poniedziałek, 12 marca 2018

Od Madelyn do Lexie

Leoatle jak zawsze zachwycało swoim pięknem. Udało mi się zawędrować tu już raz, jakieś dwa lata temu - do tej pory bez trudu mogłam odtworzyć widok słońca pląsającego wesoło po prędko przemykających falach, które jak białe rumaki z rozbryzgiem piany uderzały o piaszczysty brzeg - obraz ten od razu stawał mi przed oczami, gdy tylko je zamykałam, jakby ktoś namalował mi go na wewnętrznej stronie powiek. Nie mogłam się już doczekać, aż znowu tam zajrzę - nie tylko ze względu na piękno morza, ale te wszystkie... kolory. Całe miasto żyło barwami, jakby jego serce ciągle śpiewało pieśni pochwalne na swoją cześć. Jakby przed wiekami, gdy anioły malowały świat, upuściły kilka farb na Leoatle - tu nawet bure czy szare rzeczy zdawały się składać na tęczę tego wszystkiego. Istoty ze wszystkich stron świata przechadzały się tymi tłocznymi ulicami - wiedźmy na rynku targowały się o cenę dorszy z ludźmi, zazwyczaj wysuszonymi przez słońce, starszymi rybakami, a jakiś minstrel wyglądający na elfa zabawiał właśnie hałastrę pociesznie wyglądających dzieciaków. Żonglował równocześnie ośmioma kulami, a na głowie trzymał butelkę, która leciutko się chwiała przy każdym odbiciu następnej kolorowej piłeczki. Przystanęłam na chwilę, obserwując z ciekawością popisy mężczyzny. Maku prychnął za to, wyraźnie zniecierpliwiony.
~ Nie uwiniemy się z tym do zachodu słońca,jak będziesz przystawać przy wszystkim ~ uniósł przy tym łebek, mrużąc oczka - słońce porządnie dawało się we znaki.
- Ale to jest niesamowite! - odparłam z lekkim uśmiechem. - Zobacz, ja ledwo sobie radzę z dwoma!
~ Wystarczy, jak poradzisz sobie z dwoma tkaninami do sprzedania ~ w jego głos wkradł się wyraźnie kąśliwy ton.
- Jeszcze sekundka, zgoda? Będzie dobrze, tu wszystko rozchodzi się jak świeże bułeczki. A nie widziałam nikogo z tkaninami, więc na pewno będzie dobrze.
~ Co może znaczyć, że nie chcą tu ludzie ich kupować ~ skomentował sucho. ~ Albo w okolicy są jakieś zaufane tkaczki, które mieszkają tu na stałe.
- Ostatnio jak tu byliśmy, wszystko poszło świetnie - przewróciłam oczami, ale wycofałam się z tłumu, rzucając przez ramię ostatnie spojrzenie na żonglującego młodzieńca, który nadal utrzymywał doskonałą równowagę.
***
Przeciągnęłam się szeroko, wydając z siebie przeciągłe, pełne zadowolenia ziewnięcie. Słońce dopiero co zaczęło zachodzić - tłumy ludzi, bynajmniej nieśpieszących się do domu, szybko sunęły przez ulice - każdy wiedział konkretnie, za czym się rozgląda, by nie przepaść w tym gwarze.
- Widzisz, jak szybko poszło? - uśmiechnęłam się do rysia, lekko skacząc po kamieniach, jakimi wyłożona była droga.
~ Akurat mamy czas na znalezienie noclegu ~ przytaknął.
- A i możemy to zostać dłuższy czas, biorąc pod uwagę zainteresowanie. Tamta kobieta powiedziała, że chętnie znalazłaby mi zajęcie na dłużej.
~ Nie wytrzymasz tu ~ uśmiechnął się.
- Hmm - przez dobrą chwilę milczałam. - Myślę, że nie miałabym nic przeciwko, byśmy tu zamieszkali na parę tygodni. Każdemu przyda się czasem trochę spokoju, a tu może wpaść sporo grosza. Potem może odwiedzimy dom?
