam głębszy wdech, na przekór nagłemu oporowi, brnąc w prezentowanej przeze mnie scence.
- Przepraszam pana, że przeszkadzam... - odrzuciłam na ziemię dotychczas dźwiganą torbę, by po chwili, niespodziewanie "przytulić" do siebie rękę Pana Marco. - Od kilku dni, z braciszkiem jesteśmy w pieszej podróży... - zaczęłam najsmętniejszym tonem, na jaki w tej chwili było mnie stać. - Przyszły do nas wieści, że z naszymi chorymi rodzicami jest coraz gorzej, możliwe, że nie zostało im więcej, niż czterdzieści osiem godzin, a my... - rzuciłam w jego stronę, bardzo bliskie płaczu spojrzenie. - Wciąż tkwimy w martwym punkcie, a przed nami jeszcze spora droga... - wtuliłam się bardziej w rękaw płaszcza, towarzyszącej mi osoby. - Zostało nam tylko tyle... - dodałam ciszej niż wcześniej, wyciągając z kieszeni niewielką sakiewkę, z zawartością nie równą cenie, nawet jednego rumaka. Starzec, widocznie niechętnie przejął drobnostkę, równocześnie przyglądając się mojej osobie, pełnym litości oraz rozczulenia wzrokiem. Odstawił zapłatę na dotychczas zajmowany taborecik, tym samym podnosząc się na równe nogi. Otworzył przed nami zagrodę, delikatnie się uśmiechając.
- Proszę, wybierzcie którekolwiek chcecie. Mam nadzieję, że uda wam się przynajmniej z nimi pożegnać... Reszty nie trzeba. - oznajmił swym delikatnie zachrypniętym głosem. Z zewnątrz zaskoczona, skłoniłam się teatralnie przed starcem, by następnie, ciągnąc za sobą Pana Marco i torby, znaleźć się wśród koni, przyjaznych w stosunku praktycznie do każdego. Dopiero, gdy wzrok dobroczyńcy został skierowany ku innym klientom, pozwoliłam sobie cicho się zaśmiać. Wstrzymywałam w sobie ów odruch w trakcie tłumaczenia wszystkiego, teraz, nie potrafiłam się powstrzymać...
- Przepraszam, panie Marco. Jeśli w jakikolwiek uraziło cię cokolwiek, co wypłynęło przed momentem z mych ust. - powiedziałam, przyglądając się wyższemu, który jedynie westchnął, z nutką, wyraźnie słyszalnego zawodu. Przechyliłam pytająco głowę. - Wiem, że to dziwne, ale wolę posunąć się do podobnych kłamstw, niż zobowiązywać pana do pomagania, czy płacenia za mnie. -
- Powinienem się godnie odwdzięczyć, za tak troskliwą opiekę, poświęcenie czasu oraz, w zasadzie, uratowanie życia. - odparł niemalże od razu me słowa, zajmując się jednocześnie założeniem juków na grzbiet każdego z koni. Odwróciłam wzrok, mimowolnie urywając, gdy tylko doszły do mnie słowa mężczyzny. Chyba nie potrafię odróżnić człowieka, od zobowiązań, jeśli można to tak nazwać. W zasadzie - Gdy jedno, monotonnie góruje nad drugim... Jak mam dostrzec prawdziwe wartości...?
Pogrążona w swych gdybaniach, po zaledwie pięciu minutach siedziałam już na koniu. Cisza, którą utrzymywaliśmy przez cały ten okres czasu, przynajmniej utrudniała ewentualnym łowcom, rozpoznanie mnie. Choć zlokalizowanie ofiary po głosie, w przypadku zwyklejszych byłoby niemożliwe, osoby lepiej przystosowane, obdarzone na przykład umiejętnością echolokacji, szybko poradziłyby sobie z ewentualnym rozpoznaniem. Tak przynajmniej ja sądzę...
- Gdy tylko złapiemy Dante'go, będę musiała wrócić do do- - urwałam nagle, gdy na myśl wróciła mi krwawa scena, z ledwo oddychającym Panem Marco, którego ubrania były całe we krwi. W tamtym momencie, zadawałam sobie tyle pytań, które dotychczas, chcąc dać odpocząć mężczyźnie, odkładałam na później. Rzuciłam kątem oka spojrzenie, ku dumnie prezentującemu się na rumaku przedstawicielu płci - niekoniecznie, w nielicznych przypadkach -, brzydkiej. - W zasadzie, to bardzo dobrze się składa! Możemy w końcu, spokojnie porozmawiać, o wydarzeniu, osobach, które zapoczątkowały pana problemy zdrowotne oraz, rzecz jasna, moją lekarską, ponad dwudziestoczterogodzinną opiekę!

<Panie Marco? Kobiety wybierają idealne momenty~ >

Od Sivika do Siobhan

Czy zasłoniłem oczy, gdy zaczęła się rozbierać?
Nie.
Czy tego żałowałem?
Oczywiście, że tak, oglądanie dopiero co napotkanej kobiety w wersji biblijnej Ewy było naprawdę ostatnią rzeczą, jaką chciałem robić. Bo nic innego nie jest tak cudowne, jak narażanie się albo jej, albo chłopakowi, który pewno gdzieś się czai w krzaczorach, bo po prostu szło go wyczuć w tym wszystkim. Taka prawda.
Podciągnąłem kolana, oparłem na nich łokcie i czekałem, dokładnie tak, jak dziewczyna powiedziała, bo jednak nic lepszego do roboty nie miałem, a przecież może tylko udała się na stronę.
Skwierczenie drewna, pisk, strzelanie. Moje znudzone spojrzenie, tak uważnie wlepione w powoli tańczące języki, które z radością lizały powietrze i kusiły. Od zawsze miałem jakieś dziwne ciągoty do ognia, chociaż nie byłbym w stanie go okrzesać, uspokoić, oswoić. Wściubienie ręki w żar było czystym marzeniem ściętej głowy. Może jak już całkiem mi rozum odbierze.
Jego by nie poparzyło. Nie mogło, nie było w stanie, jego tkanki na to nie reagowały.
W sumie On by się za chwilę spopielił, a ja zostałbym sam już tak na amen.
Może byłoby łatwiej, przynajmniej nie zaprzątałbym sobie ciągle głowy myślą, że on gdzieś jest, że na mnie patrzy, że wie, co robię i jakoś średnio mu się to wszystko podoba.
Szelest.
Zwróciłem szybko oczy w stronę, z której dochodził dźwięk.
Wilk ze zdobyczą powoli się do mnie zbliżał. Zerkał hipnotyzująco. Nie robił nic szczególnego, po prostu gładko przesuwał łapy, ciągnął jakiegoś jeleniowatego, nie spuszczał ze mnie spojrzenia.
Nie ukrywam, zadrżałem i poprosiłem o szybką, niezbyt bolesną śmierć. Katusze przy rozrywaniu mojego ciała przez ostre zębiska były ostatnią rzeczą, jaką chciałbym doświadczyć.
No, ba, najwidoczniej tak właśnie będzie.
Nawet modlitwy do tych wszystkich dusz zdałyby się na marne, karma mnie nienawidzi i odpłaca się za te wszystkie lata, przyrzekam, zginę.
Jeleń wylądował pod moimi nogami, oczy ponownie zetknęły się z moimi, a za chwilę zwierzę zniknęło w krzakach.
Zakrwawione, porozdzierane na strzępy zwierzę, czerwony pysk wilka i całokształt przyprawił mnie o odruchy wymiotne, chociaż przecież On robił to wielokrotnie. Teraz to było dziwne. Obce.
Mrugnąłem zdezorientowany, gdy z tych samych krzaków, do których wpełzł drapieżnik, wyszła dziewczyna, którą dosłownie chwilę dokarmiałem jagódkami.
A potem nie mogłem zapanować nad ciałem i po prostu zwymiotowałem.

Od Lucasa do Fufu

Wszystko wokół zdawało się szumieć, odgłosy zlały się w jedno i były nieustannym cierpieniem dla moich uszu. Wciąż opierałem się o murek, oczy mi się zamykały.
- Cześć... - to usłyszałem, ale reszty już nie.
Ktoś podszedł do mnie, niewyraźnie widziałem jakąś sylwetkę. Na postawnego zbira nie ten ktoś nie wyglądał, nie było sensu więc sięgać po broń.
Osoba przyklękła przede mną, teraz wyraźnie widziałem, że to kobieta. Może nawet nie kobieta, a dziewczynka. Na oko coś koło trzynastu lat...i ta twarz. Bogowie, w życiu nie widziałem piękniejszego lica. A widziałem w życiu sporo księżniczek. Delikatna twarz o jasnej karnacji, włosy opadające w brązowych puklach aż do pasa i duże, zielone oczy. Te duże, zielone oczy przysłoniły mi całą resztę świata. Więc umarłem i jestem w raju... po tym wszystkim, co zrobiłem, od razu trafiłem do raju? W tamtej chwili nie rozmyślałem jednak nad tym za długo, nie wydało mi się to w ogóle istotne. W amoku sięgnąłem ręką po jeden z miękkich pukli, ten jednak szybko wysunął mi się z dłoni.
To mój anioł pisnął z przerażeniem i odskoczył do tyłu - a ja, trzymając się już muru tylko jedną ręką, upadłem na twarz do ziemi. W ostatniej chwili zasłoniłem się ramieniem, unikając nieprzyjemnego kontaktu nosa z twardą glebą. Przekręciłem się na bok, jęcząc z bólu. Oprzytomniałem nieco, ale moje wnętrzności płonęły, przez gardło przechodził ogień.
- Jest pijany w sztok, odsuń się dziecko - usłyszałem drugi głos
Usiłowałem zaprotestować, ale z mojego gardła wydobył się tylko bełkot, co potwierdzało tezę drugiego głosu.
Cholera, było znaleźć tą aptekę, póki mogłem stać na nogach. Zaraz zaczną się halucynacje i, o ile nie dostanę mieszanki z agastu i mandragory, które w tym kraju można znaleźć tylko w sklepie, postradam zmysły...a gorączka dokończy sprawę. Umysł jeszcze miałem trzeźwy, ale co z tego, kiedy nie mogłem porozumieć się z nikim, kto mógłby mi pomóc. Ostatkiem sił odsłoniłem chustę, do rany dostało się świeże powietrze, zapiekło jak cholera.


[Fufuzani? Brak weny sorcia ;-;]

Od Lucasa do Takako

Już prawie kończyłem swoje piwo i miałem zamiar zakończyć to spotkanie, gdy nagle dziewczyna zadała mi niecodzienne pytanie.
- Lucas, czy masz może czas, aby wykonać jedno zadanie na dość długi czas? Chciałabym, abyś towarzyszył mi podczas mojego pobytu tutaj. Oczywiście zapłacę Ci i zgodzę się na inne warunki. Jeżeli nie chcesz, to nie musisz się zgadzać, po prostu tak pytam - wytłumaczyłam od razu o co mi dokładnie chodzi.
- A co? Wybierasz się do siedziby Gildii Zabójców? - uniosłem jedną brew, po chwili przypinając sobie, że ona przecież mnie nie widzi.
Jej twarz wykrzywiła się w grymasie, a niewidome czerwone oczy zmrużyły się.
- Spokojnie, żartowałem - wyjaśniłem grobowym głosem
- Nie jesteś chyba za dobry w kontaktach z ludźmi - stwierdziła, uśmiechając się
- Nie, po prostu nie każdy docenia moje poczucie humoru..
- Wracając do mojej propozycji...
- Nie sądzę, bym był odpowiednim towarzystwem dla damy.
- A to dlaczego? - dociekała
- Powiedzmy, że nie jestem zbyt lubiany...
- Dobrze, że nie jestem damą - zaśmiała się
- Ależ jesteś, każda przedstawicielka płci pięknej jest dla rycerza damą.
Ugh, zabrzmiało to jak podryw.
- Nie mówiłeś, że jesteś rycerzem.
Przygryzłem jedną wargę. Cholera, tego miała nie wiedzieć.
- Można powiedzieć, że bardziej byłem -  powiedziałem krótko, ucinając wszelką dyskusję
- W każdym razie nie obchodzi mnie, kim jesteś i co robiłeś, bądź robisz...interesuje mnie tylko jakość twoich usług. Więc jak będzie?
Chwilę zastanawiałem się. W tej dziewczynie było coś, co przyciągało i nie pozwalało od tak jej porzucić...a co mi tam, mogę spróbować.
- Zgadzam się


[Takako?]

piątek, 13 kwietnia 2018

Od Ashley do Cyrusa

Powtórka z rozrywki? Cóż, może lubię dręczyć, śmiać się i manipulować ludźmi, ale co za dużo, to nie zdrowo. Żeby dalej szukać nas po całym lesie? Czy na prawdę im się tego chciało? Najwidoczniej chcieli albo pomścić swych spalonych braci, albo chcieli po prostu sprawdzić, czy okolica jest bezpieczna. Tak czy siak to nie ma znaczenia, nic raczej nie wpłynęłoby by na to, co zrobił Cyrek. Czym on tak właściwie został popchnięty, że tak sobie z du*u mnie pocałował? Stałam jak wryta w ziemię, zapominając o łowcach i o tym, że mam nogi do ucieczki i ręce, by go odepchnąć. Po prostu odebrało mi całkowicie władzę w całym ciele, po tym niezrozumianym czynie. Nie powiem, ze było źle, wręcz przeciwnie, ale... na pewno zaraz pojawi się logiczne wyjaśnienie tego zajścia.
Zrobiło mi się ciepło, gdy mnie obejmował i pocałował. Usłyszałam ciche szmery i rozmowy dochodzące z lasu. Zapewne łowcy już nas spostrzegli i stwierdzili, że nie będę nam "przeszkadzać". Usłyszałam także chytry śmieszek, a po chwili szelest liści. łowcy zniknęli za drzewami, a Cyrus odsunął się ode mnie. Jego mina się nie zmieniła, dalej był tym samym dumnym smokiem, nie licząc tego, że wpatrywał się we mnie w milczeniu. Zabrał rękę, a ja patrzyłam na niego pytającym spojrzeniem. W końcu jednak podniosłam ręce do góry zachęcając go, do tłumaczeń. Nie będę przecież się na niego wydzierać, nie zrobił mi żadnej krzywdy, a to samo w sobie było dość miłe, ale...
Smoki to honorowe i dumne siebie stworzenia. Wątpię, by którykolwiek z nich pocałował byle kogo.
- Chciałem, by zostawili nas w spokoju - odezwał się w końcu przerywając ciszę. Pokiwałam powoli głową i wzięłam powietrza do płuc.
- I udało się - stwierdziłam i wróciłam na swoje miejsce przy ognisku. Owszem, zostawili nas samych, pewnie myśląc, że jesteśmy zakochaną parą, która zaraz się zacznie przy ognisku...
Nasze konie już dawno temu postanowiły się położyć i nieco odpocząć, a stworzonko przez chwilę nie uwagi zdążyło gdzieś zwiać. Szkoda, było takie urocze, że miałam ochotę go wpakować do swojego pomniejszającego woreczka i zabrać ze sobą. Ale niech wraca na łono natury, póki jakiś kretyński łowca go nie zestrzeli.
Między nami zapanowała cisza, którą postanowiłam przerwać. Wstałam i nachyliłam się nad ogniem.
- Widziałeś kiedyś jak czarownice odprawiały rytuały przy ognisku? - spojrzał na mnie i pokręcił przecząco głową. - A ja tak. I mam zamiar rzucić jakieś zaklęcie na łowców - na twarzy chłopaka pojawiło się rozbawienie.
- A masz w sobie jakąś cząstkę magii? - zapytał, na co się chwilę zamyśliłam.
- Były ploty, że mam anielskie korzenie... To ja sobie wymyślam, że miałam w rodzinie wiedźmę - stwierdziłam. Zaczęłam krążyć wokół ogniska. - No dobra... A teraz słuchajcie mnie gwiazdy i księżycu - zaczęłam majaczyć byle co, tworząc dziwne rymy, by koniec końców rzucić urok na każdego z łowców, który znajdował się w tym lesie. - Niech ciemność zasłoni im drogi, a strach zaślepi umysły... - mówiłam niskim głosem, po chwili stając za Cyrusem, który to oglądał z rozbawieniem. - Wstawaj - złapałam go za rękę i pociągnęłam do góry. - Smok w moim rytuale się bardzo przyda - stwierdziłam i kontynuowałam ten dziwny ciąg, który przez kręcenie się wokół ogniska i własnej osi, przypominał nieco taniec...

<Cyrek?>

Od Nichio do Regulusa

To, co zobaczyłem, sprawiło, że zacząłem zadawać sobie zbyt wiele pytań.
Co to było?
Kim był ten chłopak?
Czy to rzeczywiście ta sama osoba, jaką spotkałem w mieście?
To był jego dom?
- Cholera! - syknąłem, prawie zsuwając się po kamieniach. W ostatniej chwili uczepiłem się palcami półki skalnej, ale i tak zawisłem, poruszając nogami w powietrzu. Szykowałem się, aby zawołać Pancho, żeby ruszył z dołu swój puchaty zad i coś ogarnął. Cokolwiek. Ale zanim otworzyłem usta, usłyszałem dochodzący z jaskini szelest, towarzyszący poruszaniu się.
Mieszkaniec chyba usłyszał moje przekleństwo. Jak mnie tu zobaczy, to albo zginę, albo zamienię się w kamień. Żadna opcja nie brzmiała zachęcająco. Znieruchomiałem więc, oczekując na to, co ma nadejść.
Po dłuższej chwili, uznałem, że jestem bezpieczny. Podciągnąłem się więc na półkę skalną, a stamtąd zszedłem na dół. Bez słowa minąłem psa, czyszczącego swoje futro z liści i z dłońmi w kieszeniach, skierowałem się na drogę w stronę miasta.
- Ej, Nichio! - Zawył Pancho, podnosząc się i biegnąc za mną. Przewróciłem oczami. Nadal się nie odzywałem, licząc, że zrozumie, iż jestem na niego obrażony.
Jak się spodziewałem, nie przyjął tego do wiadomości. Nigdy nie był bystrzakiem oraz mistrzem dedukcji. Ciągle próbował mnie skłonić do rozmowy. Hardo trzymałem się przy swoim.
Wynająłem pokój w gospodzie, wszedłem na górę i rzuciłem się na łóżko. Od razu odwróciłem się na bok, a Pancho wskoczył między moje nogi.
- Nichio.. Zdejmij mi to wszystko, co? Będzie mi nie wygodnie. - wyjęczał, ocierając się o moje ciało. W odpowiedzi nakryłem głowę poduszką. W myślach błagałem towarzysza, aby się zamknął. Byłem na skraju wytrzymałości psychicznej.
- Chii..
- Nie mów tak do mnie! - krzyknąłem, siadając gwałtownie na łóżku. Dyszałem gniewnie przez zaciśnięte zęby, posyłając zwierzakowi spojrzenie pełne furii. Pancho podkulił uszy. Wydawał się być autentycznie smutny. Te duże oczy wyglądały, jakby miał zaraz się rozpłakać. Rzeczywiście go zraniłem.
Chciałbym się po prostu położyć, od tak, jak zwykle i zignorować psa. Ale nie mogłem. To był mój jedyny przyjaciel.
Dlatego ostrożnie ściągnąłem mu uprząż i przytuliłem pupila do swojej piersi. Wtuliłem twarz w jego mięciutkie futerko, chłonąc samą obecność kogoś bliskiego.
Nie musiałem przepraszać, ten gest wystarczył, aby Pancho odpuścił mój wybuch gniewu. Rozumiał mnie jak nikt inny. Czasami żałowałem, że nie może być człowiekiem.

Po pobudce, śniadaniu i kłótni z barmanem o kolejne piwo, wyszedłem z gospody na ulicę. Było tu więcej ludzi, niż wcześniej. Może szli do kościoła albo do czegoś w tym stylu.
W planach miałem zaniesienie szkatułki mojego "pana" do jakiegoś znawcy, aby ten rzucił choć trochę światła na to, czym artefakt jest. Skierowałem się w stronę rynku, podrzucając pudełeczko w dłoni. Wtem usłyszałem śmiech ludzi. Obróciłem się w kierunku bocznej uliczki.
Dwóch rzezimieszków napastowało rudzielca. Tego samego, co był w karczmie i w jaskini. Potencjalnego bazyliszka.
Pomyślałem, że nie warto się w tę akcję wtrącać, ale sam widok mizernej twarzy chłopaka sprawił, że przewróciłem oczami i wszedłem do alejki. Nie miałem ochoty na typowo ludzkie walki, więc zacząłem się skupiać na wszystkim, co doprowadzało mnie do szału. A że było tego wiele, nim wszedłem między złodziei, z moich pleców wyrastały już dwie macki, poruszające się jak dzikie węże. Bynajmniej nie rzeczne.
Zasłoniłem swoim ciałem rudego, który osunął się po ścianie na brudny kamień.
- Zostawcie go. - Rozkazałem, owijając jedną z dodatkowych kończyn wokół szyi nieznajomego. Podniosłem mężczyznę, spoglądając, jak się dusi. Przyjemny widok.
Drugi złodziej postanowił nie pozostać dłużny i rzucił się ze scyzorykiem na drugie ramię. Z westchnięciem odrzuciłem go na bok.
Z czasem, sprawa została rozwiązana.
Ciało ukryłem gdzieś w głębi, a następnie sam wróciłem do chłopaka z jego sakiewką. Nim jednak mu ją podałem, wyciągnąłem w stronę siedzącego rękę.
- Wstawaj, bo cię szczury zeżrą.

< Regulus?>

Od Cyrusa do Ashley

Skrzyżowałem ręce na brzuchu i spojrzałem na jasne niebo. Miałem ochotę wrócić już do domu, ale nie zostawię tutaj Ashley. Bo co będzie, jak wrócą myśliwi? Albo ktoś w tym stylu? Niby potrafi walczyć, ale ostatecznie, mimo wszystko, nieważne, jak dobrym wojownikiem by nie była, to nadal dziewczyna, a obowiązkiem mężczyzny jest jej ochrona za każdą cenę.
Ale, zbyt bardzo odszedłem od tematu rozmyślań. W końcu, moja urokliwa towarzyszka czekała na odpowiedź.
- Kelpie urodziła się na wolności. - zacząłem swoją opowieść, krzyżując nogi ze sobą. Ash zerknęła na mnie z mieszaniną uczuć w spojrzeniu. Podłapując jej spojrzenie, uniosłem brwi.
- No co?
- Dlaczego zabrałeś dzikiego konia z jego prawdziwego domu? Tak się nie robi.- Wydawało mi się, że usłyszałem w głosie dziewczyny krytykę. Czy ona śmie MNIE krytykować? Może ją lubię, ale wszystko ma swoje granice!
Uniosłem się honorem, podniosłem dumnie podbródek i spojrzałem z wyższością na towarzyszkę.
- Bo tak. - Odparłem krótko, po czym oczyściłem gardło, aby kontynuować historię swojej klaczy. Ash z oburzeniem zarzuciła włosami.
- "Bo tak" to nie jest odpowiedź!
- Dla mnie jest. A teraz, daj mi skończyć!


Ostatecznie, nastał wieczór, a nam rozmawiało się tak dobrze, że rozpaliliśmy ognisko z chrustu, znalezionego w lesie. Dokładnie, to ja zebrałem wszelkie gałązki, a Ashley bawiła się ze szczeniakiem. Zwierzątko przyzwyczaiło się do naszej obecności. Polubiło również dziewczynę, co wywnioskowałem po tym, że nie uciekało i nie piszczało. Albo po prostu się bało.
Po podpaleniu roślinności mocą brunetki, usiedliśmy wokół ognia. Zbliżyłem dłonie do ognia, aby się ogrzać od środka. Lubiłem płomienie, nawet pomimo tego, że moim żywiołem była energia. To prawdopodobnie rasowy odruch, polegający na poszukiwaniu ognia i przebywaniu w jego bezpiecznym blasku. W końcu, moi przodkowie głównie posiadali umiejętności, związane z płomieniami, a dopiero potem, na drodze ewolucji, rozwinęliśmy nowe zdolności.
Dziewczyna obejrzała się przez ramię.
- Co jest?
- Ktoś idzie! - wysyczała Ash, wstając. Spomiędzy drzew wyszli łowcy, nadal jednak nas nie zobaczyli. Spanikowałem i zrobiłem jedyną, logiczną rzecz. Przyciągnąłem do siebie Ashley i pocałowałem ją, licząc, że obcy zostawią nas w spokoju. Oraz sam chciałem kiedyś pocałować kobietę, ale do tego za nic w świecie się nie przyznam!

<Towarzyszko? ;3 >

Od Carreou do Sivika

— Pięknie — Sivik posłał mi w odpowiedzi uśmiech. Poczułem ulgę. Znaczyło to, że obrazek mu się spodobał. Opcjonalnie, udaje, a ja dałem się nabrać. Tę myśl jednak odrzuciłem od siebie. Nie wyobrażałem sobie tej osoby, kłamiącej aniołowi w oczy. Chociaż, z drugiej strony, nie byłby pierwszy.
— Co prawda nie wyobrażam sobie siebie samego w tej roli, ale godne podziwu — Cichy śmiech mężczyzny obudził we mnie niepokój. W tym momencie, już całkowicie nie wiedziałem, co tak naprawdę Sivi myśli o szkicu. Ukradkiem zacisnąłem palce na swoich ubraniach, aby się nieco uspokoić — Jak długo rysujesz?
Musiałem się zastanowić nad odpowiedzią. Jak długo rysuję?
Dokładnych dat nie pamiętam. Z resztą, nie mam nawet do nich głowy. Mają tendencję do wylatywania z mojego umysłu przy każdej okazji, zostawiając mnie w niezręcznej sytuacji. Na pewno, jak każde dziecko, robiłem na ścianach jakieś bazgroły czy patyczakowe postacie.
Popukałem palcem w podbródek, odchyliłem głowę do tyłu, a następnie zsunąłem z nóg buty. Po przyciągnięciu kolan do piersi, objąłem je ramionami, złożyłem skrzydła i spojrzałem na ciemnowłosego.
— Tak na co dzień oraz jako zarobek, to od kiedy zacząłem swój nowy rozdział w życiu. — Zacząłem spokojnie, z czasem nabierając więcej pewności siebie, przez co mówiłem coraz szybciej. Być może miało to związek z niepokojem, powracającym do mnie raz po raz. Kiedy jednak byłem na skraju paniki, a głos zaczynał mi się łamać, spoglądałem w te piękne, błękitne oczy. Wtedy wszystko wracało do normy.
— A tak ogólnie, to szkicowałem w wojsku. Głównie proste ilustracje sytuacji albo martwą naturę. Dopiero, gdy jako oficer w czasach pokoju nie miałem zbyt wiele do roboty, zająłem się malarstwem realistycznym, a czasami nawet impresjonistycznym. Aczkolwiek nigdy nie próbowałem bawić się w abstrakcję. Ta mi nigdy nie wychodzi. — Wyjrzałem przez okno, próbując policzyć, ile to byłoby już lat, ale zgubiłem się przy przeliczaniu swoich jednostek czasu na te, panujące w wymiarze. Dlatego jedynie wzruszyłem ramionami. 
— Ile to jest dokładnie, to nie wiem. Wybacz, Sivi. Jak się czujesz? — Spytałem, ledwo powstrzymując się przed sprawdzeniem stanu mojego, bądź co bądź, podopiecznego, mimo, że nasza sytuacja zapewne była inna.

czwartek, 12 kwietnia 2018

Jeśli kiedykolwiek poczujesz się bezwartościowy - pamiętaj, że jesteś pełen bardzo cennych narządów wewnętrznych.


Imię: Dolorem z rodu Nigrumów
Pseudonim: Królowa Kłamstw, Czarna Dama, Dori 
Wiek: 20 lat
Płeć: Kobieta
Wzrost: 177cm
Rasa: Hybryda czarownicy i nekromanty
Stanowisko: Szlachcianka, handlarka organami wewnętrznymi, zielarka, mag.
Miejsce zamieszkania i urodzenia: Zamek w górach Anthrakas
Charakter: Dolorem jest mściwą i pesymistycznie nastawioną do życia młodą kobietą. Mimo tego posiada poczucie humoru (szkoda tylko, że czarne). Jest to osoba poważna i spokojna. Jednak jak u wszystkich najspokojniejszych ludzi, tak i u niej, głupota ludzka ją irytuje. Dolorem ma również problemy z okazywaniem uczuć, co jest związane z jej przeszłością, a dokładniej tym, że nikt nigdy jej tego nie nauczył, a ona nie odczuwała potrzeby zdobycia takiej wiedzy. Mimo wszystko w głębi serca jest to wrażliwa osoba, która otoczyła się murem obojętności przed okrutnym światem. Praktycznie nigdy się nie uśmiecha, a jeszcze rzadziej śmieje lub płacze. Jest to osoba nieufna, ale lojalna dla przyjaciół i bliskich.
Rodzina: Jolanta (matka), Dionysus (ojciec), Eliberitanum (macocha), Malvina, Hydrangea i Jacinta (przyrodnie siostry).
Partner: Uważa, że skoro sama nigdy nie była kochana, to nie ma sensu obdarzać kogokolwiek tym uczuciem.
Umiejętności: Dolorem umiejętnie włada magią, z której pomocą potrafi również wskrzeszać zmarłych (tymczasowo jako zombie, gotowe wypełniać jej rozkazy). Kobieta doskonale zna również anatomię człowieka oraz innych stworzeń. Nie obce są jej też rośliny i zajmowanie się ogrodem. Dolorem specjalizuje się w przygotowywaniu eliksirów oraz silnych trucizn, których obecność bardzo często jest nie do wykrycia. Kobieta potrafi również pięknie śpiewać, haftować, szyć, rysować i grać na instrumentach (organy, lutnia, harfa, findel). Dolorem zna też mowę zwierząt i potrafi dobrze piec.
Aparycja: Dolorem jest szczupłą i bladą kobietą o kruczoczarnych, falowanych włosach z ciemnofioletowym połyskiem, które najczęściej upina w kok. Pod wachlarzem gęstych, czarnych rzęs ukrywają się oczy z tęczówkami o tym samym kolorze. Czarownica ubiera się elegancko. Jej ubrania mają ciemne kolory, najczęściej czarne. Rzadko są też białe (np. koszula nocna).
Dolorem najczęściej ubiera czarną, jedwabną suknię, sięgającą ziemi z białymi falbanami. Zdobią ją czarne guziki, jasnoszary fular i złota broszka z szmaragdem. Dodatkiem do jej ubioru jest peleryna z tego samego materiału, co suknia, zdobiona złotymi nićmi oraz czarny welon. Jej stopy zdobią czarne pantofle. Na każdym palcu u obu rąk kobieta nosi złote pierścienie Pazur Dragon, które często służą jej do wpuszczania w krwiobieg ofiar trucizny lub substancji nasennej. 
Historia: Dolorem została urodzona przez Jolantę, czarownicę o dobrym sercu, która została zgwałcona na jednym z przyjęć Dionysus'a. Szlachcic ze względu na chęć utrzymania dobrej reputacji, poślubił piękną czarownicę. Nie potrafił jednak zrezygnować z licznych kochanek. Jolanta planowała wychować córkę na dobrą osobę, jednak gdy wyczarowywała dla Dolorem kolorowe motyle w ogrodzie, została nakryta przez jedną z kobiet, które były zazdrosne o jej pozycję. Wieść szybko dotarła do Dionysus'a, który skazał swoją żonę na karę śmierci poprzez spalenie na stosie. Dolorem była świadkiem egzekucji. Powstrzymano ją przed udzieleniem pomocy matce i skazano na samotność. Mimo, że mała szlachcianka była wolna, miała wrażenie, że znajduje się w celi bez drzwi i okien.
Dionysus nie rozpaczał po śmierci żony i szybko znalazł nową - Eliberitanum. Kobieta ta kochała jedynie pieniądz i nie darzyła nikogo szacunkiem. Swoją pasierbicę utrzymywała w przekonaniu, że nigdy nie zazna miłości, gdyż nie jest jej godna.
Gdy ojciec wraz z macochą z uśmiechem wychodzili na słońce, Dolorem ukrywała się w cieniu. Codzienne docinki i poniżenia ze strony Eliberitanum wzrosły na sile, kiedy na świat przyszły nowe dzieci szlachcica. Trzy młodsze córki były jak klony swojej matki. Zawsze w ozdobnych sukienkach z różowego materiału, uśmiechnięte, rozpieszczane i kochane. Posiadały wszystko to, o czym Dolorem nawet nie mogła marzyć. Brunetka znalazła przyjaciół wśród książek. W tajemnicy przed światem uczyła się magii. Wtedy też poznała Diaval'a, kruka, którego uratowała przed głodem i mrozem.
Gdy Dolorem skończyła osiemnaście lat, wypełniła obietnicę złożoną na grobie matki, którą sama pochowała i zabiła macochę oraz ojca. Jako najstarsza córka szlachcica, przejęła zamek, fundusze oraz służbę. Po zrobieniu czystki wśród poddanych i pozbyciu się fałszywych sług oraz służących, obrała za cel swoje dwulicowe rodzeństwo oraz innych, niewygodnych ludzi. Wszystkie zbrodnie, których dokonała, zostały doskonale przemyślane. Nie znaleziono sprawcy, dowodów, śladów, ani ciał. Dolorem jednak została wspaniałą gospodynią, która na wszystkich spotkaniach towarzyskich podaje najlepsze ciasta i paszteciki. 
Towarzysz: Diaval
Inne: 
- Lubi słuchać muzyki i opowieści.
- Zajmuje się potajemną sprzedażą organów wewnętrznych oraz wyrobów ze skóry na czarnym rynku, odsprzedając je kupcom, którzy następnie sprzedadzą te towary innym.
- Zdarza jej się rozmawiać z roślinami, gdy nikogo nie ma w pobliżu.
- Nie potrafi tańczyć.
- Jej ulubione kwiaty to czarne róże.
Właściciel: MichaeleJohnes888 [Howrse], weronikanime@gmail.com

~~~~~~~~~~~~~~~~~


by Karen Whitwort

Imię: Diaval
Pseudonim: Diavol, Dial, Diav, Czarny
Płeć: Samiec
Wiek: 4 lata
Gatunek: Kruk
Charakter: Diaval jest inteligentnym stworzeniem, który opiekuje się swoją przyjaciółką, Dolorem. Dla innych stworzeń jest nieco arogancki, ale zawsze służy im dobrą radą. Natomiast dla ludzi jest nieufny, nie licząc jego właścicielki. Zazwyczaj trzyma się na uboczu, nie chcąc brać udziału w niepotrzebnych konfliktach.
Wygląd: Diaval wygląda jak każdy inny kruk, posiada ciemne upierzenie z granatowym połyskiem, ostry, czarny dziób i łapki uzbrojone w szpony. Przypomina czarną masę, uformowaną na ptaka. Jego skrzydła, pomimo swojej wielkości, są silne i nigdy nie zawiodły swojego właściciela.
Moce: Diaval potrafi zmieniać kształty, ale zawdzięcza to Dolorem. Bez korzystania z jej mocy, potrafi zmienić się jedynie w dym. Posługuje się również ludzką mową. Jego wzrok jest bystry i zdolny dostrzec nawet najmniejszą rzecz z dużej odległości.
Historia: Diaval poznał Dolorem, zanim ta dokonała swojej zemsty. Wcześniej zajmował się tym, czym inne kruki, szukaniem pożywienia, dokuczaniem ludziom. Jednak pewnej srogiej zimy nie był w stanie znaleźć niczego. Przechadzająca się po ogrodzie Dolorem przygarnęła go i obdarzyła opieką. Od tamtego momentu kruk postanowił jej służyć i wspierać ją, niezależnie od tego, jaką drogą podąży jego przyjaciółka.
Inne zdjęcia: 1
Właściciel: Dolorem z rodu Nigrumów

wtorek, 10 kwietnia 2018

Od Sivika do Carreou

— Powiedzmy. — Pokiwałem tylko głową, decydując się nie drążyć tematu. Jedynie bardziej rozsiadłem się na łóżku i zacząłem obserwować chłopaczka, którego ołówek szybko drapał po kartce, skrobał, szurał, cokolwiek.— To pracownia tamtego maga. Tam może być klucz do powrotu do mojego domu — dodał nagle, jakby nawiązując do... Sam nie wiem czego, ale wolałem się nie babrać, w ciągu tych trzech dni wystarczająco mocno przejechałem się na aniele i już mniej więcej wiedziałem, do jakich działań był zdolny. — Chcę je zdobyć z czystej ciekawości. Bo znając moje szczęście, przejścia nie otworzę tak łatwo.
Ścieranie pyłu z kartki, rysowanie i cisza pomiędzy nami, bo widocznie jakoś nie było tematów do rozmowy. Rozglądnąłem się po pomieszczeniu, wyjrzałem przez okno, zabujałem nogą.
Im więcej czasu spędzałem z blondynem, tym bardziej czułem, że mimo wszystko tak być nie powinno. Że za bardzo się spoufalam, oddaję, pozwalam na zbyt wiele, na coś, co nie leżało w mojej granicy komfortu, którą przekraczać pozwalałem jedynie nielicznym.
Złapałem się na myśli o Ravie, że powinienem się był z nim skontaktować, pogadać, wyjaśnić to wszystko i może jednak to naprawić, bo aktualnie stałem w kropce, gdzie jedyne co nasuwało się przy myśli o przyszłości, to samotność.
Gdyby tylko nie ta pierdolona kontrola umysłu i czytanie w myślach, życie byłoby łatwiejsze i może właśnie spotkalibyśmy się pod wierzbą. Zamiast tego miałem jedynie trudne myśli i brudne wspomnienia.
— Co sądzisz? — Wyrwał mnie nagle z zamyślenia, ale przed oczami zawirował mi tylko obraz rysunku, który najwidoczniej robił przed chwilą w pocie czoła. — Dałem ci sokole skrzydła, bo pasują do twoich piór, Piórkowy Człowieku. — Uśmiechał się szeroko.
— Pięknie — odparłem tylko, odwzajemniając grymas. Starałem się nie wyjść fałszywie, bo rzeczywiście, podobało mi się i jakoś łechtało mi to ego, jednak pozytywne komentarze jakoś nigdy mi nie wychodziły i odnosiłem wrażenie, że zawsze brzmią nieszczerze, przynajmniej w moim wykonaniu. — Co prawda nie wyobrażam sobie siebie samego w tej roli, ale godne podziwu — zaśmiałem się cicho, bo raczej rzeczywiście nie nadawałem się na stróża. — Jak długo rysujesz?

poniedziałek, 9 kwietnia 2018

Od Ashley do Cyrusa

Pewnie zabawnie wyglądałam, z tym zielskiem we włosach. Owszem, widziałam już inne dziewczyny z kwiatami we włosach, ale im one pasowały; rozpromienione, cera jasna, radosne oczy, zwiewne i śliczne sukienki oraz ta niewinność, która od nich biła. A ja? Czarny strój, czarny humor, mordercze myśli... Ta, na pewno stokrotki i inne trawki mi pasowały. Pewnie byłam śliczna, jak pół dupy zza krzaka.
Ale przez małe stworzonko całkowicie zapomniałam o mojej urodzie. Wzięłam stworzenie do rąk i podniosłam je, odchylając się do tyłu i kładąc na plecach. Zwierzę wisiało nad moją twarzą.
- Jest śliczny - stwierdziłam. - Ale wszystko co małe, to słodkie - podniosłam się o położyłem go obok siebie. Zaczęłam go głaskać po głowie. Cyrek to jednak ma wzrok, ja byłam całkowicie pochłonięta przez jazdę i  jedyne zwierze, jakie widziałam, to jelenia, którego przez chwilę goniliśmy. - A jak dorasta jest wielkie i bardziej humorzaste - mruknęłam ze zmarszczonym czołem i położyłam głowę przy zwierzątku.
- To raczej te mniejsze są bardziej szalone i nie wiadomo co im strzeli do głowy - powiedział Cyrek. Spojrzałam na niego na chwilę,  potem wróciłam do naszego nowego towarzysza. Wyobraziłam sobie, jak dorasta przy boku jakiegoś mordercy, tylko po to, by pomagać mu w pracy. Ile wtedy by trupów leżało na ziemi.
- Ramzesa kupiłam od jakiegoś farmera. Często do niego przychodziłam i oglądałam, jakie ma konie. Bardziej można było się dogadać z tymi młodymi i je zrozumieć, niż ze starszymi, którym nie pasowało to, lub tamto. Ramzes jednego dnia ale jest szczęśliwy tak bardzo, że po prostu po tobie przebiegnie, a drugiego dnia ponury, że czasem nawet kostki cukru nie wystarczają, by zachęcić go do jazdy - spojrzałam na ogiera, który po napiciu się, zaczął stukać kopytami i zwracać na siebie uwagę klaczy. Podniosłam się do siadu i zmierzyłam wzrokiem nasze konie. Cyrus także tam spojrzał. - A trzeciego dnia podlizuje się - mruknęłam. Usłyszałam śmiech chłopaka.
- Jesteś zazdrosna o konia? - zapytał, prychnęłam pod nosem.
- To tak, jakby najlepszy przyjaciel mnie zdradzał - fuknęłam niby obrażona i wróciłam do zwierzątka. - W końcu towarzyszy mi w każdej podróży. Chociaż wyboru to nie ma - ostatnie zdanie powiedziałam ciszej i bardziej do siebie. - A ty skąd masz Kelpie?

<Cyrus?>

Od Cyrusa do Ashley

Uniosłem delikatnie kącik ust, a następnie popuściłem wodze Kelpie, aby klacz mogła się napić.
Naprawdę była zmęczona po naszym wyścigu, biegła przez las jak szalona. Nie dziwiłem się jej, w końcu, uwielbiała wolność, a co lepszego może ją dać niż powrót na łono natury?
Zwłaszcza dla konia, prosto ze stepów, hodowanego do długich podróży.
Dało się to poznać po smukłym ciele, długich nogach oraz kształtnej głowie. Dlatego właśnie tę klacz wybrałem spośród wielu na targu.
Jednak, wracając do pytania Ashley. Czy Ash. Jakoś nie mogłem się przyzwyczaić do jej imienia, z nieznanych powodów. Skąd pochodziłem?
Z gór. Z gniazda tam się znajdującego. Dopiero potem przenieśliśmy się do zamku.
Nie będę jednak zanudzać dziewczyny takimi szczegółami czy ciszą, jaka nastała.
- Urodziłem się w Aranaii. Od jakiegoś roku, może więcej, wędruję po świecie. - odpowiedziałem, ciągnąc delikatnie konia za wodze. Następnie, gdy klacz podniosła głowę, podprowadziłem ją do Ramzesa, a następnie usiadłem obok dziewczyny. Oparłem się o pień i podciągnąłem nogę do swojej piersi.
Po krótkim namyśle, wyrwałem z ziemi małego kwiatka, o białych płatkach, prawdopodobnie stokrotkę, wsunąłem ją za ucho Ash. Ciemnowłosa zerknęła na mnie kątem oka.
- Co robisz? - Spytała z podejrzliwością w głosie, po czym odwróciła się w moją stronę. Zaśmiałem się więc krótko, po czym wskazałem na kępkę kwiatów.
- Dekoruję cię jak jedno z twoich pudełek.- odparłem, kontynuując swoje nowe, małe hobby. Wkrótce we włosach towarzyszki znajdowało się wszelkie zielsko, jakie znalazłem. Nawet jej pasowało. Chociaż, gdyby tylko się rozpromieniła...
Nakazałem jej gestem, aby poczekała, a następnie zniknąłem między drzewami. Trochę mi to zajęło, lecz ostatecznie wróciłem do dziewczyny z ciemnoszarą kulką.
- Cyrek? Co tam masz? - Ashley wyprostowała się, aby spojrzeć, co jej przyniosłem. Jej oczy rozbłysły, kiedy położyłem drobne zwierzątko na jej kolanach.
- To mały warg. Jak jechaliśmy, widziałem go, jak biegał sam po lesie. - Wyjaśniłem, gładząc szczenię za uchem. - Pomyślałem, że ci się spodoba.


<Ashley?>

niedziela, 8 kwietnia 2018

Od Carreou do Sivika

Wpatrywałem się wyczekująco w mężczyznę. Ta odpowiedź mogła albo mnie zbawić, albo zabić. Ostatnio te dwa określenia były dla mnie niebezpiecznie zbyt bliskoznaczne.

— Blisko w sumie — Usłyszałem po chwili, przeznaczonej na przemyślenie mojego pytania i pewnie ustalenie trasy — To znaczy, wiesz, wszystkie drogi prowadzą do Merkez i prawie wszystko z nim graniczy, także nieważne jak byś nie poszedł, to kiedyś się tam dostanie. Ale nie za długo. Pięć, sześć dni drogi przy dobrych wiatrach, wiesz, o co chodzi — mamrotał coś tam jeszcze pod nosem, ale ja już byłem myślami daleko w zamku. Musiałem tam się dostać i to jak najszybciej. W dowolny sposób. Pieszo, konno, wpław czy na skrzydłach. Jakkolwiek. Sam albo... z kimś. Nie. Nie będę go w to wciągał. Chociaż, może troszkę..?

— A co? Jakieś oświecenie?

Przytaknąłem szybko głową. Oświecenie. Te notatki były niczym stabilna latarnia morska po środku morza, którym szargały fale. Tymi falami były moje własne myśli i lęki. Nie mogłem nawet jednoznacznie stwierdzić, czy chcę wracać. A jeśli tak, to musiałbym doprowadzić wszystkie sprawy do końca.

— Powiedzmy. — Odparłem, siadając na drugim z łóżek z szkicownikiem w ręce. Od razu zająłem się rysunkiem. Tym razem to był obraz na bazie rzeczywistego modela, tym razem odchylonego do tyłu jak paniszcze — To pracownia tamtego maga. Tam może być klucz do powrotu do mojego domu — Zerknąłem na pozycję Sivika, wysunąłem przed siebie ołówek i poprawiłem proporcję — Chcę je zdobyć z czystej ciekawości. Bo znając moje szczęście, przejścia nie otworzę tak łatwo.

Starłem z kartki grafitowy pył, a następnie uniosłem kącik ust. Już wiem, co tutaj dorysuję. Siviemu się spodoba.

Kilka długich minut później, obrazek był gotowy. Nie posiadał kolorów, ale dzięki cieniom i pracy ołówka, udało mi się nadać odpowiednie tekstury. Nieskromnie mówiąc, ten szkic był lepszy od poprzedniego. W dodatku każdy artysta wie, że jak tworzyć portret, to tylko z natury. Pamięć ma tendencję do zapominania czy zmieniania szczegółów.


— Co sądzisz? — Spytałem, wręczając ciemnowłosemu szkic samego siebie, jako anioła — Dałem ci sokole skrzydła, bo pasują do twoich piór, Piórkowy Człowieku.

Obdarzyłem mężczyznę swoim najpiękniejszym uśmiechem, już kolejnym w przeciągu kilku dni. Ale to dobrze. Sivuś zasługiwał na wszystko, co piękne.

Od Marco do Ishi (Uwaga +16)

Małe ostrzeżenie na początek, w razie czego. Jeśli masz zbyt dużą wyobraźnię lub słabe nerwy, pomiń fragment napisany kursywą
~ Aju

Wpatrywałem się w dziewczynę. To, co powiedziała przed chwilą, było takie nieprawdopodobne. Nigdy nie słyszałem od kogokolwiek słów uznania. Czy to od ojca czy innych osób. To aż dziwne uczucie. Takie elektryzujące, pobudzające i.. Uzależniające?
Uśmiechnąłem się delikatnie. Czułem w swoim od dawna martwym sercu ciepło. W połączeniu z moimi poprzednimi myślami, naprawdę pomyślałem, że będę w stanie mieć swoją rodzinę. Taką prawdziwą. Bez przemocy czy innych rzeczy tego typu, jakich doznałem w rodzinnym domu.
Położyłem dłoń na głowie Ishi, a następnie powoli poczochrałem jej włosy. Dziewczyna uniosła brwi, a następnie zaprotestowała głośno, gdy zająłem się czochraniem jej fryzury.
- Panie Marco! - Krzyknęła, wyrywając się. Mimo iście zirytowanego wyrazu twarzyczki, wiedziałem, że również się rozbawiła tą sytuacją.
- Nigdzie nie idziesz.- Uniosłem kącik ust, a następnie podszedłem do nieprzytomnego mężczyzny. Wyczułem, że to kwestia chwili, nim się obudzi. Dziewczyna podeszła do mnie, chwyciła za ubrania i odwróciła w swoją stronę.
- Jak to "Nigdzie nie idę"? Co to ma znaczyć?
- Piekielna su.. - Wybełkotał, podnosząc powoli głowę. Przerwałem mu w połowie zdania, silnym, tak zwanym ojcowskim, uderzeniem w twarz. Nie dość, że odezwał się bez pytania, to jeszcze chciał obrazić panienkę. A taka zniewaga krwi wymaga.
- Wyjaśnię Ci za chwilę.. - Obejrzałem się przez ramię na znieruchomiałą Ishi. Gdy zobaczyła, że na nią spoglądam, zamrugała i cofnęła się nieznacznie. - Teraz pójdź się spakować do sypialni, dobrze?
- Spakować? Panie Marco, proszę mi wytłumaczyć, co to ma znaczyć! - Tym razem postanowiła zawalczyć o swoje. Stanęła dumnie, zacisnęła dłonie w pięści, aż zbielały jej knykcie. - Jeszcze chwila i przestanę być taka miła!
Pogłaskałem kciukami policzki dziewczyny. Była słodka w chwilach, kiedy traciła kontrolę nad swoimi emocjami. Aż nie mogłem się powstrzymać przed czochraniem jej w jakikolwiek sposób.
- Po prostu mi zaufaj, panienko.
Oboje spojrzeliśmy w stronę śmiejącego się grubiańsko mężczyzny. Dziewczyna była już gotowa doskoczyć do niego, ale podniosłem ją od tyłu i zaniosłem do sypialni. Tak, to brzmi niezwykle dwuznacznie. Zwłaszcza, że Ishi postanowiła głośno protestować i wyrywać się z moich objęć.
- Panie Marco! - Zawołała, gdy usadziłem ją na łóżku. Od razu zacząłem szukać kolejnej krówki. Gdzieś tu powinna być ich torebka... - Proszę mi wyjaśnić..! - Wsunąłem w jej usta cukierka. Następnie uśmiechnąłem się jak najszerzej potrafiłem.
- Spakuj się, panienko. - Powtórzyłem spokojnie, poprawiłem włosy dziewczyny i wyszedłem z pokoju. Idąc powoli w stronę krzesła, mierzyłem wzrokiem gburowatego osobnika. Musiałem się nim zająć. Wiedział o wiele za dużo. Prawdopodobnie mimo zapewnień, pobiegnie przy pierwszej lepszej okazji do szefa, a wtedy całe zaskoczenie spłonie na panewce. Zamordowanie nie wchodziło również w grę, gdyż po pierwsze, nie miałem gdzie schować jego ciała, a po drugie, po prostu nie byłem głodny.

Od Sakita do Aurory

Ptaszki ćwierkają, motylki latają, kwiaty kwitną a podjarani tym wszystkim naiwniacy spieszą na największą brednię tej krainy: Festyn Wiosenny, który z niewiadomych przyczyn jest organizowany przez naszego wspaniałego króla, a mojego najlepszego (w końcu jedynego) ojca. Ta impreza ma zdecydowanie jedna zaletę - ludzi. I nie, nie, nie chodzi mi tutaj o charakter, bo pod tym względem są definitywnie puści, ważne, że portfele mają pełne. Nie żebym ich lubił, albo ich kasa robiła na mnie jakiekolwiek wrażenie, ale tam gdzie stado zarozumiałych buców, pokazujących na prawo i lewo swoja wyższość i bogactwo, tam też stado chciwych złodziei z którymi z chęcią wyrównam parę rachunków. Niech tylko wejdą mi w drogę.
Dźwięk upadających monet i rzucanych na ziemię kości oderwał mnie od przemyśleń i skierował do pobliskiego zaułku gdzie grupa bogatych, otyłych i zarozumiałych kozłów grała w kości. Nigdy nie przepuszczam okazji żeby pokazać tym kołkom jak to się robi. Po 10 minutach kiedy ograłem każdego z niemal wszystkiego co miał, pozostawiając  jedynie ciasne majtki na ich grubych tyłkach, odszedłem z uniesiona głową i lekkim uśmiechem malującym się na twarzy. Cóż za cudownie rozpoczęty dzień! Szaty i sakiewki które zabrałem grubasom rzuciłem na ziemię obok stoiska szczupłej i brudnej kobiety, nie będą mi już potrzebne.  Słysząc głos mojego ojca, przemawiającego do ludu, ugryzłem jabłko które gwizdnąłem przed chwilą z tego samego stoiska i udałem się w tamtą stronę. Przez chwile poudaje dobrego księcia. To nawet zabawne. Stanąłem w towarzystwie mojego rodzeństwa na podwyższeniu zaraz za plecami ojca i zacząłem skanować ludzi. Moje oczy zatrzymały się na łysym mężczyźnie z długą na pół twarzy blizną. Grynbleid. Ta gnida oszukała mnie na jakieś 2 centy, nie ujdzie mu to na sucho. Nie żebym okradł go wtedy na jakieś 10 sztuk złota, ale i tak nie ujdzie mu to na sucho. Po zakończonym monologu ojca, pośpiesznie zeskoczyłem z podwyższenia i zacząłem przeciskać się pomiędzy ludźmi, nie spuszczając mojego dawnego wspólnika z oczu. Stał pod ścianą więc na początek złapałem jego nadgarstek i cisnąłem jego twarzą o ścianę.
- Zastanów się następnym razem zanim spróbujesz mnie oszukać – warknąłem cicho i zadałem mu kolejny cios w twarz – Moja druga rada, nigdy nie wchodź mi w drogę – Moja pięść znowu spotkała się z jego twarzą – A i ostatnie – Przywaliłem mu jeszcze raz, a co tam!
Co prawda Grynbleid coś tam gadał w międzyczasie, ale nie uznałem tego za istotne. Odwróciłem się gryząc ponownie ukradzione jabłko i zostawiłem mężczyznę na ziemi. Wtedy usłyszałem za plecami cichy, kobiecy i bardzo irytujący głosik, więc zignorowałem to i poszedłem dalej w nadziei, że zdesperowana kobieta sobie odpuści. Niestety dla niej, myliłem się. Nie załapała aluzji.
- Jestem Aurora i dziękuję ci za ratunek.  – powiedziała stając przede mną i torując mi przy tym drogę. – Jak ci na imię? – Zdecydowanie, nie zrozumiała aluzji.
- …Sakit – warknąłem cicho w nadziei że się odczepi, wyminąłem ją i poszedłem dalej, ale ona definitywnie nie załapała aluzji. Dobiegła do mnie i zaczęła zadawać dziwne pytania na które nie miałem ani ochoty ani zamiaru opowiadać. Poszedłem dalej sugerując żeby się odwaliła, ale ona nadal, nie załapała aluzji. W końcu kiedy zignorowałem pytanie czy znam to miasto zapadła chwila błogiej ciszy.
- Chciałabym po prostu, jakoś ci się odwdzięczyć… - powiedziała o wiele bardziej delikatnie, jakby z nutą rozczarowania moją postawą.
- Odwdzięczyć? Niby za co? – wycedziłem, a na mojej twarzy pojawiło się zdziwienie
- Za to że mnie uratowałeś – odpowiedziała jeszcze bardziej zdziwiona ode mnie. Popatrzyłem na nią z niezrozumieniem.
- Chyba ci się coś pomyliło. – rzuciłem przez ramię, odwracając się od dziewczyny i odchodząc, ale ona nie dała za wygraną
- Przed chwilą… Zaatakował mnie mężczyzna z ogromną blizną ciągnącą się przez całą twarz, a ty nie pozwoliłeś mnie uderzyć. Dziękuję…   - powiedziała zmieszana.
- Grynbleid? Nie, nie… Po prostu miałem ochotę mu przywalić, należało mu się za nasze stare porachunki – uśmiechnąłem się drwiąco. Niech już sobie tak nie pochlebia.

< Aurora? Wybacz… Sakitek nie należy do najmilszych ludzi na ziemi xD>

Od Siobhan do Sivika

— Okej? — Odpowiedział mężczyzna, ponownie biorąc się za owoce. Jak zainteresowany pies podniosłam głowę i powąchałam powietrze.
— Nie wnikam — Dodał cichszym tonem, próbując zjeść jak najszybciej te jagody. Czyżby się bał, że rzucę się na niego i mu je odbiorę? Nie w tej formie. Aczkolwiek, warto przyznać, że stopniowo takie plany przychodziły mi do głowy. Aby ubić tego mężczyznę, wziąć wszystko co ma i wrócić do życia w lesie. Odwróciłam od niego spojrzenie. Poprzednie myśli o przyjaciołach zaczęły znikać, rozpływać się wśród natłoku innych przemyśleń.
— Chcesz trochę? — spytał po długiej chwili wymiany spojrzeń, podsuwając woreczek. Oblizałam się i wzięłam kilka z nich. Szybko zjadłam jagody, co jedynie zwiększyło mój wilczy apetyt. Dlatego skuliłam się, objęłam za kolana i spróbowałam się opanować. Było to niestety trudne, zbyt trudne w tym momencie. Nie w lesie i otoczeniu tylu zwierząt. W pewnym momencie poderwałam się gwałtownie, a następnie spojrzałam na Sivika.
— Zaraz wracam — Powiedziałam, zrzucając z siebie większość ubrań, zostając jedynie w długiej koszuli. Rozpięłam mankiety, odwróciłam się od mężczyzny, a następnie skierowałam się w głąb lasu. Zatrzymałam się w połowie kroku. Powinnam go ostrzec. Aby nie spotkało go niebezpieczeństwo.
— Nie odchodź do ognia, dopóki nie wrócę. — Dodałam, po czym zniknęłam między drzewami. Upewniłam się, że nikt mnie nie obserwuje, klęknęłam na ściółce i skupiłam się na uwolnieniu zwierzęcej części mojej osoby. Było to o tyle prostsze, że od dłuższego czasu byłam w tym przejściowym stanie, zawieszona między dwoma częściami osobowości. W ten sposób, przy mniejszym bólu niż zazwyczaj, zmieniłam się w wilka. Z radością rozciągnęłam swoje puchate, gibkie ciało, łapami ryjąc w ziemi. Czułam się w lesie jak w domu. Słyszałam tyle rzeczy, bicie serc zwierząt, oddech Sivika w naszym obozie. Chciałam wrócić do niego, aby upewnić się, że posłuchał mojej rady. Ale wtedy mogłam się już nie opanować i go pogryźć. A co jeśli wtedy również on otrzymał tę klątwę?
Wilkołactwa nie życzyłam nikomu, nawet największemu wrogowi. Chociaż wilki to zwierzęta stadne, a ja sama nie miałam żadnej watahy, nigdy nie stworzyłabym innego wilkołaka. To leżało poza moim umysłem, tak bardzo kogoś skrzywdzić.
Pobiegłam przed siebie, z nosem pracującym intensywnie nad zlokalizowaniem zwierzyny. Z czasem, wyczułam woń stada jakiś zwierząt, przyniesioną przez wiatr. Niewiele myśląc, skierowałam się w tamtą stronę. W czasie drogi skakałam jak szczeniak, odbijając się od kamieni i gałęzi. Nareszcie mogłam poczuć się sobą. A co najlepsze, byłam wolna.
Widząc pasące się na leśnej polanie karibu, zwolniłam, a następnie bezszelestnie, pilnując swoich kroków, obiegłam stadko. Szukałam jakiegoś słabego osobnika, gdyż nie miałam ochoty na długie bieganie po tych borach za zwierzęciem u szczytu swoich sił życiowych. Z tego powodu, wybrałam starszego renifera, snującego się z tyłu grupy. Zaczęłam się skradać, ze wzrokiem wbitym w zwierzę. Powoli zbliżałam się, zostając po przeciwnej stronie, od której wiał wiatr, aby karibu nie wyczuło zapachu drapieżnika. Dzięki tym myśliwskim technikom, zaskoczyłam zwierzę, wskakując mu naprzeciw. Szybko wgryzłam się w szyję, a przerażony renifer zaczął biec przed siebie, przez co zostałam za nim pociągnięta. Puściłam krtań i rozpoczęłam bieg za ofiarą. Pomógł mi w tym zapach krwi, wypływającej z rany. Biegliśmy prawie łeb w łeb, klucząc między drzewami i przebiegając przez strumienie. Nareszcie udało mi się zapędzić renifera w kozi róg, gdzie bez większych problemów udało mi się dobić karibu. Zadowolona, a za razem zmęczona, wypełniłam swój brzuch mięsem. Nie myślałam przez większość czasu o czymkolwiek innym niż o sobie, lecz nagle myśl o Siviku pojawiła się w mojej głowie. Dlatego chwyciłam zwierzę za szyję i zaczęłam je ciągnąć w stronę ogniska. Trochę to zajęło, ale udało mi się doprowadzić ciało w względnym porządku. Z dumą rzuciłam karibu pod nogi mężczyzny, po czym zamerdałam słabo ogonem, wzięłam swoje ubrania i zaczęłam kierować się w stronę krzaków, aby tam na spokojnie zmienić się w człowieka.

(Sivik?)

Od Regulus'a do Nichio

Zmęczony odrzuciłem torbę na legowisko. Cały śmierdziałem piwskiem. Z obrzydzeniem zdjąłem z siebie swoje ulubione ubranie i udałem się w głąb pomalowanej na żółto jaskini. Ten kolor mnie uspokajał za każdym razem. Był jak promienie słońca. Jednej z niewielu rzeczy, których nie mogę zniszczyć. Minąłem korytarz pełen obrazów, zapalając przy tym świece i udałem się do części jaskini, która sprawowała funkcję łazienki. Osobiście wydrążyłem dziurę w podłożu, którą następnie wypełniłem wodą. Na wspomnienie latania tam i z powrotem poczułem się jeszcze bardziej zmęczony. Odłożyłem na bok ubrania i wszedłem do zbiornika, który mógłby pomieścić jeszcze kilka osób. Woda przyjemnie schłodziła moje ciało. Zamknąłem oczy i rozluźniłem się.
Po kilku minutach zmusiłem się do wyjścia ze zbiornika. Wziąłem jedną z większych misek z drewna, napełniłem ją wodą i zająłem się praniem ubrań. Następnie udałem się do wyjścia, by ułożyć je na kamieniach. Usłyszałem cichy szelest w krzakach obok. Znieruchomiałem, ale szybko wmówiłem sobie, że to pewnie wiewiórka. Kto przy zdrowych zmysłach zakradałby się do jaskini bazyliszka?
Wróciłem do swojego legowiska i opatuliłem się starym kocem, który ogrzewał mnie już przez wiele lat. Wyjąłem z torby swoje składniki na wytworzenie farb. Obejrzałem każdy z nich podekscytowany. Nie mogłem doczekać się kolejnego dnia, kiedy to zmienię te proszki oraz płyny w gładkie masy o różnych kolorach. Wtuliłem policzek w poduszkę. Nie zamierzałem gasić świec. Przy ich świetle czułem się bezpieczniej. Przytuliłem do piersi własnoręcznie wykonaną zabawkę. Przedstawiała kurę, zrobioną z wielu materiałów. Wypełniona była słomą. Moje powieki stawały się coraz cięższe. Zasnąłem z myślą o swoich rodzicach. Czy w ogóle istnieli?

<Nichio, mój stalkerze?>