~ Musielibyśmy przejść całe Merkez ~ zauważył.
- Mamy czas! Pierwszą noc spędźmy w lesie nieopodal, zgoda? Jutro rozejrzymy się za jakąś gospodą. Lubię morze, ale zaczynam już tęsknić za drzewami.
Ryś skinął lekko łebkiem i dumnym, sprężystym krokiem zaczął iść w stronę jednego z większych skupisk drzew w całym Leoatle - w tej krainie nie było, niestety, zbyt wielu lasów, które były dla nas czymś na kształt środowiska naturalnego, namiastki prawdziwego domu.
Spokój, cisza, zapach żywicy - gdy szłam dróżką wyścieloną liśćmi wymieszanymi z igłami, zdawało mi się, że nic nie może zburzyć tej magicznej, świętej wręcz chwili. Zachodzące słońce przemykało przez drzewa jak figlarne dziecko bawiące się w chowanego. Cały las zdawał się napawać swoim pięknem, składać samemu sobie ofiarę z ciszy. Tylko świergotanie ptaków udowadniało, że czas w ogóle płynie...
Dopóki nie postanowili wtrącić się ludzie. Od razu było wiadome, że to oni, nawet jeśli tętent kopyt i ujadanie psów prawie zagłuszało pokrzykiwania ludzi. Na całe szczęście, zdawali się podążać w inną stronę, niż my, co nie zmieniało faktu, iż słyszeliśmy ich coraz wyraźniej.
Polowanie, to oczywiste. Nie tylko dla mnie, ale i dla Maku, który nagle cały się spiął - niegdyś prawie padł ofiarą takich łowów i od tego czasu reagował agresywnie na każdą taką grupę.
- Maku, nie! - spróbowałam złapać przyjaciela, ale ten zręcznie mnie wyminął i ruszył do przodu, skacząc z przewalonego pnia na stertę liści.
- Nie! - krzyknęłam znowu, biegnąc za rysiem. Ten jednak znacznie mnie wyprzedzał, nawet gdy przybrałam formę łani, w jakiej mogłam dużo szybciej pokonywać dzielący nas dystans. Przyjaciel nigdy nie panował nad sobą w takich sytuacjach.
Odgłosy walki. Dobrze znane mi prychnięcie. Wskoczyłam znowu w postać człowieka, pokonując ostatnie zarośla, które jak na złość zdawały się mnie trzymać.
- Maku! Wracaj tutaj!
Tym razem zdawało się, że moje słowa dotarły do rysia - kłapnął szczękami tuż przed twarzą jakiejś kobiety i zszedł z jej klatki piersiowej, zajmując ponownie miejsce przy moich nogach.
Mężczyzna siedzący na potężnym koniu, odziany w dużo bogatsze szaty, niż większość mieszkańców Leotle, obrzucił mnie pogardliwym spojrzeniem. Coś w tym wzroku zmuszało mnie do pokorności, wyprostowałam jednak dumnie plecy i uniosłam głowę.
- Ty, to twoja bestia? – zakrzyknął, podnosząc głos znacznie bardziej, niż to konieczne. – Lepiej trzymaj ją na łańcuchu. Tu trwa polowanie!
- Proszę o wybaczenie, panie - skinęłam lekko głową. - Jak również i o ściszenie głosu. To las, nie festyn, należy uszanować jego pragnienie spokoju...
- Jak śmiesz mówić tak do księcia! - kobieta, którą zaatakował Maku, zwróciła się do mnie z wyraźną naganą.
- Z całym szacunkiem, na jaki mnie stać, jestem jednak wędrowcem, nie poddaną - ponownie skłoniłam lekko głowę, nie zamierzałam jednak korzyć się przed ludźmi, którzy do tego stopnia zakłócali ciszę lasu. - Madelyn z rodu Rosenthal, mieszkanka Aranayi. Czy Maku nic ci nie zrobił? Przepraszam za niego.

< Lexie? >

1 komentarz: